Flesz: Houston Golden State 3-2

32
fot. NBA League Pass
fot. NBA League Pass

Finał Konferencji Zachodniej
(1) Houston Rockets, (2) Golden State Warriors 3-2
Mecz nr 1: 106:119
Mecz nr 2: 127:105
Mecz nr 3: 85:126
Mecz nr 4: 95:92
Mecz nr 5: 98:94

A Tribute to Nina Simone, Chris Paul jest 1-0 vs Stephen Curry w play-offach (2014), przedawkowanie węglowodanów

Mówimy o graczach obwodowych, że kochają izolacje i zapominamy o mamutach, którzy co jakiś czas w historii NBA przejawiają przeraźliwą samolubność.

Choćby w ostatnich dziesięciu latach pojawili się zrezygnowany Andrew Bynum patrzący się po drugiej stronie trumny na KB24 pięć metrów od kosza, Dwight Howard oglądający NBA mijającą go przed oczami i podminowujący drużyny chęcią gry jeden na jeden, czy w tym roku Hassan Whiteside domagający się piłki i krytykujący za jej nieotrzymywanie nawet Pata Riley’a. Clint Capela nie z tych.

Clint Capela jest w trakcie najtrudniejszych tygodni w swoim zawodowym życiu. Po dwóch sezonach bycia aeralną wisienką na gorzkim dziś dla Golden State Warriors torcie, którym w twarz bije ich James Harden, najdziwniejszy Szwajcar w historii Szwajcarii, od czasów Yello, zmianami krycia w defensywnym systemie Warriors został pozbawiony możliwości gładkiego rolowania do kosza i łapania lobów. Fantastyczną rzeczą a propos Capeli jest to, że mimo tego nie obraził się na znikomą ilość podań, czy próbę hackowania na początku 3. kwarty meczu nr 5 i szuka.

Capela szuka piłki po obu stronach boiska, która w tym natłoku izolacji jest trudna do znalezienia. Szuka, mimo tego, że sama gra mogła go wynudzić. Stwarza sobie okazje. Nie czeka na nie. Jest skarbem dla tych Rockets. Nie byłoby 3-2 bez niego. Pozostanie w grze – 12 PKT, 14 ZB, 2 BLK, +6 w 27 MIN w meczu nr 5 – wymagało od niego niebywałego zen.

Zen, którego Warriors drugi mecz z rzędu w końcówce spotkania kompletnie zabrakło.


Capela był niesamowity od startu, kończąc akcje, blokując Kevina Duranta, Draymonda Greena, kryjąc obręcz przy pudłowanych layupach Warriors. Był historią. Nie miał asysty, ale dwukrotnie po jednym z niewielu krótkich rolli znajdował shooterów.

Do przerwy mecz był długo najgorszy. Zawdzięczamy to temu, że na pewno nie mniej, jak 75% zasłon jest w tej serii switchowanych. Rockets wygrali go trafiając 37% rzutów z gry i 30% rzutów za trzy.

Chris Paul i James Harden zaczęli od spudłowania 11 z 13 rzutów, Warriors 9 ze swoich 16 strat mieli już po 20 minutach meczu. Oba zespoły nie trafiły wspólnie pierwszych 16 z 21 trójek.

Potem Harden na kilka posiadań poszedł w fuego, P.J. Tucker wykonał najefektowniejszy spin-move w tym sezonie i gdy wydawało się, że bez Andre Iguodali Rockets znów mają to w drugiej kwarcie (wygrali 34-17 tę w meczu nr 4), zaczęli rozdawać faule na lewo i prawo, ustawiając Warriors na linii rzutów wolnych, nawet gdy ci byli 256 metrów od obręczy.

