Zarządzanie kryzysem, czyli czemu sezon NBA zostanie wznowiony?

3

Zarządzanie kryzysem, czyli czemu sezon NBA zostanie wznowiony.

  1. Czy NBA powinna zrobić wszystko, aby dokończyć obecny sezon, zanim rozpocznie następny?
  2. Czy NBA dokończy sezon 2019/20?

To tylko dwa pytania z naszych koronalokautowych 5na5. W jednym i drugim przypadku odpowiedziałem zdecydowanie „TAK”. Czemu? Bo NBA to ponad wszystko organizacja komercyjna. Liga już dawno, o ile kiedykolwiek była, nie jest idealistycznym tworem mającym przede wszystkim pozwolić najlepszym graczom świata na grę przeciwko sobie na równych zasadach. Wcale nie jest tu najważniejsze kto gra w jakim zespole, kto ma który pick w drafcie, a nawet, o ironio, kto wygra mistrzostwo. Najważniejszy jest wynik finansowy i to jak go poprawić. Jak w każdej korporacji. Pisałem już o tym w momencie zawieszenia sezonu.

To brutalne pisać tak cynicznie o naszej ukochanej lidze, pełnej pięknych historii i porywających narracji. To podcinanie gałęzi na której jako piszący o niej siedzę, tak odzierać koszykówkę NBA z romantyzmu. A jednak, żeby móc w pełni uczciwie rozmawiać o tym co się teraz wydarzy i co wydarzyć się musi, trzeba zacząć od podstaw i pamiętać o tym czym tak naprawdę liga jest. To powinno dać trochę inną perspektywę na bieżące wydarzenia.

A te wydarzenia to nic innego jak wzorowo zarządzana w czasie kryzysu organizacja.

Mam nadzieję, że się teraz nie przestraszyłeś/łaś. Wszyscy w końcu wiemy, że o organizacjach w czasach kryzysu nie tylko napisano mnóstwo książek, ale też mamy całe specjalizacje na studiach im poświęcone. Każdy na pewno je hobbystycznie czytał, a że wszyscy chcemy być menedżerami, to teorię zarządzania w małym palcu ma nawet kierownik zmiany w McDonalds. Dlatego nie będę ich tu streszczał, chciałem tylko zwrócić uwagę na kilka punktów:

  1. Najlepsi menedżerowie w kryzysach widzą przede wszystkim szanse a nie zagrożenia
  2. Najlepsze organizacje z kryzysu wychodzą silniejsze
  3. Najlepsi menedżerowie nie boją się chwilowej straty jeśli oznacza długoterminową perspektywę na zyski
  4. W kryzysie organizacje muszą za wszelką cenę unikać tylko tych zdarzeń, które długoterminowo pogorszą ich kondycję
  5. Każda duża organizacja (zwłaszcza tak wpływowa jak NBA) musi w zarządzaniu kryzysowym pamiętać o swojej społecznej odpowiedzialności
  6. Komunikacja jest kluczem dla dobrego zarządzania organizacją, zwłaszcza w kryzysie, ale nie tylko

I teraz tak – to wcale nie są odkrywcze myśli, ale, znowu, pomogą zrozumieć działania NBA, a przynajmniej moje spojrzenie na nie.

Zacznijmy od końca: O komunikacji napisałem tylko dlatego, żeby podkreślić jak dobry w tym jest Adam Silver. Gość jest nieprawdopodobny jeśli chodzi o to jak przejrzyście komunikuje sytuację, swoje plany i pomysły wszystkim związanym z organizacją NBA – od właścicieli klubów, przez związek graczy, po media i fanów, czyli konsumentów. Każde posunięcie zostaje wytłumaczone i skonsultowane, każda wątpliwość wspólnie przeanalizowana. Liderzy korporacyjni mogliby się od niego uczyć, to tak naprawdę bardzo rzadka i niezwykle cenna umiejętność.

