Półfinał Zachodu, mecz nr 7: Rockets dokonali niemożliwego i awansowali do Finałów Konferencji

48
LP
LP

Był koniec lipca zeszłego roku, gdy Daryl Morey nie dał rady przekonać Chrisa Bosh, że Houston Rockets dadzą mu większą szansę walki o mistrzostwo niż Miami Heat. Chwilę wcześniej stracił też Chandlera Parsonsa. James Harden zakończył właśnie sezon, w którym stał się chłopcem do bicia NBA. Sezon zakończony rzutem Damiana Lillarda – higlightem marzeniem wszystkich wyznawców starej koszykarskiej szkoły. Sezon, który streszczony został w 10-minutowym klipie pokazującym błędy Hardena w obronie.

Był koniec lipca zeszłego roku, gdy James Harden w jednym z wywiadów powiedział:

Dwight (Howard) i ja jesteśmy opoką Rockets. Reszta graczy to tylko role-playerzy lub części kompletujące drużynę. Straciliśmy kilka części i dodaliśmy kilka. Myślę, że w przyszłym sezonie będziemy mieć się dobrze.

Zrobiło się z tego powodu trochę szumu, co odebrało jeszcze Hardenowi i Houston Rockets kilka punktów u kibiców. Przy tamtej okazji Maciek pisał:

Rotacja Rockets poza Hardenem, Howardem, Beverley’em i Arizą faktycznie nie zachwyca – Terrence Jones, Donatas Motiejunas, Jeff Adrien, Troy Daniels, Nick Johnson, Alonzo Gee, Joey Dorsey, Scotty Hopson, Isaiah Canaan, Clint Capela. Brzmi bardziej jak Rio Grande Valley Vipers niż gracze 5-10 w teamie, który miałby zostać kontenderem w konferencji, w której są San Antonio Spurs i Oklahoma City Thunder.

Minęło kilka miesięcy, w czasie których zdziesiątkowani kontuzjami Rockets wygrali 56 spotkań i zajęli drugie miejsce w Konferencji Zachodniej, ale Mark Cuban wciąż mówił:

Nie ma bardziej przewidywalnego zespołu niż Rockets. Dokładnie wiesz, co będą robić. Ale James Harden jest tak dobry. To właśnie stworzyła analityka, prawda? Przewidywalność. Jeśli znasz procenty, to w playoffach będziesz miał czas, by na nie odpowiedzieć. To, czy jesteś wystarczająco dobry, by to zrobić, to inne pytanie. Mają talent i Jamesa Hardena. Myślę, że on jest MVP. Ale to nie jest dobry zespół.

Jeszcze osiem dni Phil Jackson wyszedł na chwilę ze swojej groty, żeby obwieścić światu:

To była szpilka wymierzona przede wszystkim w Golden State Warriors, którzy akurat przegrywali z Memphis 1-2, ale troszkę też w Cavaliers, Hawks i w Rockets, którzy tego samego dnia przegrali mecz numer cztery różnicą 33 punktów i w pierwszych czterech spotkaniach z Clippers byli gorsi od rywali łącznie o 68 punktów. Wcześniej w historii tylko ośmiu zespołom udało się wyjść zwycięsko z serii, w których przegrywały 1-3. W najgorszym wypadku różnica punktowa w pierwszych czterech meczach wynosił… -27.

Mamy 18 maja 2015 i Houston Rockets wygrali w meczu numer 7 z Los Angeles Clippers 113 do 100.

Biorąc pod uwagę fakt, że żaden zespół nie powrócił nigdy z 0-3, to wygląda na to, że właśnie byliśmy świadkami najbardziej nieprawdopodobnego powrotu w historii NBA. Dokonała go drużyna pobita, która na 14 minut przed końcem meczu numer sześć przegrywała na terenie rywala 19 punktami. Której liderzy nie do końca wiedzieli, co znaczy być liderami. Której trener nigdy nie został doceniony.

