This is why I watch

41

Miami Heat court

Wychodziłem właśnie z toalety, kiedy napotkałem jego wzrok. Szybko zorientowałem się, że z wrodzoną sobie niezręcznością stanąłem na jego drodze do szatni. Nie patrzył na mnie. Patrzył przeze mnie. Byłem niewiele znaczącym elementem jego dnia. Tego dnia nie miałem prawa być dla niego znaczącym elementem. Stropiony przesunąłem się do ściany i pozwoliłem mu przejść. Na jednej nodze ruszył przed siebie i już po chwili zniknął za drzwiami szatni. Nie, nie chodziło o to, że szybko. Naprawdę miał jedną nogę. Za 10 minut wyjechać miał na parkiet w półfinale Pucharu Polski w koszykówce na wózkach. Nie wiem, kim był, ale to spojrzenie ze mną zostało.

Wracałem na halę gdzieś na obrzeżach Warszawy, gdzie kibiców było mniej niż zawodników i myślałem, że gdzieś, kiedyś już ktoś patrzył na mnie w ten sposób. Później, wieczorem, przypomniałem sobie wreszcie kto.

Alonzo Mourning.

Kompletnie zagubiony próbowałem dostać się właśnie na trybuny American Airlines Arena. Wisząca na mojej szyi akredytacja zapewniała mi wolność w obrębie wszystkich korytarzy hali, ale nie dawała najmniejszej wskazówki, gdzie powinienem się właśnie znajdować. Przed samym meczem szwendałem się, gdzie tylko się dało, próbując znaleźć jakąś rozpiskę, na której mógłby znaleźć swoje nazwisko i numer siedzenia lub chociażby poinformowanego człowieka, który skierowałby mnie w dobrą stronę. W końcu zdałem sobie sprawę, że mecz zaraz się zacznie. Jedyne co mi pozostało, to wejść na trybuny jedyną drogą, którą znałem. Przez parkiet. Tą drogą kilka chwil wcześniej przeszli zawodnicy Heat i Hawks. Jeszcze przez moment się wahałem. Stanąłem w przejściu i w tym momencie na mojej drodze stanął Alonzo Mourning. Albo może bardziej to ja stanąłem na drodze Alonzo Mourninga. Schodził właśnie z parkietu po prezentacji obu drużyn i wyraźnie gdzieś się śpieszył.

Nie patrzył na mnie. Patrzył przeze mnie.

Te dwa spojrzenia nie różniły się zbyt wiele od siebie. Oddalone w czasie i przestrzeni wyrażały dokładnie to samo. Wyrażały fakt, że absolutnie nikt i nic innego w tym danym momencie ich nie obchodzi.. Fakt, że w życiu ich autorów dzieje się właśnie coś ważnego.

Działa się koszykówka.

To uświadomiło mi, że na pewnym ogólnym poziomie koszykówka jest wszędzie dokładnie taka sama. Na tym poziomie nie ma większego znaczenia, czy jest to boisko pod domem czy Madison Square Garden. Na tym poziomie liczy się pasja i liczą się emocje.

Zapytałem się więc sam siebie, dlaczego wobec tego z tego całego świata pełnego koszykówki wybrałem sobie akurat NBA. Dlaczego nie ligę polską? Dlaczego nie ograniczę się do emocjonowania się meczami, w których sam biorę udział? Miałoby to przecież więcej sensu niż zarywanie nocy na oglądaniu transmisji zza oceanu.

Możecie krzyknąć, że odpowiedź jest oczywista. NBA to najlepsza liga świata, w której grają najlepsi koszykarze. Chodzi o poziom rywalizacji sportowej i jakość gry.

Z pewnością jest to jakiś argument, ale czy naprawdę najważniejszy? Czy naprawdę podstawowym powodem, dla którego oglądamy NBA są popisy atletyczne i umiejętności występujących w niej zawodników? Czy to nie sprowadzałoby ligi do roli… cyrku?

