Szósty Gracz na wyjeździe: Wyprawa Tymona do Chicago

16
Oto ja, a w ręku trzymam certyfikat pierwszego meczu Bullsów, na którym podpisali się gracze

Tego jeszcze na Szóstym Graczu nie mieliśmy. Były już Wasze relacje z meczów NBA i to nawet z wizyty w Chicago, ale nigdy wcześniej nie dostaliśmy tekstu od tak młodego kibica.

Pamiętacie mecz z połowy stycznia, kiedy Golden State Warriors przyjechali do United Center, a największą historią potem stało się zachowanie kibiców, którzy wybuczeli nieżyjącego Jerry’ego Krause’a? Na trybunach był wtedy również mój siostrzeniec. On nie buczał, cieszył się możliwością oglądania na żywo swoich ulubionych zawodników. To chyba właśnie specjalnie dla niego Zach LaVine wrócił na te kilka występów.

Sprawdźcie jak Tymonowi podobało się w Chicago. Miłej lektury.

Tymon Pikuła

Cześć, mam na imię Tymon, mam 9 lat i chciałbym Was zaprosić do przeczytania krótkiego artykułu o mojej pierwszej wyprawie za Ocean, na mój pierwszy mecz NBA, mojej ulubionej drużyny Chicago Bulls (wiem dużo tego „pierwszy”, no ale co zrobię że tak było:) ). Mam nadzieję, że zaciekawi was opowieść o moich wrażeniach, tym bardziej że będzie ona przedstawiona z mojej dziecięcej perspektywy, więc zachęcam starszych do przeczytania tego tekstu dzieciom, a dzieci do samodzielnej próby:).

Moja przygoda z koszykówką rozpoczęła się 3 lata temu. Aktualnie jestem zawodnikiem Tarnovii Tarnowo Podgórne, gdzie na co dzień pod okiem trenera Bartka razem z chłopakami z drużyny ciężko trenujemy, aby kiedyś raz jeszcze pojawić się na meczu NBA, ale wtedy już jako zawodnicy:) Poza grą w klubie interesuję się również kolekcjonowaniem kart koszykarskich, śledzeniem meczy NBA w TV, grą na PS-ie w NBA2k, oraz jak to tylko jest możliwe kibicowaniem na meczach drugoligowej Tarnovi.

Pewnego sobotniego ranka razem z Tatą rozmawialiśmy o tym, jak fajnie byłoby móc zobaczyć mecz Bulls-ów na żywo i spróbować dostać autograf od moich ulubionych graczy, czyli Zacha LaVine’a i DeMara DeRozana, i w tym momencie rozpoczęliśmy planowanie, które zakończyło się tak…

na pokładzie

W podróży towarzyszyli mi Mama i Tata, ponieważ jeszcze nie dałbym rady wybrać się na taką wyprawę sam. Wyruszyliśmy w nocy autem z domu do Berlina. Tam musieliśmy sporo czasu poczekać na kontrolę bezpieczeństwa, ale w końcu mogliśmy przejść przez bramki i wchodzić do samolotu. Pierwszy lot trwał niecałe półtorej godziny i wylądowaliśmy we Frankfurcie. Okazało się, że nie mamy za dużo czasu na przesiadkę i musieliśmy biec przez lotnisko. Wsiedliśmy do drugiego samolotu do Chicago. Ten samolot bardzo różnił się od poprzedniego rozmiarem, kształtem i w środku. Lecieliśmy 9 godzin, 12 km nad ziemią z prędkością 1 000 km/godzinę! Po wylądowaniu w Chicago, musieliśmy znaleźć pociąg, który zawiezie nas do hotelu. Już na parkingu trafiliśmy na windę gdzie przyciski były z logiem Chicago Bulls i innych lokalnych drużyn sportowych. W końcu znaleźliśmy nasz pociąg, który zawiózł nas do centrum, do naszego hotelu. Byliśmy bardzo zmęczeni podróżą. Jak wylądowaliśmy okazało się, że musimy cofnąć zegarki 6 godzin i przestawić się na nowy czas.

Pierwszy dzień meczowy

Po przebudzeniu zaczęliśmy planować wyjazd na pierwszy mecz. Chicago Bulls mieli grać z Houston Rackets. Sprawdziliśmy, że na halę United Center możemy dojechać metrem z jedną przesiadką. Przystanek mieliśmy blisko hotelu. Wyjechaliśmy dużo wcześniej, żeby zobaczyć sklep Med House Team Store, drużyny Chicago Bulls i drużyny hokejowej Black Hawks, ponieważ na hali oprócz Bullsów grają jeszcze hokeiści. Mecz zaczynał się dopiero wieczorem o 20.00. Przy hali byliśmy ok. 13.00, więc mieliśmy dużo czasu na zakupy i oglądanie gablot z pamiątkami dawnych graczy Bulls. Po zakupach udaliśmy się do baru fanów drużyny, gdzie zjedliśmy tradycyjne chicagowskie hot-dogi i hamburgery.

