Był koniec lipca zeszłego roku, gdy Daryl Morey nie dał rady przekonać Chrisa Bosh, że Houston Rockets dadzą mu większą szansę walki o mistrzostwo niż Miami Heat. Chwilę wcześniej stracił też Chandlera Parsonsa. James Harden zakończył właśnie sezon, w którym stał się chłopcem do bicia NBA. Sezon zakończony rzutem Damiana Lillarda – higlightem marzeniem wszystkich wyznawców starej koszykarskiej szkoły. Sezon, który streszczony został w 10-minutowym klipie pokazującym błędy Hardena w obronie.
Był koniec lipca zeszłego roku, gdy James Harden w jednym z wywiadów powiedział:
Dwight (Howard) i ja jesteśmy opoką Rockets. Reszta graczy to tylko role-playerzy lub części kompletujące drużynę. Straciliśmy kilka części i dodaliśmy kilka. Myślę, że w przyszłym sezonie będziemy mieć się dobrze.
Zrobiło się z tego powodu trochę szumu, co odebrało jeszcze Hardenowi i Houston Rockets kilka punktów u kibiców. Przy tamtej okazji Maciek pisał:
Rotacja Rockets poza Hardenem, Howardem, Beverley’em i Arizą faktycznie nie zachwyca – Terrence Jones, Donatas Motiejunas, Jeff Adrien, Troy Daniels, Nick Johnson, Alonzo Gee, Joey Dorsey, Scotty Hopson, Isaiah Canaan, Clint Capela. Brzmi bardziej jak Rio Grande Valley Vipers niż gracze 5-10 w teamie, który miałby zostać kontenderem w konferencji, w której są San Antonio Spurs i Oklahoma City Thunder.
Minęło kilka miesięcy, w czasie których zdziesiątkowani kontuzjami Rockets wygrali 56 spotkań i zajęli drugie miejsce w Konferencji Zachodniej, ale Mark Cuban wciąż mówił:
Nie ma bardziej przewidywalnego zespołu niż Rockets. Dokładnie wiesz, co będą robić. Ale James Harden jest tak dobry. To właśnie stworzyła analityka, prawda? Przewidywalność. Jeśli znasz procenty, to w playoffach będziesz miał czas, by na nie odpowiedzieć. To, czy jesteś wystarczająco dobry, by to zrobić, to inne pytanie. Mają talent i Jamesa Hardena. Myślę, że on jest MVP. Ale to nie jest dobry zespół.
Jeszcze osiem dni Phil Jackson wyszedł na chwilę ze swojej groty, żeby obwieścić światu:
NBA analysts give me some diagnostics on how 3pt oriented teams are faring this playoffs…seriously, how’s it goink?
— Phil Jackson (@PhilJackson11) May 10, 2015
To była szpilka wymierzona przede wszystkim w Golden State Warriors, którzy akurat przegrywali z Memphis 1-2, ale troszkę też w Cavaliers, Hawks i w Rockets, którzy tego samego dnia przegrali mecz numer cztery różnicą 33 punktów i w pierwszych czterech spotkaniach z Clippers byli gorsi od rywali łącznie o 68 punktów. Wcześniej w historii tylko ośmiu zespołom udało się wyjść zwycięsko z serii, w których przegrywały 1-3. W najgorszym wypadku różnica punktowa w pierwszych czterech meczach wynosił… -27.
Mamy 18 maja 2015 i Houston Rockets wygrali w meczu numer 7 z Los Angeles Clippers 113 do 100.
Biorąc pod uwagę fakt, że żaden zespół nie powrócił nigdy z 0-3, to wygląda na to, że właśnie byliśmy świadkami najbardziej nieprawdopodobnego powrotu w historii NBA. Dokonała go drużyna pobita, która na 14 minut przed końcem meczu numer sześć przegrywała na terenie rywala 19 punktami. Której liderzy nie do końca wiedzieli, co znaczy być liderami. Której trener nigdy nie został doceniony.
