Sitarz: Minnesota Timberwolves. Tylko i aż prototyp dobrego zespołu

2
fot. AP Photo

Początkowo zamierzałem skupić się na Anthonym Edwardsie, ale indywidualności to ostatnie, co promuje trener Minnesoty Chris Finch.

Do tej pory sześć zwycięstw i dziewięć porażek Wolves, o których w czwartek krótko porozmawialiśmy poza anteną, niesłusznie sytuują zespół młody, dynamiczny, agresywny i pełen wizualnego chaosu na peryferiach uwagi. Dobra, a w ostatnich pięciu meczach elitarna defensywa wygrywa mecze. Mimo niedawnych napięć koszykarze grają razem, bronią z przekonaniem o słuszności częstych rotacji, wysiłku, kontestowania prób i obrony totalnej na pięciu rywalach. Wprowadzone latem usprawnienie, polegająca na „podwyższeniu” obrony akcji pick-and-roll, przynosi skutek. Mało tego: zmiany krycia są odpowiedzialne i wyważone, a z ławki płyną zwykle trafne riposty. Kto by się spodziewał, że drużyna D’Angelo Russella i Karla-Anthony’ego Townsa efektywnie zastąpi konserwatywną obronę, blitzami, wysokim show, potrzebnymi switchami i zone-defense.

Pracujący w Minnesocie od 22 lutego Finch może się pochwalić paroma odkryciami. Oprócz zmiany struktury defensywnej, otworzył się na nowe-stare bodźce. Na przełomie października i listopada ponownie zaufał grającemu na czwórce Jarredowi Vanderbiltowi.

Kolejny glue guy, następny mister everything, wywalczył sobie miejsce w pierwszej piątce, następnie wypadł z niej na okres 10 dni, który zbiegł się z serią czterech porażek, po czym wrócił dokładnie tydzień temu na mecz z Lakers. Wszelkie wskaźniki pokazują, że pozostali koszykarze – i to koszykarze istotni – grają lepiej z Vanderbiltem niż z Joshem Okogiem lub Jadenem McDanielsem. Jego najważniejsze cechy to: wysoko ceniona przez Fincha – i potrzebna zespołowi – umiejętność zbieranie piłek (ponad 11 per-36 minut), coraz płynniejsze zmiany krycia na przynajmniej czterech pozycjach, świadomość parkietu, która wspomaga wykorzystywanie przestrzeni i funkcjonowanie w słabym ataku mimo oddania zaledwie pięciu rzutów za trzy punkty, oraz pozytywnie oddziałuje na help-defense. Tym samym Vanderbiltowi bliżej do mierzącej 206 centymetrów chudej piątki niż projektu stretch (i jako center faktycznie funkcjonuje w ofensywie). Natomiast to między innymi za jego sprawą Wolves stale poprawiają fatalny na początku sezonu wskaźnik DREB%, stając się lepszymi w obronie.

Ponadto trzeba pochwalić Fincha za jeszcze dwie ważne reakcje na przeważającą dysproporcję umiejętności defensywnych przede wszystkim trzech co-liderów w porównaniu z ofensywną stroną parkietu.

Pierwszą reakcją okazało się wprowadzenie do piątki pozyskanego latem Patricka Beverleya i jego, mimo wszystko, bogatego know-how. Aktualne wyjściowe ustawienie jest lepsze od rywali o aż 45 punktów na 100 posiadań. Co prawda widmo statystycznej aberracji (czy niepewności), jest znaczące – wszak ustawienie Beverley, Russell, Edwards, Vanderbilt, Towns rozegrało tylko 63 minuty gry w 7 meczach, ale na podobnej próbie dystansuje piątkę z Okogiem na pozycji numer dwa i z McDanielsem na czwórce (ustawienie Russell, Okogie, Edwards, McDaniels, Towns jest minus-0.9).