Dokonali tego zawodnicy “kompletujący drużynę”. Wyśmiewany Josh Smith, który był tak zły, że Detroit Piston woleli go zwolnić niż wymienić. Corey Brewer, o którym mówi się, że potrafi jedynie biegać w tę i z powrotem. 37-letni Jason Terry. 38-letni Pablo Prigioni. Nie umiejący rzucać, gdy nie jest w contract year Trevor Ariza.

Dokonali tego James Harden i Dwight Howard. Dwie największe c**y wśród gwiazd NBA.

Coś tu nie gra.

A jednak Houston Rockets zszokowali świat i zakończyli sezon Los Angeles Clippers w meczu numer siedem prowadząc od początku do końca i od trzech spotkań pokazując więcej serca, determinacji i chęci. To zwycięstwo zagrożone było tylko przez chwilę w trzeciej kwarcie, gdy Clippers doszli na trzy punkty, zanim James Harden, Josh Smith i… Pablo Prigioni nie powiedzieli dość.

Spośród wszystkich ludzi obchodzący dzisiaj trzydzieste ósme urodziny Pablo Prigioni powiedział w trzeciej kwarcie “stop” i przez kilka minut był personifikacją słowa hustle. Czymś czego Los Angeles Clippers nie mieli w tej serii od meczu numer cztery:

Pablo Prigioni, J.R. Smith i Iman Shumpert zagrają w Finałach Konferencji Philu Jacksonie.

Te straty przy wyprowadzaniu piłki spod własnego kosza to był jedynie wierzchołek góry lodowej błędów, które popełniali Clippers. J.J. Redick wyrzucał piłki w aut, nikt nie wracał w transition, wysocy zbyt delikatnie pokazywali się w pick and rollach. Nie to, żeby Rockets nie popełniali błędów. To był kolejny brzydki mecz w tej serii i w samej pierwszej kwarcie musieliśmy patrzeć na 15 strat.

Różnica?

Rockets nie patrzyli za siebie. Zadaniowcy nie bali się rzucać. Ariza miał 22 punkty, Smith 15, Brewer 11. Wszyscy trafili minimum 50% z gry. Clippers w ramach odpowiedzi dostali 4 na 12 ii 6 strat Redicka i 6 na 18 Crawforda.

Trzy ostatnie mecze zadaniowców Clippers:

Redick – 29,7% z gry, 23,1% za trzy.

Crawford – 29,3% z gry, 27,8% za trzy.

Barnes – 22,7% z gry, 15,4% za trzy.

Rivers – 26,1% z gry, 10% za trzy.

J.J. Redick w ostatnich dwóch meczach najzwyczajniej w świecie bał się rzucać. Tu rozstrzygnęła się ta seria.

Oczywiście świat nie jest sprawiedliwy i ta porażka spadnie na ramiona Chrisa Paula (26/10/5 i 51/35/94 w ost. 3 meczach) i Blake’a Griffina (28/12/3 i 58% z gry). Gdyby to Rockets przegrali, rozmawiałoby się o Jamesie Hardenie.

Clippers zaliczyli największy choke, jaki pamiętam. Ich sezon można właściwie podsumować jedną akcją:

Zbyt dużo formy, za mało treści. Fantastycznie wyglądające akcje, gdy rzuty wpadają i brak planu B, gdy wpadać przestają. Te wszystkie zagrywki Doca Riversa powinien przepisywać sobie każdy trener, ale to wciąż nie jest system ofensywny. To wciąż nie są ramy, które pozwalają graczom odnaleźć się, gdy zagrywki nie wychodzą.

Dziś planem B był Chris Paul toczący wojnę 1 na 5 z całym składem Rockets. Robiący to tak dobrze, że przez chwilę myślisz, że może, może się uda. Ale to wszystko, co Clippers w tej chwili mają. Blake Griffin mógł być do tej pory najlepszym graczem tych playoffów i jednocześnie trafiał 36% w czwartych kwartach.

