93 rzuty wolne obu ekip to nie jest rekord tej serii. Naprawdę. W meczu numer 2 stawano na linii aż 96 razy. A jednak wyglądało to nieco inaczej, bo w tamtym spotkaniu więcej fauli popełniono w czasie akcji, więc przynajmniej mieliśmy okazje oglądać po 8-10 sekund koszykówki. Raz na jakiś czas.
Nie dzisiaj.
Kevin McHale w trzech pierwszych meczach dowiedział się o swojej defensywie jednej rzeczy: nie jest w stanie zatrzymać ataku Clippers. Dzisiaj powiedział to swoim chłopakom w najbardziej dobitny sposób i po mniej niż czterech minutach kazał im zacząć faulować DeAndre Jordana. Chwilę wcześniej po dwóch faulach w ataku na ławkę powędrował Dwight Howard.
Na miejscu graczy Rockets byłoby mi wstyd. Jeśli nawet twój trener przestaje ci ufać, że jesteś w stanie wykonać dobrą robotę po bronionej stronie parkietu, to ile jesteś tam naprawdę wart? Jeśli nagle “najważniejszym” graczem twojej drużyny staje się Kostas Papanikolau, bo ma 6 fauli do oddania, to ile jesteś wart?
DeAndre Jordan poszedł na linię 28 razy w samej pierwszej połowie. 34 razy w cały meczu. Trafił… 14 rzutów. A mimo tego Los Angeles Clippers rozbili Houston Rockets 128-95.
Strategia hack-a-Jordan przynosi efekty, a mimo wszystko Clippers zdobywają 128 punktów. Przetrawcie to przez chwilę. To mogło być 150 punktów, gdyby McHale nie był najlepszym obrońcą swojego zespołu w tym meczu.
Rockets po dwóch trójkach Trevora Arizy (18 punktów, 8 zbiórek) wyszli na 8-punktowe prowadzenie pod koniec pierwszej kwarty i jeszcze na początku drugiej prowadzili 7 punktami. Wtedy trzeci faul złapał Howard (7/6) i ten mecz się skończył. McHale faulował Jordana, a Rivers odmawiał ściągnięcia go z parkietu. Zaś w tych krótkich przerwach od oglądania skupionej miny DeAndre na linii rzutów wolnych, Clippers robili runy, wychodząc we wczesnej ofensywie i rozdziobując to, co zostało z jeszcze niedawno top 10 obrony ligi.
Austin freakin’ Rivers znów miał 8 punktów w czasie runu 12-0 na początku drugiej kwarty. Przez resztę połowy robiłem już tylko listę rzeczy lepszych niż oglądanie tego meczu. Mam tyle:
- syrop cebulowy, który kazała mi pić mama, kiedy byłem chory w dzieciństwie,
- Wolverine Origins,
- jak cię swędzi pod stopą,
- kiedy stoisz w kolejce w markecie i tuż przed tobą zacina się kasa i okazuje się, że w całym sklepie jest tylko jeden kluczyk, który może ją odblokować i nikt nie wie, kto ma ten kluczyk,
- kiedy odstaje ci kawałek skórki przy paznokciu i chcesz ją oderwać, ale zamiast tego robisz sobie krwawą ranę,
- siedzenie w autobusie obok bardzo grubej osoby, która je kanapki z pasztetem,
- Belgrad,
- kiedy idziesz rano do sklepu kupić świeżego pączka, a przychodząc do domu orientujesz się, że kupiłeś wczorajszego,
- kiedy jesteś wyzywany w Internecie, bo nie zagłosowałeś na nikogo.
Wpisujcie miasta.
W przerwie wszedłem w ubraniach pod zimny prysznic, skuliłem się i płakałem cicho. Gdzieś z daleka słyszałem, ze Skrillex, ale ktoś mi ostatnio powiedział, że nie bawiłbym się dobrze przy takiej muzyce, więc sobie odpuściłem. (Tak, tak, to zakamuflowana wiadomość dla pewnej kobiety – koszykarscy blogerzy też mają życie prywatne. Żartowałem. Już dawno ze mną nie rozmawia).
