Maciek Gąd z Zielonej Góry jest naszym czytelnikiem od dawien dawna. Obecnie jednak robi rzeczy znacznie ciekawsze: frunie furą przez Stany z Nowego Jorku do San Francisco. Maciek jest bowiem zapalonym podróżnikiem, prowadzi bloga Weź Podróżuj, a swoją podróż po USA rozpoczął od wizyty na rozegranym na początku kwietnia meczu Bucks-76ers w Filadelfii. Weź czytaj!
Maciej Gąd
Kiedy na początku lat 90-tych w polskiej telewizji pojawiło się “Hej hej!Tu NBA!” byłem jednym z tych dzieciaków oczarowanych najwspanialszą ligą koszykarską świata. W domu spisywałem suche wyniki z gazety w zeszyt, malowałem loga klubów, cała ściana w pokoju oblepiona była plakatami z Bravo Sport, a na podwórku wolne rzucałem jak Karl Malone (rzucam tak do dziś). Wtedy moje marzenie o zobaczeniu meczu NBA na żywo było tak odległe, jak lot w kosmos. Ale nie ma rzeczy niemożliwych i tak w wieku 34 lat w dniu 04.04.2019 obejrzałem swój pierwszy mecz na żywo – Milwaukee Bucks @ Philadelphia 76ers. O samym pojedynku mogliście przeczytać na Szóstym Graczu. Ja chciałbym Wam przybliżyć całą otoczkę meczu NBA – od momentu kupienia biletu, po sam mecz.
Możliwość pójścia na mecz pojawiła się, kiedy w końcu zdecydowałem się na wymarzone wakacje objazdowe po Stanach. Obczajenie terminarza 76ers było jedną z pierwszych rzeczy jakie zrobiłem. Dlaczego “Szóstki”? Kibicuję im od czasów Allena Iversona. Od 98 roku mam jego kultowy czarny jersey (żadna podróbka!) kupiony za całe kieszonkowe marki podczas mojego pierwszego wyjazdu do Niemiec. To był mój koszykarski idol. Idealnie w terminarzu pasował mecz z Milwaukee. Sprzedaż biletów na stronach klubów NBA rusza pod koniec sierpnia, ale dobre miejsca idą jak ciepłe bułeczki. Strona 76ers proponuje podgląd z sektora, a nie z konkretnego miejsca, co niestety trochę mnie zmyliło, no ale o tym później. Kupiłem bilet elektroniczny ponad ławką gospodarzy za 150 zielonych. Przy parkiecie oczywiście jeszcze były, ale od 1500$. Jeszcze nie teraz. Był początek września, więc pozostało tylko odczekać te 7 miesięcy. Nie powiem, transfery Philly w trakcie sezonu i gra Bucks podbiły nieco atrakcyjność tego meczu.
No i wymarzony dzień w końcu nastał. 76ers grają w Wells Fargo Center (razem z Flyers z NHL) na południu Filadelfii, gdzie zaraz obok swoje stadiony mają Eagles (NFL) i Phillies (MBL). Pierwsza zagwozdka techniczna, to co z parkowaniem? Naiwnie myślałem, że ten ogromny parking jest za darmo… Gdzie tam. Bilecik 33$. “Na szczęście” przez neta można kupić za 26$ z miejscem blisko wyjazdu, co potem okazało się zbawienne.
Nie mogąc już usiedzieć, i nie chcąc nic przeoczyć, zameldowałem się pod halą na dwie godziny przed meczem. No i se postałem 30 minut pod drzwiami, bo zaczęli wpuszczać na 1,5h przed. Wykorzystałem ten moment, żeby obejść halę i zobaczyć pomnik Wilta Chamberlaina. Jeszcze lotniskowa kontrola i w końcu znalazłem się w środku.
