Flesz: “We Don’t Need You. Leave”

15
fot. AP Photo

Kevin Garnett był i jest moim ulubionym graczem. Było mu też oczywiście trudno kibicować, na pewno trudniej niż Timowi Duncanowi. Raz na jakiś czas skakał do twarzy o głowę mniejszym niż on europejskim rozgrywającym albo przyjmował pozycję futbolowego linebackera i uderzał dłońmi o parkiet przed J.J’em Bareą.

Dla nielicznych był inspiracją, dla większości bardzo łatwo narażał się na śmieszność.  Jeżeli jednak widziałeś go bijącego się w pierś, to tylko dlatego, że Garnett był duchowym przywódcą Minnesoty Timberwolves i później mistrzowskich Boston Celtics. Był underdogiem z upadłego, 15-tysięcznego miasteczka w biednej Południowej Karolinie, który dzięki mamie, trenerom i takim ludziom jak Sam Mitchell czy jego najlepszy przyjaciel Tyronn Lue (tak, ten sam) bardzo wcześnie nauczył czuć się komfortowo we własnej skórze. Możesz zobaczyć to nawet dziś w “Inside the NBA”, w TNT, w “Area 21” – ten sam K.G. #nevachange #please

Draymond Green zrobiony jest z bardzo podobnej gliny. Główną różnicą pomiędzy tymi dwoma charakterami – bo jako gracz Garnett poruszał się przecież niczym wlewany do misy gorący krem z czekolady, podczas gdy Draymond to jak odgryzanie kawałków gorzkiej, zziębłej po górskim treku – polega na tym, że w przeciwieństwie do K.G., Draymond myśli, że jest lepszy niż w rzeczywistości jest. To stoi właśnie za zeszłotygodniowym konfliktem w Golden State Warriors i to jest zarazem też przyczyną, dla której Golden State Warriors w 2014 roku ewoluowali w coś w rodzaju dynastii.

Z tych wielu doniesień prześcigających się w nich Wojnarowskich, Haynesów, Thompsonów, Charanii i Kawakamich, którzy próbowali przekazać nam co tak naprawdę wydarzyło się w końcówce meczu z Los Angeles Clippers, jeden cytat był moim zdaniem wagi superciężkiej. To mógł być najcięższy kaliber zdań postawionych obok siebie wytoczony kiedykolwiek w tej lidze. Mógł utrwalić się niczym CTE na korze mózgowej Duranta i może stać się w lipcu głównym powodem, dla którego Durant z Warriors odejdzie (będzie). Brzmiał jak slogan, jak coś co chciałbyś nadrukować sobie na koszulce, gdyby brakowało Ci odwagi, żeby powiedzieć koledze z biura, że wszyscy serdecznie mają go dosyć. I nie jest nawet tak istotne czy słowo w słowo tak brzmiało to co powiedział Draymond Green, ale to, że część ludzi myśli, że faktycznie tak było.

Jest to istotne dla K.D.

WE DON’T NEED YOU. WE WON WITHOUT YOU. LEAVE

We

Don’t

Need

You

LEAVE

Mam gęsią skórkę teraz, gdy patrzę akapit wyżej w starym, dobrym notatniku. Trudno pisać dalej – jest tak dobrze. Gratuluję frazy, jakby to powiedział Naczelnik, ojciec Jerzyka z “Tysiąca spokojnych miast”. Mistrzostwo minimalizmu, siła architektonicznego brutalizmu. Ze wszystkich sloganów, które trafiły na koszulki, najlepszy. Nie potrzebujemy Cię, wygraliśmy bez Ciebie, odejdź. Nawet jeśli raz Golden State Warriors wygrali bez Kyrie’ego Irvinga i Kevina Love’a na przeciw, żeby rok później przegrać, kiedy Irving już grał. To nieistotne, w głowie Draymonda.

Myślałem o tym incydencie przez cały ostatni tydzień. Trudno nie myśleć. Spójny i powszechny take, mój też zresztą, i Warriors także, pozwalał z maleńkiej morenki krytykować Draymonda za to, że przegiął przysłowiową pałę, za to z wysokiej górki powiedzieć (przepraszam: napisać w internecie…) “te, piesek, podkul ogon, bo bez Duranta nie wygrasz już tytułu”.

