Przed Warriors dopiero trzeci mecz playoffów, a już muszą odpowiedzieć. Bo kiedy przyszła do nich presja, to uszło powietrze.
I była to presja na pierwszy rzut oka niegroźna, napompowana wiarą Clippers i po prostu ciężką grą od początku do końca. Była to też presja, która raczej nie dociera do graczy tzn. nie myślą oni o tym, że zaraz padnie niechlubny rekord, tylko że mecz wyrywa się spod kontroli. Zdarza się tym bardziej, że w XXI wieku ciężko czemuś dłużej poświęcić uwagę. Aż chciałoby się znaleźć w profesjonalnym sporcie wzór, który koncentrację i sprawy mentalne prezentuje dokładnie tak, jak przygotowanie fizyczne. To raczej nie w Oakland. Zresztą, czymże jest ciało w porównaniu z umysłem?
W 2016 roku Kevin Durant przyczynił się do tego, że Warriors zaczęli analizować ostatnie zacięte minuty meczu w sposób bardziej złożony niż zasłona Draymonda Greena dla Stephena Curry’ego. Zaczęli liczyć na przykład to, która izolacja da im więcej punktów na posiadanie, w dłonie którego z aż dwóch wygrywających mecze graczy włożyć piłkę – od 2012 roku Durant trafił 20 rzutów w ostatnich 30 sekundach meczu, którymi doprowadził do remisu bądź dał swojemu zespołowi prowadzenie – i w jakim tempie kluczowe akcje rozstrzygać; wolnym atakiem pozycyjnym czy posiadaniem szybkim i prostym jak to w końcówce meczu numer dwa z Clippers zdarzyło się częściej. Musieli też, i od tego wypadało zacząć, zaakceptować większą częstotliwość hero-ballu, bo kultura wielkich rzutów została głęboko zakorzeniona w amerykańskich koszykarzach i z tą kulturą mierzył się, i tę kulturę akceptował w Oklahomie Kevin Durant. I nie ważne jak wielki byłby trener A, jak wielkim będzie trener B – decyzję o rzucie podejmuje gracz. Trener zaledwie sugeruje.
Według NBA Stats aż 12 zespołów zakończyło sezon regularny z lepszą niż Warriors skutecznością w ostatnich pięciu minutach meczu przy wyniku +/- 5 punktów lub mniej. W ostatnich czterech minutach – liczba rośnie do 14, w ostatnich trzech – 15, w ostatnich dwóch – spada do już tylko 7, w ostatniej – znowu rośnie do 15, w ostatnich 30 sekundach – aż 23 zespoły zanotowały lepszą skuteczność, a w ostatnich 10 – 18.
Powyższe statystyki pokazują, że Warriors w trzecim sezonie wspólnej gry nie są dobrzy w czymś w czym powinni być elitarni z powodu: a) talentu, b) oczekiwań, c) standardów jakie narzuca się kandydatom do miana GOAT’ów – indywidualnych i zespołowych – i d) posiadania być może trzech najlepszych shooterów w historii, którym znowu nie potrafią otworzyć dobrej pozycji przeciwko switchującej obronie. I to jest absolutnie tak, że ci gracze: Stephen Curry, Klay Thompson i Kevin Durant, chcą być na nie wyprowadzani. Chcą żeby każdy dotykał piłki, każdy rzucał i punkty zdobywał. Wolą zbudować akcję obfitą w podania, wolą pin-down na prawej stronie, mechanikę catch-and-shoot, pragną zawstydzić purystów koszykówki.
I kiedy oglądało się ostatnie minuty przeciwko Clippers bez Patricka Beverley’a, który swoją drogą dobrze wie o tym, że wysokim shooterom trzeba w fundamenty wpuścić wilgoć; trzeba ich otoczyć, naciskać, stworzyć wokół nich jednoosobowy tłum, przeciwko Clippers switchującym na szczycie i przeciwko Clippers pomagającym sobie jak wściekli – wtedy pokazały się indolencje i arogancja Warriors, wyszły złe sugestie Steve’a Kerra aby atakować szybko, złe decyzje mądrych graczy aby wymieniać między sobą góra trzy podania i na koniec, będzie to zarzut dla całego sztabu – zła była percepcja wydarzeń na parkiecie.
Gdy Kevina Duranta bronił wspomniany Beverley, a później gracze równie wysocy, ale wolniejsi, nikt Kevinowi Durantowi nie potrafił pomóc. Nikt nie potrafił zdecydować co będzie lepszym rozwiązaniem w crunch-time czyli tam gdzie Warriors powinni być najmądrzejsi. A byli martwi. Nikt mu nie powiedział, żeby wziął te izolacje na półdystansie i ukarał Clippers za to, że chcą od niego gry 1-na-1. Nikt mu nie przypomniał, że od lat jest w tej strefie graczem elitarnym, i nikt go z tej strefy, robiąc schematowi Clipps na złość albo reagując – wybierz – nie przesunął.
