Mamba Out

13

„Żegnaj Kobe.

Jakże kochałem Cię nienawidzić.

Na początku Twojej kariery nienawidziłem Cię w sposób w jaki tylko głupi nastolatek może nienawidzić sportowca. To że ogrywałeś moje drużyny, to że byłeś kopią Jordana, to że nie lubiłeś się z Shaqiem, to że byłeś bufonem, a co najgorsze, że mimo tego wszystkiego byłeś imponująco wspaniały.

Potem moja nienawiść przeszła w niechętny szacunek, potem tylko w szacunek, a na końcu w sympatię. Było to związane z moim dorastaniem pewnie bardziej niż z Twoim sukcesem czy też końcem kariery. Objazdowy cyrk w Twoim ostatnim sezonie bardziej mnie żenował niż cieszył, ale kiedy, nawet tego nie oglądałem na żywo, dowiedziałem się, że w ostatnim meczu kariery rzuciłeś 60 punktów z 50 rzutów, mimo już niesprawnego ciała, miałem tylko jedną myśl: „Oczywiście, to przecież Kobe.”

Ta sympatia zamieniła się w szczere lubienie kiedy przeczytałem o Tobie masę materiałów po zakończeniu kariery, kiedy przeczytałem Twoją biografię, wreszcie kiedy na jaw zaczęła wychodzić Twoja więź z córkami. Sam jako ojciec dwóch jestem na to szczególnie wrażliwy i oglądając wasze wspólne obrazki, to jak zajmujesz się nimi z czułością tak niezwykłą dla wizerunku z początków kariery, potrafiłem się wzruszać. Wiem jak się kocha dzieci, wiem jak ojciec kocha córki. W trakcie pisania do Ciebie dowiedziałem się że zginąłeś razem z innym ojcem wioząc wasze córki na mecz. Że to ukochana i idąca w Twoje ślady Gianna odeszła razem z Tobą. Słowa tego do końca nie opiszą. Jestem załamany, mimo że nigdy nie byłem Twoim fanem.

Czuję się jakbym stracił kogoś bliskiego.

Spoczywaj w spokoju Legendo.

Odchodzisz jako największy Laker w historii.”

Dowiedziałem się o wypadku tuż przed tym jak zacząłem usypiać swoje dzieciaki. Śpiewając córkom „Króla zjadł pies, pazia zjadł kot, królewnę myszka zjadła” ciągle wisiałem myślami gdzieś dalej nie mogąc sobie poradzić z chwilowym odcięciem od informacji, a także z pogonią myśli w tym temacie. Zanim się z nimi położyłem pojawiło się nawet w mojej głowie coś w rodzaju czarnego humoru, bo tak mój mózg reaguje. Jednak już leżąc zacząłem się zastanawiać kto był w tym śmigłowcu razem z nim i byłem absolutnie przerażony tym kto to mógł być. Wiedziałem tylko, że ktoś skontaktował się z Vanessą i była bezpieczna. Ale ona jedna mnie akurat kompletnie nie obchodziła. Czy to była jakaś inna legenda ligi? Może ktoś grający jeszcze? Może LeBron świętujący z nim wspólnie minięcie się na punktowym podium? A może, proszę proszę nie, któreś z jego dzieci? Niemal nie chciałem się tego dowiadywać, ale jednocześnie myśli galopowały mi w głowie tak szybko, że musiałem wstać jak tylko córeczki zasnęły, odnieść starszą do łóżka i zacząć pisać. Pisać i sprawdzać Twittera. Taka terapia, nawet nie wiem, czy to za chwilę trafi na Szóstego Gracza, czy do folderu Moje w Moich Dokumentach. Ale myśli trzeba wyrzucić.

Jezu… Gianna.

Leciał z córką na jej mecz. Razem z drugim rodzicem i jego córką.

Łzy przeszkadzają mi w pisaniu.

