Tato Gasol jest dumny. Nikogo dziś nie potnie. Nie będzie żadnej krwi. Gołębie i wino. Wigilia w styczniu. Lato w lutym. Pau i Marc w Meczu Gwiazd. Dziś piątek!
Moje głosy też tam były, Doktorze. Świetna robota wszyscy!
W czwartkową noc ogłoszono pierwsze piątki na Mecz Gwiazd, zorganizowany w tym roku dzień po zjeździe Szóstego Gracza w Poznaniu, na który serdecznie każdego zapraszamy.
Dzień po zjeździe Szóstego Gracza, na który każdego serdecznie zapraszamy, nie zagra na pewno LaMarcus Aldridge. Aldridge opuści aż 6-8 tygodni z powodu kontuzji kciuka w lewej dłoni i do tego czasu w Trail Blazers wszystkie ręce na pokład. Łącznie z kontuzjowanym od grudnia nadgarstkiem Nicolasa Batuma, który nie pozwolił mu dokończyć dzisiejszego meczu z Bostonem.
Nie zagra też prawdopodobnie w Meczu Gwiazd Kobe Bryant. Ten rzut lewą ręką przeciwko New Orleans Pelicans w środę mógł być ostatnim highlightem Mamby w tym sezonie. Bryant ma kontuzjowany prawy bark i w L.A. już obawiają się o to, że nie dokończy tego sezonu.
Na parkietach NBA mieliśmy ostatniej nocy cztery mecze. W najciekawszym z nich Derrick Rose i Chicago Bulls OD-PO-WIE-DZIE-LI na frustrację Derricka Rose’a po poniedziałkowej porażce w Cleveland.
—
(28-16) Chicago Bulls pokonali (27-17) San Antonio Spurs 104:81 i zrobili to tak bardzo, że highlightem ostatnich 15 minut meczu był Marv Albert, kontynuujący swoją historię sprzed tygodnia o tym jak to był DJ’em Lancem Scottem.
Okazało się, że – tak, wiem, że czytasz Flesza dziś głównie po to – Marvelous nie był DJ’em grającym z płyt dla dwudziestolatek z grzywką, ale disc-jockeyem w radio, który mówił do muzyki.
Reggie Miller – coraz lepszy Reggie Miller, coraz zabawniejszy Reggie Miller! – pozostał jednak w tym, że Marv Albert JEDNAK był DJ’em na potańcówkach. Zdobył przez to duże punkty u piszącego za bycie głuchym na fakty. Tu we Fleszu kochamy taką oniemiałość.
Bulls odpowiedzieli po spotkaniu graczy we wtorek swoim najlepszym w tym sezonie meczem – mimo tego, że znów grali bez Mike’a Dunleavy’ego i Joakima Noah. Obrona była jak sprzed lat – 37% z gry Spurs, 39% do przerwy – a na czele znów stał Derrick Rose w swojej superagresywnej – nie tej polującej na trójki – wersji.
Rose od startu meczu próbował dostać się w pole trzech sekund przeciwko Tony’emu Parkerowi i obronie Spurs, której cały tył nastawiony był na powstrzymanie właśnie go. To z kolei otwierało cały czas “pop” dla Pau Gasola na szczycie półdystansu i otrzymując w obronie mnóstwo pozytywnej energii od wszystkich, Bulls prowadzili 46-40 do przerwy.
W trzeciej kwarcie nadal nie “było” Parkera w Spurs – 4/9 z gry, 9 punktów, 3 asysty w 21 minut – Tim Duncan miał kłopoty ze wzrostem Gasola – 6 punktów, 7 zbiórek, a przesunięcie Kawhi’a Leonarda na Rose’a w drugiej kwarcie zatrzymało Rose’a tylko do momentu, w którym znów nie musieli kryć go Parker i Manu Ginobili.
