Big3: Tydzień drugi, czyli trzech faworytów do tytułu

2
fot. zimbio.com
fot. zimbio.com

Druga kolejka nowego sezonu Big3 już za nami. Mecze rozgrywane w United Center wyłoniły nam nowych faworytów do mistrzostwa na czele z Tri-State Nate’a Robinsona.

Po zeszłotygodniowej inaguracji w Houston tym razem rozgrywki przeniosły się do Chicago, gdzie tamtejsi kibice również nie mogli narzekać na brak emocji. Być może w United Center nie mieli ich tyle od czasów, gdy Derrick Rose miał jeszcze dwa sprawne stawy kolanowe. Był też długo wyczekiwany rewanż za ubiegłoroczny mecz finałowy.

Na parkiecie ułożonym kilkadziesiąt metrów pod sześcioma banerami mistrzowskimi działo się całkiem sporo. Widzowie w Chicago mogli obejrzeć wielu swoich byłych ulubieńców. W tegorocznej edycji Big3 nie brakuje w końcu byłych graczy Bulls. Ci najstarsi fani pamiętali być może jeszcze czasy, gdy w “Windy City” grali George Gervin (trener Ghost Ballers) czy Charles Oakley (trener Killer 3’s). Jeśli chodzi z kolei o samych zawodników to w akcji można było podziwiać Mettę World Peace’a (co za głupawa odmiana nazwiska), Carlosa Boozera, Mike’a Jamesa, Nate’a Robinsona oraz Briana Scalabrine’ego. Była też duma miasta Chicago – Quentin Richardson. Dawno temu gwiazda liceum Whitney Young High oraz uczelni DePaul, obecnie podpora ekipy Power.

W pierwszych rzędach nie zabrakło znanych postaci. Był Clyde Drexler – obecny komisarz ligi, LL Cool J, a nawet sam współzałożyciel ligi, czyli Ice Cube. Michael Rapaport jak zwykle napastował graczy seriami pytań, a Jim Jackson i Brian Custer starali się jak najlepiej wypełniać swoje obowiązki komentatorów.

JJ, kiedyś rzekomy kochaś Toni Braxton, żyje tą ligą. W niedawnym wywiadzie wyznał, że chętnie zobaczyłby w Big3 KB i Tima Duncana. Pewnie nie tylko on. Poczekajmy do przyszłego roku.

Swoje kilka zdań na temat ligi powiedział też znany z ESPN Krzysiek Broussard. Przypomniał niedowiarkom, że często zapominamy jak dobrzy są gracze NBA – nawet ci emerytowani, którzy u szczytu swoich karier byli tylko rezerwowymi. Możemy śmiać się z “White Mamby”, ale Brian Scalabrine nawet z czterdziestką na karku skopie cztery litery każdemu przeciętnemu bywalcowi asfaltowych boisk czy graczowi z ligi amatorskiej.

Brian Scalabrine nigdy nie należał do przeciętniaków. Nie zapominajmy o tym. Całość rozmowy z Broussardem do przesłuchania tutaj.

Przechodzimy jednak do rzeczy. Druga seria meczów Big3 dała nam przynajmniej jedną odpowiedź na stawiane przed startem rozgrywek pytania. Trilogy będą mieli nie lada problem z obroną tytułu. Aktualnie wraz z Ball Hogs i Ghost Ballers zamykają ligową tabelę. W zupełnie innych nastrojach są za to Power, Tri-State oraz 3-Headed Monsters, którzy mają na swoich kontach komplet zwycięstw.

Ghost Ballers vs. Killer 3’s 44:50

Na dzień dobry chyba tej mecz kolejki.

Carlos Boozer, choć tym razem nie miał pomalowanych włosów farbą jak przed laty, zanotował jeden z najlepszych indywidualnych występów w tegorocznej lidze (22 punkty i 10 zbiórek). Nie dał jednak rady w pojedynkę zapewnić Ballers wygranej. Wszystko przez Stephena Jacksona.

“Jax” skradł show niczym Andrzej Zaucha z “Byłaś serca biciem” na Festiwalu w Opolu w 1988 r. Przejął dowodzenie w drugiej połowie, rzucając w niej 19 ze swoich 28 punktów i doprowadził Killer 3’s do pierwszej wygranej w sezonie (rok temu Killer 3’s wygrali swój pierwszy mecz dopiero w czwartej kolejce).