Oczywiście znajdą się wśród was tacy, którzy odpowiedzą “dokładnie tak”. I macie prawo tak sądzić. Jeśli sport jest dla was jedynie rozrywką, od której nie oczekujecie większego sensu, to tym właśnie powinna być dla was NBA.

Ja jednak oczekuję zawsze czegoś więcej. Czegoś, co w jednym z moich ulubionych cytatów ujął na kartkach swojej autobiografii Roone’a Alredge’a:

Sport to skondensowane życie. Wszystkie te dramaty, cała ta walka, złamane serca i zwycięstwa streszczone w sztucznie stworzonej rywalizacji. Aby być dobrym w tę grę, wymagany jest niekończący się trening, dokładnie tak, jak w życiu. Sport zawsze pełen jest niespodziewanego – piłek, które powinny były zostać złapane, lecz złapane nie zostały, poprzeczek, które nie powinny zostać podniesione, a podniesione zostały. Na podobieństwo życia – chaos wkraczający w uporządkowane wzory cywilizacji. Sport może przynosić łzy i śmiech w zadziwieniu jego – czasami – absurdem.

Arledge jako jeden z pierwszych dostrzegł tę dodatkową wartość i poświęcił sporą część swojego życia na to, by dzielić się tym odkryciem z innymi. To w dużej mierze jemu zawdzięczamy powtórki, zbliżenia i współczesny komentarz sportowy. To on zmieniał nacisk w pokazywaniu sportu z opisowego przedstawiania tego, co dzieje się na boisku, na interpretację i budowanie narracji, dzięki temu nawet dla zwykłego kibica sport mógł stać się analogią życia. A te godziny spędzane na wpatrywaniu się w boiska i parkiety stawały się lekcjami życia.

Podzielam tę wizję sportu i w niej szukam źródeł mojego uwielbienia dla ligi. NBA bowiem jest idealnym “akwarium”, w której z każdej strony obserwować możemy ten sztucznie stworzony świat i zauważać jego głębię.

Przykład?

Tamten rzut Raya Allena. Widziałem go na żywo i myślę o tym, jak skakałem na łóżku i nie przeszkadzało mi to, że jaśniejący za oknem świat daje mi znać, że już rano i nie zdążę zamknąć oczu przed pójściem po pracy. Nie kibicowałem wtedy Miami. Ten rzut mógł trafić ktokolwiek. Chodziło o dramaturgię. Chodziło o emocje. Te emocje przez cały dzień później nie pozwoliły mi poczuć zmęczenia. Były wartością samą w sobie.

Ale…

Czy to była jedyna wartość tego rzutu? Ten nagły przypływ energii? Jeśli tak, to być może ostatecznie nie był on wart aż tak wiele. Bo czas mijał, a emocje bledły. Czyżby miała to być jedynie zwykła, ograbiona z większego znaczenia, rozrywka?

Nie.

Ten jeden rzut był wypadkową tysięcy, może dziesiątków tysięcy podobnych rzutów, które Ray Allen wykonywał w czasie swojej kariery. Nie tych rzutów, po których zbierał oklaski. Tych, nad którymi pracował na pustej hali. Tych, których nie widział nikt poza nim i kilkoma innymi osobami.

Padnij. Wstań. Biegnij tyłem do narożnika. Złap piłkę. Traf. Padnij. Wstań. Biegnij tyłem do narożnika. Złap piłkę. Traf. Padnij. Wstań…

Dzień za dniem. Trening za treningiem. W oczekiwaniu na ten jeden rzut. Dzień za dniem. Trening za treningiem. Choć nigdy nie musiał dostać szansy, by ten jeden rzut oddać. Na ile innych scenariuszy Ray Allen był w swojej karierze przygotowany? Ile godzin spędził trenując rzeczy, o których ostatecznie nikt nigdy się nie dowiedział?

Emocje, które przeżyłem tamtej nocy były czymś niezapomnianym. Sens tego jednego rzutu jest jednak dużo głębszy. Ten rzut, jeśli tylko poświęcimy mu trochę więcej uwagi, może powiedzieć nam o jednym uniwersalnym kluczu do osiągnięcia sukcesu. To bardzo banalny klucz, który tak mało osób dopuszcza do swojej świadomości:

Żeby osiągnąć sukces, trzeba ciężko pracować i być najlepiej jak to możliwe przygotowanym na tę jedną, jedyną szansę. Szansę, która wcale nie musi nadejść.