Z pewnością dużo łatwiej byłoby zbudować argument, że to co zapisałem w cudzysłowie jest kluczem do zrozumienia postawy Draymonda, zrozumienia jego nowo-powstałej ambicji, gdyby nie fakt, że już w trakcie pamiętnej serii z Oklahomą City Thunder i potem w trakcie przegranych finałów z Królem, to właśnie Draymond rekrutował Mr Game Six, mi uzmysławiając przy okazji do jakiego rozczarowującego punktu dotarła rywalizacja w naszej ulubionej lidze. Była to zresztą druga różnica między nim, a K.G., który przecież nie chciał zostawić Minnesoty. Robił swoje, tyle ile mógł.

Od tamtego czasu minęły jednak ponad dwa lata. Ponad dwa lata, które nawet naznaczone sukcesami nie przyniosły Kevinowi Durantowi spokoju. Widzimy to choćby, gdy w ostatnie, czy lato wcześniej, wdawał się w internetowe dysputy z 15-letnimi botami. Znamy już te wszystkie historie. Zresztą nawet teraz będąc wyzywanym przez Draymonda od dziwek naraził się na śmieszność. Co tam tytuły, echmmm tania biżuteria, kiedy świat pogardy wypchnął na tron idiotę z The Apprentice, a szydera to dziś najniżej wiszący owoc, który gdzieś ma twoje malutkie uczucia. Widzisz, bo lenistwem jest mówić, że Durant jest enigmą, że to nieodgadniony typ, że to człowiek głęboki i w jakimś tam stopniu może bardziej uduchowiony niż inni koszykarze pieszczoszek. Pewnie trochę mamisynek, ale idź wiń teraz za to Wandę, tylko przedostań się najpierw przez ogrodzenie pałacu i omiń osiemdziesiąt osiem rzędów samochodów. Durant cierpi na prześladujący współcześnie coraz większą liczbę osób syndrom bardzo częstej zmienności nastrojów. Piszę syndrom, bo zaraz gotowe to jest stać się chorobą. Jasne, jest też “poszukiwaczem”, nic w tym akurat złego, ale stymuluje go to, że w pewnym sensie jest anty-Ray’em Allenem, mężczyzną bez rutyny. To każdego dnia inny człowiek, we wtorek inny niż w piątek, rano inny niż zimą. Ci, którzy nie mają tego kłopotu bardzo łatwo mogą spojrzeć na niego z góry, jak robi to właśnie Draymond. Jednocześnie powinni też zdawać sobie sprawę, że to właśnie do tego typu stałych i konsekwentnych charakterów ludzie tacy jak Kevin Durant – niejednokrotnie zupełnie niepotrzebnie – aspirują.

Nie podejrzewam jednak, że Draymond Green o tym wie; że jest w stanie zrozumieć to i na swój sposób szanować. Zresztą nie musi. Sprawia wrażenie wyciąganej za uszy czwórki z plusem. Żaden to zarzut – czwórki z plusem robią zwłaszcza w tych czasach większe kariery, ale nie podejrzewam, że Draymond ma zrozumienie dla tego z czym ma do czynienia. Nie podejrzewam, że Draymond Green – znakomity w swoim mniemaniu, jak pisałem wyżej gracz – nawet jeśli wie o tej małej księżniczce, to chce o nią dbać. Albo dołączasz do programu, albo nie. Tam są drzwi. Przecież nawet Steve Kerr na koniec się przed Draymondem ugiął i Steve Kerr wie, że dziś już nie ma odwrotu. Dlatego przed nami czasy ciekawe.

Draymond Green widzi co się dzieje poza szatnią. Widzi i nie potrafi zrozumieć jak bardzo wrażliwy potrafi być Durant. Widzi, że dwa zdobyte pierścienie nie ukoiły jego duszy, widzi też, że to już nie jest paczka, z którą zdobył mistrzostwo w 2015 roku. Draymond Green może wcale nie chcieć uczestniczyć w szopce jaką jest countdown przed wolną agenturą Duranta. Tak jak gracze w szatni zeszłorocznych Cavaliers wątpiący w intencje Jamesa, Green najzwyczajniej wątpi w te Duranta, który przecież latem mógł podpisać z Warriors dłuższy kontrakt, ale wybrał umowę z najlepszym w tej dekadzie klubem “I will leave my options open” – tą prawdziwą dynastią, która najpewniej pokona nawet i Golden State Warriors.

