Dobrzy, źli i brzydcy – finały konferencji za nami

5
 Edward A. Ornelas / newspix.pl
Edward A. Ornelas / newspix.pl

Puff. Minął rok i znów jesteśmy w tym samym miejscu i nie oszukujmy się, jest to miejsce, w którym chcieliśmy się znaleźć, bo zeszłoroczne finały za bardzo przypominały remis, by nie chcieć dogrywki. Mamy co chcieliśmy. Już dziś o trzeciej w nocy mecz numer 1. Pracujecie w piątek rano? Nie ma problemu. Byłem w takiej samej sytuacji w zeszłym roku i dało się to zorganizować – wystarczył budzik i odrobina silnej woli. Pamiętajcie, że coś takiego jak rzut Raya Allena w meczu numer 6 warto widzieć na żywo. Choćby po to, żeby móc powiedzieć, że widziało się go na żywo (nawet jeśli “na żywo” oznacza przez zasłonę ze “śpiochów” na oczach w głębinach pościeli.

Zanim jednak dojdzie do tego przypomnijmy sobie, co działo się w finałach konferencji.

SPURS – THUNDER 4-2

To miała być prosta seria, w której wynik miał być dosyć oczywisty. Oczywisty znaczyło Spurs w sześciu, “bo Ibaka”. Ostoja defensywy Thunder jeszcze przed rozpoczęciem serii złapała kontuzję łydki, która miała wykluczyć go z gry do końca sezonu. Nadzieją dla Oklahomy mieli być Steven Adams i Nick Collison, ale mało kto miał wątpliwości, że bez Ibaki Spurs mają prostą drogę do finałów. No może sami Spurs mieli odrobinę wątpliwości, bo w ich obozie akurat w nieobecność Ibaki mało kto wierzył.

Ibaka nie wrócił w meczu numer 1, a Spurs niczym nieproszony lokator wprowadzili się w pomalowane Thunder i wygrali pewnie 122-105. Tim Duncan miał 27 punktów, a Kawhi Leonard robił tak:

Ibaka nie wrócił też w meczu numer 2 i kiedy wydawało się, że Spurs nie mogą wygrać wyżej niż w pierwszym meczu, cóż, Spurs wygrali wyżej, bijąc Thunder 112-77. Trójka Parker-Ginobili-Duncan została triem z największą ilością wspólnych zwycięstw w playoffach w historii NBA, a Russell Westbrook krzyczał straszliwie do Kevina Duranta: “obudź się!”. Tony Parker i Manu Ginobili nie krzyczeli, w zamian dobrze się bawili:

No i wtedy okazało się, że Serge Ibaka być może jednak zagra jeszcze w tej serii. Gregg Popovich wzruszył tylko ramionami, ostatecznie od początku był na to przygotowany tak, jak jego gracze są przygotowani na to, że jego drużynie niekoniecznie będą mieli szansę, by błyszczeć indywidualnie.  W meczu numer 3 okazało się jednak, że nie można być na to gotowym. Ibaka “rozdał” cztery bloki i całkowicie zmienił dynamikę na parkiecie, a Thunder wygrali pewnie 106-97.

Gregg Popovich nie odmawia sobie w całej tej sytuacji ostatniego słowa:

Serge Ibaka na dobre kradnie nagłówki, ale to Russell Westbrook (40/10) jest gwiazdą meczu numer 4, w którym Thunder zwyciężają 105-92 i wyrównują serię. Tym razem to Duncan i Popovich krzyczą na siebie, a my powoli zaczynamy zastanawiać się, czy czeka nas powtórka z 2012 roku. Tylko co więksi optymiści wskazują na Cory’ego Josepha i mówią: patrzcie, da się:

Przed meczem numer 5 wątpliwości jedynie rosną, ale wychodzi na to, że Spurs czytają Szóstego Gracz i zmotywowani pokazują, że są już innym zespołem niż dwa lata temu. Odpowiedzią okazuje się kombinacja Matta Bonnera z Borisem Diawem (nigdy nie wątpiłem, że kiedyś przyjdzie mi napisać to zdanie) i San Antonio pokonuje swoje demony i wygrywa w imponującym stylu 117-89. Thunder na osłodę zostaje Russell Westbrook:

Po pięciu meczach z rzędu zakończonych blowoutami  znalazł się dziennikarz, który odważył się zapytać Popovicha, jaki jest tego powód. Pośmialiśmy się wszyscy.

W meczu numer 6 najpierw jeszcze raz Kwahi Leonard przekazał Serge’owi Ibace, co myśli o nim cała organizacja Spurs:

Następnie zaś oba zespoły wreszcie stworzyły nam interesujące do końca widowisko, w którym górą po dogrywce okazali się Spurs 112-107. A wszystko to po to, by zobaczyć ten jedyny w swoim rodzaju uśmiech:

Dobry: Tim Duncan.  Śmierć i podatki. 18 punktów i 10 zbiórek w serii, w której miał zostać stłamszony przez młodszych i bardziej atletycznych graczy.

Zły: Kevin Durant. Nie był w tej serii najlepszym strzelcem swojego zespołu. Nie pojawiał się tak często na linii, jak zwykł to czynić. Nie kreował sytuacji kolegom. Nie zrobił tego, czego oczekuje się od MVP, nie wygrywał.

Brzydki: Steven Adams. To miała być kolejna seria, w której Australijczyk Nowozelandczyk będzie czynnikiem X. Szczególnie pod nieobecność Ibaki, to na jego młode barki spaść miała odpowiedzialność bronienia obręczy. Cóż… nie wywiązał się. Z nikim innym na parkiecie Thunder nie byli tak paskudni w obronie, tracąc średnio 117 punktów na 100 posiadań.

