Pięć tytułów Tima Duncana

74
fot. League Pass

Jest rok 1999. Commodore 64, które kupiłem za pieniądze zebrane w czasie pierwszej komunii, już dawno pokrywa się kurzem w piwnicy. Innego komputera nie mam. Wciąż nie wiem nic o Internecie. Słyszę o wirusie milenijnym. Czas spędzam na boisku za domem. Mamy swoją drużynę osiedlową i czarne koszulki, na których moja mama wyszywa numery. Ja mam numer 1. Jak Penny Hardaway. Gdzieś w tym czasie bazgrzę niebieskim sprayem “Penny” w przy linii bocznej. Po moim boisku biegają też Allen Iverson, Shawn Kemp, Karl Malone i Kevin Garnett. Wieczorami na klatce schodowej mojego bloku wymieniamy się kartami i gramy w “koszykówkę” piłką ze skarpety. Kolega z osiedla obok przekonuję mnie, że powinienem oddać mu moją kartę Mosesa Malone’a za Jeffa Hornacka. Nie wiem, kim jest Moses Malone.

Mój tata przynosi mi z pracy VHS-y z meczami NBA z niemieckich telewizji. Uczę się kilku brzydkich niemieckich słów od kilku niemieckich pań.

Kończymy podstawówkę. Nasze boisko powoli pustoszeje. Koledzy znajdują inne rozrywki. Jest mi smutno, bo to jedyne miejsce, gdzie mam kolegów. Nie wiem, czy przetrwałbym podstawówkę gdyby nie koszykówka. W czerwcu, na koniec roku, moje nazwisko zostaje wyczytane kilkanaście razy. Dostaję większość możliwych nagród – od nauki po sport. 2 tygodnie wcześniej w Warszawie o 8 punktów przegrywam w konkursie historycznym. Dostaję rower i pudło książek. Jestem wściekły. Chciałem wygrać.

W okolicach czerwca po raz pierwszy wkładam piłkę z góry na hali MOSiRu w Nowej Soli. Zrobię to jeszcze kilka razy, zanim moje kolana staną się jedną z ofiar programów “na jumpa”. Chcę wierzyć, że kosz wisiał na 3.05. Na ostatnim turnieju koszykówki w podstawówce siedzę cały czas na ławce. “Jesteś za niski” – słyszę od trenera, który uprawiał w życiu jedynie kulturystykę. Przegrywamy z kretesem walkę o awans dalej. Dostaję kilka minut w przegranym półfinale. Walę w ryj najlepszego gracza turnieju. On płacze. Mam zły rodzaj satysfakcji. Pamiętam, że noszę moje pierwsze Nike’i z pęcherzem powietrza na całej podeszwie. Pęcherz pęka i buty zaczynają skrzypieć. Noszę je mimo wszystko.

Uczę się dwóch rzeczy: nie lubię przegrywać i nie radzę sobie z presją.

Kolega pożycza mi kasetę magnetofonową z “nową muzyką”. Mówi, że mam posłuchać. Na jednej stronie jest S&M Metallici, na drugiej Californication Red Hot Chilli Peppers. Zamieniam życie moich rodziców w piekło, grając przez kilka miesięcy na gitarze wstęp do Nothing Else Matters. Od mamy tego samego kolegi dowiadujemy się, że powinniśmy przestać marzyć o karierze wokalistów. Słyszy przez drzwi naszą wersję Whisky Dżemu.

Nie załamuję się. Kupuję moją pierwszą płytę CD. To Brand New Day Stinga i wyję do Dessert Rose.

Kilka rzeczy zmienia moje życie. Piersi koleżanki z klasy rozpłaszczone między nami w czasie tańca na balu ósmoklasistów, Mena Suvari w American Beauty i Matrix. Pierwszego dnia w liceum, zakochuję się w koleżance z klasy i przez najbliższe dwa lata dowiem się bardzo dobrze, co to znaczy friend zone.