Rose dziesięć swoich pierwszych punktów w tym meczu zdobył w paint, znów mając tam kilka wykończeń akcji jakbyś próbował energicznie dwoma łokciami zabić pająka na posadzce pod prysznicem. To ten klasyczny Rose robiący dynamiczne ruchy w powietrzu, dużo dymu, ale był w tym ogień. To mój ulubiony Rose. Ten od pająków. Derrick Rose Od Pająków. STOP!
Rose rzucił 22 punkty z 16 rzutów i miał 5 asyst w 27 minut gry tego blowoutu. Bulls prowadzili już 73-48 na pięć minut przed końcem trzeciej kwarty i dostali standing ovation. Brawa też otrzymali z tego pokoju.
Gasol miał 12 punktów z tylko sześciu rzutów, ale miał 17 zbiórek i Bulls kończyli swoje defensywne posiadania zbierając piłkę na swojej tablicy. Nawet Nazr Mohammed w pierwszej połowie wyglądał jak na ten sam Nazi, który w superlimitowanych minutach zeszłego sezonu liderował NBA w defensywnym ratingu.
Spurs mieli świetną egzekucję i energię w pierwszych czterech posiadaniach tego meczu i potem padli. To rzadki widok, ale do tego meczu mieli świetny tydzień. Tym razem potrzebowali Parkera i nie dostali nic od swojego dynamo. Parker ma kłopoty już od ponad miesiąca ze ścięgnem udowym i nie jest jeszcze zdrowy.
—
(15-28) Utah Jazz pokonali (21-21) Milwaukee Bucks na wyjeździe 101:99 i Bucks mogą być źli tylko na samych siebie, bo w ostatnich 44 sekundach zmarnowali cztery szanse na to, by wygrać ten mecz.
Nikt nie zdobył punktów przez ostatnie 90 sekund, ale najpierw Brandon Knight nie trafił prostego layupu w transition, potem na 9 sekund przed końcem Jared Dudley spudłował za trzy ze szczytu z czystej pozycji i po nieudanej zbiórce Rudy’ego Goberta, Dante Exum został na podwójnej zasłonie i Knight znów miał dobry widok na kosz z półdystansu i nie trafił. Jeszcze Zaza Paczulia dobijał piłkę i też nic. Bucks nie mieli szczęścia, bo trzy z tych rzutów zakręciły się na obręczy.
To była już druga z rzędu porażka Bucks u siebie i druga po końcówce. W poniedziałek przegrali u siebie z 89:92 z szukającymi wciąż rytmu Toronto Raptors.
Dla Jazz to był ten jeden mecz w miesiącu, w którym są HOT za trzy. 14/31 to rzecz niespotykana. Exum wyszedł w pierwszej piątce po raz pierwszy przed Treyem Burkiem i trafił 5 z 10 trójek na 15 punktów i miał też pięć asyst. Burke z ławki w 24 minuty rzucił 10 punktów i grał też oczywiście obok Exuma.
Jazz zagrali bez Derricka Favorsa (powody osobiste), więc w piątce wyszedł Rudy Gobert – 14 punktów, 10 zbiórek – a drugi świetny mecz w ciągu dwóch dni miał Enes Kanter, który po 24 punktach i 17 zbiórkach w środę w Cleveland, rzucił w Milwaukee 23 punkty i miał 16 kolejnych zbiórek. 24 punkty, 6 asyst i 6 zbiórek miał Gordon Hayward.
Ten mecz w Salt Lake City przejdzie do historii. Dlaczego? Jeszcze do wczoraj Jazz byli w tym i w poprzednim sezonie 0-12 w meczach, w których nie grał Favors.
Bucks rzucili 20 punktów w transition i jak to Bucks skutecznie bronili pola trzech sekund (wysyłają trzeciego człowieka z drugiej strony boiska jeszcze zanim duży postawi zasłonę w picku na drugim skrzydle – to taka obrona Thibsa na sterydach, albo po prostu Thibs vs LeBron), ale Jazz byli zbyt gorący za trzy i prowadzili już +16 w tym up-and-down meczu. Bucks w trzeciej kwarcie wrócili bowiem i było już +11 dla Bucks.
