Dość swojsko brzmiące nazwisko bohatera tekstu idące w parze ze słowem “Playboy” w tytule, nie są tu żadną pomyłką, ani nadużyciem.
Bob Netolicky potrafił grać, a jednocześnie dobrze się bawić. Jeżeli dodać do tego fakt, że obie te rzeczy robił w najbardziej koszykarskim stanie w Ameryce, to wiadomo, że jest to nietuzinkowa postać w historii Indiany Pacers.
Po dłuższej przerwie cofamy się dziś znowu do barwnych dziejów ABA i jej kolorowych niczym oficjalna ligowa piłka, osobowości. Te nie zawsze różowe, aczkolwiek ciekawe lata 70-te dały zawodowej koszykówce wiele przypadków godnych przypomnienia. Wcześniej, była okazja do przybliżenia sylwetek klasycznych zbirów ABA, z czego jeden później dosłownie zaginął w akcji oraz jednego lowelasa o aparycji Burta Reynoldsa, który również nie unikał siłowych rozwiązań.
Tym razem pora na historię człowieka, który idealnie pasował do swoich czasów. Czas wolny od koszykówki poświęcał na kolekcjonowaniu luksusowych samochodów, kupowaniu egzotycznych zwierząt oraz przede wszystkich na prowadzeniu klubu nocnego, który z czasem stał się jednym z najpopularniejszych miejsc w Indianapolis na przełomie lat 60-tych i 70-tych.
Bohater niniejszego tekstu to bawidamek, nie bójmy się wręcz użyć słowa absztyfikant, a przy okazji jedna z największych sław ABA, która – to tak dla ciekawostki – urodziny obchodzi dokładnie tego samego dnia co Maciej Kwiatkowski. Oto sylwetka Boba Netolickiego.
Podobnie jak w wielu innych przypadkach graczy, którzy przez całe swoje kariery byli związani wyłącznie z ABA, nie jest łatwo o jakieś bardziej zaawansowane materiały filmowe. Gdybyśmy chcieli ograniczyć się wyłącznie do opisów i legend omawiających boiskowe umiejętności Netolickiego, dowiedzielibyśmy się jednak, że jego gra była dosyć współczesna. Około 100 kilo białego centra lub skrzydłowego z modną wówczas grzywką, obdarzonego ponoć naprawdę niezłym rzutem. Brzmi to w końcu nie mniej europejsko, niż jego nazwisko. Do tego Bob nie miał oporów przed twardym zastawianiem, dzięki czemu na koniec kariery zajął piąte miejsce na liście najlepiej zbierających w historii ligi ABA.
W latach 60-tych ubiegłego wieku Netolicky był pewnie jedną z największych sensacji rodem z San Francisco obok niesławnego Zodiaka. Choć kuszony przez San Diego Rockets, którzy wybrali go w drugiej rundzie draftu 1967 roku z nr 18 (zaraz po wyborze Knicks i Philu Jacksonie), nigdy nie zdecydował się na przejście do NBA.
Ku zaskoczeniu wielu, Bob Netolicky preferował grę dla świeżo powstałej ligi ABA. Od sezonu 1967/68 miał reprezentować barwy Indiany Pacers.
“Nie podpisałem kontraktu z klubem aż do mojej drugiej wizyty w Indianapolis. Za pierwszym razem, po prostu oprowadzili mnie po mieście i zaproponowali kontrakt w wysokości chyba 15 000 dolarów rocznie. Z tego co pamiętam, odrzuciłem tę ofertę i wróciłem na uczelnię. Postanowiłem, że poczekam do draftu NBA i zobaczę jak rozwinie się sytuacja.
Okazało się, że w pierwszej rundzie Rockets wybrali Pata Rileya, a mnie zaraz po nim w drugiej rundzie. Następnego dnia zadzwonił do mnie Dick Tinkham (pierwszy właściciel Pacers) i powiedział, żebym niczego nie podpisywał, dopóki ze mną nie porozmawia. Chyba obawiał się, że uznam San Diego za lepsze miejsce do życia niż Indianapolis.” – wspominał Netolicky w książce “Loose Balls”.
