Dniówka: Pierwsze odcinki „The Last Dance” i najbardziej nielubiany człowiek w Chicago

22
fot. ESPN/Netflix

Magia Michaela Jordana, machina promocyjna ESPN, a także głód koszykówki w czasie gdy nie ma meczów – to wszystko zadziałało i pierwsze dwa odcinki “The Last Dance” okazały się prawdziwym hitem. Zostały pobite rekordy oglądalności. Jeszcze nigdy w historii ESPN żaden dokument nie miał takiej widowni, a mówimy tu tylko o rynku amerykańskim. Stał się także głównym tematem dyskusji w mediach społecznościowych, a zawodnicy NBA przebijali się w swoich zachwytach.

Mnie aż tak nie zachwycił, ale trzeba przyznać, że jest to bardzo dobra produkcja. Dobrze się to ogląda. Miło jest cofnąć się do czasów końcówki lat 90-tych i przypomnieć sobie jakie emocje wzbudzali wówczas Chicago Bulls, a także jak wiele emocji było wewnątrz organizacji. Choć tak jak można było przypuszczać, to jest przede wszystkim serial o Jordanie. Głównym tematem jest sezon 1997/98, ale połowa dwóch pierwszych odcinków to wspomnienia lat młodości i początków MJ’a w NBA. Wolałbym więcej o samej drużynie, więcej o innych postaciach, tymczasem nawet drugi odcinek, którego głównym bohaterem teoretycznie jest Scottie Pippen, przez połowę czasu przypominał nam o wielkiej żądzy rywalizacji i wygrywania Jordana, żebyśmy lepiej zrozumieli dlaczego był tak zły, kiedy na początku sezonu brakowało Pippena i drużyna miała problemy. Ten pomnik jest bardzo zgrabnie budowany.


Jest superbohater, więc musi być też wyraźny czarny charakter, którym jest tu oczywiście świętej pamięci Jerry Krause. Generalny manager Bulls obok Jordana jest głównym aktorem pierwszych odcinków. Powiedzieć, że to najbardziej nielubiany człowiek w Chicago to jak nic nie powiedzieć. To przez niego sezon 1997/98 jest tym pożegnalnym, a gdyby to tylko od niego zależało to nawet już wcześniej rozpocząłby przebudowę. Ale to też dzięki niemu tyle było dramaturgi wokół drużyny jeszcze przed startem rozgrywek i teraz możemy oglądać trzymający w napięciu serial.

Krause był kluczową postacią tej dynastii, ale jeśli już się o nim wspomina, to głównie w kontekście tego jak był nielubiany i że rozbił zespół. W “The Last Dance” jest przedstawiony jako zakompleksiony grubasek, który chciałby więcej uznania dla siebie, uważając, że to klub zdobywa mistrzostwa, nie zawodnicy. Właściciel Bulls Jerry Reinsdorf przyznaje, że zanim go zatrudnił słyszał wiele ostrzeżeń, żeby trzymał się z dala od niego, bo on zraża do siebie ludzi. Choć potem dodaje, że jego imiennik był „jednym z najmilszych, najsłodszych ludzi jakich znał”. I nikt też w serialu nie próbuje odbierać mu zasług zbudowania drużyny, ale te zasługi są traktowane tylko jako mało istotne przypisy.

Krause był GM’em Bulls od 1985 roku, więc zaczynał mając już w składzie Jordana, ale reszta mistrzowskich składów była efektem jego pracy. To on zrobił wymianę po Scottiego Pippena w drafcie i to on ściągnął Phila Jacksona do Chicago. Stworzył wokół Jordana zespół, który sięgnął po trzy mistrzostwa, a potem przemeblował skład do kolejnego three-peatu. Z sześcioma mistrzowski tytułami na koncie jest jednym z najlepszych managerów w historii NBA i został włączony do Hall of Fame, ale rzadko się o nim wspomina w tym kontekście, bo przede wszystkim pełni rolę wroga legend Bulls. Przez konflikt z Jordanem, Pippenem i Jacksonem został zepchnięty na margines. Nikt z tej trójki go nie szanował i po latach to się nie zmieniło. W serialu widzimy jak Jordan się z niego nabija, dowiadujemy się o tym jak Pippen wyzywał go przy każdej okazji i słyszymy jak otwarcie Krause mówił o tym, że to ostatni sezon Jacksona, szykując już Tima Floyda jako jego następcę.

