Blake Griffin najprawdopodobniej rozegrał już swój ostatni mecz w koszulce Detroit Pistons i teraz czeka aż jego agent wynegocjuje warunki buyoutu (bo znalezienie wymiany jest niemożliwe). To dobry moment żeby przypomnieć, że Griffina w ogóle nie miało być w Detroit. Przecież całą swoją karierę miał spędzić w Los Angeles… taką wizję przedstawili mu Clippers, przekonując do podpisania umowy w 2017 roku.
W sezonie 2016/17 LA Clippers po raz piąty z rzędu przekroczyli próg 50 zwycięstw, ale ponownie rozczarowująco szybko odpadli z playoffów. Mimo przewagi własnego parkietu w pierwszej rundzie przegrali 7-meczową serię z Utah Jazz. Bo też po raz kolejny przeszkodziły im kontuzje i w ostatnich czterech meczach grali bez Blake’a Griffina. Znowu nawet nie przybliżyli się do upragnionego mistrzostwa i dużo było pytań o przyszłość drużyny. Zanosiło się na zmiany, ponieważ do wejścia na rynek wolnych agentów szykowali się Griffin, Chris Paul i JJ Redick.
Paul nie czekał do lipca i odszedł jeszcze przed startem free agency, załatwiając sobie transfer do Houston Rockets. Pierwszego lipca więc największym znakiem zapytania w LA było to, co zrobi Griffin. Clippers nie chcieli stracić kolejnego gwiazdora, ale Blake zamierzał sprawdzić jakie ma opcje i porozmawiać z innymi drużynami. Mówiło się, że zainteresowani nim są w Miami, Bostonie, w jego rodzinnej Oklahomie, a już na starcie miał zaplanowane spotkania z Phoenix Suns i Denver Nuggets. Pierwszeństwo jednak dostali Clippers i bardzo postarali się, żeby wykorzystać tę szansę. Przygotowali specjalne widowisko dla legendy swojego klubu.
Zach Lowe tak opisywał to wtedy na ESPN:
Kiedy Griffin przyjechał pierwszego lipca na spotkanie do Staples Center, zobaczył, że Clippers wznieśli dla niego coś w rodzaju labiryntu z ustawionych ścianek. Griffin spacerował ze swoim trzyletnim synem Fordem przez przypominające galerię sztuki korytarze i za każdym zakrętem znajdował zdjęcia: Griffin na zielonym rowerze z bratem Taylorem, kiedy byli dziećmi; Griffin grający na uczelni; Griffin jako Clipper.
Labirynt doprowadził Griffina na kanapę z widokiem na parkiet w Staples Center. Z głośników rozległ się hałas tłumu kibiców. Spiker zespołu ogłosił, że Clippers zastrzegają numer Griffina. Pracownicy zespołu podnieśli prawdziwy baner pod sufit hali – wizja przyszłości, której chcieli.
“To było fajne uczucie” mówi Griffin. “To było bardzo przemyślane. Ale naprawdę chciałem usłyszeć ich plan. Chciałem porozmawiać o koszykówce”. Tak też zrobili, przez dwie godziny, z Docem Riversem, Jerry’m Westem, Stevem Ballmerem i Lawrencem Frankiem.
Lee Jenkins ze Sports Illustrated (który rok później został zatrudniony przez Clippers) dodawał, że wyjątkowy nastrój tej podniosłej chwili udawanej ceremonii tworzyły przyciemnione świstała i śpiew chóru, a spiker mówił o uhonorowaniu “lifelong Clippera”.
Byli obecni wszyscy najważniejsi ludzie w organizacji, także grupa zawodników (DeAndre Jordan, Jamal Crawford, Patrick Beverley, Wesley Johnson, Sam Dekker) i zrobiło się bardzo emocjonalnie. Po obejrzeniu tego przedstawienia wzruszony Blake miał wstać i oznajmić:
“I want my legacy to be a Clipper.”