Ostatecznie obie strony dość szybko doszły do porozumienia. Netolicky miał otrzymać za swój pierwszy rok gry w Pacers 16,5 tysiąca dolarów oraz specjalny bonus od klubu – Chevroleta Corvettę.
Zresztą, pieniądze nie były wcale kluczowe w przypadku Netolickiego. Od urodzenia nie musiał się o nie specjalnie troszczyć.
“(…) Wybraliśmy Netolickiego zaraz po Jimie Walkerze z Providence (ojciec Jalena Rose’a – przyp. PK), który ostatecznie wybrał grę w NBA. Mimo że był na finiszu swojej gry w college’u, miał już 25 lat. Sporo czasu na uczelni spędził po prostu na imprezowaniu. Miał dość wątpliwą reputację.
Pochodził z zamożnej rodziny, jego ojciec był znanym chirurgiem. Podobno w swoim akademiku trzymał lwa, który spał w wannie. Ale poza tym wszystkim słyszałem po prostu, że Neto naprawdę umie grać, więc reszta tak naprawdę niewiele mnie obchodziła” – mówił z kolei Mike Storen, ówczesny generalny menadżer Pacers, który kontrakt z Netolickim miał podpisać przy piwie w swoim skromnym biurze.
“Neto tak naprawdę nie potrzebował pieniędzy, bo był bogaczem. Kiedy odbierałem go z lotniska swoim starym kombiakiem, prawie mnie wyśmiał” – dodał Storen.
Szczegóły pozyskania Netolickiego nie są wcale aż tak dziwaczne, gdy porówna się je z okolicznościami, w jakich do Pacers trafiali inni zawodnicy.
Pierwszy nabytek Pacers, a jednocześnie późniejsza gwiazda zespołu, została pozyskana prosto z fabryki General Motors.
Roger Brown, bo o nim mowa, był koszykarskim fenomenem na uczelni Dayton, legendą nowojorskich boisk, ale jego domniemane kontakty ze światem przestępczym i z Jackiem Molinasem, który miał kontrolować wyniki meczów w lidze uniwersyteckiej, sprawiły, że Brown był persona non grata dla NBA, podobnie zresztą jak jego dobry kumpel z Brooklynu, Connie Hawkins.
Po opuszczeniu uczelni Brown imał się różnych zajęć. Przez pięć lat pracował fizycznie w trybie zmianowym w fabryce General Motors za 114 dolarów tygodniowo. W koszykówkę grywał jedynie okazjonalnie. Część swoich najlepszych lat spędził w rozgrywkach AAU w drużynie Jones Morticians.
Gdyby nie Mike Storen i jego bliskie relacje z Oscarem Robertsonem z czasów Cincinnati Royals, świat zawodowej koszykówki pewnie nigdy nie usłyszałby o Brownie. To właśnie “Big O” był tym, który polecił Storenowi odnalezienie i namówienie do gry byłego lidera Dayton Flyers. Ta pozornie szalona decyzja okazała się strzałem w dziesiątkę. Brown bez większego namysłu zgodził się na ostatnią szansę wskrzeszenia swojej koszykarskiej kariery i stał się jedną z największych gwiazd ABA. W 2013 roku został pośmiertnie wybrany do Hall of Fame.
Sukcesy Pacers nie byłyby oczywiście możliwe bez Netolickiego.
Mimo, że początkowo stworzenie zawodowego klubu w mieście zorientowanym przede wszystkich na rozgrywki szkolne i uczelniane, było przez wielu postrzegane jako potencjalny niewypał, to jednak szybko okazało się, że Indianapolis zakochało się w swoich Pacers. Była to wręcz miłość od pierwszego wejrzenia, przynajmniej w przypadku fanek, dla których Netolicky stał się obiektem westchnień. On sam chętnie korzystał z tego zainteresowania i co chwila pojawiał się w towarzystwie z inną kobietą.