Dwight Howard złapał swój czwarty faul na początku trzeciej kwarty (znów w ataku) i… pozostał na parkiecie. Wiele to nie zmieniło. DeAndre Jordan zamiast stać na linii zaczął bowiem robić tak:
Właśnie zobaczyliście najlepsze fragmenty tego meczu. Więcej naprawdę nie potrzebujecie widzieć.
Możecie skończyć czytać.
Nie żartuję.
No idźcie sobie.
Było +16 po 4 minutach czwartej kwarty, +23 po 6 i +28 po 8. Potem byli już tylko Nick Johnson, Lester Hudson, Hedo Turkoglu i Clint Capela. Clippers mieli 100 punktów po 35 minutach gry. Kevin McHale sfaulował jeszcze kilka razy DeAndre Jordana po czym rzucił ręcznik.
Houston Rockets nie wyglądają w tej chwili jak drużyna koszykówki. James Harden (21/8/6) oddał 12 rzutów. Mniej niż Trevor Ariza. To jest historia tej serii. Harden w sezonie regularnym miał usage na poziomie 31,3. W playoffach jest to 27,9. W samej serii z Clippers jest to już tylko 27. Dla porównania: LeBron James (35,8), Stephen Curry (32,3), Derrick Rose (29,5).
Chcesz czytać dalej?
Poniżej znajdziesz trzy różne opcje abonamentu. Zdecyduj się na jedną z nich, a w zamian otrzymasz pełny dostęp do wszystkich artykułów na naszej stronie. To dzięki Twojej pomocy portal jest wolny od reklam, a my możemy 24 godziny na dobę dostarczać Ci najświeższych wieści z NBA.
Subskrybcja
Uzyskaj dostęp dopełnej treści artykułów.
Moneyball jednak nie działa, czy poziom koszykarskiego IQ w Rockets nigdy tej drużynie nie pozwoli niczego wygrać?
Moneyball to jedynie filozofia gry, w której ogranicza się rzuty z półdystansu na rzecz rzutów spod kosza i trójek. To nie ma żadnego związku z tym, co dzieje się w Houston w tej chwili. Jeśli nie bronisz, to nie pomoże Ci żadna filozofia gry w ataku.
Moneyball nie dotyczy wyłącznie selekcji rzutowej. Jeśli to w ogóle filozofia to też mająca na celu dobór zawodników do taktyki tak aby do siebie najlepiej pasowali i dawali efekt większy niż suma talentów.
Co w tych Houston pasuje do siebie?
Wyciągasz wnioski na podstawie jednej serii playoffów z lepszym zespołem. Houston Rockets są overachieverami w tym sezonie. Pomimo kontuzji i przeciętnym pomocnikom dla gwiazd wygrali 56 spotkań i są w drugiej rundzie playoffów. Ergo – Moneyball działa.
Serio? Wnioski nasuwają się same od prawie dwóch lat.
Wynik z RS nie powinien nic znaczyć dla takiego zespołu jak Houston. Rok temu legendarny wpieprz od Portland, teraz szykuje się jeszcze większa kompromitacja z Clippers. W Rockets pasuje do siebie tylko niski iloraz inteligencji koszykarskiej czołowych zawodników i trenera. Nic więcej.
Ergo – kontuzje dotykają w tym roku niemal wszystkich. Żadne wytłumaczenie.
Typowa drużyna na sezon regularny bez szans na prawdziwy sukces. Typowy Moreyowski moneyball.
Ten “typowy Moreyowski” Moneyball doprowadził do postawienia się w sytuacji, w której możliwe było ściągnięcie Hardena i Howarda, wynalezienie Motiejunasa i Beverleya i odrodzenie Jasona Terry’ego.
To jest liga, w której ostatecznie wygrywa tylko 1 zespół. Cała reszta jest przegrana. Daryl Morey zrobił fantastyczną robotę zbierając ten zespół do kupy. Czy mógł zrobić więcej? Zawsze można.