Za bardzo chciał się pospieszyć z rozbiciem drużyny, co było oczywiście wielkim błędem. Miał w rękach prawdziwy skarb i powinien zrobić wszystko, żeby jak najdłużej go zatrzymać. Wierzył jednak w swoją wielkość. Uważał, że może zbudować kolejny mistrzowski zespół i nie potrzebuje do tego Jacksona, ani nawet Jordana, dlatego myślał głównie o tym, żeby nie strać szansy na szybką przebudowę. Teraz to brzmi głupio, ale to były normalne managerskie kalkulacje. Ile razy dyskutujemy o tym, że drużyna powinna przehandlować zawodnika na kończącym się kontrakcie, żeby nie stracić go za nic. Zwłaszcza jeśli jest niezadowolony. Dlatego Krause sprawdzał opcje transferu Pippena (według Tracy’ego McGrady’ego prawie przehandlował Pippena za niego w drafcie, ale Jordan zablokował ten deal).

Równocześnie Krause miał w dupie co o tym wszystkim myśli Jordan. MJ otwarcie mówił, że będzie grał tylko dla Jacksona, ale GM chciał zmienić trenera i Phil wrócił jeszcze na ten ostatni sezon dopiero po interwencji Reinsdorfa. Obecnie taka sytuacja wydaje się nie do pomyślenia. W dzisiejszej NBA rządzą gwiazdy, wtedy Krause próbował udowodnić, że to on jest najważniejszy. Ale ktoś mu na to pozwolił… Jerry Reinsdorf jest najbardziej winny tej sytuacji. To on stał i nadal stoi na czele organizacji, która wolała posłuchać głosu Krause’a niż Jordana/Jacksona/Pippena. Przeważnie narzekamy, że właściciele za bardzo wcinają się w pracę managerów, ale tutaj zabrakło zdecydowanego ruchu Reinsdorfa. Bo niby pomógł zatrzymać skład i załatwił kontrakt z Jacksonem na 1997/98, ale nie zrobił nic, żeby powstrzymać konflikt wewnątrz zespołu. Nawet nie zdyscyplinował swojego GM’a, który cały czas głośno mówił o tym, że Phil nie zostanie na dłużej w Chicago. Ewidentne było, że wszystkie najważniejsze postacie drużyny są przeciwko Krause’owi, a mimo to właściciel klubu uparcie się go trzymał.

Krause nie potrafił budować relacji i wywoływał konflikty, dlatego został zapamiętany tylko jako ten, który zakończył dynastię Bulls. Ale nie zapominajmy o jego zasługach, za które nawet Jordan powinien mu podziękować. Odpowiada za konstrukcje mistrzowskich składów, dał też dodatkową motywację drużynie do tego ostatniego tańca i co jeszcze niezwykle istotne – pomógł umocnić legendę tamtych Bulls. Sprawił, że skończyli na szczycie. Może gdyby trzon zespołu został zatrzymany na dłużej, wygraliby jeszcze jakiś tytuł… A może przegraliby z upływającym czasem. Tego się nie dowiemy, ale możemy sobie gdybać, bo odeszli jako mistrzowie. Nie mieliśmy okazji popsuć sobie wspomnień o wielkości tamtych Bulls oglądając jak ten zespół się starzeje i przegrywa. O epizodzie Jordana w Wizards wolelibyśmy zapomnieć, ale to tylko on zepsuł sobie zakończenie kariery. W przypadku jego Bulls na zawsze zwieńczeniem pozostanie ten rzut nad Bryonem Russellem i świętowanie szóstego trofeum.


Scottie Pippen w tym ostatnim mistrzowskim sezonie był dopiero szóstym najlepiej opłacanym zawodnikiem Bulls z pensją na poziomie $2.8mln (dzisiaj to niewiele mniej wynosi minimum dla weterana). Wszystko dlatego, że po pierwszym mistrzostwie w 1991 roku zdecydował się podpisać długie przedłużenie kontraktu. Otrzymał wtedy $18 milionów za siedem lat. Tylko, że przez kolejne lata finansowe realia ligi mocno się zmieniły. Kiedy podpisywał przedłużenie salary cap wnosiło ledwie $12.5mln (dzisiaj trudno to sobie nawet wyobrazić), a wzrosło do prawie $27mln w ostatnim roku jego umowy. Sam Reinsdorf ostrzegał go przed podpisywaniem kontraktu, mówiąc, że będzie żałował. Scottie jednak wolał finansowe bezpieczeństwo i gwarantowane pieniądze, żeby móc zadbać o rodzinę. Jego decyzja.