Na mecz otwarcia z Kentucky Colonels 14 października 1967 r. w hali Indiana State Fair Coliseum stawiło się podobno ponad 10 tysięcy kibiców – więcej niż było miejsc siedzących. W porównaniu do opustoszałych hal w innych miastach z klubami ABA, był to absolutny rekord frekwencji.
Pierwszy sezon Pacers był jak ta często przytaczana kolejka górska. Zaczęli ostro, wygrywając 13 z pierwszych 16 meczów. Później jednak przyszedł wyraźny kryzys i ostatecznie zakończyli sezon z bilansem 38 wygranych i 40 porażek. Sporą rolę w słabszej drugiej połowie sezonu miał fakt, że w pewnym momencie w Indianie zabrakło siły pod koszem. Grający nieco z konieczności na środku Netolicky miał przymusową przerwę, bo zachorował… na świnkę. Tym samym Pacers zostali właściwie bez centra w składzie. Przez jakiś czas grał u nich kontrowersyjny Reggie Harding, ale najczęściej rola środkowego przypadała niejakiemu George’owi Peeblesowi, który przy nieco ponad 2 metrach wzrostu i 85 kg wagi, nie do końca się do tego nadawał.
“(…) Zmiennikiem Neto był George Peebles. Świetny gość, ale jego zasięg rzutu nie przekraczał 10 cm, a i z tej odległości trafiał jedynie 40% swoich rzutów. W tej sytuacji musieliśmy szukać innych rozwiązań.
Padło nazwisko Reggie’ego Hardinga. Generalnie nie bierzesz pod uwagę podpisania kontraktu z kimś takim, o ile nie jesteś zdesperowany. A my byliśmy bardzo zdesperowani. Harding miał za sobą kilka epizodów w NBA, ale z każdego klubu był wyrzucany. Ten gość stanowił olbrzymi problem. Jeden z menadżerów powiedział mi o nim, że to “siedem stóp chodzących kłopotów”, ale przecież pilnie potrzebowaliśmy kogoś wysokiego. Był jedynym wolnym agentem do wzięcia i to tylko dlatego, że akurat wyszedł z więzienia” – wspominał tamten czas Mike Storen.
Sam Netolicky, kiedy akurat nie zmagał się chorobą wieku dziecięcego, grał jednak lepiej niż solidnie – jako debiutant miał średnio ponad 16 punktów oraz 11 zbiórek. Wystąpił też w All-Star Game, co miało mu się przytrafiać jeszcze przez trzy kolejne sezony.
Przy okazji Netolicky nie zapominał o tym, żeby żyć jak na gwiazdę przystało.
Dokładał wszelkich starań, aby w jego szafie nie brakowało modnych i ekstrawaganckich ciuchów. Do posiadanego już wcześniej lwa, dokupił sobie ocelota, a w jego garażu pojawiały się nowe luksusowe samochody na czele z pomarańczowym Porsche 911 Targa. Punktem kulminacyjnym była jednak decyzja, jaką podjął pod koniec 1969 r. Zamierzał otworzyć w Indianapolis klub, jakiego wcześniej tam nie było. Lokalne media ochrzciły go nawet mianem koszykarskiej wersji Joe Namatha, legendarnego quarterbacka New York Jets, znanego również z pozasportowych wyczynów. “Broadway Joe”, jak każdy, miewał w życiu swoje lepsze i gorsze momenty.
Klub Neto’s mieścił się na rogu Keystone Avenue i 38. ulicy przy Meadows Shopping Plaza. Po każdym meczu Pacers łatwo można było poznać czy w lokalu odbywa się jakaś impreza z udziałem miejscowych bohaterów. Wystarczyło spojrzeć na samochody zaparkowane przed klubem. Roger Brown woził się różowym Cadillaciem El Dorado. Podobny model, ale w zielonym kolorze reprezentował Freddie Lewis. Z kolei charakterystyczna 427 Cobra należała do Jimmy’ego Rayla.
Lokal Neto’s stał się w pewnym momencie kultowym klubem w uchodzącym raczej za zadupie Indianapolis. Było to regularne miejsce spotkań nie tylko graczy Pacers, ale również przyjezdnych drużyn, które akurat były w mieście. Po latach Netolicky przyznał, że dawał graczom rywali darmowe drinki, aby nieco “wymęczyć” ich przed meczem z Pacers.