Jackson nie był jednak sam. Jego koledzy również mieli swój wkład w wygranej i pomogli zbudować przewagę, której Ghost Ballers nie byli w stanie odrobić. Metta World Peace, który kiedyś specjalnie jechał samochodem z Indianapolis do Chicago, aby kupić sobie nowe Jordany  (i to o dwa numery za małe, ale i tak zagrał w nich w kolejnym meczu Pacers), trafił “czwórkę”, wyprowadzając Killer na prowadzenie 21:8 jeszcze pod koniec pierwszej części gry.  W sumie miał na koncie 6 punktów, 8 zbiórek i wiele udanych akcji w obronie, co w 2004 r. zapewniło mu nagrodę DPOTY.

Ghost Ballers długo nie składali broni. Jeszcze pod koniec pierwszej połowy wzięli się do roboty i szybko zaczęli odrabiać straty. Po akcji 2+1 Boozera było już nawet tylko 19:23. W kolejnej akcji “Booz” miał szansę na zmniejszenie start do ledwie punktów, ale po klasycznym pick & rollu z Bibbym przestrzelił w akcji sam na sam z koszem, za co kibice w Chicago potraktowali go głośnym buczeniem. Chwilę później Alan Anderson zakończył pierwszą połowę wygraną dla Killer 3’s (25:19).

Druga połowa była już popisem Jacksona, a Killer 3’s pewnie zmierzali do zwycięstwa. Dopiero pod koniec Ghost Ballers ponownie wzięli się w garść i rzucili osiem kolejnych punktów, zmniejszając straty do 44:46. Wówczas ponownie przypomniał o sobie Stephen Jackson. Po głupim faulu Marcusa Banksa trafił rzut wolny liczony za dwa punkty (rzuty wolne w Big3 liczą się w zależności od tego, z którego miejsca był oddawany rzut w czasie akcji). Chwilę później dzieła dokończył Alan Anderson (8 punktów, 3 zbiórki i 2 asysty), który również nie zawiódł na linii (tym razem po faulu Ricky’ego Davisa).

W końcówce niemal tradycyjnie doszło do scysji na ławce Killer 3’s. Charles Oakley wdał się w dyskusję z Ryanem Hollinsem, który miał za złe swojemu trenerowi zbyt małą liczbę przydzielonych minut gry. Coach “Oak” nie żałował sobie złośliwości względem Hollinsa, który również w NBA był z reguły tylko graczem głębokich rezerw.

Cały mecz do obejrzenia na fanpage Big3.

Ball Hogs vs. Tri-State 34:51

Nate Robinson kontynuuje swoją krucjatę przeciwko koszykarskiemy światu. Tydzień temu chciał wyrwać serce Rashada McCantsa, tym razem wystarczyło, że pokazał widzom w United Center kilka efektownych akcji – w tym dwie w samej końcówce spotkania.

Ball Hogs potwierdzili z kolei, że są w ofensywnym dołku. Zajmują ostatnie miejsce w lidze pod względem zdobytych punktów (wyprzedzają w tym względzie minimalnie będących w kryzysie Trilogy).

Początek zapowiadał się jednak całkiem obiecująco. Wybrany z nr 1 draftu przez Ball Hogs Andre Owens popisał się dwiema akcjami z rzędu 2+1 (dwukrotnie był faulowany przez Nate’a Robinsona) i wyprowadził swoją ekipę na prowadzenie 8:5. Później Tri-State wzięli do roboty. Jermaine O’Neal zakasał rękawy i bezlitośnie wykorzystywał przewagę fizyczną przeciwko Scalabrine’emu. Podobnie było kilka minut później, gdy na boisku pojawił się Amar’e Stoudemire, a jego bezpośrednim rywalem był sporo mniejszy Josh Childress.

Trener Rick Barry mógł tylko bezradnie rozsiąść się na krześle i kiwać głową, patrząc jak jego zespół powoli tracił kontrolę nad przebiegiem meczu. Po rzucie za 3 Davida Hawkinsa na początku drugiej połowy było już 31:17 dla Tri-State i dobijanie przeciwnika rozpoczęło się na dobre. W pewnym momencie Ball Hogs przegrywali aż 23:46 i tylko ich krótkotrwały zryw na finiszu meczu pozwolił nieco zmniejszyć rozmiary porażki.

Tri-State mieli kilku bohaterów po swojej stronie. Rewelacyjnie spisał się David Hawkins (20 punktów, 9 zbiórek i 5 asyst), ale na wyróżnienie zasłużyli też Nate Robinson (11 punktów, po 3 zbiórki i asysty) oraz Jermaine O’Neal (12 punktów i 2 zbiórki).

