Bielecki: Kiedy koszykówka to nie wszystko

6

6gcdr

Miliony osób na całym świecie żyją koszykówką. Grają, oglądają, rozmawiają i piszą o niej. Swoją pasję przekazują z pokolenia na pokolenie. Na pewnym etapie życia zaczyna tlić się marzenie o grze w NBA. Wydawałoby się, że ci nieliczni, którym to marzenie udaje się spełnić, są najszczęśliwszymi ludźmi na świecie.

Robią to co kochają, świat stoi dla nich otworem, mają wszystko co im potrzeba, w dodatku mogą zabezpieczyć finansowo przyszłość swoją i swojej rodziny.

Kiedy jednak jest się już w tej najlepszej lidze świata, czasem okazuje się, że to bajkowe życie nie jest takie idealne, jak można by zakładać. I nie mówię tu o hektolitrach potu wylanych na treningach, wiecznym bólu stawów, niekończących się podróżach, natrętnych fanach i paparazzi, czy czyhających na każdym rogu niebezpieczeństwach.

Mówię o pasji do koszykówki, która w NBA zostaje wystawiona na wielką próbę.

Takich przypadków wcale nie brakuje. Ba! Ta kwestia dotyczy nawet powszechnie uważanego za najlepszego koszykarza w historii. Doskonale pamiętamy, lub znamy historię Michaela Jordana, który u szczytu swojej kariery, ni stąd ni zowąd przerzucił się na baseball.

W ostatnich latach mieliśmy jednak dwa przypadki, które dobitnie pokazują, że gra w NBA nie zawsze daje taką satysfakcję, jaką mogłoby się nam wydawać, że gwarantuje.

 

„Jestem Larry Sanders. Jestem człowiekiem. Jestem ojcem. Jestem artystą. Jestem pisarzem. Jestem muzykiem. Czasem gram też w koszykówkę” – otwierał w 2015 roku swoje wideo dla The Players’ Tribune były środkowy Milwaukee Bucks.

Jeszcze w 2014 roku wydawało się, że przed Sandersem w NBA stoi bardzo dobra przyszłość. Notował średnio niemal double-double, był jednym z lepszych obrońców przy obręczy, a Bucks dopiero co obdarowali go przedłużeniem kontraktu wartym 44 miliony dolarów.

Nikt jeszcze wtedy nie wiedział, że ten młody środkowy wcale nie spełnia się w NBA i, że za chwilę podda się leczeniu depresji.

Na filmie Sanders opowiada o swojej terapii w Rogers Memorial Hospital, a także o marihuanie, którą stosował na złagodzenie objawów depresji i zmienności nastrojów.

Liga zresztą karała go w przeszłości za naruszanie zasad dotyczących obecności niedozwolonych substancji w organizmie. Ale to była tylko konsekwencja wcześniejszych problemów Sandersa.

„Wchodząc do ligi dostajesz nagle duże pieniądze i ludzie wokół ciebie momentalnie się zmieniają. To się po prostu dzieje. Stajesz się bankomatem dla niektórych. Musisz bardzo ważyć słowa. Praktycznie tracisz wolność wypowiedzi. Nie możesz mówić tego, co leży ci na sercu.”

Właśnie te ograniczenia stały się zbyt dużą przeszkodą dla głównego bohatera tego tekstu.

„Supreme Bey każdego ranka zapala jointa, zjada tonę owoców,  wskakuje na swoją deskę i udaje się w stronę południowych wzgórz Arizony” – czytamy w niedawnym tekście Bena Mehica z Fansided.

Bey nie dotknął piłki do koszykówki od momentu, w którym na starcie rozgrywek 2015/2016 został zwolniony z New Orleans Pelicans. Obiecuje, że nie zrobi tego już nigdy, o ile nie poprosi go o to jego syn.

W swoim najlepszym sezonie, 2009/2010, zdobywał nawet 10 punktów na mecz dla New Jersey Nets. Łącznie na parkietach ligi NBA rozegrał sześć sezonów, grając, poza wspomnianymi Nets, dla Bucks Mavs, Bobcats i Clippers. To wszystko jeszcze pod nazwiskiem Chris Douglas-Roberts.

Zmiany nazwisk nie są w NBA czymś zupełnie wyjątkowym.