Szczerze, mecz był tak niedobry, że tylko hiperbola mogła go uratować. I to było dokładnie to, co Houston robią w tej serii. Pamiętasz minus-41 w meczu nr 3? Pamiętasz przegraną pierwszą kwartę i “czy wynik kłamał?” Ja nie pamiętam. Nie o to zresztą chodzi kto co i jak. Ale przy 45-45 w przerwie było wrażenie, jakby Rockets zaprzepaścili wielką szansę na objęcie wysokiego prowadzenia. Joe Dumars miał 11 punktów, Charles Oakley 9, Derek Harper dorzucił 4, Lindsey Hunter grał nieźle.

I wtedy najbardziej fenomenalna rzecz się stała:

I wtedy przypomniałem sobie, że kibicuję przecież Chrisowi Paulowi, żeby zdobył swoje pierwsze mistrzostwo w karierze i uciszył tym hejterów. Gość dopiero co był 11. w głosowaniu na All-Defensive Teams i 16. w głosowaniu na All-NBA Teams, czyli i tu, i tu, tuż za.

W drugiej połowie widziałem koniec kariery Stephena Curry’ego: podupadły atletyzm, brak swingu, shake’u, mdłość mięśni i bezbarwność ciała; swag Curry’ego jak swag Klay’a Thompsona, który w meczu nr 4 i nr 5 rzucił już trzy airballe z półdystansu i definitywnie nie jest zdrowy.

Moją ulubioną rzeczą o Ericu Gordonie – 24 PKT – jest to, że kiedy odda rzut, to podskakuje po nim, jakby doglądając czy wejdzie. Wisi ręka obrońcy przed jego głową, a ten podskakuje, często z dwóch nóg, jak kauczuk, i dogląda zza kciuka. Nigdy nie widziałem, żeby ktoś był tak podekscytowany swoją skutecznością z gry.

To był mecz, w którym wynik kłamał – znów na niekorzyść Rockets. Dlatego ten rzut Erica Gordona na 1 minutę i 21 sekund przed końcem był prawdopodobnie najważniejszym rzutem tej serii:

Bo czuć było, że jeśli Rockets nie wykorzystają szansy, stanie się coś dobrego dla Warriors na samym końcu meczu.


Houston popełniło w tym meczu więcej okropnych błędów w kryciu.

Wspomniany Gordon zostawił w pierwszej połowie Curry’ego ścinającego przez środek do rogu kompletnie bez krycia – podobnie jak dwa mecze temu zrobił to Harden, rypany wówczas właśnie za to przez nomen omen Gordona. Na starcie czwartej kwarty Gordon nie zmienił krycia w pick-and-rollu na szczycie i Curry władował trójkę. Fatalne błędy i 6 punktów za kołnierz.

Warriors nie popełniali ich. I przewrotnie dlatego na starcie 4. kwarty był remis, bo Rockets wyglądali przez cały mecz jak lepszy zespół.

Zespół spokojniejszy, bardziej stonowany. Grający bardziej w swoim stylu. Zespół, który może w każdej chwili uciec do przodu. Zespół nadający ton tej serii od startu, ale wygrywający dopiero teraz, gdy Warriors atakowani są od powierzchni ziemi przez Bogów Koszykówki, którzy zabierają im graczy.

Posłuchaj, brak Andre Iguodali jest ogromnie ważny dla Warriors. Nie można tak przejść obok tego. Jeśli oglądasz Warriors teraz na początku drugich i czwartych kwart – oglądasz ich przez pierwsze sześć minut tych kwart, czy na końcu drugich kwart, albo na końcu meczu – trudno jest traktować to do końca poważnie.

Nie mogą przejść do swojego Lineupu Śmierci, bo tego lineupu nie mogą wystawić. Patrząc czasem na parkiet, mam nawet wrażenie, że oglądam preseason.

Ale oczywiście, że będzie. Spokojnie:


Na 7 minut przed końcem wszyscy ofensywni gracze w tym meczu, za wyjątkiem Kevina Duranta, Gordona i zwyżkującego po dwóch punktach do przerwy Paula grali tak nieprzekonująco, że zostanie kozłem ofiarnym po porażce w meczu nr 5 nigdy nie było tak łatwe.