Później Pippen był coraz bardziej sfrustrowany niskimi zarobkami i uznał, że skoro nie dostaje pieniędzy na miarę swojej gry, to może pograć mniej i poczekać z operacją stopy, żeby nie tracić wakacji na rehabilitację. Ale nie mógł liczyć na wsparcie Jordana, który nadal uważa, że Scottie źle zrobił. Zachował się samolubnie, bo myślał o sobie, nie o drużynie. Choć ta drużyna to był też Krause, z którym razem byli w konflikcie, a mimo to Michael w tym przypadku nie wziął strony swojego kolegi. Wziął natomiast ponad $30mln więcej niż Pippen za tamten sezon.

Ale, żebyśmy dobrze zrozumieli podejście Jordana, przenosimy się do jego drugiego sezonu, kiedy już na starcie złamał kość stopy. Stracił większość rozgrywek, ale chciał wrócić i wymusił to, mimo że władze klubu wolały, żeby dał sobie więcej czasu. Ostatecznie kompromisowym rozwiązaniem było pozwolenie mu grać na limitowanych minutach – dowiadujemy się, że było to tylko po siedem minut w połowie. Bulls pilnowali tego z zegarkiem w ręku, a trener został ostrzeżony, że straci pracę jeśli tylko Jordan przekroczy wyznaczony czas.

I tak dochodzimy do kluczowego meczu przeciwko Indianie Pacers, który miał przesądzić o awansie do playoffów. Na samym finiszu Jordan nie mógł wejść na boisko na decydującą akcję, ponieważ rozegrał już swój limit. Nie pozwolili mu wrócić, mimo że to było tylko 14 sekund, a ważyły się losy sezonu. Na szczęście John Paxon uratował Bulls, ale ta sytuacja tylko utwierdziła Michaela w przekonaniu, że władzom klubu nie zależało na zwycięstwie. Nie chcieli awansu do playoffów, ponieważ woleli miejsce w loterii draftu. To był moment, w którym Jordan stracił zaufanie i szacunek do Krause’a, ponieważ naruszył on fundamentalny aspekt sportu, jakim zawsze powinna być walka o zwycięstwo. Szkoda, że w tym momencie nie mamy kolejnego przeskoku w czasie i zobaczyliśmy Jordana siedzącego przy ławce 7-59 Charlotte Bobcats tankujących po Anthony’ego Davisa… Czy wtedy też stracił szacunek do samego siebie?

To ładna historia pokazująca jak Jordan nie chciał tracić meczów i zawsze chciał wygrywać. Ale przeczepię się do detali, bo według Basketball-Reference.com, po wyleczeniu stopy Jordan tylko w dwóch meczach grał nie dłużej niż 14 minut, a potem systematycznie ten czas wzrastał. W pojedynku z Pacers było to 28 minut. I oczywiście, że to jest czepianie się, bo przecież chodzi o sam fakt, że był na limicie minut i że z tego powodu nie było go na boisku w ostatnich sekundach. Ale przy tak dużej produkcji można by zadbać o zgodność faktów. Tylko, że może nikt nie chciał poprawiać Michaela? Powiedział o 14 minutach w meczu z Pacers, więc tak już to zostawili… Nie jestem też przekonany czy ten mecz rzeczywiście był decydujący. Na pewno był ważny, bo Pacers także walczyli o ósemkę, ale Bulls potem mieli jeszcze pięć spotkań, więc to nie była gra o życie, a można odnieść takie wrażenie oglądając serial. Tak jednak historia brzmi lepiej. Wiedzieliśmy, że to będzie historia oczami Jordana i to właśnie dostajemy.

Poprzedni artykułKwiatkowski vs. Szczepański: Sezon w zawieszeniu
Następny artykułMiędzy Rondem a Palmą (875): Jerry Desery

22 KOMENTARZE

  1. Nie wiem skąd te zachwyty nad Jordanem, które pojawiają się na TT po tym dokumencie. Czy dowiedzieliśmy się czegoś nowego? Chyba nie. Czy dokument pokazuje go z jakiejś innej perspektywy niż dotychczas? No nie. A ludzie wariują jakby nagle się dowiedzieli, że ktoś taki jak Jordan istniał.