W klubie odbywały się też regularne imprezy ze striptizem, na które męską część miejscowych kibiców nie trzeba było dwa razy zapraszać.
Nieco nieskromnie Netolicky opisuje swój klub jako miejsce, w którym w swoich najlepszych latach, po prostu wypadało bywać. Podobno część kibiców opuszczała przedwcześnie mecze Pacers tylko dlatego, żeby zarezerwować sobie jak najlepsze miejsce przy samym barze. Sportowy, dość nietuzinkowy wówczas charakter miejsca sprawiał, że od czasu do czasu można było tam spotkać nawet znane gwiazdy telewizji, takie jak Bill Cosby, James Garner czy Paul Newman.
Stałym bywalcem był też późniejszy trener Indiany i autor ich największych sukcesów Robert “Slick” Leonard. Jedną z jego filozofii było podtrzymywanie jak najlepszych relacji w drużynie, stąd zakrapiane imprezy w Neto’s wydawały się być nieodłącznym elementem dominacji Pacers w ABA.
Dzisiaj po klubie Neto’s nie ma już niestety śladu. Na przełomie lat dzielnica Meadows znacznie zmieniła swoje oblicze. Dziś uznawana jest za jedną z najgorszych okolic Indianapolis.
Zanim jednak do tego doszło, ściany lokalu mogły zaobserwać niejedną bibę. W końcu powodów do świętowania w Indianapolis nie brakowało. Dla przypomnienia – Pacers byli najbardziej utytułowanym zespołem w historii ABA. W ciągu 9 lat istnienia ligi aż pięciokrotnie grali w finałach, z czego trzy zakończyły się dla nich pomyślnie.
Te sukcesy nie były możliwe bez udziału wspomnianego wyżej trenera Leonarda. Była to absolutna legenda stanu Indiana. Urodził się w Terre Haute. Później grał w barwach uniwersytetu Indiana. Nie było po prostu lepszej osoby do zdobycia przychylności miejscowych fanów i poprowadzenia Pacers do znaczących osiągnięć.
Leonard porzucił pracę jako sprzedawca biżuterii i przyjął stanowisko trenera Pacers na początku sezonu 1968/69. Zastąpił sympatycznego, aczkolwiek chyba zbyt młodego wówczas Larry’ego Stavermana. Leonard wprowadził nieco więcej twardości w prowadzeniu zespołu, nie zapominając przy tym o zachowaniu odpowiedniej atmosfery w ekipie (patrz wzmianka o imprezach integracyjnych).
Leonardowi w odnoszeniu kolejnych zwycięstw na pewno nie przeszkodził fakt, że skład Pacers został wzmocniony Melem Danielsem. Nie brakowało opinii, że był to najlepszy środkowy w historii ABA obok Artisa Gilmore’a. Nie stronił od twardej gry, ani “solówek” z rywalami, jeżeli była taka potrzeba. Wszak kary finansowe za takie przewinienia były wtedy dość symboliczne.
Prywatnie, co istotne, Daniels był bardzo bliskim przyjacielem Netolickiego, a ich znajomość trwała do samego końca. Wielki center Pacers zmarł w październiku 2015 roku na zawał serca. Osobą, która do ostatniej chwili walczyła o jego życie i przeprowadzała reanimację był właśnie Neto.
Wracając z kolei do trenera Leonarda, warto nadmienić, że on także nie należał do tych, którzy chowali głowę w piasek podczas nerwowych starć. Niejednokrotnie, w sposób nieprzystający zawodowym trenerom, reagował na niesportowe zajścia na boisku. Ścierał się nie tylko z sędziami, ale również graczami drużyn przeciwnych, w tym m.in. z siejącym postrach Warrenem Jabalim.