Wyobraź sobie teraz, zrób dla mnie to ćwiczenie umysłowe i zatrzymaj się żeby sobie to wyobrazić: Spadasz samolotem lub helikopterem ze swoim ukochanym dzieckiem. Wiesz, że za chwilę oboje zginiecie, czego byś nie zrobił. Czy je przytulisz do serca, owiniesz sobą, oddasz życie za nie, co zrobiłbyś w każdych innych okolicznościach, tu to wszystko nie ma znaczenia, bo i tak zginiecie oboje. Przygniatająca bezradność, przerażenie własnym losem i jednocześnie rozrywane na strzępy serce myślą o dziecku. Mówisz, że wszystko będzie dobrze, przytulasz, dajesz tyle miłości ile możesz i… koniec.

Budzę się wtedy cały spocony i idę popatrzeć na dzieci. Tak to jest mój prawdziwy sen. Śni mi się raz na jakiś czas, odkąd mam dzieci i odkąd razem z nimi zalągł się w sercu ten przygniatający o nie strach. I to jest mój najgorszy koszmar. Jestem naprawdę zdruzgotany tym, że dwóch kochających ojców wiozło swoje dzieci na mecz koszykówki i zginęło scenariuszem z mojego najgorszego koszmaru. Czuję autentyczny ból w piersi. To dla mnie dużo więcej niż tragedia celebryty… do celebrytów się nie przywiązuję. Ale tragedia ojca… ojców, pamiętaj że było ich dwóch, mnie rozrywa od środka.

Sam Kobe to jak wspomniałem w krótkim liście na wstępie gracz który mnie wewnętrznie dzielił. Nie śledziłem uważnie ligi kiedy zaczynał, a wkręciłem się w ten sport akurat w momencie kiedy Lakers formowali Imperium Zła, które biło po twarzach wszystkie fajne drużyny które mogły się podobać młodemu fanowi. Im bardziej siedziałem w tej lidze tym bardziej byłem anty-Lakers. Pisałem tu kiedyś o tym jak rozwijała się moja miłość do koszykówki i nie bez powodu fragment dotyczący mojej miłości do Pistons: „Ta drużyna jest moja, moja na zawsze i wiem jako kibic, że przy niej już zostanę.” pojawił się przy okazji Finałów z Lakers – to że pokonali akurat tych złych gość z LA, przypieczętowało moje serce.

Co istotne, w tym samym tekście chwilę wcześniej napisałem: „Mogło być nawet 4:0, ale w drugim meczu Finałów, Kobe Bryant trafił cudowną/szczęśliwą trójkę na dogrywkę. W Detroit i tak się mówi na to “Five game sweep”.” Jak widzisz nie mogłem lubić Bryanta. Ale musiałem go kurwa szanować. Nie pozwalał mi o tym zapomnieć.

W latach 2008-2010 moją drugą ulubioną drużyną byli oczywiście z ducha badboysowaci Celtics, którzy oczywiście, że walczyli właśnie z Bryantem, który oczywiście, że ich pokonał więcej razy niż przegrał. Wygrał nawet słynny mecz w którym poszedł w 6/24 z gry bo jego charakter nie pozwolił mu na nic innego i gość po prostu wypruł sobie flaki, żeby doprowadzić swoją drużynę do mety zwycięsko – zrobił te wszystkie małe rzeczy, zbiórki, asysty, obronę. Zwycięzca.

Te lata 2005 – 2016 kiedy odbywała się dla mnie jego transformacja… i moje dorastanie jako obserwatora NBA to seria obrazków łączących się między sobą w logiczny ciąg przyczynowo skutkowy:

(0. Proces o gwałt mający miejsce jeszcze przed Finałem z Detroit. Wtedy jako zapieniony dzieciak nie rozumiałem do końca jak działa świat wielki sportowców i ich pokus. Więc ten proces to było dla mnie świadectwo zła jakim przesiąknięty był Kobe. Jednak teraz patrzę na to inaczej. Wiadomo, nie jest to chlubne, ani godne naśladowania, ale w związkach na poziomie celebryckim bardzo trudno o wierność. Myślę, że dużo łatwiej nam będzie policzyć szczęśliwe związki graczy NBA niż nieszczęśliwe, te w których pojawiła się zdrada lub które skończyły się rozwodem. A idę o zakład, że nie wiemy o brudach 90% „czystych” sportowców i role models. Naiwnością byłoby sądzić że to, że któryś koszykarz wypłynął w czyichś DMach na Insta to tylko przypadek. Jednak naiwnością jest też sądzić, że te gwałty znanych graczy to tylko prawdziwe gwałty. Wiem, że w epoce MeToo to zabrzmi dziwnie – ale znany i bogaty facet nie tylko nie powinien iść do łóżka z dziewczyną której dobrze nie zna, ale nawet spędzać z nią choć chwili sam na sam, nie mówiąc już o objęciu. Wiele osób w otoczeniu gwiazd to drapieżniki chcące różnymi środkami dostać się do ich portfeli. A jak udowodnić coś w procesie gdzie mamy słowo przeciwko słowu za to twarde dowody na kontakt fizyczny? Te sprawy często nie są czarno białe zwłaszcza że nie można nigdy zlekceważyć oskarżeń kobiety, którą w takim przypadku można aż za łatwo skrzywdzić. Dlatego teraz wiedząc że Bryant ma taki proces bym tylko wzruszył ramionami. Odcienie szarości. Wtedy jako naiwny szczeniak byłem oburzony. Jako dorosły jestem jak najdalszy od jego wybielania ale… rozumiem więcej.)

