Za nami pierwsze mecze wszystkich serii pierwszej rundy, w tym jeden szczególny. Ten, na który w Sacramento czekali aż siedemnaście lat. Playoffy wreszcie wróciły do stolicy Kalifornii i było czuć, że rozpoczęło się tutaj prawdziwe koszykarskie święto. Energia kibiców wypełniających po brzegi Golden 1 Center aż biła z ekranu i głośników. I poniosła zawodników Sacramento Kings, który w końcówce ograli obrońców tytułu. Mimo lepszej pozycji, to nie oni są faworytami serii, ale znaleźli się w gronie tylko czterech drużyn, którym udało się teraz wykorzystać przewagę własnego parkietu w meczu otwarcia.
To kolejny duży sukces tej świetnej historii odrodzenia koszykówki w Sacramento i Vivek Ranadive nie mógł przepuścić okazji, żeby pokazać się świetle reflektorów na antenie ESPN. Nie oddał De’Aaronowi Foxowi pierwszego playoffowego „LIGHT THE BEAM”, musiał zrobić to razem z nim. Musiał przypomnieć wszystkim, że to on przecież stoi na czele organizacji.
Długo to trwało, bo już od 10 lat jest właścicielem klubu, ale w końcu dał kibicom mnóstwo powodów do radości z wygrywającej drużyny. W końcu postawił na swoim. Przecież od początku marzył o tym, żeby Kings grali ofensywną koszykówkę. Też od początku bardzo próbował czerpać z Golden State Warriors, których wcześniej był mniejszościowym udziałowcem. Z Luke’m Waltonem się nie udało, ale sięgnęli po kolejnego asystenta Steve’a Kerra i Mike Brown odmienił zespół.
Wizja właściciela wreszcie się spełniła, choć dopiero wtedy, gdy Vivek przestał się stale wtrącać w decyzje czysto koszykarskie. Po latach niepowodzeń zrozumiał, że jego biznesowe doświadczenie czy sukcesy w trenowaniu szkolnej drużyny swojej córki nie mają przełożenia na wyniki na boiskach NBA. Zrozumiał, że trzeba zaufać fachowcom, ludziom od koszykówki i pozwolić im działać. Przesunął się w cień i to zrobiło różnicę.
Chcesz czytać dalej?
Poniżej znajdziesz trzy różne opcje abonamentu. Zdecyduj się na jedną z nich, a w zamian otrzymasz pełny dostęp do wszystkich artykułów na naszej stronie. To dzięki Twojej pomocy portal jest wolny od reklam, a my możemy 24 godziny na dobę dostarczać Ci najświeższych wieści z NBA.
Subskrybcja
Uzyskaj dostęp dopełnej treści artykułów.
A ja pamiętam że Adam nie wierzył w Sacramento. Że przecież to nie może się udać bo to Sacramento i Vivek :)
Adam to się chyba officjalnie zwolnił z bandwagonu w zeszłym sezonie?
Dla mnie zresztą oddanie jedynej rzeczy, która im wyszła przez ostatnie xx lat (czy. Haliego), to miał być gwóźdź do trumny. Także tego, wyszło na Vivka ;)
Tak jak Adam myślała znaczna większość kibiców. Ale to tylko pokazuje, że koszykówka to sport drużynowy. I zespół trzeba tworzyć dokładając pasujący talent do drużyny, a nie zbierać talent i próbować sklecić drużynę. To drugie prawie nigdy się nie udaje, no chyba że zbierzesz tyle talentu że ma oczywistą przewagę nad resztą (vide Big Three Miami)