Tylko niepokonani dotąd Milwaukee Bucks (7) i Golden State Warriors z niesamowitymi popisami strzeleckimi swoich gwiazdorów (5) mają obecnie dłuższe serie zwycięstw niż Sacramento Kings, którzy wczoraj wygrali czwarty mecz z rzędu. Tak, mówimy o Sacramento Kings. Tej drużynie dysponującej zdecydowanie najsłabszym składem w mocnej Konferencji Zachodniej, która od lat znajduje się na dnie NBA i teraz miała tylko pełnić rolę chłopców do bicia. I oczywiście to tylko seria czterech wygranych, to nadal dopiero pierwsze tygodnie sezonu, ale mimo wszystko w Sacramento mają się z czego cieszyć, bo już dawno nie oglądali tak udanego startu w wykonaniu swojego zespołu.
Wreszcie można coś dobrego napisać o mojej drużynie i muszę to wykorzystać, bo jako, że staram się im kibicować już od kilku lat, dobrze wiem, że to może długo nie potrwać. Lepiej więc nie zwlekać. W końcu wszyscy dobrze pamiętamy jak zakończyło się to poprzednim razem, kiedy Kings byli objawieniem początku sezonu 2014/15. Wtedy wystartowali od 5-1, ale kiedy już zaczęło się wydawać, że to może wreszcie być ten rok, w którym DeMarcus Cousisns doprowadzi drużynę do playoffów, z powodów zdrowotnych wypadł z gry na kilka meczów, a po kilku porażkach Kings niespodziewanie zwolnili Mike’a Malone’a. Wszystko się posypało i to na ich własną prośbę, ponieważ Vivek Ranadive miał inną wizję swojego zespołu. Co z tego, że wolne, defensywne granie przynosiło rezultaty, skoro on chciał szybkiego tempa i dużej liczby punktów. Potem pod George’m Karlem grali szybciej, nawet najszybciej w lidze, ale nikt nie chciał tego oglądać, bo byli fatalną drużyną.
Dużo było zamieszania w Sacramento w ostatnich latach, ale wygląda na to, że teraz dotarliśmy do momentu, w którym zaczynają się tworzyć fundamenty ciekawego, młodego zespołu. Kings grają tak, jak od zawsze oczekiwał tego ich właściciel, nakręcając tempo, ale też mają do tego odpowiedni personel. Wreszcie stawiają na swoich młodych zawodników, którzy wreszcie potwierdzają swój potencjał i tworzą zaskakująco zgraną grupę. I to przełożyło się już na pięć zwycięstw w pierwszych ośmiu meczach, a od 2014/15 nie byli na plusie tak ‘daleko’ w sezonie. Nikt oczywiście nie oczekuje, że Kings utrzymają to i będą bić się o playoffy, ale wreszcie dzieje się coś pozytywnego. W końcu stali się drużyną, której chce się kibicować i którą chce się oglądać, bo starają się, walczą na całym parkiecie i zaskoczyli ligę znacznie lepszą grą, niż można było się po nich spodziewać.
Kings przede wszystkim mocno naciskają tempo (obecnie 107.2 posiadań PER-48, obecnie drugie najszybsze), co przekłada się na średnią 116.5 punktów, ale też czasami może skoczyć się tak jak przeciwko Pelicans, kiedy stracili aż 149 punktów. Zdążyli już jednak pokazać, że pchając piłkę do przodu nie zamierzają zapominać o obronie i dwa razy wygrali zatrzymując rywali poniżej 100 punktów. Od razu przypomnijmy, że w poprzednim sezonie byli najwolniej grającą drużyną w całej lidze. Tylko kiedy De’Aaron Fox wchodził na parkiet zaczynali więcej biegać, ale w pierwszej części sezonu to George Hill był podstawowym rozgrywającym, powoli przeprowadzając piłkę do ataku, a też sporo grał wolny Zach Randolph. Teraz wreszcie uwolnili Foxa oddając mu kluczyki do prowadzenia drużyny i widać, że bardzo dobrze się w tym czuje (17.5 punktów i 6.9 asyst ). Z-Bo natomiast jest poza rotacją i jeszcze nie pojawił się na boisku w tym sezonie, a kluczową rolę stretch-czwórki odgrywa pozyskany w wakacje Nemanja Bjelica.