  1. Kłótnia z Shaqiem i jego odejście z LA. Pokłosie punktu 0. – jak wszyscy wiemy wtedy młody i głupi Kobe wrzucił Shaqa pod pociąg i ich relacje się nieodwracalnie zepsuły. Jakże się cieszyłem, że „mój” Shaq już dwa lata później rapował po mistrzostwie „Kobe how my ass taste” a Bryant gnił w zbiorze węgla i papy zebranym w LA. Cóż, z Mambą się nie zaczyna, Shaq pewnie do dziś czuje smak tyłka Kobego po Finałach 2010.
  2. Chęć odejścia nawet na Pluton, ale nie do Detroit. Odrzucenie możliwości przejścia do moich Pistons (nie mogliśmy, po prostu nie mogliśmy żyć ze sobą dobrze), mimo, że dawali za niego pół składu poczułem jak osobistą obrazę. Jak. On. Śmiał. I. Tak. Go. Nie. Chciałem. Niech. Się. Goni!!! (Jesteś pewien że jednak nie przyjdzie?)
  3. 81 punktów – wiadomo. Jednocześnie to, że parę dni wcześniej Phil Jackson posadził go po trzech kwartach kiedy Kobe sam prowadził z Dallas 62-61. To legenda tego meczu i myśl o 90 punktach do tej pory robią na mnie większe wrażenie od samych 81.
  4. Lakers 07/08 – ale Ci Lakers sprzed wymiany Gasola, Lakers młodzi, gniewni i zespołowi, będący rewelacją ligi. A w centrum tego wszystkiego Kobe. Mało kto może to pamięta ale przed tamtym sezonem nikt nie typował drużyny z LA do mistrzostwa, a na koniec – oczywiście też dzięki pozyskaniu Pau w tym złodziejskim dealu – o nie się otarli. I nie byłoby tego wszystkiego bez Bryanta, który wtedy płynnie wszedł w rolę nie tylko lidera ale też seniora drużyny. Nawet jeśli nie był w niej najstarszy.
  5. Zwycięski air ball przeciwko Suns – to że Artest dobił i trafił… członkowie Kościoła Kobego powiedzą Ci że to zasługa Bryanta, że to on ściągał tak dużo uwagi rywali w końcówkach, że nawet rzucając airballa otwierał kolegom pozycje. I wiesz co? Może w tym być trochę racji.
  6. „Pass? Just get the rebound” – podobno cytat wywodzi się jeszcze z czasów z Shaqiem ale idealnie spina całą karierę Bryanta.
  7. Dyskusje między niejakim „przecinkiem” a „Prawdą” na Supergigancie w które czasami się angażowałem. Panowie potrafili miesiącami po zamieszczeniu wpisu jeszcze pod nim komentować, niezmiennie na koniec sprowadzając dyskusje do Bryant vs LeBron. Nawet jeśli zaczęło się od skoków narciarskich. Ikoniczne było zamknięcie LeBrona przez Kobego w obronie w ostatnich minutach któregoś spotkania Cavs z Lakers i fakt, że Kobe zupełnie się Jamesa nie bał. Był lżejszy, chudszy, a jednak nawet teraz, nawet widząc jak niesamowitym graczem jest James, myślę że spokojnie możemy powiedzieć: twardszy.
  8. Mamba Mentality. Gdzieś po drodze Kobe wypracował w sobie tę niesłychaną umiejętność zarządzania drużyną przez konflikt. Jego agresywne komentarze względem reszty drużyny, jawne lekceważenie i wrogość względem niektórych graczy, ciągły stan zimnej wojny z Philem Jacksonem, to wszystko działało. Działało dzięki jego charyzmie, dzięki temu że umiał dodać do tej wrogości magnetyzm, sprawić że reszta drużyny chciała mu codziennie udowadniać swoją jakość. To coś w stylu pasywno-agresywnych komentarzy LeBrona Jamesa – umieją w to tylko najwięksi. Zapytajcie Kyriego Irvinga. A Kobe się tym żywił, im trudniejsze warunki sobie wyobraził i wykreował, tym lepiej się w nich czuł. Jeśli nie miał czegoś przeciwko sobie, jakiegoś utrudnienia, to musiał je znaleźć. Miał charakter himalaisty, który na im trudniejszą górę się rzuci tym lepiej się czuje, a jak już ją zdobędzie, to następnym razem zaatakuje ją trudniejszą trasą… najlepiej w zimie… bez tlenu… i boso.
