Kristaps Porzingis rozegrał swój pierwszy mecz sezonu, wrócił Ja Morant, w Nowym Orleanie jest już CJ McCollum, a Dejounte Murray szykuje się na występ w środę. Oczywiście nadal jeszcze lista nieobecności jest długa, bo chociażby wczoraj brakowało Luki Doncica, Cade’a Cunninghama, Aarona Gordona czy Normana Powella. Ale wreszcie więcej jest zawodników wracających do zdrowia niż doniesień o nowych kontuzjach. Dzisiaj powroty także będą dużą historią, ponieważ po ponad dwutygodniowej przerwie znowu zobaczymy gwiazdorski tercet Phoenix Suns i to akurat w niezwykle ważnym turniejowym pojedynku.
NBA Cup wchodzi w etap decydujących rozstrzygnięć fazy grupowej.
(7-11, 1-1) Chicago @ (2-13, 0-2) Washington 1:00
(8-9, 2-0) Milwaukee @ (7-7, 1-1) Miami 1:30
(12-6, 2-0) Houston @ (8-8, 1-1) Minnesota 2:00
(9-8, 1-1) San Antonio @ (4-12, 0-2) Utah 3:00
(10-6, 2-0) LA Lakers @ (9-7, 1-1) Phoenix 4:00
1) Kevin Durant wypadł z gry z kontuzją lewej łydki, która dokuczała mu także w wakacje w trakcie przygotowań do Igrzysk, a zaraz po nim urazu łydki doznał również Bradley Beal i osłabieni Phoenix Suns przegrali aż sześć z siedmiu meczów. Wczoraj obaj brali udział w pełnym treningu i dzisiaj mają zagrać, a gospodarze mają nadzieję, że powrót gwiazdorów przywróci ich na ścieżkę wygrywania. Bo przecież tuż przed kontuzją KD zaliczyli serię sześciu zwycięstw. Byli w tamtym okresie mistrzami crunch time z Durantem trafiającym decydujące rzuty, tymczasem bez niego cztery z poprzednich pięciu meczów oberwali dwucyfrową różnicą.
2) Los Angeles Lakers jak przystało na obrońców pucharu są liderami West B, ale mieli ułatwione zadanie, bo w pierwszych dwóch meczach zmierzyli się z najsłabszymi zespołami grupy. Dopiero teraz czeka ich prawdziwy sprawdzian – dzisiaj będą w Phoenix, a na koniec zmierzą się z najlepszą drużyną Zachodu. Pojedynek z Thunder może być meczem o awans, natomiast wygrana z Suns może już zagwarantować im minimum drugie miejsce z szansą na „dziką kartę”.
Suns muszą wygrać, żeby pozostać w grze. To też dla nich okazja do rewanżu za zeszłoroczne dwie turniejowe porażki z Lakers.
3) LeBron jest 19-9 z KD.
4) Golden State Warriors są pierwszą drużyną, która już zapewniła sobie awans, ponieważ mają 3 zwycięstwa i wygrany tie-breaker z drugimi w swojej grupie Mavericks.
Houston Rockets mogą dzisiaj do nich dołączyć, jeśli po wizycie w Minnesocie nadal będą niepokonani w turniejowych meczach. Im także trzecie zwycięstwo zagwarantuje wyjście z grupy, bo wygrali bezpośrednie pojedynki z drużynami (Clippers i Blazers), które mogą jeszcze zrobić bilans 3-1 w West A.
5) Jak już Maciek wcześniej pisał, Rockets mogą być tegorocznymi Pacers w turnieju. Zespołem, który namiesza w NBA Cup, co też pomoże mu na dobre przebić się do grona najlepszych ekip sezonu. W tym momencie nie tylko są liderem swojej grupy, ale przede wszystkim mogą pochwalić się piątym najlepszym bilansem NBA z 12-6.
Od samego początku udowadniają, że trzeba na nich bardzo uważać. Choć nadal jeszcze są nieobliczalną drużyną, która jednego dnia robi blowout na Blazers, a już dzień później przegrywa z tymi samymi Blazers, nie potrafiąc nawet uzbierać stu punktów. Bo ich atak cały czas pozostawia sporo do życzenia. Wygrywają przede wszystkim dzięki świetnej, agresywnej obronie, na którą od zeszłego sezonu mocno stawia Ime Udoka. W tym momencie to druga najlepsza defensywa ligi (103.7).
Tymczasem pod względem efektywności ofensywnej znajdują się w połowie stawki, na 15. miejscu (112.5). W dużej mierze to właśnie obrona pomaga im napędzać atak, który lepiej żeby nie musiał za często grać w halfcourt, bo wtedy mają duże problemy z egzekwowaniem skutecznych akcji. Zdobywają sporo punktów po wymuszeniu błędów rywali (#2 miejsce w NBA), podczas gdy sami rzadko gubią piłki, nakręcają tempo, biegając do kontrataków (#3) i szukają okazji do kończenia akcji w pomalowanym (#8). W ten sposób, a także aktywną walką na tablicach (#2 w ofensywnych zbiórkach i punktach drugiej szansy), rekompensują swoją nieumiejętność regularnego trafiania jumperów. Dzięki temu ich atak działa na przyzwoitym poziomie, a kiedy trójki wpadają, potrafią dominować, ale też są w stanie ugrząźć w błocie, gdy brakuje okazji do łatwych punktów, a kolejne rzuty odbijają się od obręczy.
