Przedstawiamy najnowszą książkę od Wydawnictwa SQN pod patronatem Szóstego Gracza.
Niewielu sportowców przeżyło równie nieprawdopodobną karierę co Steve Kerr. Jako zawodnik zdobywał mistrzowskie tytuły w NBA, a później został trenerem, dyrektorem generalnym klubu i szanowanym komentatorem.
Zamów książkę ⏩ TUTAJ
Grał w jednym zespole z Michaelem Jordanem, Shaquille’em O’Nealem, Timem Duncanem, Scottiem Pippenem, Davidem Robinsonem czy Dennisem Rodmanem. To właśnie z nimi sięgał po pięć mistrzowskich pierścieni, przy okazji ucząc się od trzech szkoleniowców, którzy zostali członkami koszykarskiej Galerii Sław, i czwartego, który z pewnością nim zostanie – Gregga Popovicha.
Równie wielkie sukcesy Steve Kerr odnosi jako trener. Sięgnął z Golden State Warriors po cztery mistrzowskie tytuły, co czyni go jednym z najbardziej utytułowanych szkoleniowców w historii NBA. W tej fascynującej biografii Scott Howard-Cooper spogląda na życie Kerra z różnych perspektyw. Pisze o dorastaniu w rodzinie nauczycieli uniwersyteckich na Bliskim Wschodzie i straszliwej tragedii – zamordowaniu ojca przez terrorystów. O niefortunnych pierwszych latach kariery na uniwersytecie Arizona i w NBA, o mistrzowskich sezonach w Chicago Bulls i San Antonio Spurs, a także o sukcesach odnoszonych w roli pierwszego trenera Golden State Warriors.
Steve Kerr to człowiek, który już za życia stał się legendą. Ta historia doskonale pokazuje, w jaki sposób osiągnął sportowy szczyt i jak za jego sprawą doszło do wielkich zmian w najlepszej koszykarskiej lidze świata.
Steve Kerr śmierdział nieprzyjemnym zapachem Atlantic City. Kiedy o wpół do dziesiątej rano wysiadał z wynajętego autokaru turystycznego i wchodził do lobby dostojnego hotelu Four Seasons w Filadelfii, bił od niego okropny smród. Jego ciało boleśnie odczuwało skutki całonocnej libacji z Buechlerem, Rodmanem i kilkoma znajomymi Dennisa, niektórymi obdarzonymi bardzo zmysłowymi wdziękami. Impreza niezwykle się udała, ale najważniejsze było to, że blisko 200-kilometrowa podróż w tę i z powrotem na wybrzeże stanu New Jersey pomogła zbudować na nowo więzi z Rodmanem, którego zawieszono po raz trzeci w sezonie 1996/97.
Jackson był świadkiem początków tej szalonej imprezy; nie zdziwił się na widok Kerra i Buechlera w restauracji znajdującej się w hotelowym lobby, bo wcześniej wyraził na wszystko zgodę. Panowie przyszli do niego z tym pomysłem, bo chcieli zadbać o nastrój Rodmana i go dopieścić. Trener nie tylko się zgodził, ale nawet zachęcił rozgrywającego drugi sezon w NBA skrzydłowego Jasona Caffeya, żeby im towarzyszył. „Duchowo Dennis się od nas oddalił i Phil uważał, że powinniśmy na nowo go do siebie przyciągnąć. W jego przypadku było to równoznaczne z pójściem z nim na imprezę, żeby wspólnie się nawalić” – tłumaczył Kerr. Zastanawiał się przy tym: „Jak wielu trenerów NBA powiedziałoby jednemu ze swoich młodych zawodników, że ma iść do klubu i najebać się razem z Dennisem Rodmanem?”. Jackson żałował tylko jednego: wiedział, że trening, który miał się odbyć zaraz po ich powrocie, będzie kompletnie bez sensu. I rzeczywiście – zajęcia były tak beznadziejne, że już po 40 minutach trener je przerwał i zakończył. A następnego dnia Bulls przegrali z Nets, którzy mieli wtedy bilans 18-44.