  9. Złamanie kariery Dwighta Howarda. Tak, to podejście Kobego miało swoje ciemne strony. Nie każdy wytrzymywał nieustanną presję jaką Bryant narzucał na drużynę – miał z tym problem już Shaq, który lubił się przewieźć przez ¾ sezonu, żeby dominować dopiero na koniec. Jednak to Howard się najbardziej spektakularnie złamał. Jego chęć zadowolenia wszystkich w zetknięciu z żelazną wolą Bryanta i akurat sypiącym się zdrowiem Dwighta to była mieszanka wybuchowa, która nie skończyła się dobrze dla jednego z najlepszych obrońców w historii ligi. Jednak Kobe i jego byli partnerzy umieli się dogadać i docenić po latach. Były niedawno plotki, że były/obecny center Lakers prosił Bryanta o asystę w trakcie tegorocznego konkursu wsadów.
  10. Gianna. Kiedy patrzę teraz w niekończącą się galerię zdjęć Kobego w czeluściach Google i Twittera bije po oczach nie tylko ich niedawna relacja, gdzie Tata Mamba zaangażował się na całego w koszykarską edukację córki, ale też ilość zdjęć z Małą przy okazji różnych wielkich momentów w jego życiu. Jasne, córki były cztery, ale teraz, czy to pod wpływem chwili czy podświadomie, znajduję takie zdjęcia, widzę tylko Giannę, Giannę uśmiechniętą, Kobego zakochanego, człowieka który miał wiele wad, ale jako Ojcu na pewno nie brakowało mu miłości. Znów się wzruszam.
  11. Kobe Dziadek. Ta mentalność Mamby to też upór w walce z kontuzjami, pod koniec kariery omijanie treningów, byle tylko podtrzymać wizerunek iron mana, kogoś kto kontuzjom się nie kłania. Codziennie czytaliśmy o nowych urazach w jego ciele i codziennie wychodził na mecz mimo to, wciąż nie akceptując swoich ograniczeń. Było to trochę karykaturalne, kiedy w swojej głowie był dużo lepszym graczem niż na boisku, ale… w niedawnym rozdziale podcastu Billa Simmonsa, The Book of Basketball 2.0, Simmons i Shea Serrano tłumaczyli, że ogromną wartością Reggiego Millera było to, że wiózł się jak Supergwiazda, mimo że nią nie był. To pozwalało mu, na stawanie się nią w pojedynczych meczach, w crunchtime’ach, w playoffach. To była magia która porwała Shea i którą łatwo odnaleźć oglądając stare mecze Pacers. Kobe nawet na jednej nodze, nawet stary, nawet po kontuzji Achillesa wiózł się jak najlepszy gracz ligi. I to wystarczyło, żeby był nim przez chwilę w swoim ostatnim meczu kariery. Co więcej – przez całą tę karierę wiózł się jak Jordan, był Jordanem w swojej głowie i przez to stał się najbliższym Jordanowi graczem jakiego kiedykolwiek widzieliśmy. Właśnie…
  12. Michael Jordan. Nigdy chyba nie było w lidze Supergwiazdy tak ewidentnie naśladującej gracza z przeszłości, od podobnych ruchów, przez żelazną wolę i charakter czarnego charakteru poza parkietem do zamiłowania do oddawania najważniejszych rzutów w meczu. Kobe chciał być Jordanem i mało się nim nie stał. To „mało co” oznacza że na liście graczy wszechczasów może nawet nie łapać się do pierwszej dziesiątki, ale i tak to jak blisko znajdował się Michaela jest ewenementem w historii ligi. To dużo mówi o oddziaływaniu Jordana na kolejne pokolenia, ale też o tym jak skutecznie potrafił Kobe kształtować rzeczywistość i samego siebie swoją wolą.
  13. Redeem Team. Te dwie drużyny napchane gwiazdami NBA nie byłyby tak wyjątkowe bez Kobego na pokładzie. To on pociągnął w Pekinie drużynę w Finale, kiedy skazywani na porażkę Hiszpanie zaczęli gryźć w czwartej kwarcie. Oglądałem ten mecz na wakacjach, siedząc na Rodos po całym dniu na windsurfingu i pamiętam dokładnie zdziwione miny LeBrona i reszty, kiedy ta wspaniała drużyna Hiszpanów nie chciała odpuścić i oddać złotych medali po dobroci. Siedziałem w knajpie po prawej od wyjścia z plaży na Prasonisi, przy długim stoliku ustawionym skrajne z prawej strony względem telewizora. Przez to widziałem mecz nieco pod kątem, ale z zimnym piwem, napchany ośmiornicą nie mogłem oderwać wzroku od ekranu. A realizator konsekwentnie najczęściej pokazywał twarz Bryanta, jedyną twarz wśród graczy USA, na której ani przez sekundę nie pojawiło się zwątpienie. Oczywiście że właśnie on ostatecznie odstrzelił marzenia Hiszpanów akcją 3+1 i dał wygraną Amerykanom. Jestem absolutnie pewien, że możliwość dzielenia wtedy z nim parkietu była kamieniem milowym w karierze LeBrona Jamesa. Jestem też pewien, że gracze którzy byli z nim na parkiecie wtedy i 4 lata później, gdyby już był nestorem drużyny w Londynie, będą to doświadczenie wspominać do końca życia.