Praktycznie każdy z graczy – biorąc pod uwagę historię przejścia Duranta do Warriors, czy Paula bijącego się z krytykami – mogli wejść do swoich głów na końcu meczu i postanowić zrobić coś zbyt bardzo dla swojego resume. W dodatku wszyscy na parkiecie byli 21/62 za 3, więc zanosiło się właśnie na to. Może to dlatego Gordon trafił najważniejszy rzut, bo miał najmniej do stracenia?

Na 2 minuty i 21 sekund przed końcem, przy 3-4 sekundach do końca zegara, Kevin Durant miał ręce z masła – nie złapał piłki, strata.

Na 42 sekundy przed końcem meczu Quinn Cook (Quinn Cook?!) znalazł się sam niekryty w kontrataku za linią za trzy na prawym skrzydle. Miał złapać piłkę, ale też miał ręce z masła. Zanim ją złapał, był już kompletnie w swojej głowie i kiedy oddawał rzut za trzy, był jestem pewien nieprzytomny. Nie trafił. Nie mógł trafić. .

Stephen Curry na 14 sekund przed końcem próbował trudnego floatera na dwóch ludziach. Dlaczego na dwóch? Nie trafił.

I na końcu, w ostatniej akcji, kiedy Draymond Green miał złapać podanie od Curry’ego, którego zasadność można kwestionować, też miał ręce z masła. Nie złapał piłki. Strata.

Stres.

Rzeczywistość.

Zen.


Jaka jest lekcja w tym wszystkim? (Że musisz do końca grać w pełnym składzie i) że nawet jeśli rozkręcisz najbardziej wyrafinowaną ofensywę w dziejach, nawet jeśli będziesz przewodził lidze w punktach po ścięciach i w kontrataku o sześć okrążeń, na końcu nadal potrzebujesz graczy, którzy zrobią to dla Ciebie jeden na jednego. Nie zawsze tak było we współczesnej NBA, ale teraz tak może się dziać, tak teraz jest i prawdopodobnie tak właśnie będzie.

I co okazuje się największą skazą na tych Warriors, niezależnie od tego czy przegrają, czy wygrają tę serię?

Że po tych pięciu latach opowieści o potrzebie switchowania w NBA, że po tych latach switchowania uskutecznianego właśnie przede wszystkim przez nich, żaden z ich graczy nie poprawił swoich umiejętności karania tych switchy w zwykłej koszykówce 1-na-1 czy grze post-up. Czemu Draymond nie nauczył się tego robić? Próbował w meczu nr 5. Hakeem się śmiał.

Houston Rockets złapali Warriors na tym.

Do meczu nr 6 w sobotę.


W Palmie rozmawiamy o kryzysie tożsamości Warriors:

Między Rondem a Palmą (630): Flatball(s)

 

Poprzedni artykułWake-Up: Warriors nie są clutch. Rockets wygrali Game 5, ale Chris Paul doznał kontuzji
Następny artykułMiędzy Rondem a Palmą (630): Flatball(s)

32 KOMENTARZE

  1. Nie widziałem wcześniej tych podskoków Gordona, świetne:) Brak zdrowia w plejofach dotyczy wszystkich teamów (w Rockets przez kontuzje do formy nie wrócili Anderson i Moute), dlatego powinniśmy bardziej doceniać te zespoły, które wygrywają mimo kontuzji.