W Ball Hogs z dobrej strony pokazał się głównie Owens (14 punktów). Brian Scalabrine robił co mógł. Brawurowo zebrał 5 piłek i dodał do tego 2, ale za to bardzo efektowne jak na niego punkty.

3’s Company vs. Power 44:50

W tej parze nie brakowało fizycznej gry, która kilkukrotnie przenosiła się nawet do parteru. Walczono również w wadze ciężkiej, gdy w pewnym momencie naprzeciwko siebie stanęli Glen Davis i Jason Maxiell.

Baron Davis przypomniał też kibicom w Chicago, że nie raz rozgrywał w tej hali wielkie mecze. Tak było i tym razem. Osamotniony (27 punktów, 5 zbiórek, 3 rzuty za 3, 1 za 4) postraszył Power, ale zabrakło wsparcia ze strony pozostałej nomen omen Company, aby poważnie myśleć o zwycięstwie.

Po drugiej stronie Uncle Drew Cuttino Mobley (18 punktów, 7 zbiórek, 3 asysty, 2 przechwyty) raz za razem udowadniał, że za wcześnie skreślono go w NBA, a informacje o jego śmierci są mocno przesadzone. Wtórował mu Corey Maggette (16 punktów, 9 zbiórek, 5 asyst), który kiedyś na trzeźwo w Clippers udawał Spider-Mana, a nad wszystkim czuwał wielki tygrys z LSU, Glen Davis (14 punktów, 4 zbiórki).

To właśnie ten ostatni koncertowo rozpoczął drugą połowę, kończąc spod kosza dwie kolejne akcje i wyprowadzając Power na bezpieczne prowadzenie 29:15. Ta przewaga rosła w kolejnych minutach, aż w końcu sygnał do ataku dał Baron Davis. Głównie dzięki niemu Company 3’s wrócili z dalekiej podróży. Nagle z 48:35 dla Power zrobiło się tylko 48:44 i niespodziewanie doszło do zaciętej końcówki. Ostatecznie mecz zakończył się na korzyść Power po celnym rzucie Maggette’ego. Był to idealny prezent urodzinowy dla trenerki Nancy Lieberman, która w niedzielę kończy 60 lat, chociaż sama się do tego nie przyzna. #botoksczynicuda

 

Trilogy vs. 3-Headed Monsters 34:50

Rewanż za ubiegłoroczny finał był niestety dość mało interesujący.

Mistrzowie Big3 są w wyraźnym kryzysie. Przegrali już drugi kolejny mecz (poprzedni sezon zakończyli z kompletem zwycięstw), a ponadto stracili na początku drugiej połowie Rashada McCantsa, który opuścił boisko z powodu kontuzji.

Na dobrą sprawę losy spotkania rozstrzygnęły się już w pierwszej połowie, w której 3-Headed Monsters rzucili 13 kolejnych punktów i schodzili na przerwę, prowadząc 26:16. W drugiej części Trilogy zaczęli odrabiać straty. Doszli rywali nawet na 28:32, ale później Monsters wrzucili wyższy bieg i na dobre odjechali rywalom. Świetnie grał m.in. “nasz” Qyntel Woods, który zanotował 15 punktów i 10 zbiórek, a także kilka trash-talkingowych wstawek z Kenyonem Martinem i Alem Harringtonem. Nie zawodził też Rashard Lewis (21 punktów i 6 zbiórek) oraz Reggie Evans (9 punktów i  7 zbiórek), który zaliczył jednak obok Boozera największą wtopę wieczoru, pudłując w drugiej połowie wsad bez żadnej presji obrońców.

W Trilogy niezbyt widoczny był Kenyon Martin (4 punkty i 3 zbiórki). Wyróżnili się za to James White (13 punktów i 4 zbiórki) oraz wyglądający w bandamce jak czarny brat bliźniak Ryu ze “Street Fightera” Al Harrington (15 punktów i 4 zbiórki).

Za tydzień Big3 przenosi się do miasta mistrzów NBA. Halą zmagań trzeciej kolejki będzie Oracle Arena w Oakland.

Poprzedni artykułNajpierw Kawhi, potem LeBron?
Następny artykułFlesz: Los Angeles Clippers do lubienia

2 KOMENTARZE

  1. A ja muszę przyznać, że jara mnie już samo czytanie o tych byłych cool grajkach, którym kiedyś się kibicowało!! Chris “Birdman” Andersen i jego bloki! I look. Jax i czasy Kiciusiów. White Mamba i owacje. Boozer z Deronem w Jazz. Shrek Davis i Osioł Robinson. Kenyon Martin i fun-to-watch Denver.

    Och, ach, ile tych good times tutaj się kryje! ?

    0