Pożegnanie Linsanity, dziś Rockets w Nowym Jorku

6
newspix.pl

Jest forma i treść. Forma, proszę bardzo: Jeremy Lin powraca dziś do Nowego Jorku, gdzie kilku zapłacze, nawet zamiauczy, ale generalnie co bardziej kąśliwi będą jak pfff popatrz na ogrody. Jest jeszcze treść inna: nie ten mecz, ale wizyta San Antonio Spurs w Oklahoma City to mecz dnia, tygodnia, może nawet miesiąca.

Nasza treść, doprecyzujmy ją:

Chcesz czytać dalej?

Poniżej znajdziesz trzy różne opcje abonamentu. Zdecyduj się na jedną z nich, a w zamian otrzymasz pełny dostęp do wszystkich artykułów na naszej stronie. To dzięki Twojej pomocy portal jest wolny od reklam, a my możemy 24 godziny na dobę dostarczać Ci najświeższych wieści z NBA.

Subskrybcja

Uzyskaj dostęp do
pełnej treści artykułów.
Poprzedni artykułMr Bryant wrócił do domu
Następny artykułPodsumowanie dnia: Ibaka show

6 KOMENTARZE

  1. Linsanity moim zdaniem się skończyło trochę wcześniej. Sam zawodnik mimo, że wydaje się fajnym kolesiem strasznie mnie denerwuje. Traci piłkę zdecydowaie za często, głównie przez złe decyzje i próby penetracji w pełnym tłumie. Miał swoje 5 minut i pewnie jeszcze kilka razy będzie w stanie dobić do poziomu z najlepszego okresu w zeszłym sezonie, ale Houston ma problem na pozycji PG i ciekawe czy coś z tym zrobią. Większość rozgrywających da się określić na tych rzucających i pass first, ale ja odnoszę wrażenie, że Lin nie ma talentu żeby być tym pierwszym i być może kiedy sobie to uświadomi będzie z niego pożytek w większej ilości meczów w sezonie, a nie tylko w tych wtedy akurat mu siedzi.

    0
  2. a ja mam problem z oceną Lina. Lin zeszły sezon rzeczywiście grał fantastycznie, ale w gruncie rzeczy był wtedy pierwszą (a biorąc pod uwagę formę pozostałych graczy jedyną jeśli liczyć Novaka) opcją. Hou zatrudniali go jako ballhandera i miał głównie grać z piłką w rękach (picki, wejścia pod kosz). Nagle zjawił się Harden i cały misterny plan w p…… Brodacz zabrał mu piłkę i staty spadły (choć kilka meczów miał bardzo przyzwoitych). Tezę o jego ogólnej beznadziejości podważa fakt, że bez Hardena zagrał fantastyczny mecz i nie można zwalić wszystko na to, że mu siedziało.

    0