Morey budował zespół na mistrza. Nie na przejście I rundy PO. Taki był cel jak ściągał Hardena i Howarda (gwoli ścisłości – Dwight sam ich wybrał aby udowodnić Bryantowi, że zdobędzie mistrza bez niego).
Na razie Rockets mogą pochwalić się pokonaniem jednego z najsłabszych zespołów w historii play off ostatnich lat – tegorocznych Mavs. I dla tych Houston ta druga runda będzie osiągalna tylko jak takich ogórków będą dostawali na początek.
Pewnie, że zawsze można zrobić więcej ale na razie Morey nie osiągnął nic co zaplanował. I co pozwalałoby go chwalić. I z tym składem nie osiągnie.
Ale pamiętamy, że Morey zmaścił sprawę z Linem i Asikiem? Czy już zapomnieliśmy?
Pisanie, że Morey nic nie osiągnął czyniąc decydującym argumentem brak mistrzostwa jest niepoważne.Tak jak pisał Przemek na końcu tylko jedna drużyna zostaje zwycięzcą a w lidze w której połowę mistrzostw rozdzielono pomiędzy dwie drużyny, pierścień nie jest najłatwiejszą sprawą.Morey w krótkim czasie zrobił z przeciętnej, walczącej o awans do playoffs drużyny, team dla którego awans do postseason na kilka najbliższych lat powinien być pewnikiem.Ile drużyn może o sobie powiedzieć w ten sposób?Ile drużyn bije w mur i ma problemy z samym awansem?Jak długo drużyny takie jak Timberwolves, Kings czy Knicks próbują bez skutku znaleźć się w miejscu w którym są Rockets?Czy w ostatnich latach tak jak o Houston nie można było powiedzieć o Clippers?Blazers?Czy zatem o Priestim można powiedzieć, że nic nie osiągnął z tego co planował?Że nie zbudował nic bo koniec końców OKC mogą nie zdobyć pierścienia?Że Ci dzisiejsi Bulls którzy bez powodzenia starają się od kilku lat przebić do Finałów nic nie znaczyli?W NBA nie ma medalu za drugie miejsce i być może po latach niewielu pamięta jak dobrymi drużynami byli Knicks z Ewingiem czy Kings z Webberem, a i o grit&grind Grizzlies zapewnie za x lat pamiętać będzie niewielu jeśli nie zdobędą mistrzostwa.Czy to jednak znaczy, że w tych drużynach nie wykonano dobrej, menadżerskiej roboty?Że cała liga się myliła a tylko tych kilku szczęśliwców którym na przełomie kilku lat udało się zbudować mistrzowską drużynę, miało rację?Czy w latach 90′ tylko Jerry Krause znał się na swojej robocie?
Ech, i teraz w finale Vince Carter vs Chris Paul w serii “przegrany nigdy nie założy pierścienia” ;)
Wyrok na Warriors już wydany? Wstrzymałbym się;)
Stawiasz, że pokonają miśki?
Nadal myślę, że Warriors wygrają tę serię. Ale oczywiście więcej będziemy wiedzieć dzisiaj.
Zobaczymy, ja myślę, że zęby pozjadane w play-off’ach i obrona Grizzlies to będzie za dużo dla złotych chłopców. Ale kto wie.
Odświeżam…
Po prostu dobra seria :)
“kiedy odstaje ci kawałek skórki przy paznokciu i chcesz ją oderwać, ale zamiast tego robisz sobie krwawą ranę” – nienawidzę!
Sosnowiec.
Przemek, o co chodzi z Belgradem? Na prawdę zaintrygowałeś mnie, miasto z niesamowitą energią, szczególnie w nocy :)
PS. Czy Clippy są/będą “for real” w WCF?
Belgrad to najbrzydsze miasto, jakie widziałem w życiu. Jedyne miasto, w którym byłem i gdzie nie znalazłem niczego, co mi się podoba. Ale byłem krótko, więc to może być bardzo wybiórcze wrażenie.