A to jeszcze nie wszystko. Marc Spears z Undefeated informował o specjalnych koszulkach, które mieli na sobie pracownicy klubu z grafiką przedstawiającą „pionierów” – Martin Luther King, Albert Einstein, Nelson Mandela, Gandhi, Barack Obama, Muhammed Ali i wśród nich również Blake…
Clippers employees wore T-shirt after Blake Griffin's FA meeting likening him to MLK, Obama, Ali, JFK, Lincoln, Gandhi, MJ,Einstein,Mandela. pic.twitter.com/BZtXqhdrWr
— Marc J. Spears (@MarcJSpears) July 1, 2017
Bo przecież on też był swego rodzaju pionierem, który sprawił że najgorszy przez lata klub NBA, zaczął regularnie wygrywać i stał się czołową drużyną. Odmienił los całej organizacji i Clippers bardzo chcieli pokazać mu jak to doceniają. Jak wiele dla nich znaczy.
Pokazali, że jest on nie tylko ich najlepszym zawodnikiem, ale najważniejszą osobą w historii organizacji. Sprzedali mu tę piękną wizję, przenosząc go w podróż przez przeszłość w stworzonym “muzeum Blake’a” i prezentując jak może wyglądać przyszłość. Spędzi tutaj resztę swojej kariery, a po jej zakończeniu o jego dokonaniach dla drużyny będzie przypominała ta wisząca pod dachem koszulka #32. Od razu trzeba podkreślić, że Clippers jeszcze żadnego zawodnika nie uhonorowali w ten sposób. Nie mają żadnego zastrzeżonego numeru. Koszulka Griffina miała być pierwsza. Miał być pierwszą prawdziwą legendą drużyny. Ich Magicem Johnsonem czy Kobim Bryantem. Co więcej, Los Angeles miało należeć do niego, bo przecież Paul dopiero co odszedł, Kobe rok wcześniej przeszedł na emeryturę, Griffin był więc bezsprzecznie największą gwiazdą w mieście.
Szkoda, że nie ma żadnych nagrań, ani zdjęć z tamtego wydarzenia, ale może Clippers od początku zdawali sobie sprawę, że lepiej tego nie dokumentować. Na pewno znając dobrze Griffina zdawali sobie sprawę, że warto zagrać na jego emocjach. Jeden z jego kolegów z drużyny anonimowo wypowiadając się dla ESPN, powiedział, że przed wolną agenturą martwił się, że Blake jest zbyt wrażliwy i podczas któregoś ze spotkań z innymi drużynami może podjąć emocjonalną decyzję o przeprowadzce. Clippers postarali się, żeby wykorzystać to na swoją korzyść i starannie wyreżyserowane przedstawienie zakończyło się pełnym sukcesem. Griffin od razu zgodził się podpisać 5-letni kontrakt za $173 miliony, odwołując spotkania z innymi drużynami.
Od razu zaznaczmy, że nikt inny nie mógł mu dać 5-letniej umowy, więc zgarnął największą możliwą wypłatę, co przy jego historii kontuzji było niezwykle istotnym zabezpieczeniem na przyszłość, a okazało się jeszcze ważniejsze z perspektywy czasu, gdy wiemy już, że jego ciało się posypało. Pod względem finansowym to była dla niego najlepsza decyzja. Dla Clippers tymczasem kluczowy był zapis o klauzuli no-trade, a konkretnie jej brak. Wtedy jeszcze to był tylko detal, na który mało kto zwracał uwagę. Po co mu to, skoro Clippers tak go kochają i chcą, żeby spędził w LA resztę swojej kariery? Ale w artykule ESPN informującym o nowym kontrakcie, już w drugim zdaniu dowiedzieliśmy się ze źródeł Ramony Shelburne, że nie ma zapisu no-trade.
Szybko okazało się jak ważne było to dla Clippers. Już w połowie kolejnego sezonu przekonaliśmy się, że to co wydarzyło się pierwszego lipca w Staples Center to była tylko udawana szopka. Oczywiście nie wiemy z jak dużą premedytacją zrobili to Clippers i czy już wtedy zakładali, że wkrótce go przehandlują, ale musieli co najmniej brać to pod uwagę. Nie mogli być szczerzy nazywając Griffina Clipperem na całe życie, skoro wytransferowali go już siedem miesięcy później.