Gracze czasem zmieniają nazwiska z błahych powodów. Nieraz po prostu je skracają, tak jak drugoroczniak Washington Wizards, Sheldon Mac, wcześniej znany jako McClellan, albo wybierają nazwisko pod jakim są znani, a nie jakie mają w dokumentach, jak Nene (właściwie Maybyner Rodney Hilário).

W innych przypadkach powody zmian bywają przeróżne. Przejście z nazwiska ojczyma do nazwiska ojca (Jeff Pendergraph -> Jeff Ayers), poprawki ortograficzne (Akeem Olajuwon -> Hakeem Olajuwon), oddanie hołdu indiańskim korzeniom (Brian Williams -> Bison Dele), albo po prostu wybór drugiego imienia kosztem pierwszego (Bill Walker -> Henry Walker).

Czasem jednak zmiana nazwiska ma pociągać za sobą coś więcej, niż tylko inny napis na tyle koszulki.

Niektórzy nadają sobie nowe nazwiska z pobudek religijnych, przeważnie przechodząc na Islam. W ten oto sposób Lew Alcindor stał się Kareemem Abdulem-Jabbarem, a Chris Jackson Mahmoudem Abdulem Raufem.

Zmiana nazwiska pod wpływam nowej filozofii życiowej to jednak nie tylko domena Islamu. Wszyscy pamiętamy moment, w którym Ron Artest postanowił skończyć  ze swoim wizerunkiem boiskowego agresora i nadał sobie imię Metta World Peace (a później w Chinach występował jeszcze jako Panda’s Friend). Tak samo dobrze pamiętamy jego boiskowe bójki już pod nowym nazwiskiem. Nic więc dziwnego, że w kolejnym sezonie ligi BIG3 zagra znów jako Ron Artest.

W przypadku Supreme Beya mamy jednak do czynienia z prawdziwą zmianą.

Chris Douglas-Roberts z NBA zniknął dość niespodziewanie. Choć niespodziewanie to niekoniecznie dobre słowo w tym przypadku. Jego zwolnienie z Nowego Orleanu nie było specjalnie zaskakujące. W końcu sezon wcześniej wystąpił już tylko w 8 meczach dla Clippers. W lidze uchodził za dobrego obrońcę, który potrafi wykorzystać okazje strzeleckie. Na pewno nie był graczem anonimowym i założę się, że część z Was przypomniała sobie o jego nieobecności w NBA dopiero czytając ten tekst.

Beyowi NBA jednak nie brakuje. Na parkiecie lubił się wyróżniać. Nosił farbowane, sterczące dredy, gogle i zdecydowanie zbyt krótkie spodenki. Ale nie tylko tym odstawał od reszty. Jeszcze jako profesjonalista przeszedł na weganizm, choć to i tak za dużo powiedziane. Jadł bowiem wyłącznie owoce.

„Wtedy weganizm był tematem tabu” – mówił Mehicowi w wywiadzie Bey. „Kiedy jesteś sportowcem, wszyscy oczekują, że będziesz jadł mięso – białko – nie wiedząc nawet, że istnieją inne jego źródła. To świadczy o ignorancji. Ludzie mówią o rzeczach, o których nie mają pojęcia. Teraz weganizm wszedł w mainstream i jestem z tego powodu bardzo szczęśliwy. Nie możesz odnosić sukcesów, jeśli nie jesteś zdrowy, a to właśnie zdrowiem kierowałem się podejmując taką decyzję.”

Myśl o zakończeniu kariery przyszła Beyowi naturalnie. Miał dość rutyny, dziesiątek wykonywanych dziennie ćwiczeń i setek oddawanych rzutów, tylko po to, by być trybikiem w maszynie. Pragnął czegoś więcej, niż koszykówka mogła mu zaoferować.

„Z niektórych rzeczy się wyrasta. Grałem w kosza tak długo, że przestało mi się chcieć. Chciałem funkcjonować jako solista. Nie chciałem nikomu podlegać. Pragnąłem być w stu procentach sobą. Mam wrażenie, że wyrosłem z koszykówki.”

W byłym skrzydłowym klubów NBA od pewnego czasu zaczęła kiełkować większa idea – marzenie o zostawieniu po sobie istotnego śladu poprzez pomoc innym. 40-ty wybór Draftu 2008 nie rozważał nawet ofert, które spływały do niego tego lata zarówno z ligi, jak i zza oceanu.

