Jeśli Kevin Durant odejdzie, (46-21) Golden State Warriors będą mieli do wydania w lipcu dokładnie zero dolarów poniżej salary-cap, tylko wyjątki. I odejście Kevina Duranta z Warriors byłoby najlepszą informacją dla NBA, i także świetną dla Warriors. Nie jestem pewien czy byłoby dobrą dla samego Duranta, ale nikt nie jest pewien co jest dobre dla Duranta w tych dniach, czy latach.
Jak dobry KD by nie był, to naprawdę gra w trybie samolotowym. Poważnie…
I nie liczę tutaj tylko jego dni w Warriors, ale także te gdy był tylko drugim pilotem Thunder. Raz widzieliśmy co potrafi robić jako pilot główny – zdobył nagrodę MVP. Ale też mogliśmy oglądać jego wszechstronną, combo-skrzydłową grę rok temu na starcie pierwszej rundy playoffów ze Spurs, gdy kontuzjowany był Curry.
Jak dobry KD by nie był – a wielu lubi powtarzać, że jest np “najtrudniejszym graczem do zatrzymania” i może być, zwłaszcza kiedy jest 1B opcją i nie możesz siąść na nim drużynowo, jak Warriors wczoraj na Hardenie, bo obok są Westbrook czy Curry – lubi wchodzić w pull-upy zupełnie poza rytmem posiadań. Tylko, że kiedy mecz robi się ciasny, okazuje się, że wchodzenie w pull-upy, nawet już w rytmie posiadań, jest często jedyną rzeczą, jaką potrafi robić, jednocześnie wrzucając wtedy swój zespół w stagnację w ataku.
Nigdy nie był też Durant jaskrawą, wibrującą postacią zjednoczonego kręgu ludzi na boisku. Zawsze pozostaje – lekko, ale – na uboczu. Tak jak bohater, do którego nie możesz dotrzeć.
Warriors 2013-2016, czyli Warriors bez Duranta, byli jedną z najbardziej wyjątkowych grup ludzi, które w historii ligi mogliśmy zobaczyć. Zespołem zbudowanym organicznie, poprzez draft. Mogli być tym jedynym zespołem w historii, spośród tych najbardziej utalentowanych dziesięciu czy dwudziestu, który najbardziej grał powyżej swojego talentu. Stąd 73-9 w 2016, stąd tytuł już w 2015 roku. To co Steve Kerr zrobił tak szybko z tą grupą porównać można chyba tylko do tego jak szybko kliknęli ze sobą Kevin Garnett, Ray Allen i Paul Pierce. Tamci Warriors, tamci Warriors, z których powodu na ulicach wszystkie te koszulki, nie tylko zrewolucjonizowali cały sport rzutami za trzy, ale byli zadziorni i niebezpieczni, mądrzy, ale nieprzewidywalni. To była lepsza wersja najlepszej koszykówki granej przez San Antonio Spurs. Mieli pięć trójek w meczu od Stephena Curry’ego, layupy w transition od Draymonda, czyste pomysły dla Klay’a Thompsona i otwarte trójki wszędzie, które wynikały z rytmu, w którym grali. Dziś sporo zespołów próbuje grać w ten sposób. Wtedy nikt nie był nawet blisko.
Mogłeś zobaczyć ten właśnie oryginalny rytm ostatniej nocy w pierwszej kwarcie i potem na trochę w trzeciej kwarcie ich pierwszego w czterech próbach zwycięstwa z Rockets, w Houston 106:104.
Warriors sfrustrowali Hardena do poziomu 2/12 za trzy i tylko 9-ciu oddanych rzutów wolnych. Sfrustrowali Hardena, uniknęli switchowania na nim DeMarcusa Cousinsa, odebrali czyste pozycje Chrisowi Paulowi, napastowali Clinta Capelę przy obręczy swoimi na nowo odnalezionymi gabarytami (Rockets przegrali aż 6-15 punkty drugiej szansy, które muszą wygrywać w tym matchupie), grając czasem na dwóch dużych. Byli bardzo, bardzo dobrzy na Hardenie. Pilnowali się nawzajem, żeby to Klay Thompson i Andre Iguodala kryli go najczęściej (z domieszką Kevona Looney’a, który grał chyba swój najlepszy mecz przeciwko MVP). Rockets próbowali wymusić switche Quinna Cooka na Hardenie, czy Curry’ego, ale Warriors byli bardziej niż aktywni w tym, aby do takich złych dla nich zmian krycia nie dochodziło.
