Hetman: Zags Up?

5
fot. AP Photo
fot. AP Photo

Czasami zazdroszczę ludziom bez dużych obowiązków. Wystarczy, że wyniosą śmieci, pierdolną się na kanapę i odlecą na haju, oglądając jakikolwiek mecz za meczem. Potem schodzę na ziemię i dziękuję Panu Bozi za to co mam. Z dwójką dzieci nie ma lekko, szczególnie po rozpoczęciu „ich własnego sezonu”, który odpalił się na dobre jakoś w połowie listopada. Uszy, jelitówki, inne wirusy, brak przedszkola, nowe zęby, bóle brzucha, ciężkie nocki, znowu, a w zasadzie nadal. Znajomi mający starsze dzieci pocieszają, że to się skończy, a zacznie się nowe. Cóż, każdy ma swoją klepkę na parkiecie.

Dlatego m.in. miesiące z moim prywatnym sezonem lecą nieubłaganie szybko, tak jak leci sezon Przemka Karnowskiego i Gonzagi Bulldogs, którzy po czterech latach znowu są najlepszą drużyną w rankingu Top 25 AP, z bilansem 23-0.

Wszystko wokół wydaje się takie samo. W Spokane słychać szum potoku, wieje wiatr, Adam Morrison wciąż jest lokalnym bohaterem, John Stockton ogląda mecze z taką samą mimiką twarzy. Na kampusie nadal on, nasz Karnozaur, który wrócił po kontuzji pleców i rozgrywa najlepszy sezon w karierze. Przy całej tej miłej otoczce team Marka Few wygląda jak zawsze w tej części sezonu mega dobrze, bilans nie kłamie, jednak z całą sympatią do Buldogów, warto skupić się na kilku istotnych rzeczach.

Zacznijmy od początku, analizując po krótce jak do tej pory wyglądał perfekcyjny sezon Zags. Jest drugi tydzień listopada, Bulldogs w pierwszym meczu sezonu 2016/17 gromią Utah Valley (92:69), nasz Karn robi 14/7/1, a przed szereg wychodzi obwód na czele z Nigelem Williamsem-Gossem, transferem z Washington Huskies, który przesiedział wg przepisów cały sezon 2015/16, jednak mógł trenować z zespołem i widać, że jest giera w rękach – 14 punktów, 8 zbiórek i 6 asyst.

Przeskakujemy kilka spotkań dalej, wchodząc w całkiem nieźle obstawiony turniej AdvoCare Invitational, gdzie w pierwszej rundzie ofiarą Zags okazują się Quinnipiac Bobcats (82:62), tzw. nikt z Division I. Półfinał z kolei rzuca na ekipę Marka Few odbudowujących się po stracie Billy’ego Donovana Florida Gators, którzy po pierwszej połowie prowadzą 37-32, a Devin Robinson wygląda bardzo dobrze. W drugiej części wkurwiają się Josh Perkins i Silas Melson, którzy zaczynają trafiać, kończąc battle dla Gonzagi w opcji 77:72. Kolejny mecz, czyli finał z Iowa State przynosi dość szybko  blowout w pierwszej połowie. Oglądam ten mecz na drugi dzień  z odtworzenia, mówiąc do samego siebie „wow, naprawdę?”. No i tak oglądam i oglądam, Williams-Goss trafia wszystko (6/8 za trzy), jest balans na obu połówkach boiska. Boom – Deonte Burton prowadzi cichy run Cyclones, podczas którego Naz Mitrou-Long trafia ważne rzuty z dystansu. Gonzaga i Przemo mimo wszystko przetrwali monstrualny run dawnej uczelni Freda Hoiberga (Freddy, wróć!), a ja osobiście pomyślałem, że ten mecz zbuduje team Karnowskiego na kolejne trudy sezonu.

Postawiłem jednak na coś więcej, niż same wrażenia z tego sezonu Zags. Zobaczmy jak na przestrzeni lat prezentowały się teamy Gonzagi, w których występował Przemek Karnowski…

zagsstats

Spójrzmy na monstrualnie ofensywny team z sezonu 2014/15, który zrobił najlepszy wynik Gonzagi za koniec sezonu od 1999 roku, awansując właśnie do Elite 8. Mimo wszystko do tej pory pamiętam, że to jednak skład z sezonu 2012/13 typowany był często do Final Four, szczególnie kiedy Zags w przedostatnim i ostatnim tygodniu rozgrywek byli jedynką w Top 25 AP. Ostatecznie kończyli na miejscu nr 1 sezon regularny, dostając w NCAA Tournament pierwszy seed w West Region. Nieoczekiwanie Bulldogs polegli już w swoim drugim meczu z fenomenalnymi wtedy Wichita State Shockers, tracąc być może największą szansę na awans do Final Four, ponieważ ten team – przede wszystkim z Kellym Olynykiem – był naprawdę utalentowany.


Przechodzimy teraz do sedna. Ten obecny zespół Gonzagi to prawdopodobnie najbardziej zbilansowany zespół Marka Few w historii, ale niekoniecznie pewniejszy, niż te legendarne line-upy z Kevinem Pangosem i Garym Bellem Jr., którzy w defensywie jedli w zasadzie kogo chcieli. To jedna sprawa – aczkolwiek statystyki nie kłamią. Wszystko wygląda naprawdę imponująco.

Druga sprawa – wyrównana rotacja pod koszem, która w czwartek zjadła Erica Mike’a na 5/15 z gry plus 5 strat. Tutaj zabawa się zaczyna, bo my jako „my” mamy swojego Karna, obecnie jednego z najlepiej podających/widzących/czytających wysokich w NCAA (obok Caleba Swanigana z Purdue oraz Ethana Happa z Wisconsin), który ma grę na poziomie Division I w jednym palcu, a swoje robi piąty (dodatkowy) sezon po pauzie w rozgrywkach 2015/16 z powodu operacji pleców.