  14. Osiągnięcia – były. Mnóstwo. Nie, nie będę o nich pisał. Naczytasz się w najbliższych dniach o nich.
  15. Laker legacy. Nie był najlepszym graczem w historii tej organizacji… nie był może nawet jednym z pięciu najlepszych w jej historii. Wilt, West, Kareem, Magic, Shaq, LeBron… konkurencja jest tu szalona. Co nie zmienia faktu, że był największym Lakerem ever. Tylko Magic traktował klub z podobnym przywiązaniem i tylko on był organizacją Lakers tak bardzo jak Kobe. Jednak Magic nie musiał przechodzić przez piekło słabych sezonów, nie musiał wyciągać drużyny z gówna, nie wrócił z nią triumfalnie na szczyt. Nie. Magic mógł być lepszym graczem, ale to Kobe był większym Lakerem.
  16. Wróg analityki. Jeszcze parę dni temu czytałem kolejny tekst w którym ludzie pastwili się nad Bryantem, że nie był dobrym graczem w clutch, nie był efektywny w tym elemencie, ale oddawał ilość rzutów, którą Kirk Goldsberry określił jako „shitload”. Po prostu w crunch to on miał piłkę i on rzucał. Boston 2008-10 używał tego regularnie przeciwko niemu, wysyłając na niego podwojenia w końcówkach, zmuszając go do podania, a on… pierdolił ich i i tak rzucał. Przez jednego, przez dwóch, przez trzech. Rzucał bo to były jego rzuty. I czasem trafiał i każde takie trafienie było wielkie i będzie częścią jego legendy. Może rozumiał to już wtedy. Nikt nie będzie pamiętał za parę lat ułamków procentów dotyczących jego skuteczności, za to z łatwością znajdzie highlighty z pięcioma miliardami jego game winnerów. No i w najważniejszych momentach swojej kariery umiał podać. Robił to w ważnych momentach Finałów 2008 i Finałów 2010… rzucił też loba do Shaqa. Analityka go nie kochała, już sam jestem częścią wyszczekanego pokolenia podważającego jego wartość na podstawie procentów. Ale wystarczy grać w amatorce żeby wiedzieć, że umiejętność tak częstego brania na siebie presji i oddawania rzutów za rzutem jest nieprawdopodobna i kiedy widzimy to na żywo, a gracz trafia w crunch tylko dwa na dziesięć rzutów, to jakiś czas potem te dwa wyglądają jak wszystkie… co bardzo dobrze pasuje do kariery Kobego.
  17. Dear Basketball.
  18. Oskar – tak, ten człowiek zdobył Oskara. Napisał list do koszykówki. Nakręcił go. Wygrał nagrodę dla koszykarza nieprawdopodobną. Podejrzewam, że gdyby inny koszykarz napisał lepszy list to po prostu nikt by go nie nakręcił i żadnego Oskara by nie było. Ale to był Kobe więc chętnych do nagrania było mnóstwo. I chętnych w Hollywood do dania mu nagrody też.
  19. Wpływ na ligę i jej graczy – Myślę, że z emerytowanych graczy tylko śmierć Michaela Jordana bardziej wstrząsnęła by ligą. Kobe nie tylko grał z wieloma weteranami, ale dla ogromnej części młodszego pokolenia zawodników był ich Michaelem, to na nim się wychowali i jego idealizowali. Nie bez powodu gracze NBA wczoraj otwarcie płakali, a Kyrie opuścił spotkanie Nets z „personal reasons”.