Co proponuje organizator w Filadelfii w korytarzach dookoła hali przed meczem:
Sklepik klubowy: jest tam wszystko w barwach klubowych, co można na siebie ubrać, ale na kolana mnie nie rzucił. Chciałem kupić jersey Embiida, ale zahamowała mnie cena 140$. Za tę kwotę można mieć jersey ze swoim nazwiskiem w NBA Store na 5 Alei w NY. Kupiłem skarpetki za 25$ o tym samym wyglądzie co mój jersey Iversona.
Pamiątkowy badge: StubHub, oficjalny operator biletowy, robi ci fotę, umieszcza na tle parkietu, możesz dorzucić swój tekst i od ręki masz pamiątkowy badge, z datą meczu, za free. Naprawdę fajna pamiątka.
Stoiska sponsorów: jak podasz e-mail, to bierzesz udział w losowaniu różnych fantów. Na stoisku jakiegoś resortu wygrałem, kręcąc kołem fortuny, weekendowy pobyt za “tylko 400$”. Zamieniłem na fajną torbę i ręcznik 76ers. Na innym mogłem wygrać piłkę z autografami koszykarzy, ale nie poszczęściło mi się. Na innym dostałem za free badge “True fan” i niezłe kubki z zawodnikami “Szóstek”.
Oferta gastronomiczna: do wyboru, do koloru. Kawałek pizzy wielkości połowy naszych XXL – 8,5$, piwa 5-12$ (jest duży pub), mały napój (0,5l) – 3,5$, hot dogi na wypasie – 6,5$. Ponadto skrzydełka, burgery i inne bajery. Największa kolejka była przez cały czas do… hot dogów. W trakcie meczu po trybunach chodzą sprzedawcy waty cukrowej, przekąsek i napojów, ale nie skorzystałem.
Symulator woźnicy dyliżansu: na serio. Prawdziwe lejce w dłoń i jazda. Poza tym tradycyjne maszyny do rzucania do kosza, ale ekstra płatne 5$.
Meet the legend: sponsor Infinity zaprasza co mecz legendę klubu. Mi udało się spotkać koszykarza z najlepszym nazwiskiem po tej stronie Metta World Peace – World B. Free! Robiąc sobie z nim fotę i zamieniając kilka słów miałem gęsią skórkę! Obecnie Free jest w 76ers dyrektorem ds. rozwoju graczy.
Przed meczem
Gadżety gadżetami, ale pora była obczaić swoją miejscówkę. Wchodząc tunelem na trybuny czułem się jak ten dzieciak przyklejający twarz do telewizora w latach 90-tych. Pierwsze co widzisz, to wielki podwieszany czworoboczny ekran pod sufitem. Niestety moje miejsce okazało się ciut bardziej oddalone od parkietu niż myślałem; 21 rząd za ławką gospodarzy, ale wciąż na tyle blisko, aby widzieć wyrazy twarzy zawodników i Bretta Browna podczas timeoutów. Na ok. godzinę przed meczem część zawodników robiła już mała rzutówkę. Można podejść blisko parkietu, tak na wysokość trzeciego rzędu, ale nie jest to łatwe. Ochrona jest wszędzie, ale jeszcze wtedy przymyka oko. OMG to George Hill (od redakcji: to o George’u Hillu to jeden z najlepszych momentów w historii naszego portalu), a tu Ben Simmons (ciepał trójki jedna za drugą i trafiał)! Czy to nie Brook Lopez??!!! Idzie Embiid, idzie Embiid!!! Z bliska są wielcy, ogromni. Koszykarze z ekranu na wyciągnięcie ręki. Przyznaję się bez bicia – lekko zaszkliły mi się oczy.