Doc Rivers nie podjął w tej serii żadnej decyzji, która mogłaby uratować sezon jego drużyny. Nie zrobił żadnego usprawnienia. Problem polegał na tym, że nie jestem pewny, czy jakiekolwiek usprawnienie istnieje, jeśli masz do dyspozycji 6 (czasem 7) zawodników NBA, a przez resztę czasu modlisz się, by przetrwać te pojedyncze minuty, gdy musisz wpuścić na parkiet kogoś innego.

Clippers byli wykończeniu w 14. już meczu tych playoffów, ale nie można szukać dla nich wymówek za oddanie serii, którą mieli już właściwie wygraną. Mimo wszystko dziś chyba nie jest dobry dzień, by pisać przede wszystkim o tym. Będziemy mieć jeszcze czas, by zastanawiać się, co dalej z tą drużyną. Pytań jest dużo. Czy Doc Rivers powinien nadal być GM-em (jak bardzo potrzebny był im w tej serii ktoś taki jak Jared Dudley)? Czy DeAndre Jordan będzie chciał zostać w Los Angeles? Czy Clippers powinni chcieć go przepłacać? Czy okienko Chrisa Paula już się zamknęło? Który Blake Griffin to ten prawdziwy Blake Griffin?

Tym jeszcze się zajmiemy. Mam wrażenie bowiem, że ciągłe pisanie, że to “Clippers przegrali tę serię”, sprawia, że zapominamy, kto ją wygrał.

James Harden trafił mniej niż 40% swoich rzutów w tej serii i ciągłe czekanie na to, “aż się włączy” było bolesne. Wciąż… zdobywał średnio 25 punktów, 8 asyst i 6 zbiórek. 10 punktów w każdym meczu zdobywał z linii. Absorbował obronę. Otwierał czyste pozycje swoim kolegom. Nie robił tyle, ile oczekiwaliśmy, ale okazało się, że zrobił wystarczająco dużo.

Dziś wreszcie miał też swoją chwilę satysfakcji:

Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni Austinie Riversie.

Dwight Howard był najlepszym graczem Rockets w tej serii. 18 punktów, 14 zbiórek, 2 bloki. Poza momentami, gdy dawał się sfrustrować i łapał głupie faule wyglądał najlepiej od lat. Jego 33 na 85 z linii to oczywiście absurd, ale zwycięzców się nie sądzi.

Trevor Ariza trafiał ponad 41% swoich trójek i krył CP3, Redicka i Griffina. Perfekcyjny 3 na D. Takiego gracza właśnie brakuje Clippers. 50% zza łuku w ostatnich trzech meczach. Z taką samą skutecznością trafiał w tym czasie Josh Smith, który dołożył do tego dobrą obronę na Griffinie. I to mimo wszystko był mały game changer Kevina McHale’a. Smith w pierwszej piątce pozwolił Arizie zostawać częściej na Redicku i Paulu. W pierwszych meczach Terrence Jones nie dawał takiej elastyczności i najlepszy obwodowy obrońca Rockets musiał bić się pod koszami. Jones za to po cichu z ławki zdobywał średnio po 12 punktów i trafiał 58% swoich rzutów. Corey Brewer jak zawsze wnosił energię i – choć to frazes – Clippers również nie mieli nikogo, kto potrafiłby na to odpowiedzieć.

W ciągu ostatnich trzech meczów piłki 50/50 były raczej jak 90/10. To robiło ogromną różnicę. Te wszystkie “skradzione” zbiórki w ataku i wygrane pogonie za piłką to były konkretne punkty, których brakowało Clippers.

Powiedzieć, że nie była to ładna seria, to powiedzieć mało. Nie umiem sobie przypomnieć brzydszej siedmiomeczówki. Mimo wszystko będzie to seria, którą zapamiętamy. Rockets w ciągu kilku dni nie tylko obrócili jej losy, ale przede wszystkim o 180 stopni zmienili siebie. Z pośmiewiska i drużyny, która wyglądała na jakieś żałosne strzępy, przeobrazili się najlepszą historię tych playoffów. Nie można tego nie doceniać. To przecież istota sportu. Walka z samym sobą. Przesuwanie swoich granic. Dowiadywanie się o sobie czegoś nowego.