Tak głęboka potrafi być NBA. A mówimy przecież tylko o jednym rzucie. Oczywiście nie tylko w NBA dzieją się rzeczy, którym nadać można taką głębię. Rzecz jednak w tym, że w niewielu innych miejscach ten inny wymiar sportu jest zauważany. W Polsce olbrzymia większość dziennikarzy wciąż funkcjonuje w socrealizmie, który każe im opisywać, streszczać i sprawozdawać w pogoni za św. Graalem obiektywności. Dlatego Polska koszykówka nie jest dla mnie tak ekscytująca – nawet jeśli na parkiecie dzieję się ekscytujące rzeczy. Bo nie czytam streszczeń sztuk teatralnych. Chodzę do teatru. A jeśli potem czytam na temat danej sztuki, to chcę się dowiedzieć, co więcej może mi o niej powiedzieć teatralny specjalista. Chcę przeczytać o nawiązaniach, które przegapiłem i o możliwych interpretacjach symboliki. Bo to jest wartość dodana do tej sztuki. Nie fakt, że ktoś napisze mi, że w trzecim akcie ktoś spadł z krzesła.

I nawet, jeśli nie widziałem sztuki, to chcę wiedzieć o niej więcej niż to, że ktoś spadł z krzesła.

Tymczasem w zeszłym roku najlepszym ponoć tekstem o polskiej koszykówce był artykuł o Damianie Kuligu, z którego nie dowiedziałem się o Damianie Kuligu nic, co dziś wciąż bym pamiętał. I nie jest to absolutnie krytyka w stronę autora. To jest dobry artykuł w swojej klasie artykułów opisowych. Rzecz w tym, że od czegoś, czym mam się pasjonować wymagam więcej. Chcę każdego z trzech poziomów. Chcę merytorycznego opisu, chcę emocji i chcę głębszego sensu.

I dlatego NBA.

Amerykańska tradycja dziennikarska sprawiła, że nawet lokalni beat-writerzy często całkiem nieświadomie kreują narrację i doszukują się “większych historii”. Co więcej również zawodnicy wychowani są w tej tradycji. Wielu z nich świadomie nadaje swoje sygnały. Inni współpracują z dziennikarzami, gdy ci próbują opowiedzieć ich historię i nadać jej sens. Dlatego o NBA wiemy więcej. Dlatego NBA daje mi tak wiele możliwości, by wyciągać z niej coś więcej.

Bo naprawdę wierzę, że takie historie jak ta Kwame Browna może nauczyć nas czegoś o presji oczekiwań, ambicjach i dojrzałości. Jestem przekonany, że Reggie Miller może powiedzieć coś o tym, że ludzie mogą mieć różne twarze, a Jimmy Valvano może jednocześnie inspirować i służyć za przestrogę.

Za kilka godzin zacznie się nowy sezon i jestem podekscytowany. Nie zastanawiam się jednak, kto zdobędzie ile punktów i jaka drużyna ostatecznie zwycięży. To są sprawy drugorzędne. Dla mnie liczą się inne rzeczy.

Jak wyglądał będzie ostatni rozdział kariery Kobiego Bryanta? Czy do końca – wbrew wszystkiemu – pozostanie wierny swoim przekonaniom i skończy jako postać tragiczna żywcem wyjęta z jakieś mitologii? A może zaskoczy wszystkich i przyjmie wreszcie rolę mędrca i nauczyciela, który wie, że jego czas się skończył?

Co zrobi Kevin Durant? Czy porzuci Oklahomę i świadomie rzuci się w okrutny wir narracji, które kilka lat temu poniewierały statkiem LeBrona Jamesa? Jak zniesie nadciągającą ze wszystkich stron presje? Czy zareaguje, przyjmując postawę “ja kontra cały świat”, czy będzie szukał wsparcia w drużynie i nowym trenerze?

