Ostatniej nocy minęliśmy półmetek sezonu regularnego – 617 z 1230 meczów sezonu regularnego, trzydzieści drużyn, blisko sto różnych kolorów koszulek, “load-management” i zmieniające się kadry tych samych zagrywek granych przez różne drużyny – aż oglądając dziś rano jeszcze poniedziałkową wizytę Orlando w Sacramento zorientowałem się, że w weekend Jonathan Isaac za linią za trzy w ciemno-niebieskim stroju Magic tylko mi się przyśnił.
W ciągu najbliższego miesiąca w League Passie zaczniemy oglądać nowe odsłony drużyn. Wymiany dokonane zostaną przed lub w dniu Trade Deadline. Nowości znaleźć można jednak już dziś i jedną z nich na półmetku sezonu jest wreszcie zdrowy – nie licząc oczywiście Isaaca, który nie gra od 893 dni, ale już dziś debiutuje w G-League(!) – skład Orlando Magic, który dwa dni teraz spędzi między Portland a Utah, żeby w piątek zagrać w Salt Lake City, a w niedzielę jeszcze w Denver.
Młodzi Magic są na półmetku sezonu 16-26, czyli mają już tylko sześć zwycięstw mniej niż przez cały poprzedni sezon. W tabeli Konferencji Wschodniej zajmują 13 miejsce, odseparowali się już od Charlotte (5 meczów przewagi) i Detroit (6), a patrzą się w górę na Wizards (tylko 1.5 meczu straty), na Toronto (2.5) i znajdujące się dziś na 10-tym Play-In-miejscu Chicago (3.5).
Wizyta w Utah to dla Magic w najlepszym wypadku crunchtime – Jazz grają tylko ciasne mecze – a zaaklimatyzowanie się w górach też może w najlepszym wypadku dać crunchtime w Denver. A to dlatego, że Magic rozpoczęli trasę w sobotę dominującym zwycięstwem nad Warriors w San Francisco i po przegranej w poniedziałek z Kings – którzy zdeterminowani chcieli odbić sobie dwie poprzednie porażki, obie u siebie, z Atlantą i Lakers – Magic we wtorek prowadzili już 39-20 i drugą połowę zaczęli 15-0 w dołującym Portland – 3-9 w ostatnich meczach, pełnym składem – żeby przetrwać na końcu trzy rzuty na dogrywkę i pokonać Trail Blazers 109:106 po jeszcze jednym imponującym meczu w ostatnim tygodniu. Co się zmieniło?
Ścieżki i trybulacje, którymi Magic doszli do tego punktu sezonu zostały tu już wcześniej dosyć dokładnie opisane. Doszli do stycznia chyba najdziwniejszą drogą, jaką przeszedł w tym sezonie jeden skład NBA. Magic sezon rozpoczęli bez kontuzjowanego Markelle’a Fultza, a już w pierwszym tygodniu sezonu kontuzjowali się dwaj pozostali kozłujący Jalen Suggs i Cole Anthony. To sprawiło, że przez jakiś miesiąc skrzydłowi Franz Wagner i #1 draftu Paolo Banchero byli de facto rozgrywającymi w drużynie, w której obok nich biegał w dodatku mierzący 218 cm, w gruncie rzeczy bezpozycyjny, człowiek z przyszłości Bol Bol. Później Magic dostali z powrotem Suggsa, który miał mecz życia u siebie w pierwszej wygranej z Warriors, do gry wrócił też Mo Bamba, ale dwa tygodnie nie grał Paolo i kontuzjował się znowu center Wendell Carter Jr., którego później jednak przez kilka długich tygodni udanie zastępował Moritz Wagner, aż po incydencie pod koniec grudnia z Killianem Hayesem doszło do zawieszenia sześciu graczy Magic, rozbitego na różne mecze.
Chcesz czytać dalej?
Poniżej znajdziesz trzy różne opcje abonamentu. Zdecyduj się na jedną z nich, a w zamian otrzymasz pełny dostęp do wszystkich artykułów na naszej stronie. To dzięki Twojej pomocy portal jest wolny od reklam, a my możemy 24 godziny na dobę dostarczać Ci najświeższych wieści z NBA.
Subskrybcja
Uzyskaj dostęp dopełnej treści artykułów.
No i jeszcze Jonathan Isaac może wreszcie wróci. Na papierze wygląda to dobrze, ale zdrowotnie na pewno tego nie dowiozą. A Bol Bol kontuzjowany jest, czy wypadł z rotacji jak kilku graczy wróciło po kontuzji? Brakuje mi go. Jeden z najbardziej fun to watch graczy w lidze
Chorutki był, może jeszcze nie doszedł do siebie.
Fultz to może być 1 mistrzowskiej drużyny. Nie mówię, ze w Orlando. Billups za 4/5 lat?
Magic maja Wagnera i Cartera Jr (i jeszcze pick!), Chicago ma Vucevicia.