Kiedy Kyle Lowry wyszedł w górę w lewym rogu w ostatnich sekundach meczu nr 5 wszystko się u mnie w pokoju zatrzymało.
Czy Kyle Lowry – Kyle Lowry krytykowany za wielokrotny współudział z DeMarem DeRozanem – właśnie zdobywa mistrzostwo NBA dla Toronto Raptors? Czy w tym szumie aż czasem nie do zniesienia wypełnionym przez powrót i kontuzję Kevina Duranta Kyle Lowry – Kyle Lowry z “pampersiaków”! – znajduje ścieżkę do kosza i Raptors sensacyjnie uciekają z pierwszym w swojej historii tytułem?!
Czy zaraz Kyle Lowry biegł będzie otumaniony przez parkiet? Czy też może wskoczą na niego z tyłu rezerwowi, ogrodzą go starterzy i stanie się niespodziewane?
A może to nie wydarzyło się, bo nie mogło się wydarzyć?
Trzy ostatnie dni to czas, gdy Raptors powinni zwrócić się do swojego lidera i wziąć z niego przykład. Kiedy cały otaczający szatnię Raptors świat dyskutuje o Warriors i Durancie, szukając, jak to ten świat ma zwyczaju, jednego winowajcy, nic z tych rzeczy nie powinno akurat interesować Kawhi’a Leonarda i jego Raptors. Ani przez myśl nie powinno Lowry’emu przechodzić to czy Durant woptuje się w opcję na 2019/20, czy podpisze nowy kontrakt. Czuć jakby Raptors zakradali się po ten tytuł – jak ich lider, kiedy przecina podanie Draymonda Greena do Klay’a Thompsona. Czuć jakby Kanada znów była na aucie, dlatego wygra – jeśli wygra.
To są już trzecie z rzędu Finały, w których ważniejsze niż to co na boisku, wydaje się być to co dzieje się poza nim. Jest tak dlatego, że już kilka dni po ich zakończeniu przeprowadzany jest draft, co tylko podsyca zawsze występujące o tej porze roku trade-rumors z udziałem topowego gracza ligi. W dodatku draft odbywa się na kilkanaście dni przed rozpoczęciem się free agency, w której coraz częściej, z uwagi na emancypację, chęć stanowienia o sobie i krótsze kontrakty, dostępni są najlepsi gracze. Więcej najlepszych graczy na rynku – więcej plotek i szumu. To są z jednej strony najdziwniejsze Finały odkąd pamiętam, z drugiej wsadzone są one w taki, a nie inny, roczny terminarz wydarzeń w NBA. Ale są to też Finały, które mam wrażenie pierwszy raz pokazują, jak przebrzmiałe i niemodne ze wspomnianego powodu napięcia dat, zmian w CBA, ale i z przyczyny tempa informacyjnego w jakim żyjemy, stało się rozgrywanie decydującej serii w naszym ulubionym sporcie do aż czterech zwycięstw.
Sam obwiniam się co roku o tej porze o wyczerpywalność narracji. Co rok przegrywam. Co rok o tej porze patrzę na pusty edytor tekstu i kasuję dwa pierwsze zdania. Ile jesteśmy w stanie powiedzieć o pojedynku dwóch drużyn? Czy to jest jeszcze kolejny wynikający z potrzeby tekst, czy już chodzenie w kółko i “overthinking”? Zazdroszczę nagle tym, którzy zajmują się futbolem amerykańskim i piłką nożną. Tym, którzy mogą tworzyć w oparciu o co najwyżej dwa mecze fazy pucharowej, a najczęściej jeden rozstrzygający, jak jest to w finałach pucharów europejskich i w play-offach NFL. Coraz żwawsze podchody Adama Silvera pod restrukturyzację terminarza sezonu regularnego i wprowadzenie w jego trakcie dodatkowego turnieju o ligowy puchar i play-in do play-offów, biorą się w dużej mierze z chęci przetestowania piłkarskiego systemu. Silver wprost mówił pod koniec maja o piłce: “In the case of European soccer, I think there is something we can learn from them.” Nie zdziwię się jednak, jeśli za dziesięć lat od teraz będziemy w trakcie już nie tylko krótszego sezonu regularnego, ale i play-offów, które będą szybsze, bardziej randomowe, ale szybsze. Kto wie co się wydarzy
I kto wie co się w nich wydarzy.