Odpowiedzialność społeczna za to to jest coś co de facto zatrzymało ligę – rezygnacja po kolei z fanów na trybunach (ta decyzja poszła tuż przed zawieszeniem ligi w wyniku infekcji Rudy’ego Goberta), z rozgrywania spotkań i wreszcie ze wspólnych treningów, to oczywiście decyzje mające chronić pracowników i konsumentów ligi kosztem biznesu. Warto pamiętać przy okazji że to nie jest aż tak czyste i bezinteresowne – gdyby NBA jako liberalna organizacja nie podjęła decyzji o pełnym lockdownie, łącznie z odesłaniem graczy do domów, ciosy PRowe, związane z każdym kolejnym zachorowaniem wewnątrz ligi byłyby mordercze, a sytuacje takie jak śmierć mamy Karla Anthony’ego Townsa padałyby na ligę cieniem i NBA byłaby za nie bezpośrednio obwiniana. Dlatego nawet poświęcenie biznesu w celach społecznych było de facto decyzją biznesową – straty wynikające z nie zawieszenia ligi miałyby dłuższe i poważniejsze konsekwencje niż te wynikające z lockdownu.

To jednak była tylko jedna z dwóch decyzji ograniczających straty, na które liga nie mogła sobie pozwolić długoterminowo. Drugą jest dokończenie sezonu, niemal za wszelką cenę. Jeszcze do tego wrócimy.

Zanim jednak będzie o kończeniu sezonu i potencjalnych konsekwencjach jego anulowania, musimy jeszcze na chwilę pominąć punkt o stratach, których uniknąć trzeba i przejść do strat które są konieczne.

Nie tylko konieczne było zatrzymanie sezonu, konieczne jest też dokończenie go w nowej formule. Nie ma sensu narażać większej liczby zawodników (i personelu) niż niezbędne minimum, nie ma też sensu dogrywać pełnego sezonu zasadniczego. Mecze o nic, lub tylko o rozstawienie przed playoffs i tak nie mają zbyt dużej oglądalności, dla NBA utrata klasycznego marcowego terminarza, z punktu widzenia zysków, aż tak dużo nie znaczy. Tak naprawdę, to co nas ominie jeśli ominiemy brakujące 20% sezonu zasadniczego to walka o raptem jedno miejsce w Playoffs na Zachodzie i masa tankowania po jak najlepsze szanse w loterii, bo między drużynami z dołu tabeli różnice są minimalne. Czyli de facto nic nas nie ominie. Ósmy zespół w playoffowej drabince to z reguły zespół zgarniający w papę od zwycięzcy konferencji. W ramach wyjątku mieliśmy co prawda jednego finalistę konferencji (i ligi przy okazji) z tej pozycji, ale dotyczyło to lokautowego, skróconego sezonu, gdzie 8. miejsce Knicks w RS było bardziej przypadkiem niż określeniem ich faktycznej jakości. A tankowania nikt nie lubi. Ta strata, strata 20% RS to więc mała cena za możliwość dokończenia sezonu i budowanie przyszłych zysków, zamiast wpędzania całej ligi w wieloletnią recesję.

A jak zbudować przyszłe zyski na kryzysie tak potężnym jak obecny? Jak wyjść z kryzysu silniejszym niż wcześniej?

Tu docieramy do punktu pierwszego: zmieniania zagrożeń w szanse.

To oczywiście dużo łatwiej powiedzieć niż zrobić, tak dużo łatwiej, że z tego zdania zrobił się jeden z gówno-bon-motów trenerów osobistych, personal coachów i innych dietetyków/chamów z siłki którzy chcieliby być czymś więcej. A jak dobrze zmienisz zagrożenia w szanse i wyjdziesz z własnej strefy komfortu, to zyskasz nie tylko piękne ciało i zgrabną duszę, to nawet masz szansę na milion followersów na insta lub chociaż lajka od Ewy Chodakowskiej… Do brzegu.