Teraz czeka ich starcie z Golden State, gdzie już skazywani są na szybką porażkę. Czysto teoretycznie nie mają koszykarskich argumentów, by wygrać. Ale… na 2 minuty przed końcem trzeciej kwarty numer sześć z Clippers prawdopodobieństwo, że zwyciężą oceniano na 0,1%. Houston Rockets zasłużyli w ciągu ostatnich dni przynajmniej na cień kredytu zaufania. Jeszcze przez chwilę pozwólmy więc sobie na myśl, że ten zespół może sprawić sensację. Wiemy na pewno, że serca im nie brakuje.

P.S. Jedno, co na pewno zostanie nam z tej serii, to jeden z najlepszych komentarzy Jeffa Van Gundy’ego i chyba najlepsze podsumowanie tego, co się wydarzyło.

The absurdity of the NBA. It’s beautiful to watch!

Poprzedni artykułSzach-mat Michele Roberts? Zegar tyka dla Adama Silvera
Następny artykułMiędzy Rondem a Palmą (251): Kosze dla kobiet niżej

48 KOMENTARZE

  1. Epicki choke. Zastanawiam sie, czemu Rivers nie zaczął faulować Dwighta przy -3. Właściwie powinien faulować Dwighta albo Josha Smitha od początku meczu. Bo pod koniec odcięło prąd Griffinowi.

    Phil Jackson może uciec do lasu teraz. In your face.

    0
  2. Obawiam się,że Paul stracił najlepszą szansę w życiu na pierścień… Chyba zapomnieliśmy,że to wciąż Clippers :) A szkoda bo liczyłem na finał z podtekstami i rewanż za ubiegłoroczne playoffy. Pojedynek dwóch głównych kandydatów do MVP po tym co pokazywał Harden wygląda fajnie tylko na papierze.. ;)

    0
  3. Dzięki Przemek – świetnie się czyta takie ‘recapy’ z retrospekcją :)

    Z ciekawostek (wg aplikacji lakiluk):
    Gracz meczu – James Harden
    Dupek meczu – Austin Rivers
    Fajter meczu – Pablo Prigioni
    Zagranie meczu – Terrence Jones
    Zawód meczu – Blake Griffin
    Twarz meczu – James Harden

    0
  4. Kevin McHale – praktycznie od zera do bohatera – oprócz zdjęcia na początku ani słowa o trenerze zwycięskiej drużyny, Przemku.
    Było kilka odważnych rzeczy które zrobił w tej serii a które w konsekwencji zmieniły obraz rywalizacji.
    Bardzo proszę o analizę!

    0
    • Jak na całą serię, to tych kilka odważnych decyzji to mało. Nie jest dla mnie ojcem sukcesu. Choć bardzo nie lubie tego frazesu tak sam się chyba zgodzisz, że to bardziej clipps przegrali tę serię niż rockets wygrali.

      0
      • Wygrali trzy mecze z rzędu. Trzy! Wyciągnęli z 1-3.
        Widziałem wszystkie mecze tej serii i zgadzam się z powszechną opinią że było to okropne widowisko. Ale trzeba docenić zwycięską drużynę i jej trenera. Możemy ich nie lubić ale trzeba przyznać że pokazali serducho. Cała drużyna. Tam praktycznie nie ma debiutantów. Grali weterani, którzy dokładnie wiedzieli o co walczą i zagrali playoffową koszykówkę w ostaniach trzech meczach.
        W tej całej kpinie z Houston, umykają rzeczy (te osławione usprawnienia!) które jednak wykonał McHale w tej serii.
        Pozostawienie prawieMVP na ławce przez całą czwartą kwartę w G6 i
        dogranie (i wygranie!) meczu rezerwowymi było, patrząc z perspektywy zwycięstwa w serii, wielką rzeczą.
        Wyśmiany Smith w S5 – oj śmialiśmy się z tego, drwiliśmy na całego. I do tego świetnie grający Jones – z ławki.
        Decyzja o graniu w kluczowym meczu prawie 40 letnim weteranem, który stał się xfactorem to też wielka sprawa.
        Natomiast praca którą trener musiał włożyć aby utrzymać koncentrację i wiarę w zwycięstwo kiedy przegrywa się 1-3 jest już na pewno warta docenienia. Może usłyszymy o tym więcej w najbliższym czasie, bo to wielka historia jest.
        Dla mnie to Rockets WYGRALI tę serię, podnieśli się w fajnym stylu, który będzie na pewno pamiętany.