Kilka miesięcy wcześniej oglądam z odtworzenia finały Spurs – Knicks. Nie jestem zafascynowany. To ostatnie finały, jakie obejrzę w całości przez najbliższych 8 lat. Przypominam sobie, jak 3 lata wcześniej Pro Basket po raz pierwszy napisał o Timie Duncanie:

W okresie, kiedy gracze wcześnie opuszczają uczelnie, żeby się zaciągnąć w szeregi zawodowców, ów pełen wdzięku chłopak z małego obszaru należących do USA Wysp Dziewiczych odtrącił w tym roku szansę wielomilionowego kontraktu, żeby wrócić do Wake Forrest.

Z archiwów Piotra Kolanowskiego
Z archiwów Piotra Kolanowskiego

Jest rok 2003. Tim Duncan wygrywa mistrzostwo NBA po raz drugi. Szczerze? Nie mam wielkiego pojęcia, co dzieje się w tym czasie w NBA. Tracę dynastię Lakers (odrobię to dopiero lata później). Kupuję pierwszy komputer i zamiast uczyć się do matury, gram w Baldur’s Gate. Zdaję na 3 piątki. Nie mam wielkiego pojęcia, jakie studia wybrać. Nie przejmuję się.

Mam 19 lat, moje życie dopiero się zaczyna. Nie mogę się doczekać wyprowadzki z domu. Decyduję się na Poznań, tylko ze względu na przyjaciół, gdy tylko komisja w Łódzkiej filmówce czuje się urażona moją interpretacją Lokomotywy Tuwima. Na jakiś czas koszykówkę zastępuje taniec towarzyski (lata przed “Tańcem z Gwiazdami). Gram już tylko w lidze szkolnej, gdzie rzucam średnio po 38 punktów w meczu, ale w najważniejszym meczu sezonu zostaję wyrzucony z boiska i rzucam piłką w sędziego (w takiej kolejności). Nazywamy się “Z dużą przewagą”. Rok później zmieniamy nazwę na “Zjedz mój kiełbas”. Jesteśmy bardzo kreatywną humanistyczną klasą.

Moja nauczycielka od języka polskiego mówi mi, żebym zapomniał o piątce na maturze, jeśli nie poprawię interpunkcji. Zamiast się lepiej przygotować, piszę pracę o rozbitku, który kończy na bezludnej wyspie z wielkim kufrem książek i pozostawia po sobie jedynie pamiętnik. Stylizuję to na artykuł w gazecie i piszę już na początku, że “przedrukowujemy pamiętnik w oryginalnej formie, nie korygując błędów, które MOGŁY SIĘ TAM POJAWIĆ”. Dostaję piątkę. Jestem zły. Uważam, że powinna być szóstka.

O drugim zwycięstwie Spurs dowiaduję się już z Internetu. Sprawdzam wynik. To wszystko. Odkrywam poznańskie puby i zaczynam studiować psychologię (w takiej kolejności). Jak zawsze zakochuję się w koleżance z grupy. Moje życie znów się zmienia.

Jest rok 2005. Moja pierwsza miłość kończy się katastrofą. Nie jem, nie śpię, nie oglądam koszykówki. Chcę zmienić studia, ale nie chcę irytować rodziców. W zamian zaczynam równolegle wymarzoną od dziecka archeologię.

Studiuję dwie rzeczy na raz i odkrywam, że mogę uniknąć chodzenia na zajęcia, mówiąc “obu stronom”, że muszę być akurat na drugim wydziale. Wymyślam sobie wyjazd do pracy do Szwecji. Chcemy jechać w czwórkę przyjaciół na stopa. Tydzień przed wyjazdem spotykamy kumpla z liceum. Upijamy go i przekonujemy, żeby pojechał z nami. Robimy to, bo wiemy, że ma samochód. Nie wiemy, że samochód ten to Fiat Cinquecento. Nie zastanawiamy się nawet, na ile osób jest zarejestrowany. Nasi rodzice okazują pewien niepokój. Gramy twardych, ale mina nam rzednie, gdy mamy problem z podjechaniem na prom w Świnoujściu.

Jeździmy od wioski do wioski i rozdajemy zrobione w Wordzie ulotki z napisem “Polish Workers”. Śpimy w namiotach bez tropików. Ludzie są zainteresowani naszym samochodem i faktem, że się w nim mieścimy w pięciu. Pierwszą pracę znajdujemy już drugiego dnia. Mamy zmienić dach. Nie mamy pojęcia, jak to zrobić. Robimy to mimo wszystko. Przejeżdżamy 3000 kilometrów. Zarabiam na mój pierwszy aparat fotograficzny i wódkę na promie powrotnym.