—
Blake Griffin miał dziś rano żart i nie wydaje mi się, że przyniesie mu on spokój w ten weekend:
—
(29-14) Los Angeles Clippers beat-the-hell-out-of (18-25) Brooklyn Nets 123:84 i nie będziemy pisać o tym nic więcej poza:
—
(31-13) Portland Trail Blazers potrzebowali będą dużo takich akcji Damiana Lillarda, bo 6-8 tygodni bez Aldridge’a to spory cios dla Blazers.
Owszem, Chris Kaman jest z tyłu, a Robin Lopez zaraz wróci, ale to na Aldridge’u opierał się cały ofensywny system Blazers. Aldridge był go-to-guyem na lewym bloku, 4-5 metrów od kosza i z tego miejsca Blazers zadawali pierwsze pytanie innym w meczu. Brzmiało ono “Czy chcesz go podwajać?”. Fakt, że teamy rzadko już podwajają Aldridge’a i dawały mu brać to co jego. Większa rola będzie spoczywać teraz na graczach innych niż Lillard i przede wszystkim Trail Blazers będą musieli grać Top-10 obronę w tym czasie, aby utrzymać miejsce w Top-6 Konferencji Zachodniej.
Nie widziałem (jeszcze) czwartkowego meczu 89:90 z (14-26) Boston Celtics u siebie, ale Celtics trafili 45% rzutów i wygrali tablice 47-45. Sam mecz wygrali jednak trochę przypadkowo:
Przed ostatnią akcją – mając 1,9 sek. na oddanie rzutu – Stotts musiał użyć dwóch timeoutów, a na końcu Steve Blake nie zauważył Wesa Matthewsa bez krycia, ani wolnego lobu do Meyersa Leonarda, który miał obok siebie pod koszem niższego o dwie głowy Marcusa Smarta, tylko podał na 11 metr do Lillarda, który szybko został podwojony.
Thomas Robinson zastąpił Aldridge’a w pierwszej piątce – 9 punktów, 6 zbiórek w ataku, 12 ogółem 2 steale, 2 bloki – dzień po tym jak w Phoenix na smallballowych Suns wyszedł w niej Dorell Wright. Wright tym razem grał tylko 10 minut przeciwko Celtics, a tylko 22 minuty zagrał Nic Batum który dzień po trafieniu sześciu trójek w Phoenix, miał kłopoty z prawym nadgarstkiem, nie zdobył punktu, poszedł do szatni w drugiej połowie i już nie wrócił.
21 punktów, ale tylko 8/23 gry Lillarda. Dla Celtics 13-10-5 Brandon Bassa, który zastąpił w pierwszej piątce Tylera Zellera, 17/9 Sullingera i 18 punktów z 16 rzutów Avery’ego Bradleya.
Dziękuję za przeczytanie.
Gobert on Antetkounmpo. My guys!
Co ten Blake.
Genów nie oszukasz..:-D
Ale to już było naprawdę poniżej pasa…
No fakt, cała Ameryka widziała
dalej nie mogę uwierzyć w swoją decyzję podjętą w środku nocy, że jednak oglądam Utah-Milwaukee a nie Chicago-SAS i fakt, że rano jestem z tego powodu szczęśliwy. Dołączam do bandwagonu Rudy’ego Goberta.
Pod J-Kiddem nawet Johnny O’Bryant się rozwinął, coach of the year w stanach, które nie nazywają się jak państwo na Kaukazie
A swoją drogą, po tym performensie Blake’a, przy następnym meczu z OKC Serge Ibaka niewątpliwie przygotuje dla niego coś ekstra:)
Tak, ta scena wiele tlumaczy;)
Tato Gasol wygląda jak krzyżówka Pau Gasola z … Jeremym Ironsem :)
Bullseye!
Blejk jaki debil.. A Sully nie zrobił kroków dupą przed tą asystą na gamewinnera?