Flesz: Bulls zakończyli passę Knicks, czarny pas Robinsona, Oklahoma jest na fali, Ibaka staje się czymś innym

5



fot. The Associated Press

Chicago Bulls zakończyli w United Center kolejny streak i zakończyli też passę pięciu meczów, w którym ich ofensywa podchodziła pod trampki Derricka Rose’a z błagalnym ‘Proszę, wróć’.

Losy samego wyniku rozstrzygnęły się jednak tak naprawdę na końcach palców prawej dłoni Carmelo Anthony’ego, kiedy piłka opuszczała jego rękę tuż przed syreną kończącą czwartą kwartę. Mike Woodson rozpisał zagrywkę mającą zdezorientować Kapitana Kirka Hinricha. Nie przewidział jednak, że w okularach Kapitana Kirka Hinricha ukryty jest refreszujący się w czasie rzeczywistym system Sport VU, który pokazuje mu jak powinien poruszać się “Duch” Kirka Hinricha. Hinrich zeswitchował więc w porę po zasłonie z góry na dół, którą Raymond Felton postawił Człowiekowi Melo i mógł chociaż zawachlować szyję Melua , gdy ten oddawał rzut z sześciu metrów. Rzut, który trafia lub nie trafia niezależnie od tego czy jest na nim obrońca czy nie. W zasadzie obrona Hinricha w tej akcji nie miała większego znaczenia, ale napisałem sobie akapit o legendzie Kirka Hinricha. Melo nie trafił, Bulls wygrali w dogrywce.

Był to pozycjonalnie bardzo dziwny mecz, który był jednak całkiem znośny. Knicks bez Tysona Chandlera i Kenyona Martina, Bulls bez Joakima Noaha, Taja Gibsona i z Nazrem Mohammedem posadzonym na ławce, gdy tylko Tom Thibodeau dowiedział się, że starterem Knicks na centrze będzie Chris Copeland. Copeland, którego fanem coraz trudniej mi nie być.

W przeciwieństwie jednak do okropnego smallballu Knicks/Celtics sprzed tygodnia/dwóch, był to zupełnie niezły, rozsądnie przez obie strony, prowadzony mecz. Rotacja Knicks była jednak niekompletna i wobec braku najlepszego obrońcy (Chandler) może niesprawiedliwym jest wieszać na Knicks psy, ale ich passa zwycięstw w ostatnim tygodniu więcej niż z obroną miała wspólnego z tym, że Knicks potrafili rzucić 125 punktów w Oklahomie, trafić 20 rzutów za trzy z Washington Wizards czy nawet wczoraj rozpocząć mecz od trafienia 7 z 13 trójek w pierwszej połowie.

Bulls zdobyli 115 punktów na sto posiadań, głównie dzięki Nate’owi Robinsonowi, który w dogrywce objeżdżał w koźle Feltona i Imana Shumperta, tak jak wcześniej katowany był przez Knicks Richard Hamilton. Bulls potrafili też wypracować sobie kilka rzutów za trzy w transition, trafili 10 z 27 trójek, Knicks też 10 (z 30), Carmelo i Steve Novak mieli swoje typowe, cotygodniowe nieporozumienie w kryciu, a Knicks przez cały wieczór mieli spore problemy w powrocie do obrony i w odnajdywaniu swoich graczy.

Smallball oczywiście jest tutaj usprawiedliwieniem, bo bez ostatniej linii obrony, niektórzy zawodnicy znajdowali się w miejscach na pomocy, w których na ogół się nie znajdują. W ataku z kolei przez kilka minut trzeciej kwarty Jason Kidd był kryty przez Carlosa Boozera i grał rolę Tysona Chandlera stojącego tyłem do kosza na szóstym metrze w high-post, skąd Knicks lubią grać przez podania koszyczkiem. W obronie natomiast Kidd oczywiście nie grał centra, ale też NIKT nie grał centra i Bulls obrócili w trzeciej kwarcie losy tego meczu, gdy na boisku był taki lineup Felton-Prigioni-Smith-Anthony-Kidd.

W środę w nocy Tiago Splitter grał w pierwszej linii obrony w strefie 2-3 San Antonio Spurs, w czwartek Jason Kidd grał jako center. Takie czasy.

Robinson trafił 35 punktów z 18 rzutów, trafił 5 z 11 rzutów za trzy i oczywiście musiał przypomnieć z tej okazji o swoim beefie z Novakiem:

Sporo dobrych występów, choć niekoniecznie Carmelo, który owszem zdobył 36 punktów, miał 19 zbiórek, ale trafił tylko 13 z 34 rzutów i żadnego za trzy. Knicks w zasadzie przegrali wygrany mecz, bo z czasem zupełnie odeszli od tego co zrobiło im start 16-2 w tym meczu, a potem przewagę 79:64 w połowie trzeciej kwarty.