Podczas jednego z incydentów rzucił stojakiem z piłkami w jednego z arbitrów. W tym czasie Mike Storen – wcześniej GM Pacers – był już komisarzem ABA i decydował o wysokości kar finansowych. Podczas spotkania z Leonardem, Storen wyraził swoją dezaprobatę za incydent ze stojakiem i nałożył na trenera grzywnę w wysokości tysiąca dolarów. Leonard zgodził się z wysokością kary, po czym – w swoim stylu – zaprosił po starej znajomości komisarza ligi na piwo.
Trener Leonard był jak ojciec. Jak matka. Albo bardziej jak surowa matka. Potrafił motywować na różne sposoby. Kiedyś podczas meczu w Minnesocie (przeciwko Muskies lub Pipers – istnieją sprzeczne wersje) był niezadowolony z postawy Netolickiego i w przerwie gonił go po szatni z kijem hokejowym (był akurat pod ręką, ponieważ Pacers zajęli pomieszczenie zarezerwowane na co dzień dla hokeistów). Nie było w tym zresztą niczego niezwykłego, bo Leonard często miał coś za złe swojemu skrzydłowemu.
Innym razem zdjął go z boiska w drugiej kwarcie, twierdząc, że za mało angażuje się w walkę pod koszami. Netolicky miał już wówczas 13 zebranych piłek na koncie, ale dla trenera Leonarda to było za mało. Twierdził, że gdyby tylko mu się chciało, powinien już mieć 20 zbiórek przed końcem pierwszej połowy.
Kiedy przychodziło jednak co do czego, Leonard mógł liczyć na swojego skrzydłowego. Weźmy na przykład pierwsze wygrane finały Pacers z 1970 r. przeciwko Los Angeles Stars, gdzie był kluczowym graczem Indiany obok Browna (w ostatnich trzech meczach kolejno: 53, 39 i 45 punktów) i Danielsa (dwa mecze z 27 zbiórkami). Netolicky miał w tamtej serii średnio 20,3 punktów oraz 12,7 zbiórek. Po wygranej w ostatnim szóstym spotkaniu w Los Angeles, Pacers z pewnością nie szli wcześnie spać, a docelowe after party i tak odbyło się kilka dni później w Neto’s.
Kariera Boba Netolickiego trwała dokładnie tyle, ile lat istniała liga ABA. Niestety z powodu kontuzji nie dane mu było spróbować swoich sił w NBA po 1976 roku. Do dziś pozostaje jedną z najważniejszych postaci w historii klubu z Indianapolis. Co ciekawe, jego nr 24 jak dotąd nie został zastrzeżony i kojarzy się większości kibicom głównie z nieodległymi czasami Paula George’a.
Do tej pory Pacers upamiętnili za to kilka innych nazwisk związanych ze swoimi początkami w ABA. Zastrzeżono już numery Rogera Browna (#35), Mela Danielsa (#34), George’a McGinnisa (#30) oraz baner z ”529″ na cześć trenera Leonarda, co nawiązuje do liczby zwycięstw odniesionych za jego kadencji przez Indianę.
Jednym z argumentów za większym docenieniem Netolickiego mógłby też być fakt, że praktycznie całą swoją karierę spędził właśnie w barwach Pacers. Opuścił klub tylko na chwilę, na półtoraroczny epizod w Dallas Chaparrals/San Antonio Spurs, po czym powrócił do Indiany na swoje ostatnie 3 sezony.
Tutaj ciekawa anegdotka – 14 listopada 1973 r. Neto, już jako gracz Spurs, brał udział w zaciętym meczu przeciwko Pacers, zakończonym w kontrowersyjnych okolicznościach na korzyść tych drugich. Po złożeniu odwołania przez Spurs, władze ABA zgodziły się na powtórzenie ostatnich 30 sekund przy okazji kolejnego spotkania między drużynami.
Do rewanżu, a przy okazji ponownego rozegrania końcówki poprzedniego starcia, doszło kilka tygodni później, dokładnie 2 grudnia. Zasadniczą różnicą było jednak to, że w międzyczasie Netolicky został już odsprzedany do Pacers i w powtórce zagrał już dla swojego nowego (starego) zespołu. W praktyce czyni to więc z niego być może jedyny przypadek w historii gracza, który formalnie wystąpił w obu drużynach w tym samym meczu.