Nigdy wcześniej, ani później w moim życiu nie będzie już mniej koszykówki. Nie wiem nawet, kiedy dowiedziałem się, kto wygrał finały. Tim Duncan wygrywa swój trzeci tytuł. Mam to gdzieś.

Jest rok 2007. Jestem szczęśliwie zakochany. Wygląda jak latynoska. Nie robi jej różnicy, że mam 20 kilo nadwagi. Mój przyjaciel robi mi na plaży zdjęcie z profilu, żeby przekonać mnie, że coś jest nie tak. Udaje mu się. Po prawie dwóch latach przerwy znów biorę do ręki piłkę do koszykówki. Okazuje się, że nadal to lubię.

Po raz pierwszy lecę samolotem. Nie lubię tego. Po raz pierwszy jestem na południu Europy. Odkrywam Portugalię i Lebrona Jamesa. Lubię to.

Finały tego roku znaczą najniższy punkt we współczesnej historii ligi. Tim Duncan ma swój czwarty tytuł. Wszyscy mają to gdzieś. Duncan mówi Jamesowi, że ta liga będzie jeszcze należeć do niego. Nie wspomina, że potem przyjdzie i znów zabierze mu zabawki.

W szufladzie lądują moje kolejne opowiadania i niedokończone książki. Mój pamiętnik ma już kilka tomów. Czasem marzę o tym, że kiedyś zacznę pisać. Mam wreszcie w domu Internet i odkrywam, że można dzięki niemu oglądać NBA. Odkrywam Chrisa Paula. Bardzo to lubię.

Pewnego dnia siadam przy komputerze i zakładam bloga “Hej Hej tu EnBiEj”. Przez pierwszych kilka miesięcy jest na nim tylko tytuł i zdjęcie piłki. Boję się cokolwiek napisać. Ray Allen i Kevin Garnett dołączają do Bostonu. Kobe Bryant ma najlepszy sezon w karierze. Znów śledzę NBA z zapartym tchem. Zaczynam zarywać coraz więcej nocek.

Żyję pisaniem magisterki i NBA. Kiedy Tim Duncan trafia za 3 punkty w serii z Phoenix Suns tego roku, przypominam sobie, że “mam bloga” o NBA i piszę mój pierwszy post. Nie przypuszczam nawet, jak bardzo zmieni to całe moje życie.

Nie pamiętam, co wtedy napisałem. Pamiętam, że tytuł brzmiał chyba “Dom zachodzącego słońca”. Boli. Pamiętam, że od tamtego dnia pisałem prawie codziennie. Pamiętam mój pierwszy negatywny komentarz. Pamiętam pierwszy pozytywny. Pamiętam, kiedy zacząłem podpisywać się własnym nazwiskiem i jednego z komentujących, który pod każdym postem pisał: “Kujawiński wypierdalaj”.

Jest rok 2014. Tim Duncan wygrywa swój piąty tytuł i wzruszony ściska dwójkę swoich dzieci. Płaczę razem z nim. Jest już rano. Rozglądam się dokoła. Stół zastawiony jest puszkami po piwie, na podłodze walają się ubrania mojego współlokatora, a on sam chrapie na łóżku obok. Tak wyglądają poniedziałki rano w jednym z poznańskich akademików.

Moje życie znów się zmienia. Po 5 latach mieszkania w Hiszpanii wracam do Polski. Rzucam pracę w wyuczonym zawodzie z myślą, by poświęcić następnych kilka miesięcy na pisanie. Wyjeżdżam w podróż życia. Obawiam się trzydziestych urodzin i jestem zdesperowany, by spełnić wcześniej choć kilka zaległych marzeń. Jednym z nich jest książka.

Oglądam Tima Duncana i płaczę trochę w zagraconym pokoju w akademiku (czekam na koniec remontu w mieszkaniu). Uśmiecham się szeroko, kiedy Spurs biorą w objęcia Kawhi Leonarda. To wszystko jest takie szczere i sympatyczne.