Obrona Bulls z Boozerem jako centrem była od początku meczu podejrzana w rozegraniach pick-and-roll czy pop. Bulls wygrali trzy poprzednie mecze z Knicks tym, że nie musieli podwajać Carmelo, mając na nim Jimmy’ego Butlera i Luola Denga, a także tym, że w sytuacjach pick-and-roll bronili soft, czyli wysoki kryjący Chandlera (na ogół Noah), dochodził co najwyżej do linii rzutów wolnych, zostawiając dużo miejsca kozłującym na rzut z półdystansu. W tym czasie skrzydłowi zostawali w rogach boiska. To nic innego niż to co Bulls robią trzeci sezon z rzędu, podobnie broni też Indiana, dlatego oba teamy liczą na swoich rezolutnych centrów (Noah/Hibbert) i dlatego oba teamy tracą najmniej rzutów za trzy z rogów boiska, mając tam wysokich obrońców (Butler, Deng, George, Stephenson) zamykających rogi atletycznymi close-outami.

Knicks szło jednak w tym meczu nietypowe dla nich rozegranie pick-and-pop z fałszywym centrem Copelandem, który grając w miejscu Chandlera nie rolował do kosza, ale robił krok wstecz za linię za trzy. Copeland trafił 3 z 8 trójek na 14 punktów w 29 minut, a Carmelo miał kilka łatwych rzutów z łokci na półdystansie po wyjściu w koźle zza tej zasłony. Gdyby nie to, że Mike Woodson w drugiej połowie skorzystał z Copelanda tylko przez 13 minut i ani minuty w dogrywce – wydaje mi się, że Knicks wygraliby ten mecz tą prostą egzekucją. Ostatecznie nie mieli nawet okazji przekonać się jak Bulls spróbują to zatrzymać i jak będą mogli na to odpowiedzieć.

28 punktów z 27 rzutów i 14 zbiórek bardzo dobrego Smitha, który praktycznie sam z 90-99 doprowadził do dogrywki akcjami przez wysoki post od Kidda i grając w post-up z Robinsonem. Znakomity mecz Feltona, czego może nie pokażą statystyki – 19 punktów z 17 rzutów, tylko 6 asyst, ale Felton grał jedną z najlepszych drugoplanowych ról jako absolutny mózg tego co robili Knicks w tym meczu, robił to przez całą serię.

W Chicago 22 punkty, 14 zbiórek, 3 bloki, 3 przechwyty i dobra praca w obronie post-up Butlera, także 16 punktów od niewidocznego przez większość meczu Denga, którego trójka w dogrywce na 111:107, a zaraz obrona na Smithie w post-up zrobiły praktycznie za gamewinner.

118:111 Bulls w Chicago. Naprawdę nie wiem czemu Marv Albert był tak wk…. na Mike’a Fratello.

2. New York Knicks (51-27)
——————
3. Indiana Pacers (49-29; 2.0 mecze straty)

To będzie trudno odrobić Indianie. W niedzielę Pacers grają w MSG. Kto wygra, ma tie-breaker. Zwycięstwo Knicks praktycznie oznacza dla nich 2 miejsce.

Ten rozegrany w południe, niedzielny mecz z Nowym Jorkiem, w którym Knicks zdobyli aż 1.2 punktu na posiadanie z aż 30 izolacji, wygląda naprawdę jak wypadek przy pracy dla tych OKC Thunder. W końcówce sezonu Oklahoma po cichu doszlifowuje swoją 4. obronę w NBA, lepszą niż te Bulls czy Celtics. Thunder zamknęli tydzień temu u siebie San Antonio na 88 punktach, dzień później Pacers w Indianie na 75, we wtorek Jazz w Utah na 80, a ostatniej nocy Warriors w Oakland na 97 w meczu granym w szybkim tempie.

Zresztą, tweetowałem wczoraj wieczorem pewien stat, który być może trochę lepiej obrazuje klasyfikację efektywności defensywnej w NBA, ponieważ w Top14 ofensyw ligi mamy aż 11 drużyn z Konferencji Zachodniej, w tym np Dallas, Portland czy Sacramento:

[blackbirdpie url=”https://twitter.com/mackwiatkowski/status/322424678775943168″]

Thunder liderują lidze w blokach na mecz, mają lock-down obrońcę w post (Perkins), lock-down obrońcę na obwodzie (Sefolosha), najlepiej blokującego z pomocy w lidze (Ibaka), a do tego zasięg ramion Russella Westbrooka i Kevina Duranta. W Oakland mieli rzadkie w NBA 10+10 czyli 10 steali i 10 bloków, z których 27 punktów zdobyli w kontrataku.