Wielką historią przenosin do Oakland, było pragnienie gry w mądrzejszym środowisku, w którym Durant będzie robił to, co chce, to, czego potrzebuje zespół, i to, co zespół uważa za słuszne. Nie to do czego zmuszą go rywale, co mu rywale zabiorą, i to do czego zmusi i zabierze Russell Westbrook. Tymczasem w 2019 roku 30 letni Durant, który potrzebuje pomocy jakiej nigdy w Oklahomie nie ujrzał, który nie jest już drugim najlepszym graczem na świecie, a który wygrał dwa ostatnie mecze numer trzy Finałów NBA tym samym rzutem, nie po raz pierwszy w tym sezonie po prostu przeszedł obok ostatnich posiadań. I pomocy nie otrzymał.
Przy czym sam Kevin Durant nie do końca wie czego chce. Bo z jednej strony “wiecie kim jestem”, z drugiej “nie chcę w tym momencie nim być”. Chcę posiadań i 20-paru rzutów, a teraz nie. Zostałem MVP sezonu regularnego oddając 21 rzutów na mecz. Chcę się wpasować, ale chcę być jak Kobe, jak LeBron, jak Mike. Dzisiaj przejmuję pochodnię, a jutro jestem kolejnym strzelcem. I w tej dychotomii, ewidentnej podróży ku wygodzie, gubi się on sam.
Strategia “zaprzeczania” i “sprzeczności”, którą Durant stosuje od trzech lat lekko tylko zaburzyła dynamikę zespołu – trzeba przyznać, że z możliwie najlepszym skutkiem. Ale ta jego anarchia dotychczas wieńczona sukcesami zbliża się nieuchronnie do krytycznego punktu. Bo wielcy gracze prędzej czy później wychodzą ze strefy komfortu. I tego coming-outu będzie musiał dokonać Durant już w drugiej rundzie z P.J’em Tuckerem przy jednym biodrze i z Chrisem Paulem przy drugim, bo Rockets planują zmieniać krycie, bo to jedyny sposób na ten zespół, i jeśli Warriors nie odważą się odpuścić nieco z tą swoją “tożsamością”, i nie zrobi tego przede wszystkim KD, który wypuszcza piłkę z pułapu z jakiego zbija ją siatkarz, to okaże się, że zbity zostanie on.
Tim Hardaway powiedział, że jeden gracz nie może nagle wpłynąć na sposób, w jaki prowadzisz atak, a usprawnienia rywala nie mogą dyktować twojej gry. I to jest dokładnie to, w co zdaje się wierzyć Kevin Durant i to czego trzymają się Golden State ze Stevem Kerrem na czele. Natomiast dochodzimy do punktu sezonu, w którym kontrą na usprawnienia będzie wpasowanie się w nie. Bo jeśli Clippers potrafią nie popełniać błędów przeciwko split-akcjom Warriors, to potrafią to i Rockets. Jeśli Warriors nie potrafią od ręki przejąć kontroli nad izolacjami, to jak widzisz szanse Rockets, którzy chcą izolacji, bo mają obrońców i chcą izolacji na półdystansie? I wiedzą, że im mniej czasu na zegarze tym efektywność całego zespołu (!) gorsza?
Nie chodzi o to, żeby przejść do nich i zapomnieć o reszcie, ale żeby stać się lepszym w tym, co rok temu funkcjonowało góra przeciętnie w serii z dokładnie tym samym przeciwnikiem. W poprzedniej edycji playoffów Warriors zdobywali w izolacjach prawie 10 punktów mniej na mecz niż Rockets i byli mniej efektywni w ujęciu “na posiadanie”. Zaś w każdym meczu ubiegłego sezonu regularnego James Harden izolował się ponad trzy razy więcej niż Durant i Curry łącznie! Nie mówmy o przepaści, a o tym, że coś jest i coś nie występuje. Mówmy o tym, że izolacje na pewno dopadną Warriors w crunch-time.
Kiedy na 1:30 do końca drugiego meczu przy wyniku 128-126 dla Warriors Andre Iguodala kozłował, a pod koszem Clippers formowała się akcja Floppy, fizycznie nękany w tej serii i sfrustrowany Durant popełnił faul w ataku – postawił ruchomą zasłonę na lewym low-post. Był to jego szósty faul. A co robią Warriors kiedy są faulowani? Faulują. Nie ma przypadku w tym, że to w tej serii padło najwięcej gwizdków (już 108), tylko w serii Sixers-Nets oddano więcej rzutów wolnych, a w żadnej innej nie tracono piłki tak często (81 strat z obu stron). To nie ma nic wspólnego z pięknem i z rytmem.
I w tym nierównym matchupie, który skończy się tak, jak powinien, i w którym przez ponad 80 minut Warriors dominując zachowali regułę 300 podań (średnio 324 na mecz), zdobywali asysty (31) i kreowali nimi punkty (81), kilkunastominutowa rysa raz jeszcze pokazała jak bipolarny jest to zespół i jakże wrażliwy. Jak blisko im do medialnego image’u Kevina Duranta. Gracza-remedium nie na 19 minut takiej gry, a siedem razy czterdzieści osiem, gdzie słowa i czyny w jednej parze pójdą i gdzie mądrzejszym trzeba będzie być, niż jest dzisiaj Daryl Morey, są LA Clippers, i było się w Oklahomie.
Super analiza, już się nie mogę doczekać gsw-hou
Dajcie Piotrkowi podwyżkę.
O Typie, co za tekst.