Kilka lat wcześniej artykuł na temat Duncana w specjalnym numerze Magazynu MVP tytułuję “Człowiek w masce”. Tym razem nie widzę żadnej maski. Przypominają mi się wszystkie historie. O tym, że boi się rekinów, o tym jak miał być pływakiem, o tym jak w dzieciństwie stracił matkę, o jego rodzinnym motto:

Good, better, best. Never let it rest. Until your good is better, and your better is your best.

Najbardziej jednak przypominają mi się tamte lata. Moje ważne lata i ważne lata Tima Duncana. Jedni odliczają czas zegarkiem. Ja chyba robię to koszykówką. Dzięki ci za to Timothy. Kto wie, może gdybyś nie trafił tamtego rzutu z Phoenix, byłbym teraz zupełnie gdzie indziej.

Poprzedni artykułBrak wsparcia dla LeBrona
Następny artykułDoc Rivers został nowym prezydentem Clippers, co dalej?

74 KOMENTARZE

  1. Przemku… cóż mogę powiedzieć, szacun. Swietny tekst. Po pierwsze świetny pod względem literackim. Lekko sie czytalo, z zaciekawieniem i niecierpliwoscia. Po drugie, dzięki za tak osobiste wyznanie. Jakby nie patrzec, pokazałeś nam siebie z innej, bardzo prywatnej strony. To drugi tego typu tekst na 6G, po Macka i oba są rewelacyjne. Przede wszystkim ze względu na to co maja przekazac, to przeslanie ukryte ‘miedzy wierszami’. Choć mogę tez nadinterpretować.

    Moze się myle ale mam wrażenie że większość czytelników 6G to pokolenie lat 80-tych, a wiec pokolenie dzisiejszych 25-35 latków. Konsekwentnie, mysle ze kazdy z nas ma historie podobna choć w części do Twojej. Oczywiscie nie mam na myśli archeologii i Hiszpanii, ale okresowy rozbrat z NBA i powrót niczym syn marnotrawny.

    Kiedyś Przemek Kujawiński mnie irytowal, potem wkurzyl, po pewnym czasie zaciekawil, a teraz jest przede wszystkim szacunek. To nie ja bylem tym komentującym, ale jeśli kiedyś będzie brakowalo Ci motywacji to daj znac. W ramach pro publico bono chętnie powiem Ci ‘wypier…’. Oczywiscie jako typowy wyksztalciuch nie zrobie tego tak prostackimi slowami, ale w tak wysublimowany sposób że poczujesz ekscytację na myśl o czekającej Cię podróży.

    Tak trzymaj Przemku.

    ps. Napisz tę książkę, chętnie kupie i przeczytam.
    ps.2. Pamiętniki rozbitka – inspiracja Marquezem?

    0
    • Dzięki.

      Oczywiście jest ukryte przesłanie między tekstami i myślę, że śmiało mogę powiedzieć o tekście Maćka to samo. Myślę, że chodzi też o to, że obaj (a także reszta ekipy tutaj na 6G) po prostu lubimy pisać i nie chodzi tu tylko i wyłącznie o koszykówkę. Tematyka często nas ogranicza, więc czasami próbujemy wychodzić trochę dalej “w świat”.

      Przede wszystkim zaś chodzi o to, że my tę naszą NBA bardzo lubimy i chcemy przekazać część tych emocji.

      Czasem tęsknię za faktem, że kiedyś irytowałem tak dużo osób. To była z jednej strony trochę świadomie przyjęta rola enfant terrible ZP1 i tego, który wkłada kij w mrowisko, z drugiej “poszukiwania swojego miejsca”. Zaręczam Ci, że pewnie większość rzeczy, które wtedy Cię we mnie irytowały wcale się nie zmieniła. To, co się zmieniło to sposób ich wyrażania.

      Ps. Nie było bezpośredniej inspiracji, ale może pośrednio? Byłem zakochany w Marquezie już wtedy na pewno, ale nie dam sobie ręki uciąć, że “Opowieść rozbitka” przeczytałem jeszcze przed maturą.