Drugą kontrakcją potencjalnych problemów, i to stale podtrzymywaną, jest skrupulatne obudowywanie niedostatków defensywnych przede wszystkim Russella przyzwoitymi obrońcami. To Russell gra częściej bez Townsa i Edwardsa niż oni bez niego. To do gry obok niego Finch desygnuje rezerwowych atletów. W 77 minut gry solo, podczas których Russell notuje USAGE w granicach 32% (porównanie do 26% z co-liderami), jego zespół pozostaje na podobnym pułapie plusowości. Cała trójka sprawia, że Wolves są lepsi od rywali o solidnych 7 punktów na 100 posiadań. Solista Russell utrzymuje ten wskaźnik (plus-6.4). To diametralna zmiana względem poprzedniego sezonu. Wówczas powątpiewano w egzystencję plusowych pięcioosobowych ustawień z Russellem na czele, ale też trójek czy choćby duetów.

Konsekwencją wielu dobrych decyzji trenera jest obecnie 12. efektywności defensywna ukształtowana na wymagającej części terminarza. Obrona ta nie jest jednak pozbawiona wad.

Timberwolves masowo produkują faule. Wysoka pozycja w klasyfikacji deflections skutkuje największa w NBA liczbą przewinień. Agresja i sporo przebieganych mil nie służą czystej grze. Trudno jednoznacznie stwierdzić czy zyskali na zmianach w przepisach. Przed sezonem Finch opowiadał o trzech obszarach, w których muszą zaliczyć defensywny postęp.

Kontry, faule, zbiórki w obronie. Z ofensywnego punktu widzenia te trzy typy zagrań są wysoce efektywne. Zespoły punktujące w kontrach notują wyższą efektywność. Dlatego jeśli wrócimy do obrony, ale nie będziemy dobrzy w obronie pozycyjnej, to i tak częściej zmusimy rywali do gry w ataku pozycyjnym, wygrywając tę małą batalię nawet w przypadku straty punktów. Dlatego, że rywale nie będą tak efektywni, jak mogliby być w transition.

Wyłącznie nietrenowani Houston Rockets bronią więcej posiadań w transition niż Wolves. Ale za to żaden zespół nie broni tak skutecznie. Rywale zdobywają tylko 0.98 punktu na posiadanie – najmniej od sezonu 2018/19 i 0.97 PPP przeciwko Milwaukee Bucks. Lepsza, biegająca i kontestująca ponad 50 rzutów na mecz obrona, minimalizuje straty wynikające ze znaczącej liczby posiadań w transition. Ktokolwiek atakuje cofającą się obronę Minnesoty musi liczyć się z przejściem do secondary break lub wolnego ataku pozycyjnego, wielokrotnie marnując szanse na łatwe punkty. Konsekwencją jest słaba, jak na warunki kontrataków, skuteczność. Zaledwie 45.9% z gry rywali i tylko 53% eFG, obniża rangę groźnego zjawiska.

Jak na dłoni widać mentalność Chrisa Fincha. Jest to trener analityczny. W licznych rozmowach ochoczo przywołuje statystyki. Swoje decyzje – jak chociażby zwiększenie roli Vanderbilta – argumentuje zyskiem efektywności. Stąd ucieczka z tzw. dropa, obserwowanego w poprzednim sezonie, i stanowcze wprowadzenie obrony wysokiej.

Kryje się za tym rzecz być może szalenie istotna w perspektywie wiosennych rozstrzygnięć. Wszystko wskazuje na to, że najodpowiedniejszą rolą dla Townsa-obrońcy jest obrona możliwie najbliżej piłki w akcjach, które nie kończą się bezpośrednią grą 1-na-1 w mismatchu. Przesunięcie, a może nawet odsunięcie Townsa od obręczy i od obrony z pomocy, odnosi pozytywny skutek. Per-36 minut Towns kontestuje zaledwie 8.3 dwupunktowych rzutów, broni 6.8 rzutu z odległości nie większej niż 6 stóp (około 1.8 metra) od obręczy, za to kontestuje większą liczbę prób poza pomalowanym: w mid-range i na dystansie. Taki Towns, bliższy defensywnej czwórce, zdaje się posiadać większą wartość dla zespołu.