Wreszcie dodali weterana, który naprawdę pasuje do drużyny, a Bjelica po wyrwaniu się z Minnesoty wreszcie może pokazać pełnie swoich możliwości (15.1 punktów, 6.5 zbiórek i 3 asysty). Jest też jak na razie najlepszym strzelcem na dystansie w Sacramento trafiając 18 trójek ze skutecznością 55%. Cała drużyna trafia aż 40% za trzy, co jest czwartym najlepszym wynikiem, jednak niewiele oddają tych rzutów i pod tym względem znajdują się dopiero na 26. miejscu. Ale też ten problem braku trójek pomaga im zniwelować szybkie tempo, które ułatwia dostawanie się do kosza i zdobywają średnio 58 punktów w pomalowanym (4. miejsce). Tymczasem w strefie podkoszowej bardzo dobrze spisuje się Willie Cauley-Stein, który zgodnie z zapowiedziami z wakacji, ustabilizował swoją formę i teraz po raz czwarty z rzędu zanotował duble-double, co jest najdłuższą taką serią w jego karierze (średnio 17.4 punktów i 9 zbiórek). Również Buddy Hield ma obecnie najlepszą w karierze serię czterech występów z ponad 20 punktami. Na starcie swojego trzeciego roku w lidze coraz bardziej udowodnia swój strzelecki potencjał i rozstrzelał się na średnio 18.9 punktów przy 52% z gry i 45% za trzy.
Okazuje się, że młodzież w Sacramento może jednak wyglądać obiecująco, a nawet nie wspomniałem o Marvine Bagley’u, który wchodząc z ławki też już miał kilka bardzo dobrych występów. Do tego cały czas czekamy na powrót kontuzjowanego Bogdana Bogdanovica.
czwartek (5-3) 3w4 Sacramento @ (2-5) 3w4 Atlanta 0:30
Jutro ze względu święto nie będzie Dniówki, dlatego dzisiaj też o czwartkowych meczach.
Jutro Kings kontynuują swoją trasę wyjazdową w Atlancie, więc jest szansa, żeby jeszcze poprawili ten udany start sezonu zanim odwiedzą Milwaukee, a potem już u siebie zmierzą się z Raptors. Nie wiem jak dalej to się potoczy, a znając historię Kings do wszystkich dobrych rzeczy z nimi związanymi trzeba podchodzić z dużą rezerwą, bo to zaraz może prysnąć, ale póki co jest się z czego cieszyć. Dawno nie było aż tylu powodów do zadowolenia, a samo to, to już dużo. Go Kings!
(4-2) New Orleans @ (7-1) 3w4 Golden State 3:30
Kolejny mecz Warriors i kto tym razem będzie gorący, jaki rekord zostanie pobity?
To, że trzeci strzelec drużyny może zrobić to, co Klay Thompson zrobił w Chicago oczywiście świetnie pokazuje gdzie są Warriors, a gdzie pozostałe 29 drużyn i dlaczego rywalizacja o mistrzostwo nie ma większego sensu. Ale przynajmniej teraz Warriors prezentują ten swój ogromny potencjał już na początku fazy zasadniczej, zapewniając sobie i nam świetną rozgrywkę. To duża różnica po tym poprzednim sezonie, kiedy wyglądali na znudzonych, zmęczonych i przez kilka miesięcy tylko czekali na playoffy. Teraz znowu się bawią, są naprawdę fun-to-watch i powoli każdy ich mecz staje się wydarzeniem, bo prawie w każdym oglądamy jakiś strzelecki popis. Pod tym względem przypomina to trochę tamten rekordowy sezon 2015/16, kiedy też czekało się na każdy kolejny występ Warriors, żeby zobaczyć co tym razem zaprezentują i czy znowu wygrają. Teraz oczywiście nie będą gonić rekordu zwycięstw, ale zastępują to imponującymi występami indywidualnymi. I kiedy już myślisz, że cię nie zaskoczą, bo co z tego, że Curry albo KD znowu się rozstrzela, to nagle pojawia się Klay, który przełamuje swoją niemoc strzelecką trafiając aż 14 trójek!