I olejmy na dzisiaj mocki, ponieważ Karn od ekspertów nie dostaje szans na grę w NBA. To w zasadzie trzecia opcja – Karn grający jako defensor z pomocy na pick and rollach, ale głównie jako ofensywny kreator z „grzyba”, szczególnie w grze inside-outside. Nie wiem czy obecnie w NCAA gra lepiej podający 7-footer… W tej na pozór krótkiej rotacji wysocy Zags (plus Jonathan Williams III) mają wsparcie z ławki – freshmani Zack Collins i Killian Tillie już w kolejnym sezonie będą stanowić o sile w Spokane, dlatego w tym momencie robi się nieco poważniej.

Również na poważnie biorę pod uwagę obecny terminarz Gonzagi, w zasadzie poza Top 140 w kraju, czyli należący do dość łatwych. W trakcie bilansu 23-0 Bulldogs zagrali tylko z trzema ekipami notowanymi w Top 25 AP na dane tygodnie – (21) Iowa State, (16) Arizona oraz (21) Saint Mary’s. W poprzednich latach również nie było pod tym względem kolorowo.


Mecze wewnątrz Konferencji WCC to „buldożeriada” ze słabiakami, ale z całym szacunkiem – i trochę smutkiem dla Marka Few – tak jest od wielu lat. Dlatego przed kilkoma laty pojawiła się dyskusja, czy przypadkiem Gonzaga nie powinna zmienić konferencji na mocniejszą. Tutaj jako alternatywa, jako “nowa dywizja” kłania się markowa PAC-12, skupiająca w sobie teamy z Zachodniego Wybrzeża oraz uczelnie ze stanów Oregon i Washington (Spokane leży właśnie tam), więc teoretyczne sprawy logistyki nie stanowiłyby problemu.

Gra jest warta świeczki w przyszłości. Chodzi o możliwe pojedynki z UCLA, Arizoną, Oregonem, Californią, czy nawet Utah, USC lub Stanford – to o wiele lepsze pod względem koszykarskim uczelnie, niż reszta tabeli w WCC (może za wyjątkiem Saint Mary’s i BYU). Przenosiny dałyby również możliwość ściągania do siebie lepszych rekrutów ze szkół średnich. Zags zyskaliby na oglądalności, nie byliby nadal w worku konferencji tzw mid-majors, w którym już dawno nie są, ale z racji przynależności do słabszej konferencji wiele osób to (na siłę) kwestionuje.

Absolutnie nie odbieram Gonzadze sukcesów i obecnego bilansu, ale po prostu boję się zderzenia ze ścianą Turnieju, szczególnie po tak dobrym sezonie regularnym, który Gonzaga może zakończyć z perfekcyjnym bilansem. Warto dlatego pamiętać, że w NCAA Tournament wygrać dany mecz może każdy. Upset za upsetem mają miejsce od kilku dobrych sezonów, więc nie do końca powinniśmy brać „walcowanie” Gonzagi w WCC pod uwagę, ponieważ po Selection Sunday sezon zaczyna się od nowa. Po rozstawieniu w danych regionach dotychczasowe bilanse przestają mieć jakiekolwiek znaczenie.

Chciałbym również wyrazić się najjaśniej jak mogę – Zags mają po raz kolejny utalentowany i (najbardziej) zbilansowany zespół, jednak przeraża powtarzająca się sytuacja odnośnie krótkiej rotacji (7-8 chłopa), która w samym Turnieju NCAA może okazać się małym minusem.


Gonzaga i Przemek Karnowski muszą się liczyć z tym, że po wewnętrznym turnieju WCC żarty się skończą, a przyjdzie czas na prawdziwe granie. Wszystko w maszynie Marka Few funkcjonuje perfekcyjnie, podoba mi się to flow przechodzenia z defensywy do ataku, gdzie niekoniecznie Bulldogs uprawiają nagminnie „run the floor”, ale w half court offense są obecnie moim zdaniem w Top 5 teamów NCAA. Wszystkie przygotowane zagrywki oraz chemia nakręcają atak jak zegarek. Gra robi się w zasadzie sama, a przy tak dużych blowoutach zapomina się o tym co się widzi na bronionej połówce Buldogów. Few nie miał na przełomie ostatnich kilku sezonów tak dobrze broniącego teamu, ale wynika to również z faktu, że liga także się zmienia, zaś słabsi rywale stają się workami treningowymi.

I nie zrozum mnie źle czytelniku – uwielbiam Gonzagę, nie bardziej niż Przemka Karnowskiego, ale uważam, że pod względem talentu nie jest to najlepszy team Marka Few w karierze. Tak myślą może ludzie z ESPN albo z polskich portali nastawionych na kliki. Ja się przecież nie znam, jednak nauczony doświadczeniami turniejowi po cichu trzymam kciuki, czekając na ten upragniony run Bulldogs i awans do Final Four.

Sezon kończy się tak naprawdę właśnie tam. Wszystkie inne opcje przestają mieć jakiekolwiek znaczenie. Pamiętajmy o tym w drugiej połowie marca, kiedy Zags nie będą już kojarzeni tylko i wyłącznie z West Coast Conference, ale z zespołem, przed którym wyrośnie wielki mur oczekiwań, a presja z meczu na mecz będzie coraz większa.

Trzymajcie poziom Przemo – do zobaczyska w maju…

Poprzedni artykułBielecki: NBA ma problem z Trumpem
Następny artykułWake-Up: Stevens trenerem Wschodu, Dallas 4-0 z Yogi’m Ferrellem w piątce

5 KOMENTARZE