Na próbie 16 meczów można stwierdzić, że Minnesota nie cierpi z powodów integralnych dla obowiązującego schematu. Strefa pod obręczą pozostaje pusta wyłącznie w wyniku indywidualnych błędów. Te pojawiają się często, bo Russell, broniący w tym sezonie najlepiej w karierze, zawsze grozi defensywną nonszalancją, bo Edwards bywa do bólu przeciętny i nieuważny, bo młody zespół musi być podatny na liczne błędy. Stąd na przykład bardzo dużo penetracji rywali, prostych minięć na szczycie, które na całe szczęście dość często kończą się podaniami. Także tutaj Wolves potrafią wybrnąć z kłopotów (vide sytuacja z kontrami). Dlatego to, co w takiej lub takiej sytuacji robią dobrze/bardzo dobrze, to asekuracja w pomalowanym. Pewnym trendem obecnego sezonu jest zwiększona liczba posiadań defensywnych, w których niscy obrońcy (trójki, niekiedy rozgrywający) kontestują rzuty pod obręczą kosztem pozostawienia w narożniku nominalnie krytego rywala. Help defense Minnesoty ociera się o elitarną za sprawą i Beverleya i Vanderbilta. Nie ma więc przypadku w tym, że atletyczny zespół Fincha (jeden z naj… w NBA ) bardzo dobrze spisuje się pod obręczą, a zarazem pozwala rywalom na blisko 12 rzutów z rogów: mniej wyłącznie od Heat i Raptors (ale dobrze być w takim towarzystwie).

Wszystko sprowadza się do puenty, że nowy schemat defensywny coraz częściej przeszkadza najważniejszym koszykarzom rywali. Co jeszcze Wolves osiągnęli, to śmielsze próby zagęszczania przestrzeni wokół piłki, odważna pomoc w kierunku groźnych kozłujących, sprawna pomoc, przejmowanie większej liczby posiadań operujących na zasłonach, efektywna aktywność w korytarzach podań (bez ryzyka bezsensownych poszukiwań tanich przechwytów) i przede wszystkim manipulacja ofensywnymi akcjami. W meczach z przeciętnymi i słabymi ofensywami ta obrona ma je tam, gdzie chce. A to już bardzo dużo.

Trzeba jednak przyznać, że od początku sezonu dobra obrona oczekuje na nadejście wiarygodnego ataku. Tymczasem praktyczna struktura ofensywy wciąż nie pokrywa się z zasadniczo prawidłową teorią.

Atak padł ofiarą kompromisu. Oglądając go można dojść do takich wniosków:

  1. duet Beverley-Vanderblit nie powinien grać razem,
  2. ten pierwszy nie powinien występować w piątce,
  3. D’Angelo Russellowi nie służy gra na dwójce,
  4. on (i nie tylko on) jest znacznie ograniczany przez różne idee Fincha (przede wszystkim uwolnienie Townsa od ball-screens, umożliwienie mu swobodnego poruszania się po różnych strefach parkietu, tzw. wolny elektron),
  5. rotacja rezerwowych pozostawia wiele do życzenia na czele z Malikiem Beasleyem, który nie trafia choćby co trzeciego rzutu.

104.9 punktu na 100 posiadań to dopiero 26. wynik NBA. Wolves oddają dużo trójek, wpada niewiele. Są jednym z najgorzej rzucających zespołów ligi. Trzy dni temu po raz pierwszy trafili przynajmniej 50% rzutów… dokładnie 50%. Kreują sporo dobrych pozycji i prób: tych catch-and-shoot i tych spot-up. Próbują opierać się tzw. kickoutach. Finch chce widzieć podania. Docelowo za nimi mają podążać asysty, za nimi wzrost efektywności ofensywnej, a za nimi pozytywny bilans. Jest jednak Minnesota źródłem poważnego paradoksu. Otóż, operując na dystansie w liczbowym zakresie przewyższającym Golden State Warriors, zespół ten potrafi kreować trójki z post-up wykorzystując Townsa (który swoją drogą jest podaniowym flejtuchem), za to kompletnie nie potrafi penetrować.