Na 30 min przed meczem ochrona wygania już na swoje miejsce. Bez pokazania biletu nikt nie wejdzie na nie swój sektor. Zawodnicy wracają do szatni. Zaczynają się powoli pokazy: najpierw wystąpiły dwa zespoły greckich i macedońskich tańców ludowych, potem mały pokaz break dance, uhonorowanie “Fan of the game”. Na 15 min przed meczem wbiegają zespoły na rozgrzewkę. I tu mała ciekawostka – zespoły rozgrzewają się na przeciwnej połowie, niż ich ławka, dlatego mogłem z bliska poobserwować graczy Bucks. Najlepsze dunki dawał DJ Wilson – ma niezłe sprężyny w nogach. Giannis to inna bajka – wyróżnia się na tle wszystkich. Bledsoe wygląda jak mały czołg, Ilyasova jak ruski szpieg. George Hill ma z bliska wyraz twarzy, który mówi “mam wszystko pod kontrolą”. Za to twarz Middletona wygląda mniej śmiesznie niż w TV. Nazwiska Pata Conaughtaheona dalej nie potrafię wymówić, ale wyglądał trochę jak osiedlowy cwaniaczek.
Punkt 20.00 zaczęła się prezentacja. Najpierw poczet wojskowy wprowadza flagę USA i śpiewany jest hymn. Tym razem wykonywał go stary weteran wojenny na wózku. Jego wykonanie było tak potężne, że miałem ciary przez cały czas. Moment ten jest rzeczywiście tak podniosły jak to widać w TV.
W Philly każdy mecz zaczyna się uderzeniem w Liberty Bell. Tego dnia dokonywała tego gwiazda miejscowych Eagles, która wywołała eksplozję na trybunach. Niestety nie oglądam NFL, a publika zagłuszyła spikera, więc nie wiem kto to był. W momencie uderzenia cały parkiet staje się ekranem 3D. Zapada się itp. Robi to piorunujące wrażenie z trybun. Potem prezentacja pierwszych piątek. Najpierw goście. Kiedy spiker wywołuje nazwisko publiczność w Phily krzyczy…”Sucks!!! (z ang. “ssie!!”;)”. Kilkanaście tysięcy gardeł. Tego jakoś nie pokazują w relacji TV :) Potem gospodarze. Filmik buzujący energią na ekranie, a potem każdy zawodnik wybiega z tunelu, zza kosza ze spec konstrukcji bucha ogień, parkiet wyświetla wielkie imię i nazwisko. Potem dosłownie minuta i rusza mecz.
Mecz
Samego przebiegu meczu opisywać nie będę. Kilka moich obserwacji:
- Giannis oglądany na żywo to coś, czego życzę każdemu kibicowi NBA. Ruchy, gibkość, zasięg ramion, ciąg na kosz, wachlarz ruchów, atletyzm, boiskowa inteligencja. Przyszły Hall-of-Famer.
- Joel Embiid – dominująca pozycja w Sixers. Momentami ciągnął za uszy grę zespołu. Z Giannisem sobie nie radził i było to widać. Momentami publika była tym sfrustrowana. Potem zniechęcony uciekał na dystans. Zobaczyłem na własne oczy jak jego potencjał nie jest realizowany w 100%
- Publika na meczu NBA jest nijaka. Zapomnijcie o zorganizowanym dopingu. Ożywia się podczas spornych momentów, albo jak miejscowi mają jakąś sekwencję udanych zagrań. Ale jak już się ożywi to jest ogień! Na tym meczu największy tumult był jak wylatywał w 3 minucie Bledsoe, jak pierwszy raz w sezonie wszedł Zhaire Smith i sekundę potem trafił trójkę, i jak ekran pokazał na trybunach Iversona. W crunch time jak Bucks robili run 13-1 nie było nawet niemrawego “D-fens!”. A jak było wiadomo na ok. 1 min przed końcem, że Sixers przegrają, to trybuny zaczęły pustoszeć. Zastanawiam się, czy czasami 41 meczów nie sprawia, że trochę to ludziom powszednieje.
- Oglądanie szalejących Bretta Browna i Mike`a Budenholzera przy linii to czysta przyjemność
- Minusem był brak kontuzjowanych Butlera, Gasola i Miroticia. Nie było ich nawet na hali.
- Boban Marjanović jest od wszystkich wyższy nawet jak siedzi. Niestety, pograł tylko 3 minuty.
- Ben Simmons umie rzucać za trzy. Na rozgrzewce naliczyłem mu 6/8. Czemu nie robi tego w trakcie meczu?