Jak wyglądać będzie relacja Suns z Markieffem Morrisem i George’a Karla z DeMarcusem Cousinsem? Czy zawiedzione zaufanie da się odzyskać w ciągu kilku tygodni? A jeśli tak, to w jaki sposób?

Tych historii jest mnóstwo. Leżą rozłożone przed nami i wystarczy się po nie schylić. I w każdej z nich, absolutnie każdej z nich, znajdziecie analogię, która kiedyś może pomóc wam spojrzeć z innej perspektywy na wasze własne życie. Bo ostatecznie my też gramy w jednej – dużo większej NBA. Każdy z nas przez chwilę był kiedyś Metta World Peace’em, który nie potrafi utrzymać emocji na wodzy. Wszyscy byliśmy Derrickiem Rose’em, kiedy dotykał nas pech, po którym próbowaliśmy się podnieść. Każdy był Stephem Currym w chwilach triumfu i tuż po nim, kiedy musieliśmy udowadniać sobie i wszystkim innym, że nie był to tylko przypadek. Każdy był Dwightem Howardem i żył w cieniu złych opinii. Każdy był Carmelo Anthonym, gdy robił dobrą minę do złej gry.

Nie oznacza to oczywiście, że dla wszystkich koszykówka NBA ma być atrakcyjna z tego samego powodu. Nie ma nic złego w podskakiwaniu, kiedy Russell Westbrook wychodzi w górę. Ta dzika energia, którą potrafią przekazywać mecze NBA, to również coś bardzo unikalnego i ważnego. Zawsze jednak będę podkreślał, że jest w tym coś więcej.

I oczywiście, to “coś więcej” znaleźć można w każdej pasji. Piszę tu jednak o tej jednej. Bo ta jest moja.

Nasza.

Dobrego sezonu!

Poprzedni artykuł4-na-5: Najciekawsze historie sezonu
Następny artykułWarriors odebrali mistrzowskie pierścienie

41 KOMENTARZE

  1. I pomyśleć, że przez całe lata, przez cały miniony ustrój wmawiano ludziom, nam, że sport zawodowy jest nieszczery, że tylko amatorzy dają ‘prawdziwe’ emocje. Kłamstwo, ale nie w tym rzecz, nie tylko.
    Sport, gra. Wszystko jest w gruncie rzeczy opowieścią, mitem, zmieniają się tylko bohaterowie i oręż. I to, kto jest gotowy, i jak szykuje się do bitwy.

    0
          • Przemku, podaj mi przykład recenzji teatralnej, w której mamy suchą relację z wypadków scenicznych.To z definicji powinno zawierać próbe interpretacji. I dlaczego socrealizm skojarzył Ci się tylko opisem, obiektywizmem w relacji itp. Może wiem za mało o tym okresie, ale pod względem kultury języka, erudycyjności tekstów to dziennikarstwo sportowe tamtych czasów nie wiele ma sobie do zarzucenia.

            0
          • 1. Podaj mi fragment tekstu, w którym piszę o recenzjach teatralnych. Piszę o “streszczeniu”. I to jest analogia. Jeśli wydarzenie sportowe = sztuka teatralna to IMO relacje z wydarzeń sportowych = streszczenie tej sztuki.

            2. “Socrealizm” to skrót myślowy. Absolutnie nie nawiązywałem do definicji architektury czy literatury socrealistycznej, a uderzałem w najbardziej potoczne skojarzenia z socrealizmem jakie ma moje pokolenie: szarość, wszystko robione od linijki, toporność, brak oryginalności – w jednym wyobrażeniu: Pałac Kultury i Nauki.

            3. W żadnym miejscu nie piszę o kulturze języka ani o erudycyjności tekstów. Myślę, że dosyć jasno wyrażam, że różnica jaką widzę między polskim dziennikarstwem sportowym (obecnym) i amerykańską tradycją jest taka, że u nas się opisuje, streszcza i pisze sprawozdania, w których ważne są tylko fakty (kto wygrał, ile zdobył punktów/goli, w której minucie), a za oceanem dziennikarstwo sportowe oparte jest na narracjach. Te narracje mogą być oczywiście głupsze i mądrzejsze. Te mądrzejsze odkrywają przed nami głębszy sens sportu (którym jest dla mnie analogia do życia).