Różnica między NBA, a tym całym tałatajstwem, o którym wspomniałem wyżej, jest taka, że Adam Silver i kluczowe postacie w klubach, faktycznie potrafią w kryzysach znajdować szanse na rozwój. Nie tylko potrafią – w gruncie rzeczy to właśnie jest clue pracy GMa. W przeciwieństwie do ogromnych międzynarodowych korporacji, sukces w klubach NBA to rzecz krótkotrwała – wynika to z mechanizmów salary cap, draftu i, po prostu, szybkiego starzenia się graczy. Przez to Prezydent Klubu i Generalny Menedżer, działają w warunkach permanentnego zarządzania kryzysem/zmianą. W wyleceniu z playoffs trzeba widzieć i znajdować szansę do przebudowy, porażki nawet w kilku kolejnych sezonach mogą być częścią planu i trzeba umieć przekuć w długoterminowy sukces (Sam Hinkie! Sam Presti!), kontuzje gwiazd i nieoptymalne wyniki, często wiążą się z krokiem wstecz i zmianą strategii organizacyjnej (cała era Daryla Moreya w Houston i to jak niemal co roku przekształca/optymalizuje drużynę), a straty w jednym roku muszą oznaczać zyski w kilku letniej perspektywie. To oznacza, że choć kryzys dotknął ligę, to akurat w tym przypadku trafiła kosa na kamień i łatwo wysunąć argument, że NBA była najlepiej przygotowaną na taką ewentualność organizacją sportową na świecie, bez podziału na kategorie.

I NBA ewidentnie od razu zwietrzyła w obecnym kryzysie szanse. Miała też dużo szczęścia, bo od dobrych dwóch lat, liga agresywnie ruszyła z wdrażaniem zmian w organizację rozgrywek. I dziwnym trafem, zupełnie jakby to był scenariusz na przypadek zarazy, najczęściej postulowane, a trudne do wdrożenia zmiany, były następujące:

  1. Skrócenie sezonu zasadniczego
  2. Turniej play-in przed playoffs
  3. Przesunięcie startu sezonu na Christmas Day
  4. Zagospodarowanie wolnych od największej konkurencji (NFL) miesięcy letnich, żeby jeszcze zwiększyć popularność sportu i uczynić z NBA ligę całoroczną
  5. Skrócenie serii w niższych rundach Play-offs
  6. Turniej organizowany w trakcie sezonu, w formacie Mistrzostw Świata: Faza grupowa (dywizje) licząca się też do bilansu w sezonie zasadniczym + turniej w rodzaju win or go home, dla najlepszych drużyn fazy grupowej

I teraz nie wiem czy to dowód na genialne przygotowanie NBA, czy też dowód na nieziemski fart ligi, a może po prostu idealny dowód na to, że organizacja mająca nie tylko plan B na każdą okoliczność, ale także C, D i E, w kryzysie odnajdzie głównie szanse, ale obecna sytuacja pozwoli przetestować NBA wszystkie powyższe rozwiązania NARAZ:

  1. Sezon 19/20 już został skrócony i jeśli wróci to jest bardzo możliwe, że skrócony zostanie też sezon 20/21.
  2. Sezon ma zostać dokończony z użyciem 22 drużyn, 8 spotkań RS i play-in dla drużyn spoza grona playoffowych pewniaków.
  3. Powrót ligi na koniec lipca oznacza, że start kolejnego sezonu zostanie dramatycznie opóźniony… prawdopodobnie właśnie do pierwszego dnia Świąt, który w Stanach od lat uważany jest za nieformalne rozpoczęcie sezonu NBA (wszystko wcześniej to rozgrzewka w cieniu NFL i, przede wszystkim, zabierającego sobotni prime time footballu akademickiego, który w grudniu właśnie kończy rozgrywki)
  4. W grudniu rozgrywki kończy football akademicki, w lutym NFL i nagle NBA będzie grała w sezonie 20/21 od grudnia do lipca/sierpnia, przez większość swojego sezonu za jedyną konkurencję mając mniej popularne MLB i NHL. Potem jej offseason zacznie się razem z faktycznym sezonem NFL, a kiedy sezon zasadniczy NFL będzie się kończył, NBA dopiero zacznie ruszać. Idealny układ dla dwóch najpotężniejszych lig zawodowych w Stanach.
  5. Całkiem prawdopodobne, że przez ściśnięty terminarz w tym roku, przynajmniej serie w rundzie sweet16 lub elite8 (pierwsza i druga runda tradycyjnych playoffs NBA), zostaną skrócone do formatu best of 5.
  6. Szeroko dyskutowaną formą turnieju play-in było ustawienie playoffs jako rozgrywek z fazą grupową, gdzie rozstawiono by zespoły z czterema najlepszymi bilansami i za pomocą dobierania „wężykiem” lub dolosowywania drużyn z kolejnych tierów stworzono by cztery grupy po pięć (ew. sześć) zespołów, z których dalej awansowałyby po dwa (ew. cztery) najlepsze. To jest format który wygląda niemal dokładnie tak jak miał wyglądać ten słynny turniej śródsezonowy, tak do tej pory wyśmiewany. Nawet jeśli ten wariant ostatecznie przegrał z innymi pomysłami na dokończenie sezonu, to ilość pracy jaka została mu teraz poświęcona, powinna zaprocentować w niedalekiej przyszłości.