  20. Wpływ na moje pokolenie fanów kosza – Czuję całym sobą jak ważnym był dla mnie koszykarzem. Mimo że nielubiany, mimo że z innej bajki jeśli chodzi o analizę koszykówki. To jak bardzo siedział w moim życiu, powoduje, że nic w tym tekście w trakcie pisania nie muszę sprawdzać. Pewnie zrobiłem kilka błędów przez to, ale damn… wydaje mi się że to wszystko wiem, to w końcu Kobe. Kobe który ma własny, najbardziej irytujący na świecie kościół. Kobe, którego imię ciągle można na Twitterze rzucić w kontekście Jordana lub LeBrona i rozpętać ogromną gównoburzę. Kobe który stał się synonimem pewnego nastawienia na boisku i pewnej mentalności w grze. Kobe którego imię oznaczało najbardziej charakterystyczną linię butów od czasu Jordanów – sam mam jedną parę mimo, że nigdy nie chciałem grać w lowach. Ale choć jedne kobasy chciałem mieć. To Kobe, którym chcieli być moi znajomi na boisku. Kobe który oznaczał że Olek nam nie poda w ostatniej akcji na Agrykoli. Kobe za którym ludzie ganiali w Barcelonie i z którym wspólne zdjęcie wspomniany Olek trzyma jak najświętszą relikwię. Kobe który był naszym MJem, najbardziej kochanym lub najbardziej znienawidzonym przez nas graczem, Kobe który szarości się nie kłaniał. Kobe który w swojej publicystyce po skończeniu kariery był chyba na haju, a i tak wszyscy szukali w jego słowach objawień. Kobe, który nie był najlepszy w historii, może nawet i nie Top5 czy Top10, ale teraz będzie się go wciskać w tych rankingach po parę miejsc wyżej, bo tak reaguje ludzki umysł. Kobe, z którym Przemek walczył na ramach Szóstego Gracza jak szalony, i który był jak szalony broniony w naszych komentarzach. Kobe, który jeśli nie był najlepszy to na pewno był jednym z najważniejszych koszykarzy dla tej dyscypliny. Kobe, Kobe, Kobe, symbol koszykówki dla naszego pokolenia.
  21. Kobe padający z zerwanym Achillesem i wrażenie, że jeśli ktokolwiek po takiej kontuzji w tym wieku może zaraz wrócić to właśnie on. Też niedowierzanie, że dopadła go kontuzja silniejsza od niego. Przecież to Kobe.
  22. Kobe w trakcie touru pożegnalnego, kochany i oklaskiwany na stojąco w każdej hali. Fani drużyn przeciwnych tak go nienawidzący lub tak bardzo mający go w dupie zupełnie przypadkiem oglądający na League Passie jego ostatni mecz przeciwko ich drużynie. Do tej pory pamiętam to jak stał z rękami w kieszeniach, kiedy był żegnany na hali w Detroit przez ich legendarnego spikera, Johna Masona. Na koniec z uśmiechem podniósł dłoń, pomachał i poklepał się w pierś.
  23. Kobe wyprzedzany przez LeBrona Jamesa na All Time liście strzelców. Jak moja generacja wyprzedzająca Twoją. To było kilkanaście godzin przed śmiercią Bryanta. Czasem mam wrażenie że ten nasz Matrix oszalał. Najpierw Stern potem on. To nie jest dobry rok dla Legend NBA.
  24. Legenda. Na koniec zostaje nam legenda. Zostanie Mamba Mentality, zostaną pomniki, zostanie opowieść o niezłomnym graczu. Zostanie człowiek który całe życie rzucał cień na LeBrona, a kiedy LeBron go wyprzedził na liście punktów, kiedy zaczął przejmować Staples Center… odszedł. Jakby ten cień nie był jego miejscem. Jakby mógł żyć tylko na swoim szczycie. Człowiek który zmuszał innych dookoła do nadludzkiego wysiłku i który nie umiał zrozumieć tego, że nie są w stanie tak konsekwentnie przełamywać swoich ograniczeń jak on sam. Jego zdecydowanie przedwczesne odejście tylko tę legendę umocni. Jako gracza, jako Ojca i jako człowieka. Powstanie niewiarygodny dokument przy którym będziemy wszyscy płakać i powstanie niewiarygodny hollywoodzki film na którym będziemy płakać my, nasze dzieci i nasze kobiety. To, że zginął i w jak druzgocący sposób zginął utrwali go w naszych sercach tak samo jak tragiczne śmierci są elementem legend masy muzyków czy choćby Lena Biasa. Człowiek, który był koszykówką, którego zaciętą minę wszyscy znaliśmy i którego szeroki uśmiech na starość nie pozwalał już go nie lubić. Pan Koszykówka.

