Według wcześniejszych planów to właśnie dzisiaj miał ruszać wznowiony sezon chińskiej ligi koszykówki, jednak po kolejnych przesunięciach teraz mówi się, że jeśli w ogóle uda się kontynuować rozgrywki, to najwcześniej dopiero w lipcu. Chiny miały być przykładem dla NBA, więc nie wygląda to optymistycznie i można mieć jeszcze większe obawy, czy NBA będzie w stanie wrócić do gry.
Nie wiemy kiedy ponownie obejrzymy mecze i czy doczekamy się zakończenia sezonu 2019/20, ale wszystko wskazuje na to, że wraz z zatrzymaniem ligi obejrzeliśmy już ostatni mecz Vince’a Cartera. Nawet jeśli liga ruszy, mało prawdopodobne wydaje się, żeby rozegrano jeszcze sezon regularny z udziałem wszystkich drużyn. Atlanta Hawks nie mają już o co grać, a Vince jest pogodzony z tym, że może już więcej nie wyjść na parkiet w stroju meczowym.
Mówił to zaraz po przegranym spotkaniu z New York Knicks, na finiszu którego kibice w Atlancie skandowali „We want Vince” i trener wstawił go na parkiet na ostatnie sekundy dogrywki, żeby – gdyby to rzeczywiście miał być jego ostatni mecz – mógł jeszcze oddać pożegnalny rzut. Trafił trójkę ze szczytu.
„To coś, co zawsze będę pamiętał. Przynajmniej trafiłem swój ostatni rzut. To dziwne, ale fajne wspomnienie.”
Wczoraj Carter został wybrany w naszej Grze Draftowej (#19), dlatego to dobry moment, żeby na chwilę się przy nim zatrzymać, zwłaszcza, że jego pożegnalny mecz znalazł się w cieniu pozytywnego wyniku testu Rudy’ego Goberta, odwołania meczów i wstrzymania sezonu, a jest to zawodnik, któremu warto poświęcić nieco więcej uwagi. Choć on sam o tę uwagę nie zabiegał. Nie chciał robić szumu wokół siebie, nie chciał pożegnalnego tournée, więc pod tym względem może nawet odpowiada mu to, że ten ostatni mecz wydarzył się tak nagle i niespodziewanie.
To był 22. sezon w jego karierze, czym ustanowił rekord NBA. Debiutował w skróconych przez lokaut rozgrywkach, a kończy w przerwanym sezonie przez pandemię. Zaczynał w blasku fleszy, przyciągając uwagę swoją efektowną grą. Kończy jako 43-letni weteran wchodzący z ławki drużyny w przebudowie. Przeszedł niesamowitą drogę od super gwiazdy do bycia rezerwowym. Wielu gwiazdorów nie potrafi pogodzić się ze zmniejszeniem swojej roli, swojego znaczenia w drużynie i spadkiem liczby rzutów, dlatego kiedy w wieku 34 lat grając w barwach Phoenix Suns wyglądał już tylko jak cień zawodnika, którego nazywano kiedyś Vinsanity, Air Canada czy Half-Man/Half-Amazing, mogło się wydawać, że to koniec. Ale potem Carter przeniósł się do Dallas i tam odnalazł swoje drugie koszykarskie życie, stając się wartościowym rezerwowym, co pozwoliło mu rozegrać tak długą karierę. Nie miał problemu z tym, że nie jest już gwiazdą, cieszył się, że nadal może grać w swoją ukochaną grę i pomagać drużynie. Później robił to także w Memphis Grizzlies, po czym ostatnie lata spędził jako mentor dla młodzieży w przebudowywanych zespołach. Wolał mieć jeszcze okazję trochę pograć w słabszych drużynach i uczyć młodszych kolegów niż być tylko biernym widzem siedząc na końcu ławki któregoś z kontenderów. Pogoń za pierścieniem go nie insertowała.