Tyle o szansach i możliwościach jakie bieżąca sytuacja otworzyła przed liga.

Zostaje nam tylko samo kluczowe pytanie:

Dlaczego NBA MUSI wrócić w tym sezonie?

Prosta odpowiedź jest prosta: pieniądze.

Ale można ją skomplikować, spokojnie.

Po pierwsze, nie wiem czy wiesz, ale liga w tym momencie wciąż dostaje kasę od Disneya i Turnera, co pozwala jej utrzymać płynność i rozliczać zawodników. Wynika to z tego, że przerwanie rozgrywek nie nastąpiło z jej winy, a NBA przestrzega warunków kontraktu… Gdyby jednak zdecydowała się anulować sezon – to już byłaby jej decyzja. I wtedy pieniądze trzeba by oddać. A to monstrualne kwoty na poziomie setek milionów, a może nawet miliardów dolarów.

Po drugie, podobno za same playoffs liga dostaje od telewizji ogólnokrajowych około 900 mln dolarów… Utrata tego, razem z koniecznością oddania pieniędzy Disneyowi i Turnerowi i dotychczasowych stratach wynikających z braku zysków z dni meczowych, oznaczałyby łącznie straty wynoszące dobrze ponad 2 miliardy dolarów.

Po trzecie: Czemu mamy się przejmować milionerami i miliarderami tracącymi pieniądze? Przecież ani Dan Gilbert, ani LeBron James, ani nawet Alex Caruso nie wylądują przez te straty w kartonie na ulicy.

A jednak – to, żeby liga dostała te pieniądze leży dokładnie w naszym najlepszym interesie jako fanów. Tak monstrualne straty w tym roku mogłyby oznaczać między innymi 30% spadku salary cap względem prognoz w kolejnym sezonie. Zamiast około 110 mln $ i prognozowanych 115-120 mln $ w przyszłym roku, nagle okazałoby się że cap wynosi 80 mln $ i niemal wszystkie drużyny potężnie go przekraczają. To oznaczałoby, że kontrakt takiego Stepha Curry’ego przekracza 50% salary cap Warriors, a tacy Rockets mają cały swój budżet w dwóch graczach – Harden z Westbrookiem zarabialiby we dwóch 77 mln $ z 80 mln capu. To kompletnie zatkałoby ligę i jakiekolwiek ruchy na rynku graczy – transferowym, czy też FA.

Oczywiście – w takiej sytuacji liga renegocjowałaby zbiorczo umowy z graczami i chciałaby, żeby to oni ponieśli co najmniej część obciążenia związanego z niższymi zyskami, na przykład wszystkim zmniejszając wartość umów o 25%… Ale przecież oni chcą grać i wywiązują się z umów. Mielibyśmy potężny konflikt, mogący przerodzić się w lockout dotyczący negocjacji CBA w kolejnym sezonie – to, że już go nie ma wynika tylko ze wspomnianych fantastycznych zdolności komunikacyjnych Adama Silvera. Komisarz doskonale dogaduje się zarówno z właścicielami klubów, którzy są gotowi jednogłośnie poprzeć każdą jego propozycję dokończenia sezonu, jak i z przedstawicielami Związku Graczy, takimi jak Chris Paul, Andre Iguodala czy Michelle Roberts, dzięki czemu obie strony działają w warunkach wspólnego zrozumienia i zamiast walczyć, współpracują.