Pod koniec stycznia 2018 roku zrobili wymianę z Detroit Pistons, którą zaskoczyli całą NBA, bo wcześniej nie było żadnych plotek wskazujących na to, że Clippers myślą o oddaniu swojego gwiazdora. Blake również się tego nie spodziewał.
— Blake Griffin (@blakegriffin23) January 30, 2018
Co wydarzyło się przez te nieco ponad pół roku od momentu podpisania kontraktu?
Zatrzymanie Griffina było znakiem, że Clippers nie chcą wchodzić w poważną przebudowę i bawić się w tankowanie, dlatego zadbali też o wzmocnienie drużyny. Pozyskali w sign-and-trade Danilo Gallinariego, ściągnęli z Europy Milosa Teodosica, a wcześniej udało im się wyjąć z Houston kilku wartościowych graczy za Paula – Lou Williams, Patrick Beverley i Montrezl Harrell. Mieli pozostać w czołówce Zachodu i start sezonu był niezwykle obiecujący, kiedy wygrali pierwsze cztery mecze. Dobra passa jednak nie trwała długo, bo za chwilę zaczęli tracić kolejnych graczy z kontuzjami i zanotowali serię 9 porażek. Z gry wypadli Teodosić, Gallinari i Beverley, a potem dołączył do nich również Griffin, niemal cały grudzień lecząc kolano.
W poprzednim sezonie opuścił 21 meczów, rok wcześniej 47 i teraz znowu był kontuzjowany. To mogło sprawić, że Clippers zaczęli myśleć o wymianie. Trudno jednak uwierzyć, żeby wtedy nagle zmienili zdanie i postanowili oddać zawodnika, który miał spędzić z nimi całą swoją karierę. To raczej tylko przyspieszyło taką decyzję. Aż za dobrze znali jego historię problemów zdrowotnych i widzieli jakie podejmują ryzyko, gdy położyli na stole ten ogromny kontrakt. Dlatego bardziej prawdopodobne jest, że od początku zdawali sobie sprawę, że nie będą chcieli zatrzymać tej umowy.
Z perspektywy czasu wygląda na to, że po prostu chcieli uniknąć sytuacji, w której Griffin odejdzie, a oni zostaną z niczym. Musieli obawiać się takiego scenariusza, więc wcisnęli mu ten cały kit o lojalności i przywiązaniu, żeby go zatrzymać. Już w tamtym momencie raczej nie wiązali z nim swojej przyszłości, ale chcieli dostać za niego coś w zamian, tak jak wcześniej udało się to w przypadku Paula. Ostatecznie osiągnęli swój cel. Nie czekali, żeby kolejne kontuzje zrujnowały wartość Griffina i wykorzystali moment, kiedy nadal jeszcze można było mieć nadzieję, że w wieku 28 lat ma przed sobą kolejne sezony prime’u. Znaleźli drużynę, która była gotowa zapłacić wysoką cenę i zrobili świetny deal przejmując w zamian Tobiasa Harrisa, Avery’ego Bradleya, Bobana Marjanovica i pick w pierwszej rundzie draftu. Ten pick wykorzystali do zdobycia Shai Gilgeusa-Alexandra, Harrisa przehandlowali rok później i w ten sposób utorowali sobie drogę do pozyskania Kawhia Leonarda i Paula George’a w wakacje 2019.
Samo pozbycie się Griffina także okazało się bardzo dobrym ruchem. Co prawda jeszcze w następnym sezonie wrócił do poziomu All-Stara, jednak rozgrywki kończył już z kolejną kontuzją kolana i od tamtego czasu jest tylko cieniem zawodnika, którego pamiętamy.
Wszystko ułożyło się po myśli Clippers, ale zaczęło się od dużej ściemy jaką była ta udawana ceremonia dla Griffina. Choć akurat samo zastrzeżenie numeru jeszcze może się wydarzyć. W końcu odegrał tu niezwykle ważną rolę, jego pojawienie się w Clippers było momentem zwrotnym w historii klubu, grał dla nich przez osiem lat i zdobył najwięcej punktów od czasu przeprowadzki drużyny do LA. Ma za co zostać uhonorowanym i może jeszcze stać się pierwszym zawodnikiem, którego koszulka zawiśnie w ich budowanej obecnie hali. O ile tylko będzie jeszcze chciał mieć cokolwiek z nimi wspólnego.