      0
      • Przemku, moim zdaniem, 6G odniósł sukces dlatego ze tworzą go ludzie z pasja pod nazwa NBA. Widzac, słychać i czuc ze żyjecie koszykówką. I tacy ludzie jak ja z tego korzystaja. Ludzie którzy nie mogą oglądać NBA po nocach, ‘fabryka’ czeka i robota do zrobienia. Dzięki waszym artykułom mamy odrobinę atmosfery i emocji danego meczu. Odrobinę, bo jednak nie da sie zastąpić oglądania meczu.

        Moim osobistym zdaniem to dobrze że już nie irytujesz. Ale niech Cię to nie zwiedzie, to wcale nie oznacza że wszyscy zgadzają się z Toba. Twoje poglądy pewnie sie nie zmienily, masz do nich prawo, ale forma prezentacji na pewno. I w tym całkowicie zgadzam sie z Toba. Wiedz ze wcześniej forma przytaczała tresc, niepotrzebnie ja deprecjonując. Teraz jest odwrotnie. Znacznie lepiej.
        Miej swiadomosc ze sam ustawiłeś sobie wysoko poprzeczkę. Jeśli ja obniżysz, damy Ci znac, jesli zaczniesz irytować – tez. Zbierasz zasłużone pochwaly, wiec jakby co to zasluzona krytyka Cię nie minie. Fair Play.
        Osobiście jestem za tekstami nie tylko stricte koszykarskimi, a teraz wlasnie zaczyna sie dobry okres na takie teksty.
        A jeśli brakuje tematów i ciekawostek koszykarskich to moze podrzucę temat- niedoszly mecz w Rucker league miedzy zespolami Jay-z oraz Fat Joe.

        ps. Moje skojarzenie z Opowieścią rozbitka bylo automatyczne. Jeśli sie na tej książce nie wzorowales to z takim pomyslami tym bardziej powinienes napisać książkę.

        0
  2. W pierwszej chwili w czasie czytania tekstu Maćka, który miał podobny, emocjonalny wydźwięk pomyślałem “jezuu, i będzie się żalił, a ja chcę o koszykówce poczytać”, ale w czasie czytania zacząłem się coraz bardziej tym interesować i po przeczytaniu uznałem, że to jeden z moich ulubionych tekstów na 6G. Teraz Przemek napisał podobny tekst i również jest świetny :) Nie mówię, że teraz wszyscy mają pisać na 6G historie swojego życia, jednak raz na jakiś czas bardzo miło jest przeczytać taki tekst :)

    0
  3. Mój wrodzony sarkazm nakazuje mi napisać “Kujawiński wyp…” by wrócić do tych czasów gdy obydwaj byliśmy młodsi te parę lat. Potwierdzam, że takie posty pod tekstami Przemka się pojawiały.

    Pod tym, jedyne co mogę napisać to wyrazy uznania za interesujący, osobisty tekst.

    Ps. Przemek, będąc w temacie Duncana, pamietasz na ZP1 takiego komentującego jak timdan21? (czy coś w tym stylu). On potrafił rozgrzać dyskusję.

    0
  4. Myślę, że nawet jeśli czyta to nie udziela się w komentarzach, bo styl jego pisania był nie do podrobienia i łatwo go rozpoznać. Pamiętam długą i zażartą batalię o Iversona, i jego miejsce w historii. On fan “tych nudnych Spurs” był jednym z głównych obrońców “tego szalonego AI” w tej dyskusji.

    0
  5. Kujawiński, Kujawiński.

    Dobre kilka linijek nasmarowałeś Panie kolego. Obudziłem się dzisiaj o 6 rano, mimo, ze zazwyczaj mam problemy ze wstawaniem o 8, wszedłem na 6-go, bo jeszcze nie miałem kiedy poczytać o finałach i prawdę mówiąc mialem iść i wykorzystać jeszcze te 2h snu (znacie to uczucie – obudzic sie raz w roku wyspanym, ze świadomością, że jeszcze możesz sporo pospać? )

    Trafiłem na ten tekst i bardzo się cieszę, że nie pójde już spać.

    Dla mnie ten wpis jest świetny, bo czytając go czytam troche o sobie. Wprawdzie do Barcelony po raz pierwszy wybieram się dopiero w tym roku, ale ta cała historia o szukaniu swojego miejsca, o pierwszych pasjach, miłostkach, komputerach i wplecienie w to wszystko koszykówki to coś, pod czym mogę podpisać się obiema rękami (lewą mniej zgrabnie).