Te nieliczne mecze Warriors bez Duranta (29-10) potrafią czasem faktycznie, jak kilka godzin temu, wyglądać, że nie wiesz jak Warriors mają regularnie zdobywać punkty. Przed dwoma tygodniami zagrali taki mecz w Orlando. Zagrali kilka takich w marcu zeszłego roku.
Ale to czego Warriors chcą, i to czego Warriors właśnie chcieć powinni w starciu z Rockets, to podkręcenie tempa, to wir niespodzianek, zaskoczeń i wywalenie Rockets z ich pełzającego rytmu, w którym kontrolują mecz, jak robili to w drugiej kwarcie. To uniknięcie wejścia w styl gry Rockets, w który od zeszłego sezonu Warriors wchodzą praktycznie w każdym meczu. I ostatniej nocy znajdowali punkty w transition, znajdowali punkty umiejętnie Curry’m po switchach (robili to zasłonami dla wysokiego, który zeswitchował – wysocy nie ogarniają przeważnie zasłon typu flare, czy nawet wysokich zasłon, prostych picków, gdy kryją człowieka z piłką) i choć czasem faktycznie było trudno zdobywać im punkty (rzucili po 21 w kwartach nr 2 i 4), to dużo trudniej było zdobywać punkty na nich.
Co było naprawdę imponujące – po meczu Cousinsa przed kilkoma dniami przeciwko Nuggets, gdy fizycznie, w obronie, frustrował na spółkę z Draymondem Nikolę Jokica – to że Warriors zagrali tak dobrze w obronie z aż 32 minutami od Cousinsa (był aż -40 w poprzednich 15 meczach; w środę miał najwyższe z pierwszej piątki +7). W dodatku Boogie okręcił kilka layupów przy obręczy, trzymając swoje łokcie wyżej niż P.J. Tucker trzyma swoje, wymusił kilka fauli i podawał piłkę nieźle w pierwszej połowie. Ale to co Warriors zrobili w obronie było doskonałe, bo przetrwali w bardzo trudnym – często mam wrażenie, że zbyt trudnym dla nich – schemacie, w którym raz zmieniają krycie, a innym razem robią wszystko, żeby go nie zmienić (Cousins). Jest to naprawdę, naprawdę bardzo, bardzo trudne, żeby nawigować w taki sposób swoją obroną przez 48 minut.
Ale to właśnie Warriors.
Ci goście w środę w Houston przyszli do gry, jak już dawno nie przyszli, komunikując się i pokrzykując na siebie już w pierwszej kwarcie (Shaun Livingston liderował pięknie, krzycząc m.in na Cousinsa). Warriors sprawili, że do czwartej kwarty Rockets wyglądali bardziej jak zespół z listopada, niż ten znakomity team z ostatnich tygodni. Coś kryje się w rogach tej szatni, w jej zakamarkach, ulatuje jak para w saunie. Pewien duch, coś. Jest w tej szatni coś, co motywuje tych graczy kiedy nie ma wokół Duranta. Niech dowodem będzie choćby to, że spodziewałem się wczoraj napisać dokładnie taki tekst dzisiaj. Naprawdę. Bo ma to sens, kiedy pomyślisz o tym. Warriors bez całej tej stygmy Duranta, uwolnieni od plotek o jego przyszłości, mogą być właśnie tymi, tamtymi Warriors, tylko że trochę starszymi. Warriors chcącymi udowodnić niedowiarkom, że dynastią są Stephen Curry, Klay Thompson, Draymond Green i Steve Kerr, bez Duranta. I że wygrać mogą tytuł bez niego.
Na szczęście mieli będą trochę Praw Birda, na szczęście mieli będą kilka wyjątków, a wtedy co najmniej będą jednym z sześciu-siedmiu zespołów, które mogą zdobyć mistrzostwo. Ponowne zdobycie mistrzostwa bez Duranta byłoby statementem wszystkich statementów.
Dlaczego mogę być tak pewien tego, że jeszcze usłyszymy od “sources” właśnie o tym meczu i o tym, że Warriors wygrali go bez KD?
?