Trwanie w serii play-offowej, wyciszanie tego zewnętrznego plotkarskiego szumu przy jednoczesnym znajdowaniu balansu pomiędzy koncentracją na usprawnieniach i zachowaniem rytmu, a relaksem i odpoczynkiem, to sztuka wyższa dla samych sportowców. Widzieliśmy choćby w meczu nr 4 tych Finałów co dzieje się, gdy na boisko wchodzą dwie niezainspirowane i zmęczone drużyny. Widzieliśmy też przez pierwszy kwadrans meczu nr 5 jak nagle różnić mogą się między sobą mecze finałowe na poziomie mobilizacji. Widzieliśmy też w historii ligi dziesiątki poddanych meczów play-offowych “bo prowadzimy 3-1” i mamy margines błędu. Doszliśmy nawet już do tego punktu, w którym dziś są analitycy proponujący Raptors posadzenie Leonarda na ławce w meczu nr 6 i zaoszczędzenie jego sił na decydujący mecz nr 7 w niedzielę.
Na pewno Raptors muszą lepiej poradzić sobie z koncentracją niż wszyscy dyskutujący obecnie o Durancie, o Warriors, o Anthony’m Davisie i o Kyrie’m Irvingu. W finałach NFL to co dzieje się w NBA, nie dzieje się kompletnie. Super Bowl i rozstrzygane w jednym meczu serie play-offów absorbują całe zainteresowanie. Nie ma miejsca na spekulacje dotyczące draftu i free-agency. Więcej jest za to nieskazitelnych bohaterów, więcej pomników stawianych jest sportowcom. Po dokładnym obejrzeniu ostatniego sezonu rozgrywek piłkarskich mam też wrażenie, że w piłce nożnej też ten pozaboiskowy szum plotek nie był w stanie przykryć wydarzenia, jakim był finał Ligi Mistrzów. Choć i temu przecież na skutek długiej przerwy wiele brakowało.
To już nie nasze problemy. Mam wrażenie, że finał NBA musi być lepiej akcentowany. A może jest to właśnie “overthinking” wynikające z dużej przerwy między poszczególnymi meczami? Te dodatkowe dni dają zawodnikom czas na regenerację i sprawiają, że poziom tych wyczerpujących rozgrywek jest na końcu wyższy. Może jednak rozwiązanie w tym wypadku tylko pogłębia problem: ostateczne rozstrzygnięcie trwa zbyt długo. Od dwóch lat jestem orędownikiem skrócenia pierwszej rundy play-offów do trzech zwycięstw – jest tyle nierównych serii 1/8 2/7, w których nie potrzeba czterech spotkań. Być może przydałoby się wprowadzenie “bye” dla dwóch najlepszych zespołów konferencji w pierwszej rundzie. Być może skoro istnieje większa randomowość wyników – wyrażana choćby rokrocznym biciem rekordów w comebackach z 20 punktów straty – związana z postępami rzutowymi graczy i z coraz większym znaczeniem trafiania tych trudnych rzutów za trzy, NBA powinna pójść dalej, za ciosem, położyć siłę na siłę – jak mawiał Al Davis. Może powinno się skrócić sezon regularny i skrócić też długość serii, skoro i tak dziś nie pamiętamy kto przed trzema laty trafił z połowy na dogrywkę w meczu półfinału konferencji, bo ten nie był siódmym, tylko pierwszym (podpowiedź: pan ze zdjęcia). Wiem, że to ostatnie, to nie jest akurat logiczny argument. Że rzut za trzy stał się tak istotną częścią tego sportu, że już dziś trudno z przekonaniem mówić o tym, że zwiększa randomowość – jest to po prostu skill. A nawet jeśli zwiększa randomowość, to czemu właśnie serią do czterech zwycięstw nie próbować jej ograniczyć. Tu jednak gdzie siedzę kolejny rok unosi się wrażenie, że długość serii play-offowych coraz bardziej nie wytrzymuje zderzenia z prędkością rzeczywistości.