        0
  5. Świetny art, ale proszę przestańcie usprawiedliwiać Doca krótką ławką. Porównanie tych samych ławek 2-3 miesiące temu powodowałoby rozbawienie na twarzy fanów Clippers, no dobra nasza ławka nie robi wrażenia, ale ławka Houston nawet w NBDL byłaby po prostu śmieszna. O czym zresztą jak pisze wyżej Przemek, pisał wcześniej Maciek. Nie wina ławki Rockets, że ich trener potrafił wyciągnąć z nich dużo, dużo więcej.
    Ponadto kto odpowiada w LAC za operacje koszykarskie (Doc chyba nie jest GM, ale Prezydentem ds.operacji sportowych):
    http://espn.go.com/nba/story/_/id/11094491/los-angeles-clippers-promote-doc-rivers-restructure-basketball-operations
    Prawda jest taka, że Doc też dostał epickiego kopa w dupę od McHalle. Zresztą nie po raz pierwszy, bo jest chyba rekordzistą NBA w poddawaniu serii przy prowadzeniu 1-3.

    0
  6. No trudno, ale idę w zaparte. To Clippers przegrali a nie Houston wygrali. Ostatnie dwa mecze w wykonaniu Clippers to jak mecze Bulls – po prostu nie możesz wygrać w II rundzie play off grając taki piach. Obrona Blake’a “kto chce dwa punkty za darmo” Griffina epicka.
    I znowu, gdyby to jednak SAS przeszli do II rundy…

    Ale cóż, idę do buka obstawić 4:1 dla GSW. Myślałem nad 4:0 ale Prigioni jest kozacki i wyrwie jeden mecz u siebie.

    0
  7. Może kolejny banał/ frazes ale szkoda prime’u Paula – chyba najlepszy “prawdziwy” rozgrywający w tym momencie w Lidze, który może skończyć karierę bez mistrzostwa jak wielu wybitnych graczy w przeszłości.

    Poza tym wszystko ładnie podsumował już Przemek, Finały Konferencji przybywajcie!

    0
  8. W serii Spurs – Clippers byłem za S.A. ale wola walki i serce włożone w wygraną sprawiły, że zacząłem kibicować L.A. w starciu z Rakietami. Dlatego po tak wspaniałej rywalizacji ze Spurs tak trudno uwierzyć mi w to co się stało. Jak można tak frajersko oddać 3 kolejne spotkania. Naprawdę myślałem, że Clippers weszli na jeden poziom wyżej, że seria ze Spurs dała im tak potrzebną wiarę we własne możliwości i walkę o tytuł mistrzowski. Najgorsze jest to, że spodziewałem się jakiegoś zaciętego widowiska (bo to w końcu win or go home)a Paul i spółka nawet nie podnieśli rękawicy. Przegrali serię, w której nawet Harden i Howard nie grali na jakimś super poziomie. SZOK! Wiem, że nie można generalizować ale ewentualny pojedynek Clippers – Warriors jakoś by mnie elektryzował (może CP3 nie dąłby poszaleć Stefkowi?) tymczasem Rockets – Warriors skończy się raczej szybko (0-4, 1-4). Bulls i Clipps są dla mnie w tych play-offs synonimem frajerstwa. Jedni nie potrafili wykorzystać brak Love’a, Smith’a i kontuzję Irvinga a drudzy wygrywając 3-1 i 19 pkt w meczu nr 5 dostali bęcki. Szkoda Chrisa, chyba dołączy do Chucka i innych.

    0