Można przewodzić lidze w liczbie rzutów za trzy punkty (aż 43 na mecz), oddawać aż 27 spot-up rzutów (Top5), grać przynajmniej 4-1 w ataku, posiadać jednego z najefektywniejszych strzelców dwóch poprzednich sezonów (od 2020 roku do początku tego sezonu Beasley trafiał 39% za trzy), a także dysponować 46% skutecznością z dystansu środkowego na próbie ponad 6 rzutów – i zajmować 26. miejsce w klasyfikacji efektywności defensywnej. Tak, w pewnym stopniu Wolves muszą być ofiarami a) nowej piłki i b) niedostatecznej puli umiejętności na dystansie. Natomiast w tym momencie sezonu coś takiego jak symbioza na linii dystans-obręcz wciąż istnieje wyłącznie w teorii.

Kto w tym zespole atakuje kosz? Russell? Nie. 2.2 penetracji na mecz to tylko o 0.2 więcej niż kół w wózku inwalidzkim. Anthony Edwards? Tak, natomiast nie jest efektywny. Słabo kończy pod obręczą. Tylko 59% celnych rzutów prawdopodobnie więcej odejmuje Minnesocie niż dodaje. Ale wobec niedyspozycji statecznego i niechętnego kontaktowi Russella, Wolves muszą polegać na Edwardsie.

Młody, dopiero 20-letni koszykarz, musi inicjować i realizować akcje drive-and-kick lepiej niż dotychczas. Od debiutu przejawia niepełne zrozumienie idei zespołowej koszykówki, jakby brakowało mu fascynacji wizualnie kojącymi sekwencjami. Nie jest jeszcze na tyle dobrym graczem w pick-and-rollu, co biorąc pod uwagę okoliczności jest poważną przeszkodą ku wyższej efektywności nawet w drugim roku gry. Wolves potrzebują na tyle świadomej dwójko-trójki, żeby krok po kroku niwelować pewne braki całego zespołu. Mało tego. Edwards bliski jest Russellowi i jego miernej efektywności. Gdyby tak spojrzeć na atak Wolves wyłącznie przez pryzmat tego duetu, to 26. miejsce należałoby wziąć z pocałowaniem ręki.

Ich selekcja rzutowa pozostawia wiele do życzenia. Chociaż zespół oddaje marginalną liczbę rzutów z mid-range (7.3), a trener Finch stara się kontrolować dobre pozycje swoich graczy, to jednak rzuty Russella i Edwardsa stanowią prawie 70% prób z półdystansu (trafiają odpowiednio 44% i 36%). Z jednej strony to pewien nieistotny wycinek dobrze zaprojektowanego na papierze ataku, ale łącznie pięć prób, a raczej tendencja do tego rodzaju rzutów, trudnych rzutów, jest istotna ze względu na ofensywną płynność.