Dla upamiętnienia tego niesamowitego występu, jeszcze krótkie podsumowanie i najciekawsze cyferki: 52 punkty, 29 rzutów z gry, w tym 14/24 za trzy. Na boisku spędził tyko 26 minut i 33 sekundy, na dobre schodząc na ławkę na 4 minuty przed końcem trzeciej kwarty… Gdyby tylko było jeszcze po co grać, mógłby wyśrubować ten rekord. Ale tak przynajmniej już za chwilę on albo Steph będą mogli go ponownie pobić. Curry pomógł mu poprawić swój dotychczasowy rekord nie tylko asystując przy czterech trójkach, ale też stawiając zasłony, na których Zach LaVine nie mógł nie zostać. Przy aż połowie z tych 14 trójek asystował Draymond Green, podczas gdy Durant tylko raz, ale za to przy tej ostatniej, rekordowej. Dwa razy Klay trafił zza łuku bez asysty. W sumie w całym meczu zdobył tyle samo punktów ile razy miał piłkę w rękach, a trzymał ją łącznie przez zaledwie 96 sekund. Chwytał, rzucał i trafiał jak przystało na zabójczego snajpera.
Kiedy Thompson rzucił swoje rekordowe 60 punktów, wystarczyło mu do tego tylko 29 minut i 3 sekundy gry. Tak więc już po raz drugi zdobył ponad 50 punktów w niespełna 30 minut. Poza nim, nikt w historii nie zrobił tego ani razu. Jeszcze tylko Damian Lillard i CJ McCollum zanotowali równo 50 punktów w niecałe 30 minut.
Mecz kończył w opasce zakrywającej rozcięcie na czole, jakiego doznał przy zderzeniu z Damianem Jonesem i porównał siebie do Jackie’go Moona.
“I looked like Jackie Moon out there. I was feeling good, and he’s one of my favorite characters in all of sports movies, so it’s part of why I broke the record.”
Nie wiadomo czy Anthony Davis dzisiaj wróci do gry. Alvin Gentry powiedział, że ocenią jego stan zdrowia po porannej rzutówce. Na pewno nie będzie Elfrida Paytona. A już jutro Pelicans grają kolejny ważny mecz w Portland.
czwartek 3w4b2b New Orleans @ (5-2) 3w4 Portland 3:30
Blazers bardzo dobrze rozpoczęli te rozgrywki, ale teraz wracają z trasy po Wschodzie i będą musieli zmierzyć się z demonami przedniego sezonu. Z drużyną, która zniszczyła ich w czterech meczach, przeganiając z playoffów. Na pewno będą bardzo zmotywowani, żeby pokazać, że wyciągnęli wnioski z tamtej klęski i znaleźli odpowiedź na obronę Pelicans. Ale będzie można to sprawdzić tylko jeśli AD zagra.
(4-2) San Antonio @ (1-5) Phoenix 3:30
Nowy lider Spurs jest piątym najlepszym strzelcem ligi (28.3 punktów) i trafia clutch rzuty, które ostatnio zapewniły im zwycięstwo w dogrywce przeciwko Mavs, ale o tym, że jest świetnym strzelcem wiemy od dawna. Najbardziej imponujące jest natomiast to, że po sześciu meczach sezonu DeMar DeRozan zalicza średnio aż 8 asyst. Przy problemach z rozgrywającymi, których stracili przez kontuzje, Gregg Popovich oddał piłkę DeRozanowi i to on obecnie w największym stopniu zajmuje się prowadzeniem gry. A mówimy o zawodniku, który przez większość swojej kariery nie był znany z kreowania partnerów i dopiero w zeszłym roku znacząco poprawił ten element gry, częściej i lepiej szukając kolegów podaniami. Zrobił wtedy duży skok na średnio 5.2 asysty (wcześniej 2.8 w karierze), a teraz jeszcze bardziej to poprawił. Ustanowił już swój rekord z 14 asystami i w dotychczasowych sześciu meczach tylko dwa razy zanotował ich mniej niż 8. (W zeszłym sezonie miał 15 występów z co najmniej 8 asystami, po tym jak przez pierwsze osiem lat łącznie tylko 19.) Dzięki temu też już dwa razy był bardzo blisko pierwszego w karierze triple-double. W obu meczach przeciwko Lakers – najpierw zabrakło mu dwóch zbiórek, później dwóch asyst.
Suns dzisiaj znowu mogą być bez Devina Bookera, a skoro jesteśmy przy ekipie z Phoenix trzeba wspomnieć o mijającym dzisiaj ligowym deadline’ie.