    Miło jest zostać zaskoczonym w ten sposób w internecie, który od jakiegoś czasu służy mi do coraz mniej ambitnych celów, jak oglądanie głupawych zdjęć kotów, fotorelacji z rosyjskich wesel i tym podobnych pierdów.

    Fajnie, że ktoś potrafi jeszcze stworzyć miejsce gdzie szczytem intelektu nie jest hasło ‘Kujawiński wypierdalaj’ – a wręcz przeciwnie, miejsce w którym może wrzucić cząstkę siebie, które łączy ludzi z tak przecież trudną w Polsce pasją, jaką jest NBA.

    W moim codziennym otoczeniu nie ma ANI JEDNEJ osoby, z którą mógłbym zamienić chociaż zdanie na temat ligi, a jak już ktoś rzuci hasło NBA, to ciesze się jak dziecko, że ktoś w ogóle wie, że taki twór w ogóle istnieje.

    forum e-nba, kiedys probasket, ebasket, to miejsca, gdzie od dobrych paru lat w zbliżonym gronie dyskutuje się o pasji, do realizacji której trzeba wstać o 3 rano i być kiedyś w szkole, teraz w pracy pol przytomnym. Jest mi bardzo milo, ze 6-ty do tych miejsc dołączył.

    Wasze teksty czasami pokrywają się tematycznie z portalami amerykańskimi, ale takich jak ten tam się nie znajdzie – i chociaż pojawiają się niezwykle rzadko, to jednak dają poczucie, że te bodaj 12 zł za 30 dni, to jedne z lepiej zainwestowanych (nie wydanych) pieniędzy w miesiącu.

    Dobra, bo rozpisałem się nie do konca o tym, o czym zamierzałem…

    Przemek, piszesz, że tęsknisz za tym, że irytowałeś kiedyś dużo osób – w internecie nie trudno kogoś z irytować, ale cholernie trudno zasłużyć na uwagę, znaleźć nawet 10 osób, do których to co masz faktycznie w głowie będzie trafiało. To jest efekt Twojej pracy i powiedziałbym wręcz, że wyrobiłeś sobie swego rodzaju markę – jezeli usłyszysz w najbliższym czasie jakiś ‘pojazd’ to tylko dlatego, ze mocno sobie zasłużysz, albo dlatego że zaloguje się tu jakiś troll, któremu będzie zależało na wszczęciu jałowej dyskusji, a nie komentowaniu Twoich wpisów.

    Pamiętam, jak na ebaskcie, potem enba pojawił się użytkownik NORGAARD, małolat, po którym większość jechała, potem pisał na Collage Hoops, a dzisiaj jest scoutem Denver Nuggets. Dzisiaj już nikt po nim nie jedzie…

    Bardzo lubie czytać i słuchać Kwiatkowskiego, z jego powodu wykupiłem pierwszy raz subskrypcję, ale dzisiaj na Twoje teksty najbardziej czekam, bo są po prostu inne niż Twoich kolegów, wydawało mi się, że to Maciek ma ‘najlżejsze pióro’ w ręku z Waszej ekipy, dzisiaj myślę, że choć jest b. dobry, to nigdy nie będzie pisał w taki sposób jak Ty.

    Także pozdro600, czekamy na więcej – zaczął się sezon ogórkowy, możesz poszaleć.

    0
    • Wielkie dzięki. Bardzo doceniam takie słowa.

      To, co mnie najbardziej w tym wszystkim cieszy to, że po pewnym załamaniu związanym z zamknięcie ZP1, jesteśmy dwa lata później i 6G powoli dobija do ilości czytelników, a przede wszystkim już dawno przebił poprzednią stronę poziomem komentarzy. Być może to efekt subskrypcji, ale mam wrażenie, że mamy tu dużo dojrzalsze grono czytelników. Powiem szczerze, że często spędzam czas na czytaniu samych dyskusji pod artykułami tutaj.

