Gdzie MVP nie może tam rezerwowego pośle

3
fot. FOT. LUKASZ SZOTOWSKI / 058sport.pl / Newspix.pl
fot. FOT. LUKASZ SZOTOWSKI / 058sport.pl / Newspix.pl

Kevin Durant podczas osławionej już przemowy, która będzie jednym z highlightów jego wspaniałej kariery, chciał zwrócić uwagę na jedną bardzo ważną rzecz – swoje otoczenie. Dostrzegamy MVP i ogromną wdzięczność, ale wszystkie jego słowa nie miały na celu tylko i wyłącznie pokazania ludzkiej twarzy najlepszego gracza poprzednich rozgrywek. Dla KD  najważniejszy był ich dosłowny wymiar, czyli zespół – koledzy od lat i miesięcy pracujący wspólnie z nim na dorobek życia.

Widzimy zaledwie część historii kryjące się za sukcesem. Migawki Inside-Trax ESPN i ekskluzywnych materiałów z serca każdego zespołu. Myślę, że Durant próbował nam to poniekąd uświadomić, bo wiele razy sami sobie nakładamy klapki na oczy udając, że mamy rację. NBA mimo romantycznej kreacji swoich bohaterów, nadal prezentuje fanom koszykówkę nagradzającą zarówno gwiazdy, jak i wszystkich architektów tryumfu, który w ostatecznym rozrachunku spływa na jednostki wyjątkowe (vide KD).

Przewrotność NBA rzuca w nas co tydzień innymi nazwiskami. Niektóre z nich przez cały sezon nie doczekały się sprawiedliwej oceny. Przeszukując stertę mocno sfatygowanych kartek będących czymś w rodzaju epistolarnego zapisu dni i nocy z ligą, natknąłem się na skrawek z trzema niewyraźnie zapisanymi nazwiskami. Aby zaspokoić potrzebę solidności, dokooptowałem dwa nazwiska tworząc piątkę nieśmiało upominającą się o odrobinę waszej uwagi.

Thomas Robinson (Blazers)

Przygoda z Sacramento i Houston była tułaczką niewprawionego globtrotera. Do Portland Robinson trafił jako potencjalna opcja numer dwa na pozycję silnego skrzydłowego. Bardzo szybko dorósł do tej roli. Blazers rok wcześniej narzekali na brak ławki rezerwowych. Tymczasem wychowanek Kansas stał się jej najjaśniejszym punktem w sezonie 2013/2014. Znalazł swoje miejsce i dostał od Terry’ego Stottsa regularnych kilkanaście minut. Konsekwencja wobec jego roli okazała się bardzo ważna. Zawodnik wiedząc na czym stoi nauczył się z tego korzystać.

W statystykach PER36 notował średnio 14 punktów i 12,7 zbiórki. W 70 meczach rozgrywek zasadniczych rzucał 48,1 FG%, w tym 11/21 z high-post. Podobnie jak LaMarcus Aldridge, skupiał swoją grę na lewym rogu i skrzydle. Oddał stamtąd 44 rzuty, przy czym zaledwie piętnaście po drugiej stronie parkietu. 69% jego prób było egzekucją spod kosza. Robinson w Oregonie nauczył się kontrolować cykliczne erupcje swojej energii, co stanowiło dotąd wielki problem. Dowodem tego jest fakt, że z 293 rzutów aż 125 poświęcił na lay-up’y różnej maści.

rob

Ciągle pozostaje zawodnikiem wymagającym kompromisów. Jego NetRating (-4,7) określa problematyczną naturę Robinsona. Rozwinął się w poprzednim sezonie dzięki zaufaniu sztabu szkoleniowego. Otrzymał je w ramach motywacji, dlatego nie może zapominać, że to ciągle zaledwie okres próbny.

Trevor Booker (Wizards)

Z uwagi na problemy zdrowotne Nene Hilario, Booker zyskał w rotacji Randy’ego Wittmana specjalny status. Dzięki bardzo dobrze wykonanej pracy stał się jedną z głównych opcji rezerwowych szkoleniowca. W przeciągu ostatnich kilku spotkań Wizards, Booker bardzo często wychodził na parkiet już w pierwszej kwarcie zastępując Marcina Gortata. W całym sezonie regularnym rozegrał 45 meczów jako starter. Wychodząc w pierwszej piątce grał średnio 20 minut i zdobywał 8 punktów i 6 zbiórek trafiając 55,7 FG% (62 FG% spod kosza). Stał się także nieoczekiwanym zagrożeniem na blokach. Z obu trafiał 50%, wysyłając nad rywalem swoje rainbow shoty.