Bey przyznaje, że nigdy nie był tak szczęśliwy jak obecnie. Potwierdza to jego rodzina, która przeczuwała, że koszykówka nie jest jego życiem. Bey nigdy nie fascynował się koszykówką, nie kochał tej gry tak jak robi to większość z nas. Czytając jego wypowiedzi, trudno nie odnieść wrażenia, że żyje w innym świecie – nie tylko innym niż my, miłośnicy koszykówki, ale też w świecie innym niż wszyscy.

„CDR (pseudonim i skrót od Chris Douglas-Roberts – przyp. autor) był tylko kimś, kim byłem, do póki nie odnalazłem prawdziwego ja. Teraz mówię z głębi duszy. Jestem istotą światła, miłości i wiedzy. Wcześniej byłem tylko ciałem i głosem. W istocie jesteśmy duszami, a ciało jest tylko opakowaniem, którego używamy na czas pobytu na planecie. Teraz, kiedy mówię, natura i cały wszechświat mi odpowiadają, bo nic nas nie blokuje. Nadaję na zupełnie innych falach. To najwyższa forma mojego istnienia. CDR pełnił swoją funkcję, ale teraz już nie mam tej samej energii ani częstotliwości. Interesuje mnie tylko moja własna osoba, miłość i kreatywność. Z każdej minuty życia powinno się czerpać radość. Teraz mam czysty umysł i spojrzenie na świat. Kiedy udało mi się to uzyskać, zdołałem dostać się do pamięci, z którą się rodzimy. Jestem zdyscyplinowany mentalnie. Zdyscyplinowałem swoją wewnętrzną naturę. Kontroluję własne myśli. Tworzę własną rzeczywistość. Emanuję bezwarunkową miłością. Osiągnąłem najwyższy poziom rozwoju osobistego” – kończy swój wywód Bey.

Co dziś sprawia więc radość Beyowi i czym zajmuje się w życiu? Założył agencję DCTG Media Agency, która ma pomagać sportowcom i przedsiębiorcom ustabilizować przyszłość w przypadku nagłej zmiany ich sytuacji zawodowej.

Mówiąc wprost, Bey chce zapobiegać sytuacjom, w których (przykładowo) zwolniony zawodnik nie może się odnaleźć w życiu, traci pieniądze i musi wyprzedawać cenne pamiątki z czasów gry w lidze.

„Nigdy nie ufałem ślepo ludziom, którzy chcieli inwestować moje pieniądze lub podejmować za mnie decyzje. Nigdy nie pozwoliłem, bym czuł się oszołomiony jakimś biznesem, nawet gdy czegoś nie wiedziałem. Zawsze chciałem wiedzieć więcej. Studiowałem, uczyłem się. Zawsze poznawałem coś nowego i bacznie obserwowałem różne rzeczy. Zainwestowałem w Netflixa wiele lat temu, zanim stał się popularny.

Widziałem wiele fatalnych przypadków. Zawodników, którzy stracili sens życia. To nie ich wina. Przeszli od czegoś do zera zupełnie niezauważenie. Nie byli gotowi rozporządzać własnymi pieniędzmi. Potem nagle sprzedają mistrzowskie pierścienie.

Moim głównym celem jest wznieść człowieczeństwo na wyższy poziom. To nie polega na byciu super bohaterem, choć w pewnym sensie tym jest. Czasem czuję się jak Kapitan Planeta.”

Dla Beya koszykówka była pracą na pełen etat, ale jak sam twierdzi, musiał z nią skończyć, by odkryć samego siebie. Teraz jest Panem własnego życia i kowalem własnego losu, niezależnie od tego w jakim świecie żyje.

Choć większość z nas powiedziałaby, że zarówno Sanders jak i Douglas-Roberts zrezygnowali z pracy marzeń, ich przypadki uczą nas jednego – termin praca marzeń nie istnieje w ujęciu obiektywnym. W życiu powinniśmy szukać szczęścia i samo-spełnienia, a te wartości niekoniecznie znajdziemy tam, gdzie byśmy się spodziewali.

