Do pisania o Celtics – z racji, że tylu mamy kibiców Bostonu wśród nas – trzeba się jakoś tak ładniej ubrać i może nawet porządniej usiąść.
Robert Williams III z Luizjany w obronie jest jednym z dwu i pół Wielkich Roamerów. W ataku jednym z najgorszych w lidze rudich, grających duże minuty. Fryzurą i wzrostem, budową ciała i kulturą biegania, przypomina mi wspomnienie o Andy’m Varejao. Celtics z nim, a bez niego na boisku, to w tym sezonie w ataku dwie zupełnie inne drużyny.
Z nim optymalna piątka Bostonu rzuca zaledwie 101.4 punktów na 100 posiadań w tym sezonie, co byłoby 30 miejscem w lidze (-1.3 efektywności). Piątka starterów bez niego – z Derrickiem White’em – która zaczęła 19 z 51 meczów to poziom aż 119.8 punktów na 100 posiadań (+12.8), czyli poziom nr 1 ataku. Różnica jest więc nie delikatna. Choć to tylko mała część historii. Bo lineup z Williamsem zagrał tylko przez 29 minut. Choć to akurat, że tylko 29, to może ważniejsza część tej małej części historii.
Dzięki kaskadzie trójek Celtics na początku listopada pokonali New York Knicks 133-118. Trafili 27. Jaylen i Tatum trafili po sześć. To było wtedy. Dziś Celtics z Williamsem nie mogą grać w ten sposób. Są tylko 11-6 w tym sezonie, gdy grał. 24-10 w pozostałych meczach, choć gra wtedy przeważnie sprany Blake Griffin.
W czwartek Tatum rzucił w Nowym Jorku 35 punktów i Celtics dopiero drugi raz w sezonie przegrali trzeci z rzędu mecz – i więcej niż prawdopodobne, że passa ta dziś powinna wynosić cztery. Tatum grał w crunchtime wybitnie iso-ball – w purpurowej opasce Kobiego na łokciu, z okazji trzeciej rocznicy tragicznej śmierci – zniszczył Juliusa Randle’a kilkukrotnie, ale nie trafił też dwóch bohaterskich rzutów na końcu czwartej kwarty i dogrywki, a Jaylen dwóch wolnych, po tym jak pięć pierwszych trafił.
Ale kiedy już myślałeś, że po znakomitym starcie sezonu – gdy Wiliams leczył jeszcze kolano – Joe Mazzulla faktycznie zamienić może się w wystraszonego lisa, udało mu się podnieść Celtics z 8-8, w które poszli między początkiem grudnia, a pierwszymi dniami tego roku. Celtics wygrali w styczniu 9 meczów z rzędu, zanim w zeszły poniedziałek przegrali z niesamowicie nowym i ekscytującym młodym teamem Orlando, dzień później bez Jaylena i Horforda – który oszczędzany na playoffy nie gra back-2-backów – przegrali w Miami. Po drodze z kontuzją kostki stracili Marcusa Smarta i w czwartek przegrali po dogrywce z Knicks, zanim Eric Lewis i Jacyn Goble wygrali dla nich na końcu w sobotę z Lakers. Celtics są 35-16, na 1 miejscu w lidze i są bardzo dobrzy w koszykówkę. Są jedynym dziś w lidze składem, który dokładnie wie czym jest, został już przetestowany i w tym sezonie jest w czołówce tabeli, Warriors. W pewnym sensie Celtics, od niespełna roku, cały czas idą w górę i powinni być faworytem do tytułu, którym prawdopodobnie są.
Dwie kwestie staram się śledzić, oglądając każdy dotychczasowy mecz nr 2 teamu NBA w celnych trójkach (15.4) i nr 2 w oddanych (41.7). Pierwsza to, co wydarzy się, gdy rozpoczną mecz od 1/7 za trzy – jak będą grać, czy będą presować, czy nie. Druga, to mecze Celtics na 16+ strat – czyli coś, przez co przegrali na końcu Finały z Warriors.
Granie bez Williamsa jest już tak łatwe dla Celtics, że aż niesprawiedliwe.
Dwaj wysocy wingmani klasy All-NBA i All-Star, jeden kozłujący, który potrafi maskować się jako silny skrzydłowy plus do tego Wielki Matuzalem Mały Al Horford – wszyscy sprawiają, że są w stanie przetrwać w obronie na dobrym poziomie, gdy piątym graczem na boisku jest guard (White, Brogdon, Pritchard), nie Grant Williams. W ataku każdy pozbywa się piłki szybko, penetrują, odgrywają, rzucają za trzy, grają touch-passami. To ofensywa Ala Horforda. Smart nigdy nie kozłował tyle do pick-n-rolli, Tatum nigdy nie stawiał tylu zasłon, a Jaylen i Derrick White robią to, co zwykle robią. Ta wersja Celtics bez Williamsa to skład na finał Konferencji Wschodniej. Mogliby w nim nawet pokonać 76ers. Ale oczywiście Celtics celują wyżej, dlatego mają Roberta.