Podczas pierwszego sezonu w roli mistrza NBA Kerr starał się wspierać emocjonalnie innych kolegów, zwłaszcza tych bardziej znanych. Wspólne libacje z Rodmanem nie zdarzały się zbyt często, bo większość zawodników Bulls rzadko kiedy odwiedzała alternatywną rzeczywistość Dennisa, a jego wygłupy ze strojami uznawali za wybryki nieśmiałej i zagubionej społecznie duszy, która próbuje zwrócić na siebie uwagę za pomocą przesady.
Steve, tak jak Jordan i Jackson, nie pojawił się nawet na pomeczowej imprezie urodzinowej, zorganizowanej przez Rodmana w jednym z chicagowskich klubów pod koniec poprzedniego sezonu. Społeczność NBA mieszała się tam z rockmanami i bohaterem wieczoru w strzeżonym przez ochroniarzy salonie na piętrze, a Eddie Vedder z zespołu Pearl Jam zaśpiewał ekscentrycznemu koszykarzowi Happy Birthday. Ale ponieważ Kerr doskonale wiedział, jak ważna jest odpowiednia chemia w szatni, to miał świadomość, że wspólne spożywanie alkoholu i wyprawy do kasyna raz na jakiś czas nie są pozbawione sensu. I w imię integracji drużyny wspólnie z Buechlerem zaproponowali wyjazd do Atlantic City.
Kerr starał się wspierać również Jordana i Pippena, choć robił to w mniej ekscentryczny sposób. Przez lata wyręczał ich w kontaktach z dziennikarzami, był zawsze dostępny dla mediów, po treningach stawał przed kamerami telewizyjnymi i cierpliwie odpowiadał na pytania. A przed meczami krążył po szatni i rozmawiał z reporterami, którzy chcieli zrobić wywiad wcześniej, żeby zdążyć przed deadline’em. Kerr i Wennington odpowiadali na pytania, żeby najsłynniejsi gracze mogli odpocząć od blasku reflektorów i hałasu włączanych dyktafonów. Steve był nieocenionym źródłem wyczerpujących odpowiedzi, inteligentnych komentarzy i wrednych ripost, które doceniliby nawet dawni czytelnicy rubryki Riptide. To dzięki niemu Jordan i Pippen mogli nie przejmować się swoimi medialnymi obowiązkami i skupić się na koszykówce.
Kerr był zawsze chętny do pomocy, gdy chodziło o kontakty z mediami – czy to podczas studiów, kiedy musiał odpowiadać na pytania dziennikarzy po zamordowaniu ojca, czy to w Cleveland, gdy jako totalny nowicjusz zgłosił się do udzielania wywiadów, czy podczas swojego krótkiego pobytu w Orlando, gdy chętnie dzielił się z zarządem klubu swoimi pomysłami na procedury dotyczące kontaktów z przedstawicielami mediów.
Dynastia Bulls znajdowała się oczywiście na zupełnie innym poziomie medialnego szaleństwa, ale Kerr zawsze był chętny do pomocy, nawet kiedy został już uznanym i ważnym członkiem drużyny oraz mistrzem NBA. K.C. Johnson z „Chicago Tribune” powiedział Steve’owi, że jego nazwisko powinno pojawiać się w nagłówkach artykułów jako współautora tekstów, ponieważ tak często dostarczał prasie wartościowych informacji. Dziennikarz zażartował też, że powinien podzielić się z koszykarzem wynagrodzeniem.
W sezonie 1996/97, kiedy zainteresowanie Bulls sięgnęło zenitu, wsparcie ze strony Kerra i Wenningtona stało się jednocześnie autentyczne i pełne humoru. John Ligmanowski, kierownik odpowiedzialny za sprzęt, zawsze zwracał się do nich, kiedy włączano kamery telewizyjne – krzyżował ręce na piersiach, dotykał palcami ramion i szybko wymachiwał dłońmi, odganiając się od dziennikarzy, jakby byli ćmami, które pragną polecieć w kierunku światła. Nikt się nie zdziwił, że Wennington i Kerr się zaprzyjaźnili – mieli podobne charaktery, obaj byli inteligentni i dojrzali, mieszkali za granicą, kochali koszykówkę i uświadamiali sobie, jak wygląda prawdziwe życie poza parkietem. Dołączyli do Bulls tego samego dnia we wrześniu 1993 roku. Rezerwowy obrońca i rezerwowy środkowy często żartowali na temat swojej niejasnej roli w drużynie i nabijali się z siebie, że czasem muszą zostawać na treningu najdłużej ze wszystkich, bo – jak mówił Wennington – „nikt inny nie chce się wypowiadać”.