Poprzedni artykułWake-Up: RIP “LeBron nie jest clutch”. Grizzlies przegrali 11 mecz z rzędu, Boogie poszedł na Meyersa (znów)
Następny artykuł12G: Pełzająca zmiana pokoleniowa (+mini-zapowiedź Week 13)

6 KOMENTARZE

  1. Artykuł rewelacja, 10/10. Oto kolejny przypadek po Sandersie, który stwierdził, że koszykówka nie może określać go jako człowieka. Nie może być jedynym sensem w życiu. Czy w ogóle praca może określać nas w jakikolwiek sposób? Czy to przypadkiem nie błądzenie? Supreme Bey, czy też Chris Douglas-Roberts to kolejny człowiek, który odnalazł w życiu coś znacznie więcej niż tylko ciągłe dążenie do jakiegoś celu. Bo kiedy wciąż starasz się coś osiągnąć i wciąż dążysz do czegoś nie będąc w pełni zadowolonym z tego co już osiągnąłeś, to kiedy masz czas na cieszenie się chwilą, na radość z chwili obecnej, na zastanowienie się kim naprawdę jesteś? Ciągły szum zagłusza obecną chwilę. Czasem warto wsłuchać się w siebie.

    0
  2. Wszystko pięknie, ale naprawdę nie jest trudno robić co się kocha i się spełniać zarobią wcześniej kilka ładnych baniek… Taki Sanders owszem odszedł, ale zgarnął bardzo dużą część kontraktu, zdecydowanie zbyt dużego. Nic dziwnego że potem żył sobie bezstresowo. To zawsze bogaci mówią,że pieniądze szczęścia nie dają, i że są do niczego nie potrzebne i trzeba szukać swojego ja. Np mój znajomemu, któremu zdradziłem pomysł na biznes z problemem – nie mam kapitału startowego. Kapitał początkowy to najmniejszy problem, kasa zawsze się znajdzie – usłyszałem. Jasne, że tak mówi – w końcu jego stary dał mu już pieniądze na trzecią firmę, po tym jak dwie pierwsze wtopił. tak więc – calling bullshit!

    0
    • Zgadzam się, ale w tej kwestii akurat nie wszystko sprowadza się do pieniędzy. Pewnie, że bogaci mogą pozwolić sobie na więcej, ale wydaje mi się, że nie taki jest kontekst tego artykułu. Warto przeczytać go dlatego również w oryginalnej wersji.

      0
    • Kasa to tylko kawałek rzeczywistości. Jej brak utrudnia życie, ale gdy jest to po prostu nie ma braku w tym obszarze, nic więcej. Nadal mogą być niezliczone braki w innych obszarach życia i osobowości. Rozumieją to głównie Ci, którzy pieniądze mają, ale na szczęście nie tylko oni.

      0
      • Chris Cornell, Chester Bennington… przykłady można mnożyć. Mój głupi mózg na wieść o śmierci Chrisa Cornella zareagował: “Przecież jakbym miał takie zdolności i takie pieniądze…”. Jednocześnie to, że dzieci w Afryce mają gorzej ode mnie, średnio zmienia moją sytuację. Tak długo jak takie porównania wypadają korzystnie dla nas, można się trochę pocieszyć…

        To też nie jest do końca u graczy: “zarobiłem pieniądze, to teraz chcę się wymigać z kontraktu i oddać się ziołolecznictwu”.
        Zakładam, że ludzie z depresją czy ogólnie wątpliwościami co do swojego “bycia”, to ludzie wrażliwi albo przynajmniej “przejmujący się” – często nadmierną ilością rzeczy.
        Jakiś zawodnik może pomyśleć: drużyna dała mi kontrakt, ja zawiodłem, nie dałem rady, nie jestem tak dobry, mogłem się rozwinąć, dałem z siebie wszystko (lub nie, ale i to może też mieć podłoże psychiczne). Sanders zostawił trochę zielonych. Derrick ma kontrakt z Adidasem. To na pewno przynajmniej przechodzi przez głowę graczom w kontekście niespełnionych obietnic.

        No ale cóż – to trudne, zwłaszcza w zawodowym sporcie, gdzie szeroko pojęta silna psychika odgrywa kluczową rolę. Ktoś napisał kiedyś w komentarzu na 6G, że głowy nie zalejesz gipsem na kilka tygodni. To długotrwały, trudny proces.

        Nawet w wypadku innym niż depresja – hej, to ich życie. W dużo mniejszej skali: jeśli ktoś postanawia rzucić wykonywane zajęcie i robić co innego (pracować lub nie), to wśród najbliższych tej osoby na dłuższą metę nie robi to aż takiego oburzenia. To tylko wygórowane oczekiwania kibiców.

        Na samym końcu to czyjeś szczęście, czyjś wybór. Nawet z finansowego punktu widzenia, bo pieniędzmi przecież nigdy nikt się nie nasycił.

        0