Granie z Robertem jest trudniejsze. Robert ma dłonie, więc nie jest to znowu aż tak trudne. Ale granie wysokim lineupem Horford/Williams umieszcza jednego gracza – przede wszystkim Roberta – tam gdzie tego gracza niemal nigdy nie ma, gdy Celtics grają bez niego.
Atak nie jest już wtedy tak pikantny, piłka już tak nie fruwa, Celtics nie chcą umieszczać Roberta w każdym picku – bo jest nierytmicznym screenerem – tylko pozwalają mu, jak roamuje w obronie, krążyć w ataku. Innymi słowy, Celtics próbują tak grać atak, żeby Williams im nie przeszkadzał, tylko był gdzieś przy linii końcowej w dunker-spot, węszył na atakowanej desce, kręcił się gdzieś przy linii bocznej. To jest koszt, który Celtics ponoszą, żeby być prawdziwym kontenderem i móc rywalizować z Mr. Antetokounmpo i Milwaukee.
Bo, pamiętamy, w ostatniej serii Celtics/Bucks, tylko Williams – w trzech meczach, które kontuzjowany grał – był ze składu Bostonu w stanie z pomocy spotykać się z Antetokounmpo niedaleko obręczy i mieć na niego jakiś wpływ, nawet jeden na jednego. Było to już widać w pierwszym meczu serii.
Są oczywiście na to wszystko liczby. I wszystko to techniczna gra dla Joe Mazzulli. Co chciałbym od Celtics zobaczyć w Trade Deadline to pozyskanie “nowego” Roberta (Poeltl?) – głównie ze strachu przed jego kłopotami z kolanem – lub wysokiego skrzydłowego, jeszcze jednego Granta Williamsa, niezłego obrońcę, żeby móc stworzyć alternatywny bez Williamsa, ale wysoki lineup, który pomógłby Celtics przetrwać jako tako minuty Giannisa (w playoffach teoretycznie już z Middletonem i Inglesem – z rolującym częściej, nie kozłującym Giannisem, co jest inną parą kaloszy) i też Joela (to zdecydowanie najlepszy team Sixers na playoffy w jego karierze) z Robertem na ławce czy w garniturze. Liczenie na jego zdrowie to duże ryzyko. Czy zdrowy Gallinari może być tym gościem? Może tak, może nie, ale chyba potrzebujesz tutaj więcej atletyzmu. Tak więc to wygląda dla Celtics przed Trade Deadline. Bo nie potrzebują kolejnego guarda.
Nadal ma Boston poziom wyżej, w tym, jak może grać startujący unit. W poprzednim sezonie piątka Smart-Brown-Tatum-Horford-Robert spokojnie sobie dawała radę na poziomie aż 118.8 punktów. Nie zafiksowywałbym się jednak na tej liczbie, bo wszystko jest już o rok starsze. Celtics oczywiście lepsi, ale i skauting na Boston jest już lepszy, gdy Williams krąży sobie przy linii końcowej i czasem powstaje wrażenie, że Celtics grają jak za czasów Kendricka Perkinsa – czyli czterech na pięciu.
Kolejny poziom to jest to, co oglądaliśmy choćby w sobotę – a zdarzało się wcześniej niezwykle rzadko – czyli Malcolm Brogdon kończący mecze, lepszy ofensywnie gracz niż Smart, któremu i Tatum, i Brown mogą stawiać zasłony.
Wszystko przed nami. Jeszcze dwa miesiące do playoffów, ale czuję, że Boston nie prześpi tego Trade Deadline, który już w przyszły czwartek – czy krótkiego sezonu buyotów graczy po samym okienku.
Moim zdaniem właśnie pilniejszą potrzebą jest ten wysoki skrzydłowy, a nie całkiem klasyczny center. Tylko czy w ogóle taki zawodnik na rynku? Gdzieś tam w plotkach pojawiał się Tate z Houston, ale to jest zbyt podobny gracz do Granta. Jeśli chodzi o grę w ataku z Robertem, moim zdaniem on cały czas nie odzyskał groove po tej stronie boiska. W poprzednich latach dał się poznać jako bardzo inteligenty passer. Podania kozłem, short rolle. Pozwalało to często zmienić trochę tempo, tylko musi być wokoł niego więcej ruchu i ścięć, a nie tylko krążenie po obwodzie. Czym może byc w ataku pokazał mecz rok temu z Phoenix bez Tatuma, na triple double(link). W tym roku na razie zupełnie tego nie widzę, głównie wysokie zasłony i koszyczek.
https://www.youtube.com/watch?v=1p1LruGcuU4
To pierwszy Flesz w tym sezonie o Celtics- serduszko. Czy Jaylen też nie jest już na poziomie All-nba? Co do transferów, to Poetl się raczej nie wydarzy chyba, że Spurs zejdą z ceny. Ja chciałbym Hernangomeza, choć jeśli Rob będzie zdrowy w PO, to potrzeba kogoś za Hausera, a nie centra. Z rumors wynika, że Celtics będą szukać szczęścia w buyoutach. Myślę, że Bucks i Celtics zerkają na siebie i ruch jednych może sprowokować transfer drugich.