Russell Westbrook gra dziś ostatni mecz sezonu

14
fot. SB Nation
fot. SB Nation

Dziś w nocy przed nami być może ostatni mecz Russella Westbrooka w tym sezonie. Być może ostatni akcent sezonu, w którym zaliczał średnio triple-double i został pierwszym zawodnikiem od 1962 roku, który to zrobił. Właśnie z tego powodu ten sezon przejdzie do historii NBA. Niezależnie od tego jak sami go oceniamy.

Nawet w tych playoffach lider Oklahomy City Thunder zalicza średnio triple-double. Jest nr 1 w punktach, nr 1 w asystach, jest nawet nr 2 w zbiórkach i jego zespół jest o 3 punkty lepszy na przestrzeni całej serii, niż rywal.

Ale bez niego na boisku – w te zaledwie 39 minut gry bez niego na boisku – jego zespół jest aż o 40 punktów gorszy i właśnie dlatego przegrywa 1-3 w serii z Houston Rockets. Ani gracz, który poprzedni sezon spędził w Consultinvest Pesaro. Ani gracz, który ten sezon zaczynał w Shandong Golden Stars, nie są w stanie zastąpić Westbrooka. Nie są nawet blisko. Trey Burke mógłby starać się o tę pracę, albo Brandon Jennings.

Możemy się spodziewać, że dziś Russell zostawi na parkiecie wszystko to co ma. Możemy się też spodziewać, że to nie będzie różnić się od poprzednich meczów w jego wykonaniu.

Możemy się spodziewać, że Thunder od trzech spotkań tworzący dwucyfrowe przewagi, wygrają minuty z nim na parkiecie.

I możemy się spodziewać, że sromotnie przegrają te, w których nie będzie grał.

Ten mecz nie zmieni też tego, co o nim myślimy. Każdy z nas ma już napisaną definicję Westbrooka. Niektórzy kończą na pierwszym zdaniu, inni schodzą głębiej, szukają kolejnych zdań, żeby na koniec dojść do punktu, w którym nie otrzymują odpowiedzi. Ta odpowiedź może nie być bardziej skomplikowana, niż “oto współczesna wersja sezonu 2005/06, w którym Kobe Bryant rzucał średnio 35,4 punktów, doprowadzając do bilansu 45-37 Lamara Odoma, Smusha Parkera, Kwame Browna i Briana Cooka, a potem do siódmego meczu w pierwszej rundzie z Phoenix Suns, w którym oddaje tylko trzy rzuty po przerwie i przegrywa 26 punktami”. Nie Lakers wtedy przegrali, Kobe przegrał. 11 lat później we współczesnych czasach ta stygmatyzacja ulegnie jeszcze większej intensyfikacji, gdy z playoffów odpadnie Westbrook.

I pomimo kłopotów z kostką Jamesa Hardena, który mówił o tym zaskakująco otwarcie po meczu nr 4 w wywiadzie z Lisą Salters i potem w poniedziałek na spotkaniu z mediami, dziś w nocy Thunder mogą schodzić do szatni po pierwszej połowie jak Kobe, przegrywając już 15 punktami do przerwy. Houston Rockets wciąż nie mieli bowiem w tej serii typowego dla Rockets meczu, w którym zasypują przeciwników gradem trójek. Trafiają tylko 28,6% (najmniej w tych playoffach oprócz Wizards i Trail Blazers) tych, które nba.com traktuje jako “wide open”. Mogą być skuteczniejsi w tym meczu, niezależnie od tego czy Billy Donovan pozostanie przy dotychczasowym schemacie obrony, czy też postanowi agresywniej zmieniać krycie, w ten sposób testując na ile Harden jest w stanie wypchnąć się ze swojej kostki.

To może nie mieć na końcu wcale tak dużego znaczenia dla wyniku, bo nie tylko Harden, ale Eric Gordon i Lou Williams mogą kreować rzuty sobie i innym graczom Rockets. Thunder mają tylko Westbrooka. Victor Oladipo jest zupełnie nieprzygotowany do odgrywania większej roli w tej serii i jest to wina jego samego i tego co zaplanowali Thunder przed sezonem.

W obliczu straty Kevina Duranta, Thunder skonstruowali zespół w taki sposób, aby dogodzić pozostałej gwieździe. Być może nawet ogłupić ją. Przekonali Westbrooka do przedłużenia kontraktu o kolejny rok, dając największe zielone światło w historii NBA. Spuścili z jakiejkolwiek smyczy, na której znajdował się wcześniej. Poświęcili nawet w lutym jego potencjalnego zmiennika, aby pozyskać więcej shootingu. Nęcąca jest myśl o tym ile rzutów mniej oddawałby w meczu Westbrook, gdyby nie fakt, że Oklahoma City Thunder trafiali za trzy punkty najgorzej w całej NBA (32,8%).