            Podsumowując nadal zastanawiam się, gdzie widzisz braki w racjonalności i celności analogii. Fakt, że może Ci się ten tekst nie podobać stylistycznie jest jak najbardziej ok. To kwestia gustu. Może Ci się również nie podobać opinia, którą w nim wyrażam. Każdy ma prawo do własnej. Jeśli jednak masz jakieś zarzuty na poziomie logiki tekstu, to żeby się do nich odnieść potrzebuję przykładów. Nie twierdzę, że te zarzuty są bezpodstawne. Po prostu nie pokazałeś mi niczego, co kazałoby mi stwierdzić, że faktycznie w którymś miejscu dałem ciała.

            0
  2. Przemek? 5, zieeew…

    A bardziej merytorycznie.
    Faktycznie można w sporcie odnaleźć fantastyczne dramaty, ALE!

    STRASZNIE wkurwia, ze ciagle sie robi z NBA pierdolona tele-brazyliane – ten powiedzial o tym, ze… drugi mu odpyskowal… ten nie podpisze kontraktu ponizej… sa źródła(LOVE IT!), ze gracz X jest niezadowolony bo… sa pogloski, ze Y chce odejsc do…

    Gorzej niz przekupy na babskim jarmarku. Nienawidze tego szajsu, a jest tego gowna w dobie twitterow do porzygu :/

    Serio jak spojrzec na 6 miesiecy sezonu, to bardziej przypomina pudelka dla facetow… dlatego tak lubie Palme, bo tam tylko Mackowi czasem sie wydaje, ze jak Mat Barnes kogos oplul to juz nie jest graczem NBA :P

    0
    • Na pewno jest przesyt tego typu rzeczy z powodu mediów społecznościowych. Mi akurat to nie przeszkadza. Po prostu trzeba przesiać większą ilość informacji. Za to dzięki mediom społecznościowym mogę z “pierwszej ręki” trochę więcej dowiedzieć się tym, kim są koszykarze NBA. Znika pośrednik w postaci amerykańskich dziennikarzy i to jest bardzo ciekawe doświadczenie dla mnie.

      Inna sprawa, że fakt, żyjemy w erze anonimowych źródeł i to ma swoje minusy. Ale wiesz, ważne żeby te minusy nie przesłoniły nam plusów:)

      0
    • Sprowadzenie całego sezonu, a być może czasem karier do jednego zagrania. Odwrócenie sytuacji, która nigdy wcześniej sie nie wydarzyła. Wreszcie odrobienie 5 punktów w 25 sekund. Dziś sprowadza się to do rzutu Allena, ale przypomnę Ci żeby Allen rzucił musiały wydarzyć się takie rzeczy jak:
      -pudło najpierw chyba Ginobliego
      -Trójka na dwa razy LBJ
      -pudło Leonarda (80% FT)
      -Trójka na dwa razy LBJ
      -Po rzucie Allena praktycznie równo z syreną,w sytuacji którą ćwiczy na treningach pewnie jako jeden z 10 ludzi na świecie w tym momencie

      To trochę jak zobaczyć szóstkę w totka. O godzinie 6 rano Polskiego czasu.

      0
      • Poza różnicą w stanie rywalizacji, końcówka meczu Lakers-Magic wyglądała równie dramatycznie:
        – 5 punktów straty Lakers na 30 sekund przed końcem
        – drybling KB przez całe boisko i zagranie no-look do Gasola
        – faul na Howardzie i jego 2 pudła z linii
        – śliczna trójeczka Fisha

        Gdyby nie trafił to byłoby 2-2 i pewnie wiara Orlando w wygranie finałów by wróciła tak jak opuściła San Antonio parę lat później po rzucie Allena;)

        0
  3. Ten akapit o streszczeniach w relacji będę i Wam przypominał. Adam payrze w Twoją stronę bo w zeszłym sezonie miałeś Flesze które w w 90% składały się z streszczebia wydarzeń i opisu box score. Bezwartosciowe dla tych co mecz oglądali, a my tu właśnie “chodzimy do teatru” a nie chcemy czytać streszczenia. :D analizy i narracje, wylapywanie przegapionych historii, to jest klucz tak jak pisze Przemek.