Dokonali tego zawodnicy “kompletujący drużynę”. Wyśmiewany Josh Smith, który był tak zły, że Detroit Piston woleli go zwolnić niż wymienić. Corey Brewer, o którym mówi się, że potrafi jedynie biegać w tę i z powrotem. 37-letni Jason Terry. 38-letni Pablo Prigioni. Nie umiejący rzucać, gdy nie jest w contract year Trevor Ariza.
Dokonali tego James Harden i Dwight Howard. Dwie największe c**y wśród gwiazd NBA.
Coś tu nie gra.
A jednak Houston Rockets zszokowali świat i zakończyli sezon Los Angeles Clippers w meczu numer siedem prowadząc od początku do końca i od trzech spotkań pokazując więcej serca, determinacji i chęci. To zwycięstwo zagrożone było tylko przez chwilę w trzeciej kwarcie, gdy Clippers doszli na trzy punkty, zanim James Harden, Josh Smith i… Pablo Prigioni nie powiedzieli dość.
Spośród wszystkich ludzi obchodzący dzisiaj trzydzieste ósme urodziny Pablo Prigioni powiedział w trzeciej kwarcie “stop” i przez kilka minut był personifikacją słowa hustle. Czymś czego Los Angeles Clippers nie mieli w tej serii od meczu numer cztery:
Pablo Prigioni, J.R. Smith i Iman Shumpert zagrają w Finałach Konferencji Philu Jacksonie.
Te straty przy wyprowadzaniu piłki spod własnego kosza to był jedynie wierzchołek góry lodowej błędów, które popełniali Clippers. J.J. Redick wyrzucał piłki w aut, nikt nie wracał w transition, wysocy zbyt delikatnie pokazywali się w pick and rollach. Nie to, żeby Rockets nie popełniali błędów. To był kolejny brzydki mecz w tej serii i w samej pierwszej kwarcie musieliśmy patrzeć na 15 strat.
Różnica?
Rockets nie patrzyli za siebie. Zadaniowcy nie bali się rzucać. Ariza miał 22 punkty, Smith 15, Brewer 11. Wszyscy trafili minimum 50% z gry. Clippers w ramach odpowiedzi dostali 4 na 12 ii 6 strat Redicka i 6 na 18 Crawforda.
Trzy ostatnie mecze zadaniowców Clippers:
Redick – 29,7% z gry, 23,1% za trzy.
Crawford – 29,3% z gry, 27,8% za trzy.
Barnes – 22,7% z gry, 15,4% za trzy.
Rivers – 26,1% z gry, 10% za trzy.
J.J. Redick w ostatnich dwóch meczach najzwyczajniej w świecie bał się rzucać. Tu rozstrzygnęła się ta seria.
Oczywiście świat nie jest sprawiedliwy i ta porażka spadnie na ramiona Chrisa Paula (26/10/5 i 51/35/94 w ost. 3 meczach) i Blake’a Griffina (28/12/3 i 58% z gry). Gdyby to Rockets przegrali, rozmawiałoby się o Jamesie Hardenie.
Clippers zaliczyli największy choke, jaki pamiętam. Ich sezon można właściwie podsumować jedną akcją:
Zbyt dużo formy, za mało treści. Fantastycznie wyglądające akcje, gdy rzuty wpadają i brak planu B, gdy wpadać przestają. Te wszystkie zagrywki Doca Riversa powinien przepisywać sobie każdy trener, ale to wciąż nie jest system ofensywny. To wciąż nie są ramy, które pozwalają graczom odnaleźć się, gdy zagrywki nie wychodzą.
Dziś planem B był Chris Paul toczący wojnę 1 na 5 z całym składem Rockets. Robiący to tak dobrze, że przez chwilę myślisz, że może, może się uda. Ale to wszystko, co Clippers w tej chwili mają. Blake Griffin mógł być do tej pory najlepszym graczem tych playoffów i jednocześnie trafiał 36% w czwartych kwartach.
Doc Rivers nie podjął w tej serii żadnej decyzji, która mogłaby uratować sezon jego drużyny. Nie zrobił żadnego usprawnienia. Problem polegał na tym, że nie jestem pewny, czy jakiekolwiek usprawnienie istnieje, jeśli masz do dyspozycji 6 (czasem 7) zawodników NBA, a przez resztę czasu modlisz się, by przetrwać te pojedyncze minuty, gdy musisz wpuścić na parkiet kogoś innego.