W końcu Wennington postanowił upublicznić te ich żarty. Odwiedził jeden z chicagowskich sklepów i zakupił mierzący 60 centymetrów puchar, który zamierzał wręczyć koledze w dowolnej chwili, choćby podczas wywiadu, aby się z niego ponabijać. A na pucharze wygrawerował napis: „Ćma roku”. Przez dwa sezony przekazywali sobie trofeum co kilka tygodni w podzięce za kolejny wyjątkowy sprint w kierunku świateł kamer. Przekazanie nagrody w ramach środowiskowego żartu odbyło się tyle razy, że w pewnym momencie panowie przestali to liczyć. W końcu zaś zgubili nawet sam puchar. Czasami trofeum było przekazywane z rąk do rąk, czasami jego nowy zdobywca znajdował je bez żadnego komentarza w szafce.
Kerr nadal wyróżniał się na parkiecie, co było o tyle ważne, że Harper latem przeszedł operację kolana, a Jackson obawiał się, że Pippen będzie przemęczony ze względu na grę w reprezentacji podczas igrzysk w Atlancie w 1996 roku. Jordan nie był już młodzieniaszkiem, miał wkrótce skończyć 34 lata. Jackson chciał dać odpocząć gwiazdom, a to oznaczało, że 31-letni Kerr miał więcej okazji do gry. I znów to wykorzystał, stając się godnym zaufania strzelcem. Po raz czwarty w ciągu czterech lat gry w Chicago zagrał we wszystkich 82 meczach. Dodatkowym sukcesem Steve’a był udany powrót do Cleveland i triumf w konkursie rzutów za 3 punkty podczas Weekendu Gwiazd.
Wennington wspominał, że w okresie, kiedy Kerr spędzał więcej czasu poza domem, żeby się rozluźnić, zachowywał się nieco buntowniczo. Trwało to krócej niż rok, ale był to szczęśliwy rok, a Steve był w dobrej formie. Kiedy indziej Kerr zmuszał się, by nie nakładać na siebie samego dodatkowego ciśnienia; na przykład podczas treningów w Cleveland Mokeski powtarzał mu, że ma po prostu grać. Kerr napisał sobie na butach „F.I.”, w ramach przypomnienia, że najlepiej po prostu wszystko pierdolić („Fuck It”). W tym czasie zmienił też wygląd – chciał wyglądać na totalnie wyluzowanego, więc zapuścił kozią bródkę. Po latach uważał to za akt szaleńczej desperacji: „Wiem, że brzmi to jak jakieś szaleństwo. Ale zapuściłem kozią bródkę”.
„Nie powiedziałbym, że był spięty, ale z pewnością sobie nie odpuszczał i naprawdę traktował samego siebie surowo – mówił Wennington. – Był swoim największym wrogiem. Potem trochę się rozluźnił. Myślę, że Phil miał do niego kilka razy pretensje, że nie oddaje rzutów z czystej pozycji. Był na niego o to zły. Ale Steve chyba doszedł w końcu do takiego punktu, że powiedział: »Hej, wiecie co? Muszę robić swoje. Reszta jest nieistotna«”.”
Fascynuje mnie pisanie biografii tak w połowie życia.
Co to jest za komunikat? Przekaz? Jaka myśl?
Że będzie już tylko gorzej? Że dalej nic się nie wydarzy? Że w tym miejscu jak opowiem to będzie bez uszczerbku dla tego, co może mieć miejsce za 20 lat.
Przewiduje, że zostanie wyrzucony z GSW? SAS już czeka!
Czy napisze część drugą? Aktualizację?
No nie rozumiem. Chyba, że oczywiście chodzi o pieniądze i fame.
To wtedy wszystko jasne.
chyba chodzi wyłącznie o bieżącą popularność, tylko i aż tyle :))
Hajsik
No lekka przesada. Kerr ma 58 lat, już dawno jest za połową. Wg statystyk średnia życia dla mężczyzny w USA to 73 lata, znaczy za 20 lat kostucha może spojrzeć w oczy, jak nie Kerrowi, to 95% potencjalnych czytelników, którzy kojarzą Wenningtona ;)