    Jak na razie to jest to ładnie zrobiona opowieść, ale bez jakiegoś mięsa, te same historie opowiedziane w innej formie z osładzaniem wizerunku MJa. Mam nadzieję, że z kolejnymi odcinkami to się trochę zmieni.

    1
  2. No i montowanie scen – większość rzutów to były buzzerbeater game-winnery, Bulls mieli długą serię porażek na starcie sezonu 97/98, a preseason w Paryżu to nie byle jakie mecze i kolejny puchar ządnego zwycięstw MJa w pojedynkę!

    1
    • “Czuć piniondz” ewidentnie przy tej serii, ale odczucia jak u kolegów wyżej. Ładnie się oglądało, ale póki co, nic nowego i odkrywczego tutaj nie padło. Ciekawe wstawki zza kulis sprzed lat i laureczka pod MJ (Larry na pewno czekunio przyjął za to przypomnienie cytatu z Bogiem przebranym za Jordana).

      Liczę (liczyłem w drugim odcinku?) na więcej trade rumors z Pippenem, np. jak faktycznie było oblisko jego przejścia do Celtics podczas draftu ’97 i czy ktoś z Bulls w ostatniej chwili nie klepnął Krausego w potylicę, aby się wycofał z rozmów z Pitino.

      No nic, czekamy z finalną oceną na kolejne odcinki.

      1
  3. Podobało mi się jak Jordan skomentował fochy Pippena i decyzję o operacji – “czułem, że zachowuje się egoistycznie, myślał o sobie nie o zespole” czytaj: “wkurwiał mnie Pippen, bo zachowywał się egoistycznie i myślał o sobie, zamiast myśleć o mnie i moim legacy”.

    1
    • Dokładnie. Jordan miał 30 mln o ile się nie mylę + Nike. Pewnie nie lepiej by się zachowywał w sytuacji Pippena. Nie bronię Scottiego bo co sobie wynegocjował to miał. Chciał dłuższej umowy. Zachowywał się fatalnie, jakby nie został wychowany. Jordan z kolei był dość egoistyczny. Czasem myślę, że LeBron to świętyy człowiek w porównaniu do MJa…

      1
  4. Nie rozumiem jednej rzeczy.

    “Sam Reinsdorf ostrzegał go przed podpisywaniem kontraktu, mówiąc, że będzie żałował. Scottie jednak wolał finansowe bezpieczeństwo i gwarantowane pieniądze, żeby móc zadbać o rodzinę. Jego decyzja.”

    W takim razie kim była osoba, która oferowała mu ten kontrakt? To był Krause? Jeżeli właściciel drużyny, w której grasz odradza ci podpisanie kontraktu oferowanego przez GM-a drużyny, w której grasz to podpisanie tego kontraktu jest absurdalne.

    1
    • Pippen sam tego chciał. Do tego była to umowa korzystna dla klubu. Dlaczego mieli jej nie podpisać? Reinsdorf zachował się wtedy fair – nie cieszyl sie za plecami że znalazł frajera tylko lojalnie uprzedził żeby w przyszłości nie przychodził z pretensjami.

      Pippen miał problemy z kręgosłupem. Na pewno bral to pod uwagę podpisując umowę. Klub też ryzykowal że w razie kontuzji zostanie na kilka lat z gościem który nie może grać. Ostatecznie wyszło jak wyszło

      1
  5. Mi szkoda Jerry’ego Krausa. Tak po ludzku. Jechali po nim bo był gruby – zero szacunku, a on się tych wielkoludów bał. To widać. Robił swoją robotę i wykonywał ją dobrze:
    – sprowadził Pippena
    – Pippen podpisał długi kontrakt bo chciał stabilizacji. To po co się wściekał i wyzywał GMa? Bulls nie mieli obowiązku dawania podwyżki. Jak chciał tak dostał.
    – niedoszła wymiana Pippena – to praca Krausa. Pracował dla zespołu. Danny Ainge już by mu wytłumaczył jak to działa. Najważniejsze jest dobro organizacji – nie tylko w jednym sezonie.