Pod względem defensywy rywal często wykorzystywał go w mis-matchach, co odsłoniło największy mankament w grze wychowanka Clemson. Według statystyk 82games.com, Wizards z Bookerem na parkiecie tracili średnio 110,5 punktu na sto posiadań (bez niego o 7,3 punktu mniej). Zawodnik starał się zaprzeczyć tym liczbom w serii z Bulls, gdy w low-post neutralizował grę Taja Gibsona. Zawodnik z Chicago miał nad nim przewagę fizyczną, ale aktywne ręce Bookera oraz silna postawa na nogach zmuszały przeciwnika do trudnych post-moves.

Mimo obecności Ala Harringtona i Drew Goodena, pozostał ważną częścią rotacji zespołu. Wizards po sezonie przedstawią mu prawdopodobnie ofertę kwalifikacyjną za 3,4 miliona dolarów.

Mike Scott (Hawks)

Aż do serii z Indianą Pacers dla wielu postać kompletnie anonimowa. Miał trzeci najlepszy PER wśród graczy Hawks w trakcie sezonu regularnego zaraz po Alu Horfordzie, który rozegrał tylko 29 spotkań, Paulu Millsapie oraz Jeffie Teague’u. Kto by się spodziewał. Ciężko nie zauważyć, że jego wyraz twarzy z trudem odzwierciedla profesjonalnego koszykarza. Zachowaniem oraz nastawieniem do gry prezentuje mentalność klasycznego ballera, robiącego swoim swagiem karierę na street-ballowym boisku (sorry za język). Mimo to gra dla zespołu, który zdaniem Przemka za kilka lat będzie nowym zjawiskiem – dla nas, dla ligi i dla samej Atlanty, bardzo chłodnej wobec miejscowych koszykarzy.

Jego ofensywa skupia się na grze spot-up oraz pick-and-rollach. Jedno w tym przypadku wynika z drugiego. Scott po zasłonie preferuje uciekać na obwód bądź przynajmniej na daleki półdystans skąd robi dobry spacing i kreuje dla siebie możliwości z pozycji triple-threat. Jest także bardzo przyzwoity po ścięciach – 17,2% jego ofensywy i 59,5% skuteczności. Po drugiej stronie parkietu pozostaje graczem minusowym, nie stanowi problematycznego match-upu. Jednak jeśli będzie się rozwijał i nabierze ogłady, może być graczem typu instant-offense z ławki.

Draymond Green (Warriors)

Postać najbardziej transparentna z całej piątki. Problemy zdrowotne Davida Lee oraz Andrew Boguta przyspieszyły rozwój Greena testując go w nowym środowisku. Wcielił się dla Marka Jacksona w rolę solidnego stretch-four i moglibyśmy poświęcić jego grze naprawdę duży kawałek  wyczerpującej analizy. Wcześniej dał się poznać jako gracz typu 3-and-D. Jestem mimo wszystko przeciwny szufladkowaniu Greena w ten sposób. Small-ballowe line-up’y GSW z Greenem jako drugą lub trzecią opcją w ataku, wielokrotnie oznaczały dla rywali  walkę z własnymi niedoskonałościami. Co było wielkim atutem coacha Jacksona – to jego umiejętność zdemaskowania problemów bądź nawyków przeciwnika. Draymond Green był w tym przypadku strategicznym elementem na szachownicy.

Podczas sezonu regularnego obok Harrisona Barnesa funkcjonował jako drugi 6th man rotacji. Jego Real Plus Minus na poziomie +3,09 był piątym najlepszym wśród wszystkich niskich skrzydłowych NBA. Lepszy od Carmelo Anthony’ego czy Paula George’a. Według tej samej statystyki odnoszącej się tylko do obrony, Golden State Warriors z Greenem oraz Iguodalą w zespole dysponowali dwoma najlepszymi defensorami na pozycji SF.

drpm

Nie obawiam się tego, że Steve Kerr czy Stan Van Gundy rozmienią na drobne to, co swoją postawą jest im gotów zaoferować Draymond Green. Każdy trener w lidze chciałby dysponować tak uniwersalną bronią.

James Johnson (Grizzlies)

PER na poziomie 18,5 w sezonie regularnym zawodnika Memphis Grizzlies opowiada historię, którą niewielu widziało; o której niewielu słyszało. Co więcej – zaraz za Mikem Conleyem miał drugi najlepszy Win Shares PER48. James Johnson? To wersja ograniczonego ofensywnie two-way playera, o czym świadczy fakt, że Grizzlies ze skrzydłowym na parkiecie tracili na sto posiadań 2,5 punktu mniej i rzucali 2,7 więcej. Jego NetRtg na poziomie +6,4 jest imponujący. To ukryta wartość Johnsona, bagatelizowana przez wszystkich jego dotychczasowych chlebodawców.

Za poprzedni sezon zarobił przeszło 600 tys. dolarów, a to dobry argument dla piewców hasła, iż nie ma na tym świecie sprawiedliwości. Latem trafi na rynek wolnych agentów.

Poprzedni artykułPolubimy Atlantę Hawks?
Następny artykułDniówka: Weak Ranking – edycja personalna

3 KOMENTARZE