Spoczywaj w pokoju Czarna Mambo.

*Rysunek do tekstu stworzyła na specjalne zamówienie moja Ukochana. Dziękuję Ci za to, wiem, że miałaś masę roboty którą musiałaś przełożyć.

Poprzedni artykułWake-Up: NBA pogrążona w żałobie. Kobe Bryant (1978-2020)
Następny artykułKajzerek: Ból

13 KOMENTARZE

  1. To co się dzieje w mediach, nawet nie związanych z koszykówką, to że mój wujek Staszek co kosza widział ostatnio na wfie w 1978 roku dzwoni do mojego taty i pyta czy słyszał co się stało, ten niewyobrażalnie wielki szum dookoła postaci pokazuje tylko jak wielkim człowiekiem był Kobe. To jest właśnie jego dziedzictwo. Nie ileś tam pierścieni, nie ilość punktów. Dziedzictwo to liczba osób których poruszyła jego śmierć. Niesamowite.

    0
    • Nigdzie nie napisałem że jest niewinny – ale wiem już sporo więcej o mechanizmach działających ludźmi – sportowcy są obiektem polowań i tyle.
      To że zdradził żonę itd to bardzo brzydko.
      To że większość takich spraw zakładanych sportowcom to próba wymuszenia to zupełnie inna sprawa.

      0
      • To, że zdradził żone to tylko ich sprawa. Nie ma znaczenia, nie jest to karalne. To że większość takich spraw zakładanych sportowcom to próba wymuszenia(są jakieś statyski na ten temat? Równie dobrze, można powiedzieć, że wiekszość gwałtów dokonywanych przez sportowców jest wyciszana i nie zgłaszana) również nie ma znaczenia, znaczenie ma tylko ten jeden przypadek. Ja polecam dowiedzieć się trochę więcej o mechanizmach zgłaszania i rozpatrywania gwałtu(nie do końca jest to słowo przeciwko słowu). Konieć konców do rozprawy nie doszło, a w cywilnym doszło do ugody więc tak śmiało w sercu można uznać go za niewinnego. Mozna też spróbówać postawić sie w sytuacji tej dziewczyny albo jej ojca, oni pewnie nie płączą za Kobim.

        0
  2. Dzięki Macieju za ten wpis. Musiałem czytać na raty, bo łzy cisną się do oczu, a w pracy nie wypada… Ciężko się ogarnąć, szczególnie że odszedł razem z córką w tak strasznej katastrofie.

    Sporo ludzi miało chyba wczoraj problemy z zaśnięciem i zajmie trochę czasu zanim się z tym wszystkim oswoimy.

    0
  3. Tyle wspomnień w głowie, że cżłowiek nawet nie wiedział, że AŻ tyle. Pierwsze all-star Kobiego oglądane na przełomie 90/00 w kablówce po niemiecku na DSF, pierwsze artykuły w Magic Basketball. Jak dziś pamiętam, jak przełączyłem na mecz Raptors-Lakers na jakimś streamie w jakości no-hd w 3 kwarcie zobaczyć, co tak dużo coś punktów Kobe ma o co chodzi, a że w poniedziałek na studia jakoś później zajęcia były to oglądałem na stojąco do końca.

    0
  4. Dziękuję za ten wpis, sam wciąż bije się z myślami.

    “zginął i w jak druzgocący sposób”

    No właśnie jak bardzo okropny i głupi… Pod postem Michała piszę za TMZ:

    Cała noc walczyłem z łzami, Kobe i jego Lakers to główny powód dla którego oglądam NBA i jestem dziś tutaj.

    W tym etapie żałoby dobrnąłem już do złości, bo czytam na TMZ jak wyglądał ich lot:

    Tego poranka warunki pogodowe nad LA były źle, gęsta mgła, która spowodowała, że nawet helikoptery policyjne były uziemione.

    Kto zdecydował żeby jednak lecieć w takich warunkach?!

    Helikopter Kobe’go przez 15 min krążył nad Zoo na niskiej wysokości, prawdopodobnie w oczekiwaniu na poprawę warunków. Kontaktowali się z Wieża kontrolną w Burbank.

    Dlaczego nie zdecydowali się wrócić i posadzić maszynę?!

    Zamiast tego polecili dalej wzdłuż autostrady gdzie napotkali jeszcze gęstszą mgłę. Pilot żeby się ratować zawrócił na południe w stronę gór, gdzie musiał niemal dwukrotnie zwiększyć wysokość lotu.

    Następnie tragedia .

    I kurwa jebana mać dlaczego?!

    0
  5. Świetny tekst, odzwiercidlający stan ducha i umysłów pewno wielu jego “anty-fanów”.

    Dziś kiedy procenty i analityka z Basketball Refernce schodzą na daleki plan, pozostaje tylko ogromne piętno jakie odbił nie tylko na koszykówce ale na sporcie w ogóle, i pustka, którą ciężko będzie zapełnić.

    0