Znasz mnie trochę. Jestem konserwatywny w wielu sprawach, mam chyba karykaturalny sentyment do idei drużynowego sportu, czasów “Łowcy Jeleni” i żmudnej pracy w hucie. Nie mi oceniać. Zawsze jestem jednak dwa kroki za aktualnymi gadżetami, w moich ulubionych filmach nic się nie wydarza, mam też już blisko czterdzieści lat i nie wydaje mi się, że jestem targetem dla Adama Silvera. To dla targetu właśnie play-offy i Finały mogą już dziś być zbyt długie. Oczywiście chodzi o pieniądze. Nikt jednak nie argumentuje dziś za seriami do 5 zwycięstw czy sezonem regularnym na 94 mecze. Nikt. A NBA ma się finansowo znów świetnie.
Przed meczem nr 6 Raptors mogą wrócić się do bezpiecznego miejsca, jakim było dla nich dominujące zwycięstwo w meczu nr 4 bez Duranta. Kiedy najlepiej w tej serii wyszła przewaga głębi defensywnego i rzutowego talentu Raptors, kiedy aż ośmiu plusowych w plus/minus graczy Raptors kolektywnie dominowało w drugiej połowie nad składem Warriors bez Duranta kończącym się na czterech, może pięciu pewnych graczach, z których dwaj zostawiani są bez krycia w ataku pozycyjnym. Posiadania Warriors w czwartym meczu właśnie przez te zaniechania rzutu potrafiły być równie długie co poprzednie zdanie. Za długie. W tamtym meczu był moment, w którym gdyby Durant nie miał wrócić, można byłoby krzyknąć “koniec serii”. Blisko 1,4 punktu na posiadanie zdobywane po nieswitchowanych pick-and-rollach Curry/Green nie tylko kosztowało jednak Raptors w crunchtimie meczu nr 5 kluczową i czystą trójkę Thompsona, ale powinno być też wciąż przestrogą przed ferowaniem wyroku. Tym bardziej, że od dwóch spotkań Thompson po dwóch stronach parkietu nie jest wcale dużo gorszym graczem niż Leonard, a Curry przy tym sposobie obrony ma 30 punktów, gdy tylko wchodzi na parkiet.
Być może Kyle Lowry nie mógł trafić tego rzutu. Być może w niedzielę to Warriors zdobywać będą tytuł po heroicznym comebacku. Raptors powinni wrócić się do tamtego momentu z ostatnich sekund poniedziałkowego meczu, tam kontynuować i stamtąd dalej iść, tak jakby wszystko inne wokół nie miało znaczenia. Lowry, Leonard, Marc Gasol i Danny Green niemalże gwarantują, że tak właśnie jest. Że Raptors wyciszyli szum, że żyją w zupełnie innym świecie niż my żyjemy, że nie interesują ich plany Irvinga czy to jak kontuzja Duranta wpływa na przyszłość New York Knicks.
Dlatego Raptors mogą dziś wygrać, a my? My oczywiście już jutro w południe wrócimy do dyskusji o Anthony’m Davisie i Kyrie’m Irvingu. Niezależnie od wyniku.
Nie wiem czy to na pewno powinno kręcić się w ten sposób.
jako przedstawiciel grupy +40 jestem na tak. Może May madness, jakieś sweet16 czy coś. Bo te dłużyzny co raz trudniej znieść . Na to , że się w przyszłości ochłodzi tez bym nie liczył
Jako przedstawiciel grupy trzymajacej wladze +40 domagam sie od nba dwoch rak na zawodniku w obronie, rolowania, zaganiania kijem lub pradem centrow do trumny i drewnianych troglodytow na pozycji PF, od ktorych nikt nie bedzie wymagal wodotryskow ala 2k19 lub Fortnite do cholery.