    Takie zachowanie zawodników teraz by nie przeszło. Nie tylko w dobie internetu, ale też rozumienia, że NBA to biznes. Jerry Krauze był świetnym GMem, a potwierdzi to… LeBron, który chciałby mieć takiego Pippena w Cleveland. Za to miał Booby’ego Gibsona czy Sashe Pavlovicia. Jerry Krauze to najbardziej niedoceniania postać w Bulls, bardziej niż Pippen.

    1
    • Trochę niesmak wywołuje również fakt, że zapewne już do końca dokumentu będzie przedstawiany głównie w negatywny sposób, a z oczywistych względów dzisiaj nie może się już odnieść do żadnych zarzutów. Chyba jedyny komplement padł na razie z ust Wenningtona, który powiedział, że prywatnie Krause był całkiem miłym gościem.

      Dokładnie, szkoda trochę chłopa, tak zwyczajnie po ludzku. Były zapewne większe szuje w historii na kierowniczych stanowiskach. A ostatecznie jego dorobek jako GM-a mówi sam za siebie.

      1
      • Tylko w czym on był taki zły wg nich? Bo mógł ich wywalić i nie dał wpierniczyć Bulls w kontrakty. Z punktu widzenia organizacji to on był niemal jak Jordan wśród GMów. I jeśli czuł się niedoceniany jak mówią, to miał rację. Wg mnie mógłby mieć zastrzeżony nr nawet. Ilu było świetnych zawodników, których drużyna nie obudowała właściwie. Jordan dostał świetne towarzystwo, wspaniałą drużynę i trenera i tego nie doceniał.
        Gdyby po latach się pogodzili to byśmy wiedzieli. Może jakieś słowa uznania później padną. Ale jak mówisz, raczej tak nie będzie i będą przedstawiać go w złym świetle.

        A ten cytat Krausa jest prawdziwy. To organizacje zdobywają mistrzostwa. Zawodnicy myślący inaczej okazują brak szacunku innym pracownikom – zwłaszcza Jordan. Są na pierwszym planie i dostają najwyższe uznanie. Ale to nie tylko oni na to pracują… to przykre. Teraz zawodnicy są bardziej przyjaźni i z większym szacunkiem do innych. Pewnie na to ma wpływ internet i opinia innych. No ale jednak :)

        1
        • Jednak można postawić jeden zarzut do Krause. Po co „wywalił” Jacksona?
          Nie był w sytuacji choćby ostatnio opisywanego Denver. Był zajebistym manadżerem, ale jednak „najlepszej drużyny w historii”. Czy w takim momencie siedzisz i zastanawiasz się: „no, trzeba by coś zrobić bo niejaki Jordan, Pippen i Rodman to stare dziadki”, a ja muszę myśleć o przysłości organizacji.
          Cały świat czekał na kontynuację – dobrze to pamiętam, choć nie mieliśmy wtedy nawet porównywalnej wiedzy do dziś.
          Co do zasady zgadzam się, że wybrali go na złego, jednak prawda jest taka że rozwalił tą najlepszą drużynę w historii. A powinni, o dziwo tak jak powiedział Jordan, po prostu przegrać.

          2
        • Myślę, że prawda jak zawsze leży po środku.Pippen przecież tez nie był bez winy i miał swoje za uszami.Sam Krause oczywiście miał swoje sukcesy ale nie zapominajmy iż kilka ruchów, które chciał wprowadzić mogło doprowadzić do katastrofy i dziś nie rozmawialibyśmy o wielkich Chicago Bulls.
          Równie dobrze gdyby udało mu się doprowadzić do transferu Pippena w 94′ nie byłoby kolejnego 3-peatu.
          Pomogła mu więc w ostatecznym rachunku duża doza szczęścia i dzięki temu może być postrzegany jako architekt 6 tytułów, choć na graczach najwidoczniej ten menadżerski cynizm odcisnął na tyle duże piętno, że pamiętają mu do dziś.
          A tak, jeszcze raz przekonaliśmy się, że czasem najlepsze wymiany to te które nie dochodzą do skutku.