pomnika MJ-a w United Center

Bramy hali United Center otwarte dla kibiców były 1,5h przed meczem. Na wejściu trzeba, podobnie jak na lotnisku, przejść przez kontrolę bezpieczeństwa i następnie wchodzimy do wielkiego holu, w którym od razu w oczy rzuca się słynny pomnik Michela Jordana, który wcześniej stał na zewnątrz, jednak po przebudowie hali znajduje się w środku. W holu głównym ustawione były również gabloty z koszulkami, butami i innymi akcesoriami najważniejszych postaci klubu. Następnie udaliśmy się do wejścia na nasz sektor, przy którym otrzymałem certyfikat „First Bulls Game”. Po przejściu przez korytarz okazało się, że nasz sektor jest zaraz przy tunelu, z którego wychodzą zawodnicy i sztab Chicago. Nie tracąc czasu pobiegłem wcisnąć się jak najbliżej barierek, przy których przechodzili zawodnicy wracający z rozgrzewki do szatni. Jak tylko znalazłem się w idealnym miejscu zauważyłem idącego w nasza stronę Cobiego White’a, który zatrzymał się i dał podpis na moim certyfikacie. Następnie uśmiech na moje twarzy zrobił się jeszcze większy, bo zmierzał w naszym kierunku Zach LaVine! A zaraz po nim DeMar i już byłem pewien, że za moment na mojej kartce pojawią się ich autografy. W oczekiwaniu na nie, kiedy już wiedziałem, że mam idealne miejsce do ich zdobycia najbardziej denerwowałem się, aby nie wypadł mi z rąk długopis albo kartka, reszta to była już czysta formalność. Na koniec udało się jeszcze zatrzymać Andre Drummonda, który był tak wielki, że aż dziwie się, że nie zgniótł mnie, mojej kartki i długopisu :)

Po tym wszystkim mogliśmy w spokoju poszukać naszych siedzeń, kupić sobie przekąski i w komfortowych warunkach oczekiwać na rozpoczęcie spotkania.

Mecz rozpoczął się zgodnie z planem, hala pomimo, że był to środek tygodnia wypełniona była niemal w całości. Obydwie drużyny grały świetne zawody, po stronie gości niesamowici Sengun, Jabari Smith Jr. i Whitmore dbali o to, aby LaVine, White, DeRozan, Caruso i reszta nie mieli łatwej gry. W przerwach o dobrą atmosferę na hali dbała maskotka Bulls-ów. Benny tradycyjnie rozśmieszał swoim tańcem oraz prowokował w zabawny sposób kibiców Houston. W dłuższych przerwach odbywały się konkursy dla publiczności, rozdawano koszulki lub można było wypatrywać siebie na wielkim ekranie nad parkietem. Naprawdę nie ma czasu na nudę, od początku do końca ciągle coś się dzieje i nie ma chwili ciszy. Mecz ostatecznie zakończył się zwycięstwem Bulls, ale dopiero po dogrywce, tak więc emocje były do samego końca.

Po meczu pod halą czekały na kibiców miejskie autobusy, które bardzo sprawnie zawoziły wszystkich pod główne stacje metra skąd można było już szybko dostać się do swojego domu lub hotelu.

Drugi dzień meczowy

Zanim naszedł piątkowy dzień meczowy, mieliśmy dzień przerwy, który poświęciliśmy na atrakcje mniej koszykarskie, czyli zwiedziliśmy centrum miasta oraz wybraliśmy się kolejką podmiejską do miasteczka Winetka, w którym można spotkać dom z filmu „Kevin sam w domu”.

Nie będę was więcej zanudzał wspomnieniami ze zwiedzania, bo najważniejsza w tej całej opowieści jest koszykówka.

Tak więc kolejne spotkanie, na które wybrałem się w czasie mojej wyprawy do Chicago, był mecz pomiędzy Bulls a Warriors. Wiedząc jak wygląda dojazd do hali i wejście do United Center tym razem nie śpieszyliśmy się tak bardzo, tym bardziej, że do miasta dotarł duży mróz, więc nie chcieliśmy marznąć w kolejce. Tego dnia poza meczem odbywała się również uroczystość o nazwie „Ring of Honor”, w której chodziło o upamiętnienie mistrzowskiej drużyny Bulls z sezonu 95/96. Mało to było dla mnie interesujące, ale mój Tata był zdecydowanie bardziej zaciekawiony.