Podobnie jak większość graczy dawnych Pacers, Netolicky pozostał w okolicy także po zakończeniu kariery. Chętnie udziela wywiadów i z rozrzewnieniem opowiada o starych czasach. W pewnym sensie jest adwokatem ABA i jej zawodników. Twierdzi, że upadek ligi był spowodowany głównie brakiem kontraktu telewizyjnego, w czym nie można mu odmówić racji. Pamiętajmy, że w tym samym czasie NBA również przeżywała ogromny kryzys i dopiero na początku lat 80-tych na dobre stanęła na nogi.
Netolicky nie ma też wątpliwości, że gracze z ABA nie ustępowali talentem tym z NBA. Tutaj też ma sporo racji. Rozgrywano przecież regularne spotkania pokazowe między ligami, a właściciele klubów prześcigali się w podpisywaniu zawodników – w skrajnych przypadkach finały takich spraw były rozstrzygane na drodze sądowej.
W czerwcu zeszłego roku Netolicky udzielił wywiadu, w którym skrytykował porozumienie z 1976 roku pomiędzy upadającą wówczas ABA i NBA. Chodzi o bardzo niekorzystne warunki świadczeń emerytalnych, jakie zostały wynegocjowane. Według tamtej umowy każdy były gracz ABA otrzymuje zaledwie 60 dolarów miesięcznie za każdy rozegrany sezon w lidze. W praktyce wygląda to więc tak, że Netolicky – z racji 9 sezonów w ABA – otrzymuje co miesiąc kwotę 540 dolarów. Choć sam, jak twierdzi, nie narzeka na swoją sytuację finansową, to jednak trudno się z nim nie zgodzić, że przy obecnych zyskach NBA i nieuwzględnionej w 1976 r. inflacji, są to dziś sumy żenująco niskie.
Dla porównania świadczenia emerytalne graczy NBA są zdecydowanie wyższe. Każdy były gracz ligi z 3-letnim stażem może liczyć nawet na 60 000 dolarów rocznie.
W życiu osobistym Netolicky również na swój sposób odcina kupony od barwnej przeszłości. W listopadzie 2014 r. poznał swoją biologiczną córkę Lindę. Urodziła się jeszcze w czasie, kiedy Neto był gwiazdą uczelni Drake. Co ciekawe, jej przybrani rodzice pracowali dokładnie w tym samym szpitalu, w którym chirurgiem był ojciec Netolickiego.
Jest to tylko kolejny przykład na to jak rozrywkową i korzystającą z życia personą był w swoich najlepszych latach Bob Netolicky. Idealnie pasował do szalonych czasów w jakich przyszło mu grać.
I choć możemy narzekać na brak filmowych pamiątek z tamtego okresu to jednak wspomnienia o grze Netolickiego w pamięci najstarszych kibiców Pacers pozostaną wiecznie żywe. Podobnie jak zwariowane opowieści z imprez w klubie Neto’s.
Świetny tekst, dzięki.
Razem z Maciejem zapewniliście czytelnikom miły weekend.
Z każdym rokiem dowiaduje się czegoś nowego o NBA. Nawet nie wiedziałem, że liga zapewnia emerytury byłym graczom. I tu mam pytanie czy ktoś wie… te 60 tyś. dolarów rocznie to jest płacone po przekroczeniu jakiegoś wieku czy jak? I druga sprawa w jaki sposób jest uzależniony staż w NBA od emerytury? Ile otrzymuje gracz, który spędził w lidze np. 5 lub 10 sezonów?
Kwestie związane ze świadczeniami emerytalnymi dla graczy NBA mają już dość długą historię. O ile dobrze pamiętam mocno zabiegał o nie George Mikan.
W dużym skrócie:
NBA players have had a pension plan since 1965. The retirement benefit amount depends on the number of credited seasons and is fully
vested after 3 years. After 10 seasons, players earn the maximum benefit payable by law.1 The plan considers age 50 to be standard
retirement age, but as early as age 45 players may begin receiving reduced benefits, reflecting that they will probably receive them for a
longer time.