Clippers byli wykończeniu w 14. już meczu tych playoffów, ale nie można szukać dla nich wymówek za oddanie serii, którą mieli już właściwie wygraną. Mimo wszystko dziś chyba nie jest dobry dzień, by pisać przede wszystkim o tym. Będziemy mieć jeszcze czas, by zastanawiać się, co dalej z tą drużyną. Pytań jest dużo. Czy Doc Rivers powinien nadal być GM-em (jak bardzo potrzebny był im w tej serii ktoś taki jak Jared Dudley)? Czy DeAndre Jordan będzie chciał zostać w Los Angeles? Czy Clippers powinni chcieć go przepłacać? Czy okienko Chrisa Paula już się zamknęło? Który Blake Griffin to ten prawdziwy Blake Griffin?
Tym jeszcze się zajmiemy. Mam wrażenie bowiem, że ciągłe pisanie, że to “Clippers przegrali tę serię”, sprawia, że zapominamy, kto ją wygrał.
Congrats to the Rockets. Gotta admit I was wrong. A lot.of guys stepped up. Congrats @dmorey
— Mark Cuban (@mcuban) May 17, 2015
James Harden trafił mniej niż 40% swoich rzutów w tej serii i ciągłe czekanie na to, “aż się włączy” było bolesne. Wciąż… zdobywał średnio 25 punktów, 8 asyst i 6 zbiórek. 10 punktów w każdym meczu zdobywał z linii. Absorbował obronę. Otwierał czyste pozycje swoim kolegom. Nie robił tyle, ile oczekiwaliśmy, ale okazało się, że zrobił wystarczająco dużo.
Dziś wreszcie miał też swoją chwilę satysfakcji:
Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni Austinie Riversie.
Dwight Howard był najlepszym graczem Rockets w tej serii. 18 punktów, 14 zbiórek, 2 bloki. Poza momentami, gdy dawał się sfrustrować i łapał głupie faule wyglądał najlepiej od lat. Jego 33 na 85 z linii to oczywiście absurd, ale zwycięzców się nie sądzi.
Trevor Ariza trafiał ponad 41% swoich trójek i krył CP3, Redicka i Griffina. Perfekcyjny 3 na D. Takiego gracza właśnie brakuje Clippers. 50% zza łuku w ostatnich trzech meczach. Z taką samą skutecznością trafiał w tym czasie Josh Smith, który dołożył do tego dobrą obronę na Griffinie. I to mimo wszystko był mały game changer Kevina McHale’a. Smith w pierwszej piątce pozwolił Arizie zostawać częściej na Redicku i Paulu. W pierwszych meczach Terrence Jones nie dawał takiej elastyczności i najlepszy obwodowy obrońca Rockets musiał bić się pod koszami. Jones za to po cichu z ławki zdobywał średnio po 12 punktów i trafiał 58% swoich rzutów. Corey Brewer jak zawsze wnosił energię i – choć to frazes – Clippers również nie mieli nikogo, kto potrafiłby na to odpowiedzieć.
W ciągu ostatnich trzech meczów piłki 50/50 były raczej jak 90/10. To robiło ogromną różnicę. Te wszystkie “skradzione” zbiórki w ataku i wygrane pogonie za piłką to były konkretne punkty, których brakowało Clippers.
Powiedzieć, że nie była to ładna seria, to powiedzieć mało. Nie umiem sobie przypomnieć brzydszej siedmiomeczówki. Mimo wszystko będzie to seria, którą zapamiętamy. Rockets w ciągu kilku dni nie tylko obrócili jej losy, ale przede wszystkim o 180 stopni zmienili siebie. Z pośmiewiska i drużyny, która wyglądała na jakieś żałosne strzępy, przeobrazili się najlepszą historię tych playoffów. Nie można tego nie doceniać. To przecież istota sportu. Walka z samym sobą. Przesuwanie swoich granic. Dowiadywanie się o sobie czegoś nowego.