Zdjęcie zrobione w trakcie rozgrzewki przed meczem GSW-Bulls

Po zajęciu miejsc mieliśmy bardzo dobry widok na rozgrzewających się do meczu graczy Warriors min. Steph Curry, Klay Thompson i Brandin Podziemski. Draymond Green aktualnie był zawieszony, więc siedział na ławce rezerwowych i dopingował kolegów. Mecz toczył się w szybkim tempie, Bulls wygrało pierwszą połowę i wszystko wskazywało, że tak skończy się cały mecz. W trakcie przerwy na parkiecie pojawili się bohaterowie gali „Ring of Honor” m.in. Phil Jackson, Bob Love, Tony Kukoc, Luc Longley, Artis Gilmore, Bill Wennington. Niestety nie dojechali Jordan, Pippen i Rodman, ale przemówili do kibiców z wielkich ekranów nad parkietem. Ciekawostką był fakt, że Steve Kerr, który w tamtym sezonie zdobywał mistrzostwo z Bulls, teraz przyjechał jako trener Warriors. Maskotka Benny tym razem nie miał tyle czasu na wygłupy, ponieważ Gala zajęła całą przerwę. W drugiej połowie genialny Steph Curry zmienił obraz gry i poprowadził Warriors do zwycięstwa. Szkoda, że nie mogliśmy oglądać wygranej Bulls, ale cały mecz był na bardzo wysokim poziomie i fajnie było zobaczyć Curry’ego i Podziemskiego na żywo.

Stefek :)

Do hotelu wróciliśmy tak jak poprzednio, czyli autobusami czekającymi pod halą, które podwoziły nas do stacji metra.

Trening młodych byków ;)

W sobotę mieliśmy wczesną pobudkę, szybkie śniadanie i na 10.00 jechaliśmy do centrum treningowego Chicago Bulls, na trening Young Bulls Nations. Obawiałem się tego treningu, kiedy dotarło do mnie, że wszyscy będą mówić po angielsku, a ja nic nie będę rozumiał, ale za namową Taty, nabrałem pewności siebie i ruszyliśmy. Już na początku bardzo mi się spodobała sala, na której na co dzień trenuje drużyna Byków, przede wszystkim wielki parkiet z logo Byka na środku. Kiedy zajęcia się rozpoczęły okazało się, że nawet nie rozumiejąc ich języka, naśladowałem wszystkie ćwiczenia i nie miałem problemów z ich wykonywaniem. Trening był inny niż te, które miałem dotychczas, był podzielony na stacje, w których każdy z pięciu trenerów odpowiadał za inny skill. W czasie rozgrywanego meczu doświadczyłem, że ciemnoskórzy grają bardziej agresywnie i nie rozumiałem co mówią, ale pomimo tego wykorzystywałem swoją szybkość dzięki czemu dochodziłem do sytuacji rzutowych. Porównując ten trening, do moich, które mam na co dzień w Tarnovii Basket, jednak wolę te, do których jestem przyzwyczajony. Znam trenerów i rozumiem język w jakim rozmawiamy. Mimo wszystko, było to ciekawe doświadczenie, które polecam każdemu z Was.

Powrót do domu

Po tygodniu spędzonym w Chicago, przyszedł czas na powrót do domu. Po śniadaniu musieliśmy jechać już na lotnisko. Tego dnia zaczęły się duże mrozy i na lotnisku okazało się, że nasz samolot ma opóźnienie. Musieliśmy więc czekać i słuchać informacji podawanych o lotach. W końcu usłyszeliśmy dobrą wiadomość, że wpuszczają pasażerów na samolot do Frankfurtu. Jednak cała podróż się wydłużyła, bo przez opóźnienia nie zdążyliśmy na nasz lot do Berlina i lecieliśmy następnym. Mimo, że lot trwał znowu około 8 godzin, później oczekiwania na lotnisku, to cała podróż zleciała mi szybko. Szkoda, że trzeba było już wracać, bo chętnie zostałbym dłużej w Chicago!

Dom Kevina :)
Poprzedni artykułWake-Up: Pacers lśnili u Warriors, HEAT coraz bliżej Play-In
Następny artykułWake-Up: 41 Greena i 8 dla Rockets, Kings uciekli z Orlando

16 KOMENTARZE

  1. Gratuluję wspaniałej przygody! Tekst wyszedł Ci wspaniały. Jeśli jeszcze będziesz miał okazję, możesz nawet w komentarzu napisać, chetnie dowiedziałbym się dlaczego akurat jesteś kibicem Bulls? Moje pokolenie to fascynacie Jordanem,a ciekawi mnie co skłania młodych kibiców do byków? Pozdrawiam i życzę wielu równie ekscytujących przygód. :)

    5
    • Dziękuję za miłe słowa! Fascynuje się Chicago Bulls, bo moje zainteresowanie koszykówką zaczęło się po filmie Space Jam I, gdzie poznałem Michaela Jordana. Tata wtedy wyjaśnił mi jakie są drużyny w NBA i w jakiej drużynie grał Jordan. Potem zauważyłem w internecie gracza DeMAR DeROZAN z Chicago Bulls i zacząłem nim się inspirować. A jak dowiedziałem się o Zac Lavinie to zafascynowałem się jego grą.

      3