Ibaka wyglądał natomiast jak MIP trzech ostatnich lat. To jest niesamowita kombinacja talentu, gdy najpierw Ibaka blokuje dwuręczny dunk Andrew Boguta, mając łokieć na obręczy, a kilkadziesiąt sekund później trafia za trzy z lewego rogu. Po trafieniu 2 z 6 rzutów za trzy przez trzy pierwsze lata kariery, shot-chart Ibaki na dystansie wygląda w tym sezonie następująco:

Pisałem wczoraj o 9 ulubionych rzeczach wokół NBA, to co robi Ibaka (+ jego ładna dla oka technika rzutu) jest w trzech ulubionych rzeczach w NBA. Jest to po prostu wstęp do All-Star w wykonaniu Ibaki, takie małe indywidualne wyprzedzenie konceptu Miami. Ibaka staje się generalnie graczem, którego Heat chcieliby wymienić za Chrisa Bosha. Nie było nigdy w NBA takiej kombinacji rzutów za trzy z rogów i bloków jaką jest Ibaka w tym sezonie. Do tego w tym meczu rolował też do obręczy, kończąc kilka razy ponad bunkrem, w którym David Lee zapalił tylko nocne światło – 17 punktów, 7 zbiórek, 3 bloki w 28 minut. Zmontowałem króciutki highlight:

Lee został zamknięty w tym meczu przez atletyzm OKC wokół obręczy i zdobył tylko 13 punktów z 13 rzutów, a dobrze kryty wymiennie przez cały obwód Klay Thompson pudłował w sytuacjach off-screen i rzucił tylko 6 punktów z 10 rzutów. To w zupełności wystarczyło Oklahomie, aby pokonać Golden State i w takich meczach 31 punktów, 10 zbiórek i 8 asyst Duranta albo 18 punktów i 9 asyst Russella Westbrooka jest bardzo typowe, nie trzeba pisać jak się wydarzyło. To ich talent z Top10 ligi. Oklahoma nie grała jednak wcale doskonale, mecz był nieco niedokładny przed przerwą, a obaj Durant i Westbrook rozkojarzeni, śląc podania w poprzek parkietu czy oddając proste straty w koźle – Westbrook 6, Durant 4.

Kluczowy z ławki był Kevin Martin, który w swojej grze odthompsonował Klay’a na 23 punkty z tylko 10 rzutów. W zasadzie to nie był jednak mecz już od połowy trzeciej kwarty, gdy Warriors stracili z kontuzją kostki Andrew Boguta i wyglądali na tle Oklahomy jak miękki team rzucający przez ręce, ewentualnie z kozła jak Stefka Curry i jego 22 punkty z 18 rzutów na lodzie, a nie na drewnie, cytując i psując dobry żart Chrisa Webbera.

Dwa kolejne posiadania, które dobrze opisują mecz Thunder z Warriors:

116:97 OKC w Oakland.

1. Oklahoma City Thunder (58-21)
—————-
2. San Antonio Spurs (57-21; 0.5 meczu straty)

Duże zwycięstwo Oklahomy bo przybliża ich do 1 miejsca na Zachodzie. Thunder mają już do rozegrania tylko trzy mecze – dzisiejszy back-2-back w Portland z przerzedzonymi kontuzjami Trail Blazers, a na koniec u siebie Sacramento i Milwaukee. 3-0 tutaj, niezależnie od wyniku San Antonio w ich czterech spotkaniach (m.in b-2-b wyjazdowy z Lakers i Warriors) da im przewagę parkietu przez całe playoffy Zachodu, co moim zdaniem czyni z nich faworytów do wyjścia z konferencji. Thunder są bardzo dobrym teamem na wyjazdach i ciężko jest mi wyobrazić sobie, że przegrają u siebie więcej niż jeden mecz w serii.

Poprzedni artykułDraft Ranking (14): Nerwówka z terminami
Następny artykułPodsumowanie sezonu: Coach of the Year

5 KOMENTARZE

  1. Tez mi sie wydaje, ze na chwile obecna OKC>Spurs, z jednym ale: Kawhi Leonard. Potencjalnie najlepszy obronca na Duranta (w sensie, ze zamiast na 30, pozwoli mu na 27 punktow) + jego rozwoj ofensywny. Tylko ze tutaj trzeba Parkera w 100%.

    Szkoda, bo nie bedzie najprawdopodobniej matchupu OKC-Houston i jednego meczu Hardena na 50pts z 15 rzutow, chlipchlip.

    Jesli OKC dojdzie do finalu, to z ta obrona jest szansa z Miami o ile Durantowi nie wlaczy sie hero mode, jak to juz mialo miejsce dwukrotnie w tym sezonie (i wszyscy wiemy jak sie skonczylo).

    0
    • Wiesz, tak samo wygladalo to ze Spurs na Zachodzie w zeszlym sezonie, a jednak OKC po pierwszych dwoch przegranych meczach znalazlo klucz i rozpracowalo Spurs. Czemu nie mialoby sie to stac w finale z Heat? Dla mnie kluczowa sprawa jest glowa: dobry Westbrook + point forward Durant i mamy serie. Bo talent-wise to sa porownywalne teamy.

      0