Poza play-offami jest już inny Top-10 gracz ligi – Paul George sfrustrowany tym, że musiał na swoich barkach ciągnąć Indianę Pacers, zaliczając średnio 32/9/8 przez trzy spotkania, zanim trafił tylko 5 z 21 rzutów w ostatnim meczu przeciwko obrońcom tytułu. Westbrook prędzej odda dzisiaj 52 rzuty w meczu i spudłuje 35 z nich, niż odda tylko trzy w drugiej połowie.

Pisałem przed rozpoczęciem serii, że może ona zostać wygrana przez Oklahomę tylko po bronionej stronie parkietu. Nie po tej drugiej. Chciałbym jednak dziś tylko zobaczyć jak Donovan nie zdejmuje Westbrooka z boiska. To jak Westbrook wychodzi z tego sezonu all-out-blazing, nawet mimo tego co Thunder wiedzą o tym jak spada jego efektywność w 8-10 minucie nieprzerwanego pobytu na parkiecie. Chciałbym zobaczyć jak Donovan selektywnie używa timeoutów, łącząc je z tymi Rockets, przerwami telewizyjnymi i samymi przerwami w meczu i między kwartami. To tyle, jeśli chodzi o wiedzę… Chciałbym nawet zobaczyć 60 rzutów Westbrooka w 48 minut, bardziej, niż gracza, który próbuje przez fatalny spacing przecisnąć podanie do rolującego Adamsa, albo liczyć, że Oladipo trafi rzut za trzy z rogu. To i tak nie jest quest, na którego końcu czeka mistrzostwo NBA.

Po zakończeniu tego sezonu Thunder mieli będą jednak zagwozdkę i sam Westbrook też. Westbrook, który prawdopodobnie mniej wierzy w definicję Samotnego Jeźdzca, niż wielu ludzi wokół niego. Thunder zainwestowali tak duże pieniądze w Oladipo, Adamsa i Enesa Kantera, że na dzień dzisiejszy mają 110 mln dolarów w gwarantowanych kontraktach na przyszły sezon. Potrzebują lepszych shooterów, lepszych two-way graczy. Potrzebują jak Doktor Mephisto połączyć Alexa Abrinesa z Andre Robersonem w jednego zawodnika i to samo zrobić z Dougiem McDermottem i Jerianem Grantem.

Nie jestem też pewien, że to co dziś się wydarzy, że to co stanie się dziś albo w ciągu kolejnych dni i tygodni, miało będzie motywujący wpływ na Westbrooka i w sezonie 2017/18 zobaczymy go robiącego triple-TRIPLE-double – coś jeszcze bardziej oszałamiającego, niż to co zrobił w tym sezonie. Prędzej stanie się, to co może być efektem takiego nadludzkiego boiskowego wysiłku po atakowanej stronie parkietu – kontuzja.

To wszystko co się dzieje nie jest mądre. Ale co jest? Kto jest?

To przez cały sezon dziejąca się wokół mnie historia nr 1 w NBA, która akurat nie dziwi mnie i nie robi większego wrażenia, bo kiedy Westbrook w 2009 roku stał się koniem, na którego postawiłem, wiedziałem, że może kiedyś dojść do tego punktu co teraz. Dziś to film akcji, zbyt szybki, zbyt wściekły, aby móc przynieść rezultaty w drużynowym sporcie. Jednak ekscytujący na tyle, żeby położyć się spać i z podnieceniem oczekiwać pobudki o 2 w nocy na mecz numer 5 Oklahomy z Houston. Nie szukam bowiem odpowiedzi w filmach akcji.

Poprzedni artykułFlesz: Coach Bud i Hawks straszą Wizards. DeRozan i Raptors rozwiązali Milwaukee
Następny artykułDniówka: Game 5 w San Antonio i Los Angeles. Westbrook walczy o życie. X-faktor Ingles

14 KOMENTARZE

  1. To prawda że Thunder są źle zbudowanym teamem. Tam nie ma wcale złych zawodników tylko zupełnie nie dobrani do stylu gry swojego lidera. Gracz taki jak Westbrook, wściekle atakujący pomalowane, powinien mieć graczy rozciągających grę. Z najlepszej czwórki poza nim: Oladipo, Adams, Gibson, Kanter tylko pierwszy rzuca za 3 i to nienajlepiej. Z drugiej strony nie wiem czy otoczenie Russella lepszym spacingiem wzniesie Thunder półkę wyżej. Ciągle mam wrażenie że Westrbrook mimo że jest na swój sposób fantastyczny i świetnie się go ogląda to nie jest graczem na którym można zbudować mistrzowski team.

    0