Oczywiście mecz to również atrakcję dla publiczności podczas przerw i timeoutów:
Parachute Drop – spod sufitu zaczynają spadać spadochrony z fantami. Zawsze myślałem, że tam jakieś fajne klubowe rzeczy lecą, ale koleś dwa fotele ode mnie złapał jeden z…małą krową-maskotką od sponsora
T-shirt toss – zbyt podekscytowani ludzi wpadają na parkiet strzelać koszulkami w publikę. Te ich pistolety mają moc – koszulki lecą pod sam sufit. Ludzie się trochę o nie zabijają. W sumie to jest wtedy fajna atmosfera, bo publika robi niezły hałas.
Rzut z połowy dla 5 karnetowców o karnet na sezon 19/20 – żaden nie był nawet blisko, ale spiker dostawał orgazmu
Beard cam – jeden sponsor ma kosmetyki do brody, więc wyłapywali brodaczy z trybun
Dance Cam 1 – trzeba było naśladować taneczny ruch jednego z koszykarzy pokazany na ekranie. Dość suche.
Dance Cam 2 – wolna amerykanka. Postanowiłem dać z siebie wszystko i BYŁEM NA EKRANIE! Jest to naprawdę zajebiste uczucie! Ludzie dookoła zaczęli klepać mnie po plecach i przybijać piątki. Mam niesamowitą pamiątkę, bo mój “występ” załapał się do transmisji TV #sława
Cheerleaders – wielki zawód. Wystąpiły z układem tylko raz i potem machały pomponami podczas dwóch T-shirt toss. Tak to zupełnie niewidoczne, choć piękne :)
Show w przerwie – trafił mi się występ niesamowitego “Amazing Sladek”. Dziadek akrobata, który budował wieżę z krzeseł i na nie wchodził. Widziałem już go raz w TV na meczu Nets – nuda. Ale na żywo oglądało się to naprawdę nieźle i z przejęciem.
Maskotka Franklin the Dog – też zawód. Mało widoczna. Jedyny fajny moment, to jak podczas jednej przerwy zrobiła parodię występu Amejzing Sladka.
Pokaz slam-dunków z trampoliny – na żywo wygląda sto razy lepiej niż w TV. Te wsady naprawdę robią wrażenie. Jeden typ poleciał za daleko i lekko przywalił głową w obręcz.
Niestety mecz zakończył się porażką moich Sixers. Ale dziękowałem koszykarskim bogom, że nie byłem świadkiem nudnego blowoutu. Dostałem fantastyczny pojedynek z crunch time’m i kozackim występem czołowych gwiazd obu zespołów (Embiid 34/13/13, Giannis 45/13/6). Miałem małą przepychankę na boisku, niesamowite rzuty i smecze (hołd dla W. Michałowicza). Widziałem mojego idola z dzieciństwa Iversona na żywo, uścisnąłem dłoń legendzie NBA. Zobaczyłem mecz od kuchni i całą jego otoczkę.
Nierealne życzenie małego chłopca z zielonogórskiego blokowiska stało się rzeczywistością. Życzę takiego przeżycia każdemu fanowi NBA.
ZAZDRO
Cóż więcej powiedzieć.
Dzięki za sprawozdanie gwiazdo szklanego ekranu ;) Gdyby nie ten faszystowski kraj to bym chyba z raz już spróbował coś podobnego, ale jak to piszę to myślę, że przecież istnieje Toronto.
ekstra voyage, swietna przygoda, bedzie co wspominac
Zazdro 500
Ekstra, dzięki za relację i gratulacje!
Petarda!!! :)
Gratulacje spełnienia marzeń :) Świetny art, faktycznie trzeba się kiedyś na mecz do Toronto wybrać, bo wizy to nam zniesie dopiero prezydent Donald Trump jr. jr. jr. jr.
Świetny artykuł. Dzięki Wbiłem też na Twojego bloga, 4 część o Malediwach i “ślub” rządzą ;-).