Czemu “nie bojmy sie wrecz uzyc okreslenia absztyfikant”? Czy to mocniejsze slowo niz bawidamek? Szanuje pomysly na teksty ale jak czytam takie cos, a to tylko jeden z pierdyliona przykladow takich baboli w twoich tekstach, to szlag mnie trafia. Skladnia, logika, zero jakiegokolwiek sladu redakcji tekstu. Litosci. Nie hejtuje, wkurwia mnie niedbalstwo po prostu. I od razu mam poczucie ze nie warto czytac bo pewnie faktow historycznych tez nie weryfikujesz.
Archaicznych określeń “bawidamek” i “absztyfikant” użyłem w żartobliwej formie. Co do weryfikacji faktów, to wszystkie podawane w tekstach mają swoje żródła (przytoczona książka “Loose Balls” Terry’ego Pluto oraz wywiady w necie, m.in z remembertheaba.com).
Do reszty komentarza nie będę się odnosił. Nie mam problemu z tym, żebyś w przyszłości moje teksty omijał szerokim łukiem.
Rozumiem ze w formie zartu. Ale to nie zmienia faktu jak ich uzyles. To tak jakbys napisal “samochod, a nie bojmy sie wrecz powiedziec auto”. Konstrukcja zdania sugeruje stopniowanie, tymczasem to sa wlasciwie synonimy. Na dodatek w uzytym przez ciebie przykladzie daloby sie to obronic gdybys uzyl tych slow odwrotnie – absztyfikant najczesciej byl uzywany w literaturze jako starajacy sie o dziewczyne, czesto bez pejoratywnego dodatku, jak w przypadku bawidamka. Czyli sens zdania jest zgubiony, konstrukcja zdania i dobor slow sa sprzeczne i nie wyglada na to ze celowo. Co ma tu zart do rzeczy?
Oczywiscie ze moge omijac szerokim lukiem twoje teksty i wybacz ale nie potrzebuje na to twojego pozwolenia. Skoro pisze uwage tzn ze nie chce omijac. Wybierasz ciekawe tematy, chetnie to czytam, ale przez takie, w moim odczuciu, proste do korekty i proste do poprawy fragmenty zdarza mi sie niedokonczyc. Z zalem, bo temat ciekawy. Adam kiedys dostawal takich uwag mnostwo od calej masy osob, nie obrazal sie tylko z pokora pracowal i efekt jest rewelacyjny. Owszem zdarzaja mu sie literowki, ale to juz wlasciwie wyjatki. Poprawil ich ilosc, skladnie, odwage w pisaniu, sposob wyciagania wnioskow itd. Jak pisze z rana dzielac uwage miedzy trzech synow a ta chwile, ktora ma, to ja juz jestem wdzieczny za wysilek. Tobie tez jestem wdzieczny za wysilek, ale czytajac chcialbym miec poczucie, ze przeczytales to chociaz raz po skonczeniu i ze jest to zrobione ze starannoscia.
Pewnie jest, ale ja tego nie czuje i daje ci znac. Skorzystasz – super. Nie skorzystasz – twoje prawo. Nie roszcze sobie prawa do jedynej racji. Nie miewasz raczej takich uwag, zrobisz wiec z moimi co chcesz. Ja polecam redakcje.
Dzięki za rozwinięcie w drugim komentarzu.
Moją intencją z użyciem „absztyfikanta” w tym zdaniu było podkreślenie jego starszeństwa w stosunku do „bawidamka” (sięgające jeszcze XIX w.). Jeżeli masz jednak źródło twierdzące, że jest inaczej, chętnie je poznam. Stąd ta „zachęta” w zdaniu do użycia tego wyrazu – sięgnięcie po jeszcze starsze określenie w ramach bawienia się w archaizmy. To wszystko.
Zapewniam, że wszystkie teksty są sprawdzane przed wrzuceniem na stronę. Błędy mogą się jednak zdarzać. Nie twierdzę, że jestem nieomylny i mam monopol na prawdę.