Nie w tym rzecz, żeby niepewne jutro wisiało nad nami jak najłatwiejszy do zerwania owoc dla dziennikarzy, dla kibiców, dla nich – myśli Draymond. Nie w tym rzecz, mówię od ponad roku ja. Draymond Green chce powrotu starej paczki, Rossa, Chandlera i Joey’a. Chce wrócić się do starych czasów, teraz gdy zrozumiał, że popełnił błąd rekrutując Duranta. We Don’t Need You, Leave. Jak fajnie byłoby pozbyć się go i pokazać, że i bez niego jesteśmy w stanie zdobyć tytuł. Wtedy mogliby mnie cmoknąć.

Jak możesz być na to zły?

Jak możesz mieć o to do niego pretensje?

15 KOMENTARZE

  1. Kurde fajne spojrzenie na sprawę. Jednak zmiana otoczenia pozwala spojrzeć na tematy z innej perspektywy. Tą zmianę u MK zauważyłem już kilka palm temu, ale dopiero ten tekst mnie w mojej mglistej tezie utwierdził. Czuć w tym flaszu gorzka mieszanka pokory i doświadczenia, całkiem jak z tej czekolady trekingowej. Pozdrawiam

    0
  2. Dla mnie jeżeli ktoś jest niestały w poglądach to właśnie Draymond, który skoro wszedł na drogę zrekrutujmy KD bo nas Lebron bije, to niech przy tym zostanie, a nie nagle, a w 88 to pamiętasz jak żeśmy wygrywali bez KD. A tak to robi z całej sytuacji to co robią dziś politycy zakładając, że nie wynaleziono internetu i ludzi nie wiedzą co kto mówił/robił 2 lata temu.

    0
    • Takie podejście to bardzo duże uproszczenie ludzkiej psychiki i ludzkich relacji. To nie jest tak, że Dupek-Green powiedział co powiedział po miesiącu od przyjścia KD. Po 2 latach ich relacje zapewne wyglądają inaczej. Dodatkowo Dupek może rzeczywiście czuć się rozczarowany tym, że KD pomimo zwycięstw cały czas szuka. Co nie zmienia faktu, że zachował się beznadziejnie. W nosie mam jego temperament i jego racje. Po samych wynikach drużyny po wydarzeniu widać, że to nie był żaden nie dojrzały wybuch złości, to były, pewnie nie do końca świadome ale jednak, działania wysadzające drużynę od środka. Od jednego z liderów, w tym werbalnego, oczekiwałbym reakcji uwzględniających ewentualne konsekwencje. Obiektywnie mam do Greena o to pretensje, subiektywnie bardzo się cieszę, że projekt GSW raczej dobiega końca, choć nie wykluczam mistrzostwa (o ile będą zdrowi).

      0
    • Po pierwsze PeLe świetnie opisał pierwszy bład, który popełniasz w swoim myśleniu, bo przecież zmiana zdania o kolegowaniu się to normalna sprawa. Chłopaki się lubili, bo mieli fajne relacje jak mogli się raz na jakiś czas spiknąć, a teraz nie tylko widzą się w wolnym czasie, ale też razem pracują i większość dnia są na siebie skazani. To dość mocno zmienia optykę na druga osobę.

      Ja za to chciałem dodać, ze porównanie z politykami baaaaardzo przestrzelone. Kurde! Mówimy o wypowiedzi gościa w trakcie kłótni, to nie jest jakiś statement na konferencji prasowej. Zanim zaczniecie pisać takie rzeczy to zastanówcie się chwilę! Ludzie już tak mają, że jak się kłócą to nie myślą o takich rzeczach jak ciągłość w poglądach. To co różni Drymonda od Ciebie, to fakt, że jak Ty z ziomkiem pójdziesz na noże, to nikt z tym nie leci do mediów. Nie traktujmy tego jak linii partyjnej i zachowajmy chłodną głowę. Bądźmy jak red. Kwiatkowski, który popełnił świetną analizę.

      0