Kiedy dwa lata temu podpisywał umowę z Hawks pytano go dlaczego nie wybrał drużyny, z którą mógłby zdobyć o mistrzostwo:
“Po prostu taki jestem. Pochodzę z ery, w której tak się tego nie robiło i to nadal jest we mnie zaszczepione. Nie mam problemu z tym jak to wygląda obecnie. To po prostu nie jest dla mnie.”
Carter nie potrzebował medialnego zainteresowania, przypominania swoich lat świetności, ani taniej biżuterii, chciał tylko koszykówki, a za swoje mistrzostwo uważa to, że udało mu się tak długo utrzymać formę i grać w NBA. Nawet po 40-stce dawał radę w pojedynkach z zawodnikami, którzy mogliby być jego dziećmi (kiedy urodził się Trae Young, Vince był już po drafcie). Jest jedynym graczem w historii, który rzucił 20 punktów po swoich 42. urodzinach.
“Ciężko pracuję, żeby być w formie i rywalizować z młodszymi chłopakami, mającymi połowę lat mniej ode mnie. Kiedy mówisz ‘Ile on ma lat? Och, wygląda, że nadal może grać’. To uczucie – to jak mistrzostwo, ponieważ każdej nocy grasz przeciwko innym młodszym zawodnikom i oni mówią ‘Człowieku, nie wiem jak to robisz. Wyglądasz jakbyś mógł grać jeszcze kilka lat.’ Dla mnie to jak zdobycie mistrzostwa.”
Trudno nie docenić jego długowieczności i tego jak był w stanie z biegiem lat dostosować swoją grę do coraz większych ograniczeń fizycznych. Przestał wyskakiwać z ekranów, przestał być gwiazdą, ale nie przestawał grać.
Teraz był już tylko dziadkiem, ale dla wszystkich, którzy oglądali NBA na początku lat 2000-nych Carter jest legendą. Od pierwszego występu zachwycał swoją grą, lotami nad obręczą i efektownymi wsadami, szybko wyrastając na jedną z największych gwiazd ligi. Pomógł wypełnić pustkę po odejściu Michaela Jordana, a to jak ogromną popularnością się cieszył widać chociażby po wynikach głosowań na piątki do Meczów Gwiazd, w których w kolejnych latach zdobywał największe uznanie kibiców. Wygrał jeden z najlepszych konkursów wsadów, przeskoczył Fredericka Weisa, ale też wprowadził Toronto Raptors do ich pierwszych playoffów. Sprawił, że nagle wszyscy mówili o zespole, których jeszcze przed chwilą nie interesował nikogo spoza Toronto, a w samej Kanadzie wywołał boom na koszykówkę, dzięki któremu dzisiaj tylu jest Kanadyjczyków w NBA. Był prawdziwym fenomenem. Vinsanity opanowało wtedy całą ligę.
Jego talent rozbłysł w ekspresowym tempie, ale też szybko przygasł i jak się później okazało, te pierwsze lata to był najlepszy okres kariery Cartera. Nie stał się kolejnym Jordanem. Pod koniec czwartego sezonu przeszedł operację kolana, w kolejnym roku dalej miał kłopoty zdrowotne, a potem coraz głośniej było słychać o jego konflikcie z managementem Raptors. Skończyło się żądaniem transferu i tak poważnym popsuciem relacji z drużyną, że dopiero po wielu latach w Toronto przestali na niego gwizdać i buczeć, doceniając wreszcie to, co zrobił kiedyś dla klubu. W barwach New Jersey Nets grając Jasonem Kiddem i Richardem Jeffersonem miał jeszcze bardzo dobre sezony, ale to już nie była ta sama magia co wcześniej. Poza tym coraz bardziej brakowało mu sukcesów drużynowych. W całej karierze tylko raz przeszedł przez drugą rundę playoffów i udało mu się to dopiero po przeprowadzce do Orlando, gdzie nie był już pierwszoplanową postacią zespołu.