Nawet jednak obniżki kontraktów graczy nie zmieniłyby tego, że w wyniku potężnego ciosu finansowego i dużo niższego salary cap, ustałby przepływ zawodników między klubami – czy to w warunkach wymian, czy też na rynku FA. A pamiętajmy, że trzy najważniejsze dla ligi dni z punktu widzenia zainteresowania fanów i wejść na strony związane z NBA (także na Szóstego Gracza) to trade deadline, dzień draftu i początek FA (1 lipca). Spłycenie tego zainteresowania poprzez stagnację na rynku graczy oznaczałoby dalsze straty dla ligi, a dla nas jako fanów, dużo mniej emocji, spekulacji i narracji do śledzenia. Jednym słowem – nasze przeżywanie ligi stałoby się dużo uboższe. Co gorsza, ze spadku salary cap liga nie podniosłaby się w rok czy dwa – proces czynienia NBA great again mógłby trwać lata. A gdyby nie trwał – wyobraź sobie jakie byłoby zamieszanie w lidze i to zamieszanie negatywne, gdyby salary cap w trzech kolejnych latach wynosiło np. 110, 80 i 105 mln dolarów. 2016 rok wyglądałby przy tym huraganie jak nieszkodliwy wiaterek.

Niektórzy w takim scenariuszu będą doszukiwali się pozytywów – mniej super teamów i równiejsze szanse w lidze. Nic bardziej mylnego. Na kryzysie zawsze najbardziej tracą najbiedniejsi, a najlepiej na nim wychodzą najbogatsi. I tak byłoby też w tym mikrokosmosie NBA. Drużyny biedne i z małych rynków już są przerażone choćby tym, że nie zagrają już więcej spotkań w tym roku (te nie-playoffowe), co nie tylko oznacza, że przez prawie 9 miesięcy (marzec-grudzień) nie będą miały kontroli nad swoimi graczami, ale też, że mogą mieć gorsze argumenty do partycypowania w zyskach wynikających z formuły w jakiej będzie kończony sezon. Gwiazdy jak Damian Lillard mogą sobie mówić, że im się nie chce grać w meczach bez stawki, ale to bardzo egoistyczne podejście, a teamy takie jak Charlotte Hornets, Detroit Pistons czy nawet Atlant Hawks bardzo potrzebują walki o uwagę i pieniądze fanów. I mówimy tu tylko o kończeniu tego sezonu. Gdyby natomiast salary cap dramatycznie poleciało w dół – Pistons i Hornets straciliby cały swój szykowany od dawna na to lato cap space. Oznaczałoby to, że np. drużyna z Detroit oddała Andre Drummonda całkiem za darmo w niedawnej wymianie z Cleveland (w warunkach z lutego oddała go po prostu za cap space… którego teraz nie będzie). A nie tylko o cap space tu chodzi. Wiele drużyn w lidze walczy za wszelką cenę o unikanie podatku od luksusu i bycie w takim miejscu, gdzie przyjmują kasę z tego podatku płaconą przez najbogatsze teamy, a nie płacenie jej samemu. Dotyczy to na przykład Milwaukee Bucks. Niższy salary cap, niższy punkt APRON i niższe linie podatkowe dramatycznie zmniejszyłby ich pole manewru i zmusiłyby np. do oddania Erica Bledsoe za bezcen, a pewnie też nie byłoby ich stać na przedłużenie takiego Donte DiVincenzo i paru innych obiecujących graczy. W konsekwencji Bucks straciliby pozycję kontendera.

Z drugiej strony tacy Lakers i Clippers, mogliby graczy takich jak Bledsoe przyjmować radośnie do składu, w zamian za spadające umowy. Ich podatek od luksusu nie obchodzi – grają na największych rynkach, a ich właściciele śpią na forsie. W konsekwencji rozwarstwienie w ramach ligi by dramatycznie wzrosło i mogło przekonać takiego Giannisa Antetokounmpo do odejścia z jego małego ryneczku, skutecznie pokazując, że gra na takim zadupiu nie przystoi gwieździe jego formatu.

Powtórzę – nagły i drastyczny spadek salary cap nie oznaczałby końca super teamów, wręcz przeciwnie – sprzyjałby ich powstawaniu.