To między innymi z tego powodu źle prezentują się akcje pick-and-roll. Kozłujący Minnesoty zdobywają w nich tylko 0.79 PPP: Russell 0.86 PPP, Edwards 0.75 PPP. Co więcej: pick-and-rolle Edwards-Towns prędzej niż Russell-Towns, powodują zmiany krycia. W nich najczęściej Edwards wikła się w izolacje, które stanowią 15.5% jego wszystkich posiadań (dla porównania Towns gra ich dwa razy mniej). Także w tych akcjach mamy do czynienia z dwiema stronami 20-latka. Pozytywną stanowi umiejętność organizacji wikłania słabszego obrońcy w akcję defensywną poza strefą komfortu. Negatywna zaś objawia się w wyborach. Edwards musi popracować nad pewnością siebie, zwłaszcza w pierwszym kroku, ponieważ izolacjom nieustannie towarzyszy wrażenie niepełnej optymalizacji posiadania, to znaczy: w mismatchach z wyższymi Edwards relatywnie często wybiera step-back z dystansu zamiast penetracji. To wtedy objawiają się co najmniej dwie kluczowe dla ataku Wolves sprawy: świadomość Edwardsa o fakcie, że lepiej rzuca za trzy punkty po koźle niż w akcjach spot-up, oraz problem całego zespołu ze stabilizacją wydawać by się mogło najlepszych wyborów, których, zgodnie z przewidywaniami, panuje niedobór. I w sumie nic dziwnego, bo Wolves grają bez rozgrywającego w całej doniosłości tego terminu i przede wszystkim znaczenia tej pozycji. Można sobie tylko wyobrazić sytuację, w której inteligentny point-guard należycie instruuje Edwardsa, przyczyniając się do zwiększenia efektywności gracza dzięki odkryciu, że 9 prób za trzy punkty to za dużo na tę technikę rzutu i wariancje z nim związane. Ale może to też zadanie trenera, który miesiąc temu wypowiedział słowa wciąż aktualne:

W ataku jesteśmy nieco w tyle, ponieważ przykładaliśmy się do obrony. Natomiast musimy znaleźć odpowiednie sytuacje dla Anthony’ego. Stworzyć jakiś pakiet akcji, żeby podczas meczów nie skupiał się na poszukiwaniu rzutowych szans. Może musimy częściej dostarczać mu piłkę.

Niepokojąco wybrzmiewa udokumentowanie najważniejszych powodów, którym nieefektywny atak zawdzięcza 26. miejsce. Są to mecze ze słabymi rywalami (San Antonio, Sacramento, Los Angeles Lakers, rozbici kontuzjami Bucks, Nowy Orlean i Houston), w których Wolves potrafili zdobyć ponad 110 punktów na 100 posiadań, oraz dwa przegrane blowouty (LA Clippers i Golden State), w których zanotowali bardzo wysokie wskaźniki dotyczące efektywności, asyst i podań (dzięki kilkunastominutowym garbage times).

Zapowiada się na to, że do końca sezonu karkołomna, oczekująca na erupcje strzelców ofensywa, będzie polegała na dwóch nieefektywnych koszykarzach, wciąż produkując dobre rzuty i podejrzane decyzje, inspirujące sekwencje podań i straty, oraz wielkie występy Edwardsa i najniższy wśród Little3 USAGE rzucającego najlepiej w karierze Karla-Anthony’ego Townsa. Nie są jednak Wolves daleko od zostania zespołem dobrym. Jeżeli Russell, Edwards i Beasley staną się efektywniejsi, zespół poprawi wskaźniki ofensywne, zacznie trafiać z dystansu, z 26. miejsca awansuje do Top20, a przy tym utrzyma obronę blisko Top10 – wówczas powalczy o pozytywny bilans, co samo w sobie powinno być wystarczającą motywacją dla organizacji, która od dekad przyciąga różnorakie kryzysy i konflikty.

Poprzedni artykułWake-Up: LeBron wrócił, ale Lakers oberwali w Bostonie. Suns z 11 wygraną z rzędu
Następny artykułFlesz: Wciąż wybrałbym z #2 draftu gracza z teamu 1-14!

2 KOMENTARZE

  1. Jako lokalny fan Timberwolves dzięki za tekst, zgadzam się ze wszystkim. Dużo się pisze, że ciężko budować zespół gdzie żaden zawodnik nie umie jednoczesnie rzucać i bronić, ale to jednak nie o to chodzi. W tym zespole po prostu absolutnie nikt nie umie podawać i kozłować. Stąd ten atak ogląda się strasznie: rwane izolacje, penetracje do nikąd, zdecydowanie za dużo ‘kreowania’ przed Edwardsa. Nie dziwię się, że tak bardzo chcą Simmonsa, taki point center rozwiazalby dużo problemów.

    0