W sezonie trafiają tylko 44% rzutów z gry (#27), 32.5% za trzy (#27) i nawet na linii wykorzystują tylko 73.9% wolnych (#27). To wszystko przekłada się na drugi najgorszy w całej lidze wskaźnik TrueShooting (53.7%) i dobrze pokazuje jak mnóstwo muszą włożyć wysiłku, żeby mimo tego umieszczać piłkę w koszu.
Trudno jednak oczekiwać lepszych rezultatów, kiedy na razie krzywo rzucają wszyscy podstawowi zawodnicy drużyny.
Jalen Green – 17.0 rzutów z gry, 38.2% z gry/30.7% za trzy
Alperen Sengun – 14.9, 48/29.6%
Fred VanVleet – 13.3, 39.4/30.5%
Dillon Brooks – 11.0, 41.9/39.4%
Jabari Smith – 9.6, 41.9/32.5%
Jedynie Alpi ma skuteczność z gry powyżej ligowej średniej. Za to czwórka jego kolegów znajduje się w gronie 27 zawodników z całej ligi, którzy oddali w tym sezonie ponad 150 rzutów i trafili mniej niż 42% z nich. Co więcej, Green i VanVleet są w najgorszej dziesiątce NBA pod względem wskaźnika TrueShooting.
Pierwsza piątka Rockets generuje tylko 110.1 punktów na sto posiadań. Poziom siódmej najgorszej ofensywy ligi.
6) Najmniej skuteczni volume-scorers (średnio co najmniej 25 rzutów na sto posiadań):
Jalen Green – 25.3 rzutów na sto, 38.3% z gry
Tyrese Maxey – 28.8, 41.3%
RJ Barrett – 26.4, 42.7%
Kyle Kuzma – 25.4, 42.9%
Luka Doncić – 29.4, 43.5%
7) Milwaukee Bucks wygrali już sześć z siedmiu meczów (przegrali tylko po kontrowersyjnym gwizdku na finiszu meczu w Charlotte). Fantastyczny Giannis, lepszy Brook Lopez, zdrowy Dame i łatwiejszy moment terminarza, ale w Milwaukee przekonują, że też po prostu ich zespół zaczyna klikać. Jeszcze są na minusie, który przypomina o fatalnym starcie sezonu, ale zaczęli wychodzić z dołka akurat w momencie gdy ruszył turniej, więc w grupie mają komplet dwóch zwycięstw. W ich przypadku trzecia wygrana jeszcze nie zapewni awansu, bo 2-0 są także Detroit Pistons, z którymi zmierzą się na koniec, ale mecz zapowiada się bardzo interesująco, ponieważ będą dzisiaj w Miami.
W zeszłym sezonie Damian Lillard był 2-1 przeciwko drużynie, do której chciał zostać wytransferowany i wygrał także turniejowe starcie, ale przegrali z Heat, gdy już Doc Rivers siedział na ławce. Poza tym, Jimmy Butler po upokorzeniu Bucks w playoffach 2023, tylko raz zmierzył się z nimi. Teraz natomiast akurat się rozkręcił dwoma meczami na 30 punktów, więc powinien być gotowy na spotkanie z jednym ze swoich ulubionych rywali.
8) Western Conference Player of the Week: Harrison Barnes.
Za miniony tydzień NBA zdecydowała się wyróżnić skrzydłowego San Antonio Spurs, który zaliczył serię trzech kolejnych 20-punktowych występów, pomagając drużynie w serii trzech zwycięstw (i to mimo nieobecności Wemby’ego w dwóch pierwszych meczach).
Średnio notował 22.3 punktów, 61.8% z gry i 8.7 zbiórek.
To pierwsze wyróżnienie w karierze Barnesa, a rozgrywa właśnie swój 13. sezon. Według Spurs, ich weteran właśnie przeszedł do historii, bo jeszcze nikt tak późno w swojej karierze nie doczekał się pierwszej takiej “nagrody”. Dodajmy, że Player of the Week wybierany jest już od 1979 roku.
9) Grupy
East A: ORL 2-0, NYK 2-0, PHI 1-2, BKN 1-2, CHA 0-2
East B: MIL 2-0, DET 2-0, MIA 1-1, TOR 0-2, IND 0-2
East C: ATL 2-1, BOS 2-1, CLE 1-1, CHI 1-1, WAS 0-2
West A: HOU 2-0, LAC 1-1, POR 1-1, MIN 1-1, SAC 0-2
West B: LAL 2-0, OKC 1-1, SA 1-1, PHX 1-1, UTA 0-2
West C: GSW 3-0, DAL 2-1, NOP 1-2, DEN 1-2, MEM 0-2