Z tych wszystkich przyczyn, o ile nie wydarzy się jakaś katastrofa, tegoroczny sezon NBA wróci. Wczoraj potwierdzili to wszyscy liczący się dziennikarze w Stanach związani z ligą. Co prawda o formie w jakiej wróci można by długo dyskutować. Czemu grać jeszcze te 8 spotkań sezonu zasadniczego dla każdej drużyny? Czemu skoro po spotkaniach RS pojawi się jeszcze play-in? Dlaczego akurat 22 drużyny, a nie bardziej naturalne 20? Dużo pytań, odpowiedź jedna, ta z pierwszego akapitu.

NBA to korporacja, a korporacjami rządzą pieniądze.

Rozruch dla graczy? Jasne. Wyrównanie szans między zespołami z dołu? Oczywiście. Ale najważniejsze w tym jest to, że 8 potyczek w pseudo sezonie zasadniczym dla każdej z 22 drużyn to dodatkowe 88 rozegranych spotkań. 88 spotkań na które fani rzucą się jak człowiek na pustyni na butelkę wody. Mogą być de facto o nic, mogą nie mieć większego sensu, może im być poziomem bliżej do ligi letniej niż poważnych rozgrywek. Nieważne. Koszykówka wróci i tymi dodatkowymi meczami NBA zmonetyzuje szaleńcze zainteresowanie fanów, gotowych się rzucić na nawet niepełnowartościowy produkt. A kiedy tylko to szaleństwo zacznie choć trochę przygasać po 20 dniach rozgrywek… Na scenę wchodzą zawsze kochane playoffy, połączone z turniejem play-in. Wszystkich strat wywołanych przerwą rozgrywek nie uda się nadrobić, ale i tak pieniądze poleją się szeroką strugą. Na tyle szeroką, że salary cap, jeśli spadnie, to tylko trochę, liga uratuje swoją przez lata budowaną jakość, fani dalej będą mieli się czym emocjonować, a NBA przy okazji przetestuje, i wprowadzi, nowe rozwiązania, nad którymi pracowała od lat i które w normalnych okolicznościach także wprowadzała by latami.

Czyli będzie happy end!

Z gwiazdką przy tytule.

*Nawet ta gwiazdka będzie dla ligi dobra. Kolejny nudny tytuł wywołałby co najwyżej tyle dyskusji co każdy poprzedni. A o tym tegorocznym będzie się rozmawiać latami… Sam wiesz co to oznacza dla bilansu finansowego NBA.

Poprzedni artykułKoronalokaut: Coraz więcej szczegółów planu powrotu
Następny artykułGra Draftowa: Czas Budzal’s Team minął, Nashville biorą Splash Mountain

3 KOMENTARZE

  1. Co do tej gwiazdki przy tytule. Gwiazdka może być przy “mistrzu NBA” , ale wydaje mi się, że pierwszy raz w historii dostaniemy mistrza gry w koszykówkę.

    Wiem, że nie będzie całej otoczki, nie będzie kibiców. To co będziemy oglądać nie będzie przypominało NBA jakiej znamy mimo tego, że liga na pewno będzie robiła wszystko co w jej mocy, żeby jak najlepiej opakować ten produkt.

    Dostaniemy za to czystą koszykówkę. Zawodnicy będą prawie w 100% zdrowi, dostanę kilka spotkań na powrót do formy i zgrania, nie będą musieli kalkulować czy odpocząć w sezonie regularnym, czy jednak próbować łapać formę przed PO, po prostu będą grali w każdym spotkaniu na 100% żeby wejść w rytm. Brak kibiców to też dla wielu może być brak presji. Widzimy co robią zawodnicy na workoutach, kiedy rzucają na pusty kosz seriami, niewykluczone, ze warunki zbliżone do treningowych gierek pomogą tym, którzy nie są przepadają za presją trybun. Do tego sztaby trenerskie. Brad Stevens mówił, że ten wolny czas spędza na analizie przeciwników.

    Zdrowi gracze, rozpracowani rywale, brak presji no i do tego ogromna motywacja. Motywacja bo wszyscy powinni mieć świadomość, że ta dziwna rozgrywka będzie walką o ich przyszłość. Walką o poziom salary cap, walką o kontrakty reklamowe, walką o ratingi TV. Nie będzie to może czysty mistrz NBA, ale wydaje mi się, że to może być najczystsza możliwa forma świetnej koszykówki, która zszokuje nas swoją jakością.

    0