      Norgaard to oczywiście Rafał Juć. Świetny gość (poznałem go jeszcze lata temu, gdy robiliśmy razem z nim i kilkoma innymi osobami, między innymi Adamem też, gazetkę internetową “Superbasket”). Bardzo się cieszę, że udowodnił, że można dojść do czegoś dużego poświęcając się swojej pasji.

      0
      • Obawiam się, że wyższy poziom komentów jest spowodowany odcięciem tych najmłodszych – łatwiej jest wbić na jakąś darmową stronę i pieprzyć 3 po 3, niż uprosić rodziców o zrobienie przelewu.

        Pytanie, czy za jakiś czas nie odbije się to 6-mu czkawką, kiedy większość obecnych tutaj zrobi sobie potomstwo i zamiast zarywać noce dla NBA, będzie lulało dziecko z kolką…

        Internetowy płatny blog to dość karkołomne w naszych realiach przedsięwzięcie – nie płace za mp3, za filmy, za mecze, więc dlaczego mam płacic za CZYTANIE BLOGA?! :) tym bardziej jestem w szoku, jak mimo wszystko silny jest fanbase ligi w Polsce.

        Najwyraźniej Ci, którzy na swój sposób dojrzeli do płacenia za cokolwiek w necie reprezentują już trochę nowszy, lepszy nurt.

        I ostatnie słowo odnośnie Jucia – najczęściej jest tak, że jak wpada ktoś z dużą zajawką na dany temat, jest młody, to pisze bardzo dużo objętościowo i na… bardzo średnim poziomie. Wtedy płaci się frycowe i albo czytasz/oglądasz więcej niż piszesz i w koncu dojrzewasz do tego, zeby ktoś chciał to czytać/dyskutować z Tobą, albo dajesz sobie spokój. Większosć ‘elitarnych’ userów obecnie to właśnie Ci, którzy początkowo najwięcej dostawali pod dupie od starej gwardii.

        Podobnie jest w sporcie – najwybitniejsi są zazwyczaj Ci, którzy jeszcze nie majac pojęcia jak coś zrobić, próbują to robić. Kwahi to raczej wyjątek od reguły.

        0
          • Dokładnie tak jak piszesz kolego :) Kiedy człowiek ma coraz mniej czasu (bo praca, bo rodzina, bo znajomi…), to chciałby mieć miejsce gdzie bez zbędnego szukania i na wysokim poziomie będzie mógł poczytać o swojej pasji. I myślę, że 6g takim właśnie miejscem dla niektórych jest :)

            0
  6. Super artykuł, takie drobne “prywaty” dodają zawsze smaczku. Tym bardziej, że większość z Nas to chyba faktycznie roczniki 80-te. Ja osobiście 85 czyli środeczek i doskonale pamiętam czasy KART. Mam je do dziś.
    A jeśli chodzi o przerwę z NBA.
    Myślę, że większość z Nas zamiast pomarańczowej piłki, poznawała inne krągłości…

    Ale prawdziwa miłość nie rdzewieje, często w przeciwieństwie do pierwszej.

    Jestem ciekawy jaki typ/styl książki byś wydał?

    Pozdrawiam,

    0
    • Winszu, powiem, że chyba nic specjalnego, po prostu w życiu się trochę pozmieniało i postanowiłem wrócić do NBA i akurat padło na finały 2008. Najlepsze jest to, że jako kiedyś zagorzały fan, w 2008 roku nagle się dowiedziałem kto to LBJ, Wade, Melo itd. Ominął mnie ten okres i okres triumfu Spurs, aż do wczoraj.

      0
  7. Ma ktoś linka do wspomnianego tekstu Maćka?

    Poza tym ogromny szacunek za tę “podróż życia”. Trochę czytałem Twojego bloga i “odrobinę” zazdroszczę odwagi. To była podróż zupełnie na własną rękę i za własne zaoszczędzone hiszpańskie dolary?

    0
  8. Najlepszy tekst jaki pojawił się na tym blogu. Koszykówka to nie dniówki, mecze, flesze, wyniki – to emocje, to życie. A to jest chyba najpiękniejszy tego przykład. Szkoda że nie jest za darmo, podesłałbym znajomym link do strony zamiast przekopiowanego kawałka tekstu – bo artykuł zasługuje aby go podać dalej.

    0