Teraz czeka ich starcie z Golden State, gdzie już skazywani są na szybką porażkę. Czysto teoretycznie nie mają koszykarskich argumentów, by wygrać. Ale… na 2 minuty przed końcem trzeciej kwarty numer sześć z Clippers prawdopodobieństwo, że zwyciężą oceniano na 0,1%. Houston Rockets zasłużyli w ciągu ostatnich dni przynajmniej na cień kredytu zaufania. Jeszcze przez chwilę pozwólmy więc sobie na myśl, że ten zespół może sprawić sensację. Wiemy na pewno, że serca im nie brakuje.
P.S. Jedno, co na pewno zostanie nam z tej serii, to jeden z najlepszych komentarzy Jeffa Van Gundy’ego i chyba najlepsze podsumowanie tego, co się wydarzyło.
The absurdity of the NBA. It’s beautiful to watch!
Lud chcę Palmy!
No to pora wrócić się do Game 5 – nauczka na przyszłość, jesli możesz zamknąć serię w 4-1 to zamknij ją w 4-1 i nie odpuszczaj żadnego meczu.
nie myslalem ze to powiem, ale zaluje, ze SA nie przeszli.
utwierdzam sie w przejkonaniu, ze jednak CP3 jest cienki na dluzsza mete. moze miec fajny 1 mecz lub dwa ale nie jest w stanie pociagnac druzyny i tyle.
ps. mam nadzieje ze houston wyrwie mecz na wyjezdzie i ich trojki beda wpadac…wtedy mina curriego by byla bezcenna:)
Nie no błagam, czy Ty człowieku czytasz swoje posty przed wysłaniem?Chris Paul cienki?Zawiódł?Nie potrafi pociągnąć drużyny?Przecież Paul był najrówniej grającym graczem Clippers.To dzięki niemu w ogóle znaleźli się w drugiej rundzie.To nie jego wina, że w najważniejszym momencie sezonu Reddick stracił jaja, że Barnes przestał trafiać tak jak w zeszłorocznych playoffs, żę Rivers z powrotem nie wyglądał jak gracz NBA a Crawford podejmował fatalne decyzje.Paul jest najmniej winnym graczem LAC i jako jedyny może chodzić z podniesioną głową.
Czy Harden był lepszy w tej serii?Czy potrafił pociągnąć drużynę kiedy w najważniejszym meczu sezonu oglądał comeback role playerów z ławki?To jest prawdziwy lider według Ciebie?Cy tak samo masz pretensje do Tima Duncana, że nie zrobił wystarczająco dużo żeby Spurs awansowali?
Odnoszę wrażenie, że wiele osób oceniając grę zawodników nie tylko kieruje się sympatiami/antypatiami ale często ich postawę sprowadza do binarnej zero jedynkowej skali gdzie przegrany jest cieniasem i przereklamowanym grajkiem który nie zasługuje na swoje miejsce w lidze.A przecież to tak nie działa.CP3 jest Hall of Famer’em i tą serią bynajmniej nie wprowadził w to stwierdzenie wątpliwości.
ja tylko twierdze ze w porownaniu do CP3 hype’a wcale nie jest super starem. jest allstarem i tyle. wiem ze inni zawiedli-spoko, tylko rzeczywistosc jest inna niz cp3 hype-o to mi chodzilo.
ma momenty ze znika w meczu i ma jednak slaba psychike (patrz bledy w zeszlym roku w playoff).
takie odnosze wrazenie ogladajac jego mecze, ale moge sie mylic (to tylko moja subiektywna ocena, bo zawsze lubilem CP3, tylko z pare lat wstecz, a nie teraz z L.A.).
nawet jak wygrali z SA to sie cieszylem ze SA odpadli, ale te rzuty-fartuchy, ktore wpadaly CP3 pokazaly jedna rzecz-jak siedza mu takie fluki to wygrywaja, a jak nie-to nie. i ta regula sie potwierdza.
zeby clippersi wygrali CP3 musi miec 30+pkt 12ast 3stl + malo strat. jak ma slaba skutecznosc, malo punktow i straty to dupa zbita.
ps. np. bronek moze miec mecz na 15pkt 11ast 9zb 2bl + straty na chujowej skutecznosci i Cavs wygrywaja (przyklad pierwszy z brzegu).