Ja co prawda tylko 40 minus, ale tak wróćmy do czasów lat 90-99 gdzie wszystko miało sens. Gdzie jak pierdnalem głośno na ulicy , nikt o tym nie wiedział . Jak chciałem zobaczyć kolegę to ruszałem dupe do niego w odwiedziny, bo telefony widzieliśmy tylko w filmach amerykańskich. A na truskawki się biegało do sąsiada na działkę bo mamy wydała kartki na kaszankę. Kiedy jeszcze ludziom na czymś zależało bo konsumpcjonizm nie był posunięty do granic absurdu jak dziś. Współczuje dzisiejszej młodzieży , współczuje im mieszanych narkotyków, współczuje im fb, twiterow, instagramow. Współczuje im ze zamiast ganiać na piłka gania się paluchami po padzie. Ze zamiast ojca chrzestnego do kin wchodzi avengers 15. Współczuje tych popierdolonych czasów gdzie wyznacznikiem jaki jesteś jest liczba followersow na posralach społecznościowych. A sobie współczuje ze za późno się urodziłem, kiedy było jeszcze fajniej 😀. Ale tak 3 mecze 1 rundy mogą być.
Kuuuuurła, kiedyś to było.
Nie to co teraz.
Appendix:
“A sobie współczuje ze za późno się urodziłem, kiedy było jeszcze fajniej” No, stanie w kolejce po to, żeby dowiedzieć się, że w sklepie jest gówno i ocet było świetnym doświadczeniem zapewne.
Zdziś, a jakże 😀Chodzi o wolność szeroko pojętą, ludzie się integrowali, bywali w swoim towarzystwie. Teraz ja widzę co napisałeś ty widzisz co ja a kiedyś w kolejce po ocet byśmy o NBA pogadali na zywo😀ps: czy naprawdę ten snickers w domowym zaciszu jest lepszy od czystej z kolega poznanym w sklepie?? Jak kto woli hehe
“Młodzież ma dziś zepsute serca, jest zła i leniwa, nie będzie w stanie obronić naszej kultury” – autor nieznany, Babilon, IV w p.n.e.
Lec na Kanary, tu straszliwie pizdzi.
Wyjebac kase na wyjazd do cieplych krajow i miec -10 w stosunku do Warszawy. Brawo ja.
#Starość
Jako przedstawiciel pokolenia 20-30 bardzo wam współczuję, że tak zdziadzieliście. Oby nigdy mnie to nie spotkało.
Pierwsza runda best-of-5 byc moze. Ale nie skracajmy PO – juz i tak czekamy caly rok, meczymy sie przez circa 25 meczy, ktore nie maja wiekszego znaczenia.
No i nie wszystko musi miec dlugosc pierdu umyslowego(czyt. tweeta). Np. seria PO moze byc 7 meczowa i epicka.
PS Serio ludzie nie pamietaja o 7 meczowych seriach??
Ludzie pamiętają. Z ostatnich w finałach, które ciężko zapomnieć: LAL-BOS, MIA-SPURS, CAVS-GSW, ciężko to zapomnieć… Kobe&Ron, Ray&Bosh&Lebron, Lebron&Kyrie, epic!
Nie wiem dlaczego nie wydłużyć czasowo na przykład pierwszych dwóch serii PO. Czy koniecznie muszą być w pierwszej rundzie 3-4 mecze na raz, nie lepiej 2. Może wtedy zawodnicy nie byli by tak styrani wcześniejszymi seriami i mogliby zagrać “szybciej” finały?
Co do krótszego sezonu jestem zdecydowania za. W mojej opinii podniosłoby to poziom i rangę wielu meczów. Do tego chyba po woli to zmierza patrząc na hitowe mecze w sobotę i dwa mecze w czwartek na TNT.
To ja inaczej: współczesna kultura masowa to szybkość informacji, potrzeba błyskawicznych bodźców i reakcji, krótkich przekazów. Ale z drugiej strony największymi fenomenami popkulturowymi dekady zostają długie narracje – seriale, wieloodcinkowe kinowe franczyzy, cykle powieściowe rozpisane na tysiące stron. Obserwuję kumpla, miłośnika seriali, powieści, który wcześniej nie śledził NBA, pod koniec tych playoffow zaczął i myślę, że w dużej mierze dlatego że złapał dynamikę głównych opowieści. Być może jest tak, że dzięki tym wielomeczowym rywalizacjom i całemu overthinking, po prostu te narracje mają większą szansę się wykluć i pojawić w głowach “czytelników”, a ci nimi przejąć?