          Co do tego czy tytuły zdobywają organizacje czy gracze to odpowiedź nie jest aż tak jednoznaczna.Jeśli uważasz inaczej to zastanów się czemu za tytuł w 2016 cały splendor spadł na LeBrona, a Dan Gilbert, mimo iż spełnił niemal każdą jego zachciankę, przez ostatnie lata był uważany za jednego z najgorszych właścicieli?Potrzeba jednych i drugich ale bywa czasem tak, ze nie potrafią dojść do porozumienia i pomimo sukcesów, któraś ze stron stara się zdyskredytować tą drugą.

          1
          • A czy Jackson chciał zostać dłużej w Chicago? Jordan też by odszedł. Raz już to zrobił.
            Był menadżerem najlepszej drużyny w historii bo taką skompletował ;) szukał innych trade’ow ale nie wiemy jakby się skończyły. Może zdobyliby 6 mistrzostw. Przecież gdyby nie wymienił Oakleya to może nie byłoby takich sukcesów, niewiadomo. Można gdybac w obie strony ;)

            Co do mistrzostwa Cleveland. LeBron to główny “winowajca” sukcesu :) ale jednak Dan Gilbert (pomimo mojej niechęci) również jest mistrzem. Do tego przypadku bym nie porównywał bo Gilbert wręcz do działań został “zmuszony”. Miał presję. Mistrz przyszedl zdobyć mistrzostwo i miał do tego assety (Irving + pick Wiggins). Takiej szansy nie miałby nigdy. Krauze stworzył drużynę, obudowywał Jordana. W Cleveland robili to baaardzo kiepsko, wręcz nieudolnie. Dopiero po Jego powrocie skład był silniejszy, ale cóż, James miał e tym duży udział. Jordan nie musiał bawić się w GMa bo go miał :) aczkolwiek Griffin był dobry, jednak ja czekam aż zbuduje coś w Pelicans by ocenić go jako świetnego GMa :)

            1
          • Tylko że Gilbert, mimo iż wypełnił wszelkie zachcianki LeBrona to w następnych latach, gdy Cavs tytułów nie zdobyli został kozłem ofiarnym i głównym winowajcą.Nawet tutaj w artykułach stawiano go za czołowy powód niepowodzeń Jamesa.
            Krause natomiast, chciał rozwalić tych Bulls przez kilka lat, a gdy mu się nie udało i drużyna odniosła sukces to nagle obwoływany jest architektem sukcesu.
            Przyznasz, że w takim wypadku ocena jednego i drugiego nie jest do końca uczciwa.

            1
          • Z winą Gilberta i obwoływaniem Krausa bym nie przesadzał. 90% zasług jest przypisywana Jordanowi, 10% reszcie zespołu niestety. W przypadku Krausa to widzimy jak jest. A poza tym nie miał racji z przebudową? Może za wcześnie się wydawać bo w 97 roku i wiemy, że 98 zakończył się mistrzostwem. Większość dobrych GMów chciałaby to zrobić, żeby zespół nie stracił w przyszłości na odejściu zawodników za darmo. Bez Jordana nie zdobyliby mistrzostwa, a Krauze raczej domyślał się, że druga emerytura nadejdzie szybko więc myślał o zabezpieczeniu. Wypalenie po sukcesach jest częstym zjawiskiem – np. Real Madryt. Uważam, że gdyby Krauze wymienił Pippena za T-Maca to Byki nie byliby tak słabi w kolejnych latach. A czy zdobyliby mistrzostwo 98 – tego nie wiemy, ale to możliwe.

            1
  6. Nigdy nie byłem fanem Jordana jak grał, szczególnie w czasie pierwszego 3 peat, wydawało mi się, ze to tylko strzelec i dunker, a np Drexler był bardziej wszechstronny, zreszta w samym Chicago wolałem Pippena. Szacunek dla Pippena tylko wzrósł po sezonie 94/95, kiedy sam to pociągnął, ale… Drugie 3 peat to był RODMAN, mój ulubiony gracz od Bad Boys i wtedy zacząłem dostrzegać w Jordanie nieustająca wole walki. I powiem Wam, ze ten gość to był ktoś, kto jak grał, to czuło się, ze gra jakby miał to być jego ostatni mecz, może przez jedna akcje, może przez minutę czy dwie aLe czuło się to. Nie było takiego gracza nigdy przed Jordanem i nigdy po nim, i nie wiadomo, czy kiedykolwiek ktoś taki się pojawi. Ps. Gdyby LeBron miał to coś, to z tych wszystkich NBA Finals uzbierałby te 6 tytułów…

    0