 PACERS – HEAT 2-4

Wielki rewanż i jedyne mecze, na jakie czekaliśmy w tym sezonie na wschodzie. Pacers byli lepsi w sezonie regularnym, ale w playoffach Heat znów okazali się nie do przeskoczenia. Indiana, rozkręcając się w trakcie wcześniejszych rund, dokonała przynajmniej tego, że znaleźli się tacy, którzy typowali ich do finału. Mecz numer 1 pokazał, że być może nie są do przewidywania na wyrost. Pacers rozpoczęli serię od pokazania swojej najlepszej dotychczas koszykówki i wygrali pewnie 107-96. James i Wade trafili obaj ponad 60% swoich rzutów, ale nie wystarczyło to na pierwszą piątkę Indiany, gdzie każdy dostarczył przynajmniej 15 punktów. Jeszcze po meczu LeBron widział największy problem w tym, że wystawiony został na pozycji numer 4, gdzie nie czuje się aż tak komfortowo.

Imponujący pokaz Pacers w pierwszym meczu sprowokował już hipotetyczne rozważania, co będzie jeśli w tym roku Indiana zgarnie wszystko. Heat szybko postanowili uciąć tego typu dyskusje, choć do trzeciej kwarty to wciąż Lance Stepehenson wyglądał jak największa gwiazda na parkiecie:

Czwarta kwarta należała jednak tym razem do LeBrona Jamesa i Dwyane’a Wade’a i Miami wywiozło zwycięstwo z Indianapolis 87-83. W czasie spotkania wstrząśnienia mózgu doznał Paul George i z miejsca pojawiły się spekulacje, czy będzie w stanie zagrać w meczu numer 3. Nie zmieniło to jednak tego, że większość redakcji typowała, że Pacers wyrwą w Miami jedno spotkanie.

W meczu numer 3 Heat po raz kolejny udowodnili, że ich problemy w czwartych kwartach należą do zamierzchłej przeszłości i ostatecznie wygrali 99-87. LeBron James znów trafił ponad 60% swoich rzutów, ale Lance Stephenson popatrzył, zamyślił się i znalazł słabość u swojego rywala. Słabości nie miał za to Ray Allen:

Paul George wyczytał w boxscorze, że Pacers byli lepszy zespołem w meczu numer 4, ale zasady koszykówki są nieubłagane i wygrywa ten, kto zdobywa więcej punktów, tego zaś dokonali Heat wygrywając pewnie 102-90. LeBron James w trzecim z czterech spotkań trafił ponad 60% swoich rzutów i wyglądał, jakby nie było możliwości, by go powstrzymać. Nagle zmieniło się w meczu numer 5, który był jego najgorszym występem w playoffach w karierze (7 punktów). Jednym z powodów były na pewno kłopoty z faulami, które sędziowie tego dnia gwizdali mu nadzwyczaj chętnie. Pomimo takiego występu swojego lidera Miami wciąż mogło wygrać to spotkanie w końcówce. W niej LeBron wypaplał Royowi Hibbertowi dokładnie to, co zrobi, a następnie… zrobił to i tylko pudło Chrisa Bosha uratowało Pacers, którzy wygrali 93-90.

Gwiazdą meczu był Paul George, który zdobył 37 punktów:

Najważniejszym obrazkiem tego spotkania i całej serii pozostanie jednak już zawsze Lance Stephenson dmuchający w ucho LeBrona Jamesa:

Lance sprowokował w ten sposób jedynie raporty na temat zmian, które miały w nim zajść po tym, jak nie wybrano go do Meczu Gwiazd.

Stephenson kontynuował swoje wybryki w meczu numer 6, ale nie miało to już żadnego znaczenia, bo Heat bez mrugnięcia okiem na własnym parkiecie rozbili rywali 117-92 i wygrali serię 4-2. Nikt nie cieszył się bardziej niż Greg Oden:

Dobry: Dwyane Wade. Był w tej serii definicją efektywności trafiając 55% z gry, 46% za trzy punkty i 85% z linii.

Zły: Roy Hibbert. Miami killer z poprzednich sezonów nie był właściwie faktorem w tej serii, trafiając tylko 42% swoich rzutów i blokując mniej niż raz w meczu. Z pierwszej piątki Pacers nikt nie miał niższego +/-.

Brzydki: Lance Stephenson. Miał fantastyczny początek serii, by szybko odciągnąć uwagę od tego, jak gra w koszykówkę i zająć się dmuchaniem w uszy i klepaniem po twarzach. Brzydko.

 

Zobacz też:

Podsumowanie pierwszej rundy

Podsumowanie drugiej rundy

5 KOMENTARZE

  1. Dobre podsumowanie finałów zachodu

    Ctrl + F -> Kevin Durant. O, jest, nawet dwa razy. Westbrook krzyczy do niego żeby się obudził + występuje jako ten brzydki

    Czas na pierwszą krytykę w jego życiu, zobaczymy jak przez to przejdzie

    0
    • Pierwszą? To chyba nie pamiętasz komentarzy po ubiegłorocznej serii z Miśkami.. Kluczem słabej postawy KD w tych finałach według mnie były zajechanie z sezonu regularnego i problem podziału ról w zespole – oni sobie muszą z Russellem to wyjaśnić, bo dwóch przywódców stado mieć nie może

      0