Chyba nie wszyscy to jeszcze ogarniamy, być może część ma już zbyt dużą blazę, ale na jakimś poziomie ta 5-meczowa dotychczas seria jest już po prostu kawałem zajebistego, wielowątkowego storytellingu z postaciami, które zaczynamy coraz bardziej lubić i rozumieć w miarę rozwoju akcji, wraz z ich wzlotami, choke’ami, kontuzjami i powrotami z nich. Jak w jakimś “The Wire” po prostu każdy z wychodzących na boisko ludzi jest osobną historią. Rezygnując z tego systemu, NBA coś by zyskała, ale także coś straciła.
A czy finaly nie zeszly na dalszy plan bo wiekszosc brala w ciemno mistrza wschodu z bostonu lub filadelfii? Raptors to taki troche zloty medal w kajakarstwie, super ze powioslowali jedynke ale co po odspiewanym hymnie i oklaskach..? W dodatku o toronto mozna pisac w kontekscie max 3 postaci z czego jedna to GM, a druga to Lowry (ponownie, na tle super gwiazd, znakomity kajakarz). Zarowno boston jak i philly to hypowane od ostatnich 2-3 lat procesy i swietnie prowadzona budowlanka, gdzie mowic mozna od kazdym. Raptors w finalach to niespodzianka, a dla silvera nawet przykra.
Awaria transmisji Canal plus na początku czwartej kwarty .
Powrót obrazu dopiero przy stanie
17 – 22.
Toronto Raports mistrzami NBA.
Where Amazing happens. Co za historia
Draymond, nadal bedziesz szczekal, ze nie potrzebujecie KD? Gratulacje Raptors za utarcie nosa emu burakowi Greenowi
Nie ma to jak szostygracz, 1 30 od zakonczenia finalow, na onecie, wp sa juz artykuly, a tutaj dupa, masakra
W ramach przypomnienia -w piłkę grają od sierpnia do czerwca, a co dwa lata okrągły rok.
Te same ćwierćfinały i półfinały co rok/dwa.
Gdzie ta randomowość? w której topowej lidze?
Ktoś się założy o większa sumę, że przyszłej LM nie wygra Real bądź Barca?
Porównanie do piłki z dupy…
Proponuje poznać aktualny sezon LM i historie Ajaxu i Tottenhamu, Liverpool tez miód… zestawić to z FCB i Realem, podlać Bayernem, PSG, City i później dowiedzieć się co ostatnio zrobiło Leicester City. Na koniec wróćmy do NBA i przypomnijmy sobie ostatnie finały bez LBJa albo Duranta. Taki kontrast
1) Historia Ajaxu, Tottenhamu i Liverpoolu
No miód- dla Spurs to historyczny sukces, w Ajaxie co kilkanaście lat zawsze dochodzi do głosu kolejne pokolenie utalentowanych Holendrów, którzy namieszają w zatechłej stawce, by już w następnym sezonie zasilić bogatsze kluby.
Liverpool z finalami LM/PM jest raczej dobrze zaznajomiony.
2) Zestawienie z Realem i FCB?
5 tytułów LM w ostatnich 5ciu latach.
3) Bayern? – 7 mistrzostw kraju z rzędu
PSG? – 6 tytułów w ostatnich 7 latach
Juventus- 8 mistrzostw z rzędu.
Real/FCB – 13 w ostatnich 14 latach
“Wyrównana” Premiership – pierwszy tytuł od lat, kiedy losy mistrzostwa ważyły się do ostatniej kolejki- wcześniej mistrzow poznawaliśmy zwykle w kwietniu (Chelsea/ City 5 mistrzostw w ostatnich 6ciu latach)
Leicester – piękna historia- wtedy-dziś 50pkt straty do MC.
To na już wolę tą “przewidywalną NBA” z Warriors i ich trzema tytułami w ostatnich 5ciu latach.