Zapraszam w okresie letnim na początek na Skadarlje i medovice, dalej relaksującego dymka na Kalemegden, a później zachęcam do poczucia nocnego “buzz’u” na Savamali :]
Kto wie, może faktycznie skuszę się na drugie podejście;)
Ja tam się zgadzam z Przemkiem, fakt Skadarlje mi się podobało, ale najlepsze co było w Belgradzie to pociąg do Sarajewa. Choć widziałem stolice milion razy gorsze jak choćby Amman.
Przemek, Chmura – jasne, że jest sporo bardziej ciekawych/ atrakcyjnych/ nazwij-to-jak-chcesz miejsc do zwiedzania ale uważam, że jeżeli
a) wyjeżdża się ze świetną paczką znajomych dobrze pobawić, odkryć coś nowego i oderwać od naszej rzeczywistości to prawie zawsze można znaleźć coś magicznego prawie w każdym miejscu na ziemi, nawet w Belgradzie
b) clubbing “is your shit” to nocne kluby na Savie są zdecydowanie argumentem przemawiającym za tym, że Beograd jest bałkańską Barceloną
https://www.facebook.com/FreestylerClub/photos/a.625509054215025.1073741989.358647270901206/625509980881599/?type=3&theater i “świętowanie” 15go sierpnia :)
To co McHale out po nastepnym meczu i Thibs do Rockets?
Jak byście się czuli na ich miejscu? Rozbijacie Dallas w 5. meczach i wyglądacie “podobno” na drużynę na finał. Podobnie jak w pierwszej rundzie wszyscy stawiają przeciwko Clippers, bo zmęczeni, bo brak ławki, bo brak najlepszego zawodnika. Stawiają na was. Wszyscy już zastanawiają się jak by wyglądał pojedynek między MVP obu drużyn. Wszyscy się jarają.
I co?
I nagle wasz MVP gra jakby obrażony ze nikt mu nie gwizdze fauli, rzuca po trzecich rzędach hali podając do kolegów i spacerując w obronie. Drużyna lepiej wygląda gdy waszego “MVP” nie ma na boisku. Howard w całej serii 80% rzutów trafia z alley upow.
Oooo czym mowa?
Jak się musicie czuć skoro wszyscy na was stawiali, a wy dostajecie wpierdziel jak byście nie byli drużyną Nba?
Nie wiem czy McHale jest dobrym trenerem i podniesie tą drużynę. To chyba jego ostatnie chwile, bo Houston nie może sobie pozwolić na kolejny rok bez sukcesu
Czujemy wstyd.
I smrod;) smrod strachu;) pelne gacie …
Play-offy oddzielają mężczyzn od chłopców i gdyby nie wpadka SAS w ostatnim meczy RS to Houston pływałoby na dmuchanym krokodylku już po pierwszej rundzie – tak jak rok temu.
Proszę jeszcze nie skreślać Warriors. Te dwa potknięcia z Grizz mogą im wbrew pozorom bardziej pomóc niż zaszkodzić. Motywacja może sięgnąć szczytu i wtedy zobaczymy.
Muszą dziś wygrać game 4 bo inaczej będzie bardzo ciężko
P. Kujawiński aka J.Clarkson ;)
Cały mecz prawie w opcji -> przewiń 10 sekund, dżiza nigdy mnie tak palec wskazujący nie napier.alał.
A ja się cieszę, że Paul będzie miał trochę więcej czasu żeby się do końca wykurować na finał konferencji.
Wiem, że to nie miejsce na to, ale szacuneczek za ustosunkowanie się do krytyki w sprawie głosu w wyborach.
Nigdy bym nie odważył się kogoś za jego głos skrytykować, ale jakbym był wczoraj wśród krytykujących…
to by mi było wstyd za siebie.
Btw. Go Warriors!!
“Strategia hack-a-Jordan przynosi efekty, a mimo wszystko Clippers zdobywają 128 punktów. Przetrawcie to przez chwilę.”
Przeczytałem rano. Trawię do teraz.
Nadal nie bardzo wiem, jak to możliwe.