    0
    • Ale co jest złego w tym, że Flesz jest streszczeniem wydarzeń na boisku?
      Może się mylę, ale nie wydaje mi się żeby Przemkowi chodziło o to, że każdy tekst o wydarzeniu sportowym musi kipieć od emocji i ociekać narracją. Przecież te mecze grane są codziennie, a niekiedy, tak jak dzisiejszej nocy, jest ich 14. Czy oczekujesz, że kazdego dnia po każdym meczu dostaniesz garść, jak to ująłeś “analiz, narracji i przegapionych historii” ?

      0
      • Wtedy nie jest Fleshem tylko Recapem, a przynajmniej nie Fleshem takim jakim go Maciek stworzył. W zeszłym roku Fleshe Adama nazywałem Telegrafami :P

        IMO Przemkowi chodziło nie o to, że muszą być emocje, ale o to żeby nie było tylko suchego sprawozdania. Analiza, bądź próba analizy, jakaś wartość dodana.

        Nie oczekują po każdym meczu takiego podejścia, ale nie chcę też suchego sprawozdania. Bo czytelniej jest mi zajrzeć do box score’a jeśli chcę wiedzieć kto ma jaką linijkę, a zamiast czytać co wydarzyło sie np w końcówce lepiej odpalić ją sobie na LP, albo highlight. Choć nie ma takiego problemu jeśli gra dno ligi, to wiadomo :P Jestem realistą.

        0
  4. Świetny artykuł. Myślę że “kilka” osób po jego przeczytaniu mogłoby się wkręcić w naszą pasję :)
    A co do rzutu Sugar Raya – jako że jestem kibicem Heat, zareagowałem jeszcze bardziej impulsywnie. Skutek? Tak się zerwałem do góry, że rozwaliłem krzesło na którym siedziałem :D Do dzisiaj jak włączam powtórkę na YT to mam ciary.
    Uwielbiam oglądać też piłkę nożną. Dość intensywnie kibicuję kilku drużynom, również z wielkimi emocjami. Ale NBA jest ponad tym. Ma w sobie to coś, czego nie mają inne dyscypliny sportu. Przynajmniej jak dla mnie.

    0
    • O to ciekawe, bo ja mam dokładnie odwrotnie jeśli chodzi o piłkę i NBA. Ta pierwsza to najpierw emocje, wybuch radości po bramce, wybuch wkur…nia po straconej bramce i nieobliczalność tego sportu. Natomiast NBA to przede wszystkim genialne przedstawienie, cudownie opakowane, z najlepszymi aktorami, z najlepszymi reżyserami i recenzentami. Podoba mi się w jaki sposób wygląda NBA. Jak jest pokazywana, opisywana i zorganizowana. Że jest salary cap, dzięki czemu okienka transferowe są tak ciekawe, że jest draft dzięki czemu każdy zespół ma szansę na swoją gwiazdę, nawet taki z zimnej Minnesoty, że są p-o dzięki czemu rodzą się historyczne rywalizacje, że to wszystko wygląda jak towar luksusowy, a mimo tych cech to cały czas sport w najczystszej postaci.

      PS. Od kilku lat oglądam zdecydowanie więcej NBA niż piłki nożnej.

      0
      • Źle zrozumiałeś mój post :) Tak jak napisałem, PN również wywołuje u mnie ogromne emocje i tu muszę się z Tobą zgodzić – zazwyczaj są one bardziej skumulowane na konkretnym momencie (gol, czasem jakaś decyzja sędziego itd.). W koszykówce emocje bardziej rozkładają się na całe spotkanie, a w przypadku crunchtime sięgają zenitu w końcówce.
        A co miałem na myśli że NBA jest ponad tym? Właśnie to co napisałeś i to co ujął Przemek w artykule – całą otoczkę dookoła ligi.

