1-2-3… Cancun!

8
fot. YouTube

Cancun to meksykańskie miasto położone na wybrzeżu Morza Karaibskiego, które znajduje się na trzecim miejscu najpopularniejszych wakacyjnych destynacji 2022 według Tripadvisor. Nie wiem czy wśród koszykarzy  jest równie popularne, ale na pewno każdy w NBA zna to miasto. Jest kultowe, ponieważ stało się symbolem końca sezonu i wakacyjnych wyjazdów. Co roku w kwietniu i w maju, kiedy z rywalizacji odpadają kolejne drużyny, przypominany jest ten legendarny okrzyk:

“1-2-3… Cancun!”

A wszystko za sprawą Nicka Van Exela.


Finały Zachodu 1998.

Los Angeles Lakers byli już drużyną Shaquille’a O’Neala, podczas gdy drugoroczniak Kobe Bryant jeszcze wchodził z ławki, ale już był jednym z czterech All-Starów w ekipie z LA. Byli młodą i dopiero rodzącą się potęgą z ogromnymi aspiracjami, a przeciwko sobie mieli doświadczonych Utah Jazz, którzy rok wcześniej wyrzucili ich z playoffów w drugiej rundzie. To miała być idealna okazja do rewanżu dla Lakers, jednak zamiast tego, już po trzech meczach Karl Malone i John Stockton byli o krok od awansu.

Wielkie nadzieje na finały w Los Angeles szybko prysły. Pozostawała tylko walka o uratowanie honoru i przynajmniej uniknięcie sweepu. W tamtym momencie chyba już nikt nie wierzył, że Lakers są w stanie odwrócić serię, ale nikt też nie chciał dopuszczać myśli, że Game 4 w Great Western Forum będzie ich ostatnim meczem sezonu… No może niezupełnie nikt, bo jeden z liderów drużyny zamiast o ewentualnej kolejnej wizycie w Salt Lake City, myślał już o nadchodzących wakacjach…

To miał być tylko tradycyjny rytuał na zakończenie treningu dzień przed meczem numer cztery. Wszyscy zawodnicy zebrali się na środku parkietu – “One, two, three … Lakers!” i to właśnie wtedy Nick Van Exel zamiast krzyknąć ze wszystkim nazwę swojej drużyny, burknął “Cancun!”

Taki żarcik. Przynajmniej Nick przysięga, że tylko sobie żartował. Nie miał nic złego na myśli. W żadnym wypadku nie przesądzał porażki. Chciał nieco rozluźnić gęstą atmosferę w zespole, jak to często podobno robił. Tym razem takie coś przyszło do głowy. Rok wcześniej po playoffach razem z Corie’m Blountem polecieli na tydzień do Cancun, więc stąd też akurat to miasto.

Koledzy niestety nie załapali żartu. Nikt się nie śmiał.

Jeff Pearlman w świetnej książce “Three Ring Circus” tak opisuje reakcję drużyny:

Na sali treningowej zapadła cisza. Bryant spojrzał na swoich kolegów z drużyny jakby właśnie poczuł zapach zepsutego mleka. Fox był równie zniesmaczony, szepcząc „Uwierzysz w to gówno?” do O’Neala. Nawet Jones, przyjaciel Van Exela, był zaskoczony – „O co, do diabła, chodziło?” – zapytał.

Wyszedł z tego kiepski żart w bardzo złym momencie i został potraktowany jako oznaka poddania się. Seria jeszcze się nie zakończyła, a Nick już wyskakuje z tego tonącego statku. Nie wszystkich w LA to jednak dziwiło, bo już wcześniej panowało przekonanie, że zaczyna on dystansować się od drużyny. Tak odebrano chociażby jego prośbę, żeby drugoroczniak Derek Fisher pozostał w pierwszej piątce, kiedy Van Exel w drugiej części sezonu wrócił po kontuzji kolana. Choć on przekonywał, że chciał tylko pomóc młodszemu koledze utrzymać pewność siebie.

Kila miesięcy po odpadnięciu z playoffów, w rozmowie z Los Angeles Times, Van Exel zapewniał, że każdy kto go zna i był z nim w drużynie dobrze wie, że on nigdy nie rezygnuje z walki i nie podda zespołu. Ale koledzy najwyraźniej tego nie wiedzieli, bo Shaq od razu po treningu udał się do biura Jerry’ego Westa. Opowiedział o incydencie i stwierdził, że po czymś takim nie ma już dla Nicka miejsca w drużynie.

Lakers przegrali mecz numer cztery, a jako że to Lakers, szybko też do mediów przedostała się informacja o tym co krzyknął Van Exel i zrobiło się wokół tego dużo szumu. Dwa miesiące później nie było go już w Los Angeles. Przy okazji draftu został wytransferowany do Denver Nuggets w zamian za wybranego z 23 numerem Tyronna Lue oraz Tony’ego Battie, którego potem przehandlowali za Travisa Knighta.

Wymiana jednak nie była spowodowana wyłącznie tym jednym, bardzo niefortunnym okrzykiem. Van Exel uważa, że już w trakcie sezonu był właściwie na wylocie. Od dłuższego czasu nie potrafił dogadać się z trenerem Delem Harrisem, z którym miał poważne spięcie już rok wcześniej w playoffach. Do tego młodzi guardzi Lakers odgrywali coraz większe role, a on zakończył swój jedyny w karierze All-Star sezon bardzo słabymi playoffami, w których trafiał tylko 33% rzutów. #NickTheBrick W klubie z LA panowało także przekonanie, że Van Exel jest po prostu niezadowolony, o czym otwarcie mówił GM Mitch Kupchak już po wymianie.

Tak zakończyła się przygoda Van Exela w Lakers. Jego kariery w tym legendarnym klubie nikt nie wspomina, niczym szczególnym się nie wyróżnił, ale wystarczył ten jeden okrzyk, żeby na dobre zapisał się w historii NBA.

Poprzedni artykułNBA sprawdzi czy Knicks nie złamali zasad „tamperingu” dogadując się z Brunsonem
Następny artykułDniówka: LeBron i Bronny

8 KOMENTARZE

    • Z wymienionej trójki w Blastach grał chyba tylko Van Exel.
      Shaq miał swoje Shaqnosis, a Kemp Kamikaze.
      Ale może się mylę…
      Btw
      U mnie w szafie stoją Kamikaze 2.0
      Powodowany nostalgią kupiłem nie tak dawno temu :)
      Nie zakładam prawie w ogóle, za to syn się na nie czai
      od dłuższego czasu :)
      Zauważyłem zresztą, że nastoletnie dzieciaki tylko w retro kapciach chcą teraz chodzić

      0
      • Chodzi o cała kolekcja każdy miał swoją Shaq -Shaqnoiss, Kemp – -Kamikaze, Van Exel – Blast, a on tylko chodził w Blastach ja miałem w latach 90 i jak wyszła reedycja kupiłem znowu i dwa razy byłem na boisku i stoją w szafie :)

        0