Przez kilka lat był absolutną supergwiazdą, ale nawet wtedy nie był poważnym kandydatem na MVP i jeśli spojrzymy na całą jego karierę, trudno porównywać go do tych największych gwiazdorów ostatniego ćwierćwiecza. I nie chodzi o brak pierścienia, czy mało imponujący dorobek w playoffach, bo osiągnięcia Cartera nawet przy Tracy’m McGrady’m czy Carmelo Anthony’m wypadają blado. Był co prawda 8 razy All-Starem, ale tylko dwa razy znalazł się w gronie 15 najlepszych zawodników sezonu wybranych do All-NBA Teams. Również tylko dwukrotnie znalazł się w top-5 najlepszych strzelców ligi. Na liście najlepszych strzelców w historii NBA zajmuje 19. pozycję, ale wynika to głównie z jego długowieczności (trzecie miejsce pod względem liczby rozegranych meczów), ponieważ jego średnia kariery 16.7 punktów nie robi wrażenia.
Ostatecznie miał tyle samo sezonów na poziomie All-Stara, co sezonów w roli rezerwowego, więc można nawet zastanawiać się czy w przekroju całej kariery bardziej był gwiazdą, czy zadaniowcem. Dlatego bardzo ciekawe będą teraz dyskusje o jego miejscu w historii. Można mieć wątpliwości co do jego koszykarskiej wielkości, bo daleko mu Kobiego, Shaqa, Duncana czy Nowitzkiego. Ale równocześnie swoją legendą wcale aż tak bardzo im nie ustępuje. Tymi kilkoma sezonami w Toronto wywarł ogromny wpływ na NBA. Wiele dzieciaków wychowało się na wsadach Cartera i dzięki niemu zakochało się w koszykówce. A on potem pokazał nam też co znaczy prawdziwa miłość do koszykówki, grając w nią na profesjonalnym poziomie aż przez 22 lata.
Ile drużyna Nashville Wildcats zapłaciła wam za tekst o Carterze? ( ͡° ͜ʖ ͡°)
#ocieplaniewizerunkucartera
Serio? Nikt tu nie napisał że Vince był super hiper extra zawodnikiem. Trafne podsumowanie jego kariery. I do tego obiektywne, są plusy i minusy. Poza tym Carter nie wymaga ocieplania wizerunku.
Spokojnie, to tylko żart :D
Cytując klasyka: “It’s over ladies and gentelmen, it’s over!”. Najbardziej go pamiętam z konkursu wsadów z 200 roku. Mimo że oglądałem go dopiero po latach, czuć było tą elektryczność Vince’a. Ekscytacja mimo tego że wiadomo było że Carter wygrał. Absolutnie wyjątkowy zawodnik. Pomimo takiego wieku nadal wartościowy zawodnik w najlepszej lidze świata.
Aż sobie przypomniałem jak ci gladiatorzy latali nad nabijanymi stalowymi ćwiekami koszami. Te 200+… było warto. To sie nie wrati 😪
Pamietam dunk nr 2 jak bylem w liceum. To bylo jak Jordan who??
Uderzajace jest to, ze on w ogole nie odpychal w locie lapami przy plakatach, co niestety teraz jest nagminne i psuje efekt.
On pieknie wchodzil cialem, pelna kontrola. Ehh lezka w oku :'(
Dzieki Adam!
Do dziś w szafie mam koszulkę Vince’a z Toronto… ten konkurs wsadów 2000, te paczki meczowe, ta elektryczność… podobne uczucie miałam dopiero jak blake wszedł w 1-2 sezon gry w lac. Ale Vince to dużo więcej- to dobra kariera rozciągnięta do maksimum, jakby lepsza wersja starzenia się granta hilla, dla mnie absolutna legenda. Pamietam wywiad z nim jako Prokom w Magic basketball albo pro basket (who cares) jak jechał do Toronto i celnik dziwił się, ze w Kanadzie jest zawodowa koszykówka… no- teraz jest, a podwaliny pod to były Twoje Vince! Dzięki!