    0
  2. Twierdziłem że kto wygra game 5 wygra cała serię i to podtrzymuje. I nie będzie do tego potrzebne game 7 w Houston bo seria się skończy w kolejnym meczu. Warriors “najlepsza drużyna w historii” są chyba żartem z najlepszej drużyny w historii. Coż im z talentu jak nie potrafią mentalnie tego udźwignąć. Jednak jest nadzieja. James w lato będzie wolny i może uda się go przekonać do gry za minimum dla weteranów :D

    0
  3. Fajnie że Maciek o tym pisze, większość z nas pewnie też to widzi ale… Capela naprawdę jest game changerem Rockets – jeśli wygrają to dzięki niemu. Te bloki na Greenie czy Durancie to nie są tylko bloki – one wchodzą im do psychiki. Gdyby te bloki się nie wydarzyły, to KD czy Green (zwłaszcza Dray) zaczęli by prężyć muskuły i tylko by się utwierdzali w poczuciu własnej wielkości. A tak – czapa… i z każdym kolejnym wejściem pewność siebie jest coraz mniejsza. Jak to mawiał klasyk: “To są właśnie te detale…”

    0
    • Racja w 100%. Od czasów pierwszego mistrzostwa gsw uważam ze z nimi trzeba wygrac na poziomie mentalnym, ciezko ich pokonać jesli chodzi o talent, szczególnie po przyjściu duranta, ale mozna ich zniszczyć psychicznie, tak jak lebron zrobił to z currym gdy wracali z 3-1, tak teraz Houston musi wejść do głów gsw i tak wygrac serie

      0
  4. No, to może pogadamy o tym, jak Durant przechodząc do Warriors zepsuł przyjemność z NBA? Był tu w komentarzach taki człowiek, co po wygranych Warriors zwykł mu dziękować (nie mam czasu szukać nicka, przepraszam, dlatego tak bezosobowo). Czy ma teraz coś więcej do dodania? Może chce mu dodatkowo podziękować za czwarte kwarty i jego wspomnianą już tutaj skuteczność? Swoją drogą, po tym jak KD przeszedł się po Rakietach w G1 aż dziw, że nie zdominował całej serii, niemniej to chyba temat na osobną dyskusję. Bardzo mnie ciekawi jak ci Warriors teraz odpowiedzą. Cały sezon grają trochę tak jakby od niechcenia, jakby tytuł z góry im się należał i reszta ligi miała tylko patrzeć na ich dominację i okazywać podziw. Tymczasem stoją pod ścianą i ciekawi mnie, czy mają w sobie ten charakter, żeby pokazać, że, jak mówi przysłowie, ‘never underestimate the heart of a champion’, czy też, jak to wypada powiedzieć na 6G, obsrają się zupełnie albo nie będzie im się chciało i być może w Finałach każdy mecz będzie rozgrywany w mieście z końcówką STON? Osobiście chciałbym, żeby to dźwignęli, bo lubię ten team, a decyzja Duranta ucieszyła mnie jak mało co. Ale szacun dla tych Houston, cały sezon (w zasadzie chyba nie tylko ten jeden) mieli w głowie tylko to, jak pyknąć Golden State i teraz są tylko jeden mecz od jego realizacji. Oby tylko zagrali w pełnym zdrowiu, żeby później gadania nie było.

    0
  5. kocham CP3 a za trollowanie gejowskich shimmy shaków Currego kocham go nawet mocniej ale on ewidentnie nie jest zdrowy i wydaje mi się, że jego kontuzja z końcówki może być paradoksalnie korzystna dla Rockets bo będzie znaczyła jeszcze więcej posiadań dla tego zajebistego Eryczka G. a może też Iso Joe znajdzie się w rotacji i w końcu trochę porucha Warriors?

    0
  6. Mamy podany na tacy scenariusz filmu godnego oskara o determinacji, niezłomych charaktwrach i sile team spirit – Houston wygrywa następny mecz ale traci definitywnie Krzyśka, Boston dojeżdża Cleveland, a potem w wielkim finale w g7 oczywiście w Houston nikt inny a Aaron Baynes rzuca gamewinnera za 3. Kurtyna. Kilka osób na świecie kupuje nowe limuzyny.
    Btw wie ktoś jaki był kurs na misia dla Bostonu?

    0