Zmija odejdzie do NYK
Ciekawe czy Durant teraz żałuje, że nie dołączył do Celtics. Być może w Bostonie to samo by zdobył.
A ja wciaz sie ludze, ze wlasnie wtedy ten Cousins to bedzie jednak kon trojanski, lub chociaz kon na biegunach, a nie tak jak wczoraj, byle nie tak.
Podważając tezę z początku Flesza – a co, jeśli Durant zostanie? Czy Warriors nie będą wtedy też uwolnieni od plotek na temat jego przyszłości? Czy nie spadnie z nich ta wspomniana stygma? Wiem, że wtedy się może zacząć drama Klay/Green, ale czy właśnie pozostanie Duranta w drużynie nie może odnieść podobnego, pozytywnego efektu? Ten mecz był bardzo ważny dla tej drużyny, która w swojej drodze po 3peat nieco jednak w moich oczach zawodzi w sezonie regularnym. Liczę, że jest to właśnie taki istotny statement przed wejściem w playoffy, liczę na to mocno.
Warriors grali dobrze, Klay był automatem, boxouty na Capeli były konkretne, ale za każdym razem jak odskakiwali to Rocekts tak czy siak wracali (i w 1 i w 2 i … w 4 kwarcie). Mimo 11/41 za 3.
Jeżeli spotkają sie w PO, to przy zdrowych graczach będzie konkret!
Uff, sezon regularny …
Za chwilę przyjdą playoffy, po nich finały i znów jak zwykle Kevin uratuje im dupy, kończąc pewnie po raz trzeci z rzędu sezon z nagrodą MVP finals.
“We don’t need you. We won without you. Leave bitch.”
Sure Draymont, pacanie jeden, ciekawe do kogo będziesz dzwonił z płaczem w lipcu z parkingu jak dziwka powie wam adios?
“Stąd 73-9 w 2016, stąd tytuł już w 2015 roku”
kolejna strzała w plecy Króla od kolejnego wiarołomnego
taka jest ludzkość – podła, bezwzględna, nieuczciwa
TYTUŁ 2015 STĄD ŻE NIE BYŁO
L O V A
I R V I N G A
!!!
a drugi najlepszy zawodnik zwał się Dellavedova.
świństwo. nikczemność. wiarołomność.
You don’t know
i jeśli żmija ma zamiar iść do Knicks
to musi wiedzieć że warriors będą lepszą Drużyną niż Knicks
nawet po dojściu Irvinga
a jeśli warriors zdobyliby tytuł bez niego
to zniszczyłoby jaszczurki legacy bezdyskusyjnie
zatem ten wężyk może wpaść jeszcze na pomysł
NIESTETY
aby pojść do Króla
gdyż wtedy Lakers będą lepsi niż warriors
i ocali swe gadzie nasienie.
musiało powstać IMPERIUM CELTÓW
powstać musiało NAJWIĘKSZE IMPERIUM ZŁA
dwaj psyjaciele irving i durant co skradli księżyc
musieli wbić dzidę z toporem w plecy
a niewierni wciąż czynią swą niegodziwą służbę
i rozlewa się plemie i rozlewać będzie hydr lernejskich
WIEC PRAWOWITY KRÓL MUSI POWRÓCIĆ
aby na kolana padło plemie jaszczurcze i germańskie oczywiście
i poczeło się ziarenko dobra gdzieś tam
ABY ZNÓW ZABIĆ ZŁO KIEDYŚ TAM.
Jeżeli Siły Ciemności są wszechpotężne to uzasadnione jest użycie podstępu.
“Albowiem musicie wiedzieć, że są dwa sposoby walki … trzeba być lisem … i lwem.”
Jeżeli na czele armii najemników pod sztandarem Króla będzie musiał stanąć WĄŻ …
TO NIEWAŻNE !
Król musi powrócić na tron !
Imperium zła musi zostać pokonane !
Cel uświęca środki !
cel nie uświęca środków dla LUDZI HONORU.
NIGDY.
bez żmiji to juz nie jest imperium zła.
z wężem NIE BĘDZIE DOBRA.
SMUTNE
że nawet Ty nie pojmujesz.
Ekhem, czy hou nie bylo 3w4?
Warriors musieli by wyczarować jakiegoś wingmana gdyby odszedł Durant. Teraz już nie mają Harrisona Barnesa.