Przypominam, że Bronek przegrał zeszłoroczne Finały, ba!dostał w nich sromotne lanie ale nikt rozsądny nie nazwałby go przehajpowanym grajkiem, bądź tylko All Starem.Przegrał choć robił swoje.Jeśli Paul musi kręcić kosmiczne statystyki, żeby Clippers mogli wygrać to nie świadczy to o jego słabości a o słabości jego kompanów, którzy nie potrafią dotrzymać mu kroku.Jeśli James gra na fatalnej skuteczności, popełnia błędy i straty a jego team mimo wszystko wygrywa to albo przeciwnik okazał się jeszcze słabszy albo dostał wystarczające wsparcie od innych graczy.Innego wytłumaczenia nie ma.
Paul w 3 ostatnich meczach rzucał ponad 26 punktów na skuteczności 51% i rozdawał ponad 10 asyst, to są statystyki na poziomie Jamesa czy Curry’ego w ostatnich 3 zwycięskich meczach.O Hardenie nawet nie wspominam bo on tą samą ilość punktów rzucał na 35%.No ale to Paul jest “tylko” All Starem, reszta to przecież liderzy z krwi i kości a taki James nawet jak rzuci 12 punktów i 8 razy straci piłkę to Cavs wygrywają bo przeciwnicy truchleją już na sam widok…
Ja też twierdzę, że to Clips przegrali a nie Houston wygrali. Z GSW nie mają szans. I ta wyciągnięta seria nic w tym temacie nie zmienia.
no wiesz-z clippers tez nie mieli szans. nie zawsze lepsza druzyna wygrywa:) true story!
Dopóki ostatnia piłka nie wpadnie do kosza w całej serii ,to nie ma co mówić że nie mają szans:)
ejjjj a w jakim mieście był rozgrywany mecz? ☺
Ostatecznie padło na Houston!
Clippers to co mieli najlepszego to oddali w siedmiomeczówce ze Spurs. Zostawili tam resztki sił w nogach co zaowocowało takimi kwiatkami jak truchcik w transition D kiedy próbuje się gonić wynik w game7.
myślę, że duża część winy ponosi Rivers (Doc) który niby wygląda jak wulkan energii ale w oczach miał absolutną bezradność. Oddana 4q w game 6 i cały game 7 to był po prostu team who doesn’t give a monkey.
Szkoda, bo też dałem się nabrać na narrację o “wielkim sercu do gry” i heroicznej wersji CP3. Ale prawdą jest, że w Finale Konferencji Zachodniej (tej jakże supermocnej) zagra Houston Rockets – drużyna bezbarwna, z liderami na papierowych nogach, z coachem który uchodzi za figuranta (tutaj chyba czas oddać McHale’owi co jego).
tez mialem wrazenie ze mieli jakos dziwnie wyjebane, powinni grac o zycie-a tu wygladalo to tak jakby ktos im powiedzial ze seria to best of 9 i oszczedzmy sily, bo jedziemy do LA na mecz numer 8, a pozniej sie zobaczy:)
oczekiwalem rzezni a dostalem “no worries-let’s come back next year”-plenty of time.it’s all good!:)”
Drugi rok z rzedu zagraja w finale konferencji jedynki i dwojki regularnego sezonu. RS matters?
I jeszcze jedno, moze Doc Rivers nie jest jednak tak dobrym coachem jak sie o nim pisze? Przegral szesc Game 7 no i ma wiele epickich porazek, wiecej ni ktokolwiek.
Mam sympatię do niego głównie za mistrzowski run Big3 z Celtics ale tam była mega chemia plus KG plus Thibs jako trener od defense.
myślałem, ze w Clippers szybciej coś zbuduje bo jednak talent tam był spory. Trochę kiepskie ruchy transferowe i jednak brak woli walki (motywacja?) jego drużyny rzucają zdecydowanie cień na jego wizerunku