        0
  5. p.Przemek pięknie umiał ubrać w słowa to czego ja nie umiałem. Dokładnie dlatego śledzę NBA. W żadnej lidze na świecie nie ma tak charyzmatycznych bohaterów…tak nakreślonych postaci..jedni są przerysowani..inni niejednoznaczni..dobrzy…źli..każdy ma swoją niepowtarzalną historię. Niczym dobra …telenowela :)

    0
  6. Ja mam tylko jedno “ale”.
    Przemek ile rozmów z koszykarzami przeprowadziłeś będąc na NBA? Miałeś takie pole do popisu, a piszesz że na drodze stanął ci Alonzo Mourning. I tyle. Byłeś tak blisko NBA i nie wykorzystałeś tego. Za to łatwo ci przychodzi krytykowanie PLK -którą się nie interesujesz, której tekstów nie czytasz itd.
    Może trochę zbyt personalnie to odbieram i może się mylę. Ale…

    0
    • Zbyt personalnie to odbierasz. I myślę, że nie do końca złapałeś, o co mi chodzi, jeśli uważasz, że krytykuję PLK. W tekście nie porównuje w żadnym miejscu mojej pracy z Twoją pracę (dlaczego miałoby w tym kontekście mieć znaczenie, czy rozmawiałem z graczami NBA?). Piszę jedynie, dlaczego to, co się dzieje za oceanem jest dla mnie atrakcyjniejsze. A jest atrakcyjniejsze przez pewną tradycje dziennikarską. Każdy zaś ma prawo twierdzić w tym samym czasie, że tradycja dziennikarska w Polsce jest super. Bo dlaczego nie? W mojej opinii jednak w Polsce pisze się jedynie na poziomie faktów i (czasem) emocji, a bardzo rzadko patrzy na szerszą perspektywę. I to nie jest zarzut (bo nie wszyscy muszą być fanami amerykańskiego podejścia). To jest obserwacja.

      Swoją drogą akurat Ty dotknięty czuć się nie powinieneś, bo sam masz na koncie teksty o polskiej koszykówce, które były pisane w tradycji amerykańskiej (np. Hodge albo Koszarek).

      0
  7. I właśnie chodzi mi o to, żebyś też starał się tę tradycję zmieniać. Nawet jakbyś miał/jakbyśmy mieli robić to dla garstki osób.

    Dlatego mocno liczę na tekst o Przemku Karnowskim, choć wyjdzie pewnie rozdział książki.

    Mnie wkurwia jedno. Abstrahując od pozycji koszykówki w Polsce, dlaczego wszystkie mainstreamowe redakcje są takie hermetyczne – nie dopuszczają ludzi z zewnątrz, nie stawiają na long formy itd.

    P.S Szykuje jeden tekst, mam nadzieję że ci się spodoba, choć koszykarz mocno nieamerykański. Btw. jakbyś zjeżdżał do NS to jutro gramy z Lokomotivem Kubań o 19. Służę noclegiem :)

    0
    • Musiałbym zacząć o PLK, a ta nie jest dla mnie tak interesująca. A nie jest interesująca, bo tak jest najczęściej przedstawiana. I to jest takie błędne koło. Ale jak wiesz zacząłem o tym myśleć i mam nadzieję, że niebawem dołożę swoją cegiełkę.

      Wydaje mi się, że redakcje są takie, bo ich szefowie są wychowani w tej polskiej tradycji i dla nich każde wyjście poza taką konwencję jest grzechem. I co za tym idzie nawet jeśli dziennikarz chce pisać inaczej, to jest tłamszony. A long formy to wiesz tl;dr. Nie klika się i nie można ich rozłożyć na slajdy:)

      Niestety nie wpadam do Soli na pierwszego. Ale postaram się wpaść na tę Barcelonę:)

      0