Rok po wymianie Blake przyznał, że od czasu transferu nie rozmawiał z nikim z klubu, a kiedy o raz pierwszy wrócił do LA, wymownie unikał spotkania z Ballmerem. Relacje są zniszczone i trudno będzie je obudować, bo został bezwzględnie wykorzystany. Dał sobie wcisnąć ściemę o lojalności, przywiązaniu i całej karierze w jednej drużynie. Zrezygnował z rozmów z innymi drużynami, wierząc w wizję przedstawioną mu przez Clippers, a okazało się, że wcale nie traktowali go jako kogoś wyjątkowego, tylko jako cenny asset do późniejszego przesunięcia.
Widziałem większość meczów Clippersów latach 2011-14, chłonąc jego rozwój z jednowymiarowego dunkera w all-around ofensywną maszynę. Lob City i atletyczne dzieciaki z Thunder to było moje NBA pierwszej połowy zeszłej dekady. Później nastał Król.
Wyobrażacie sobie sytuacje ze blake idzie za minimum do Lakers i w finale wschodu odprawiają Clippers? Blake pewnie i tak grałby ogony ale perspektywa mistrzostwa może go skusić. Tylko czy Lakers by go chcieli?
ponoc LAL sa z jednymi z faworytow wg. wielu rumours’ow jesli bedzie buyout…
i sie nie dziwie, on pewnie chce wrocic do LA, oni niby go chca/przyjma, i ma chyba najwieksze szanse na bizuterie od krola
Ze słonecznego LA do upadłego Detroit. Nie ma chyba dla koszykarza większego upodlenia.
a zaraz po wymianie Kendall rzucila go, dla Simmonsa…:)
Czyli znalazł się jakiś plus tej wymiany dla Blake
Został bezwględnie wykorzystany na jedyne 173 mln USD, których już chwile później nikt by ich mu nie dał…
Niejeden menadżer w NBA pewnie odetchnął z ulgą, że udało mu się uniknąć kulki jaką stał się ten kontrakt.Szkoda mi chłopa bo widać było na przestrzeni lat, że mocno pracował nad tym by stać się czymś więcej niż maszynką do highlightów.Rozwinął się jako kreator, z kiepskiej skuteczności rzutów wolnych potrafił dobić do ligowej średniej, a pokraczny rzut i grę pod obręczą potrafił przekształcić w ofensywę w typie szwajcarskiego scyzoryka.Jeszcze 2 lata temu jak został wybrany do ASG wydawało się, że znalazł sposób na wydłużenie swojej kariery grając najlepszą i najdojrzalszą koszykówkę w swoim wydaniu.No ale znow wszystko popsuły kontuzje.Zdrowy miałby dziś na koncie z 10x All Star przy swoim nazwisku i pewnie zmierzał do HoF, a tak to podobnie jak DJ pamiętany będzie głównie jako część Lob City.
Pamiętam tej hajp na Blejka jak wchodził do NBA. Nie lubiłem go i uważałem że jest tylko highlight makerem. Jednak na przestrzeni lat nabrałem szacunku do tego jak rozwinął swoją grę. Ostatecznie mega szkoda tego jak potoczyła się jego kariera. Nikomu nie życzę aby w ten sposób się posypała jego kariera.
Mlody Gryf to byla atletyczna BOMBA ATOMOWA. Koles wysadzal internety co mecz. Ask Perk, ask Marcin, ask anybody.
Zion? No blagam…
Bardzo szanuje takie podejście menagementu w erze bezwzględnego wykorzystywania swoich przewag przez zawodników, tupania nóżka i narzekania za grube miliony oni po prostu zrobili to samo- tylko w przeciwna stronę. Zagrali na emocjach, osiągneli swój cel i zrobili dobry trejd, który podtrzymania drużynę przy życiu. Przyznaje, ze patrząc z tej perspektywy moje wcześniejsze wyśmiewanie tego kontraktu jest niesłuszne.