Dzisiaj drużyny mają ostatni moment, aby podjąć decyzję odnośnie opcji na sezon 2019/20 w debiutanckich kontraktach swoich zawodników. W zdecydowanej większości to tylko formalność i te opcje są podejmowane, dlatego najciekawsze są przypadki, gdy drużyny z tego rezygnują. Suns właśnie zdecydowali się nie podejmować opcji wartej $5.8mln dla Dragana Bendera. W 2016 wybrali go z czwartym numerem w drafcie, widząc nim kolejnego wysokiego gwiazdora z Europy, 7-footera z rzutem, ale nie spełnił pokładanych w nim oczekiwań. Jest ogromnym rozczarowaniem i mimo że dopiero w przyszłym miesiącu skończy 21 lat, w Phoenix stracili już nadzieję, że nadal warto czekać na jego rozwój. W zeszłym sezonie wystąpił we wszystkich 82 meczach, więc miał szasnę pokazać na co go stać, ale tego nie wykorzystał, a teraz Igor Kokoszkow najwidoczniej też nie jest w stanie nic więcej z niego wyciągnąć. W preseason zdobył tylko 19 punktów w 85 minut, a od startu sezonu pojawił się w trzech meczach na łącznie 11 minut.
Przypomnijmy, że już w minione wakacje Suns zrezygnowali z innego zawodnika z tamtego draftu i przehandlowali Marquese’a Chrissa (nr 8). W jego przypadku również wszystko wskazuje na to, że Rockets nie podejmą opcji w kontrakcie na czwarty rok. Chriss także mocno rozczarowywał w zeszłym sezonie. Obecnie zmaga się z kłopotami zdrowotnymi od preseason, więc nie miał okazji za wiele pokazać, ale Rockets i tak zapewne niewiele się po nim spodziewają i wolą zachować elastyczność, zamiast trzymać $4mln jego pensji.
Według doniesień Wojnarowskiego, także Pistons zrezygnują z opcji w umowie Henry’ego Ellensona (nr 18). W dwóch pierwszych sezonach wystąpił on tylko 58 meczów. Teraz po odejściu Anthony’ego Tollivera i przy problemach zdrowotnych Jona Leuera, miała dla niego otworzyć się szansa na wywalczenie miejsca w rotacji, ale nie przekonał do siebie Dwane’a Casey’a. Jak na razie pojawił się w grze tylko na 8 minut w garbage time z Celtics.
Niewykorzystanie opcji w kontrakcie oznacza, że Bender, Chriss i Ellenson w przyszłym offseason staną się niezastrzeżonym wolnym agentem.
Na koniec trzeba jeszcze wspomnieć o najciekawszym meczu nocy z czwartku na piątek.
czwartku (7-0) Milwaukee @ (5-2) Boston 1:00
Rewanż za ostatnie playoffy. Starcie dwóch najlepiej obecnie broniących drużyn ligi. Pojedynek ostatniej niepokonanej drużyny z faworytami do wygrania Wschodu. Pierwsze spotkanie Mike’a Budenholzera w roli coacha Bucks z Bradem Stevensem. Kolejna odsłona rywalizacji Terry’ego Roziera z Ericem Bledsoe. Po prostu must-watch… Oby tylko Giannis Antetokounmpo zdarzył się wyleczyć.
Pozostałe mecze
(4-2) b2b Detroit @ (2-5) 3w4 Brooklyn 0:30
(4-3) Indiana @ (2-5) New York 1:00
(5-1) Denver @ (2-5) Chicago 1:00
(4-2) Utah @ (3-4) Minnesota 1:00
(2-5) 3w4 Dallas @ (2-5) LA Lakers 3:30
CZWARTEK
(2-4) Oklahoma City @ (4-4) Charlotte 0:00
(4-3) LA Clippers @ (4-4) 3w4 Philadelphia 0:00
3w4b2b Denver @ (1-6) Cleveland 0:00
Adam, dobra robota – dzieki.
Dzięki Adamie za tekst. Chciałbym jednak byś pamiętał, że Wila Nuff oczekuje! „Nikt oczywiście nie oczekuje, że Kings utrzymają to i będą bić się o playoffy, ale wreszcie dzieje się coś pozytywnego” :) Pozdrawiam
DeRozan jest kozacki na starcie sezonu!
Mi tylko nie pasuje jedna rzecz. Dlaczego niby Sacramento Kings dysponują ZDECYDOWANIE najsłabszym składem w swojej konferencji? Czyli, że skład Phoenix Suns, Memphis Grizzlies czy Dallas Mavericks jest dużo lepszy? Czy to po prostu ta klątwa ssania od lat Kings jest tak wielka, że nawet mając zawodników miejscami porównywalnych z tymi teamami powyżej i tak muszą być ‘Zdecydowanie’ gorsi? :->