Kibice Los Angeles Lakers powinni liczyć na to, że Jeanie Buss dotrzyma słowa i zgodnie ze swoją deklaracją sprzed kilku miesięcy, bardzo skrupulatnie rozliczy dyrektorów wszystkich departamentów z wykonanej pracy. Po śmierci ojca i zwolnieniu brata, przejęła w Los Angeles władzę absolutną. Niestety zgubiła ją ufność do kompetencji kilku istotnych osób. Zderzenie z konsekwencjami było bardzo bolesne, lecz z pewnością pomogło Buss uświadomić sobie błędy, które popełniła. Było ich sporo, ale to, co gniło w LA najbardziej to hierarchia w dziale sportu i proces decyzyjny, uzależniony od woli zbyt wielu samców alfa. Kto był bezpośrednio odpowiedzialny za koordynowanie tego procesu? Oczywiście Rob Pelinka, człowiek bez krzty charyzmy; co noc budzący się z krzykiem, bo tak mocno go w pozornie błogim śnie LeBron chwycił za jaja.
Był świetnym agentem. Jednym z najlepszych w swoim środowisku. Można nawet powiedzieć, że jego praca dla wielu osób wyznaczała standardy. Potrafił także obchodzić się z generalnymi menadżerami, budując w nich przekonanie o autentyczności użytych argumentów. Złapał dobry vibe i zbudował pokaźne portfolio, stawiając swoje nazwisko naprawdę wysoko w piramidzie osób, z jakimi GM-owi chcą rozmawiać w pierwszej kolejności. O jego umiejętnościach wypowiadano się tak ciepło, że dotarły do gabinetów Lakers, którzy po erze Mitcha Kupchaka potrzebowali nowej przebojowej osobowości. Pelinka pożegnał się ze swoimi klientami (z uwagi na konflikt interesów nie miał innego wyjścia), spakował neseser i przeniósł do nowej roboty, już po drugiej stronie barykady.
Jednym z jego największych sojuszników był Kobe Bryant. Pelinka przez długie lata prowadził karierę jednego z najlepszych koszykarzy w historii Los Angeles. Panowie zbudowali bardzo silną więź, która bez cienia wątpliwości działała na korzyść Pelinki w dyskusjach z Buss oraz Magiciem Johnsonem, który wówczas wziął na swoje barki odpowiedzialność związaną ze stworzeniem zespołu. Jego zaangażowanie i determinację zweryfikowała dezercja, jakiej dopuścił się w kwietniu 2019 roku. Cały ten proces od początku podszyty był bylejakością i kolesiostwem. Ale przecież LeBron i tak miał być, jak w tytule piosenki Krystyny Prońko.
Niemniej kontakty Pelinki oraz jego pozycja w środowisku gwarantowały dostęp do niemal wszystkich graczy dostępnych na rynku. Problem polegał jednak na tym, że niegdyś jego koledzy po fachu, nie mogli mu robić przysług z uwagi na dobro swoich klientów. Reguły znacząco się zmieniły i choć nowy sternik drużyny z LA wiedział, jak z nimi rozmawiać, musiał liczyć się z tym, że charakter tych relacji będzie zdecydowanie bardziej pryncypialny. Wcześniej to on był w sytuacji, w której taką konkurencję podbijał, by jego agent podpisał możliwie najwyższy kontrakt. Nie wiem, ale odnoszę wrażenie, że dynamika zmian odrobinę go zaskoczyła. Oczywiście można to bardzo łatwo zbić argumentem, że przecież Lakers Pelinki zdobyli już mistrzostwo.
Będziesz jednak ignorantem, jeśli uznasz, że tamten sukces to zasługa wyłącznie precyzyjnie wyegzekwowanego masterplanu Roba Pelinki. Wykonał swoją pracę i dopisało mu szczęście, jednak dużym cieniem rzuca się na ten tytuł to, co stało się z Lakers w następnych sezonach. Pelinka stracił kontrolę nad sankami, te rozpędzone rzucały nim na lewo i prawo. Ludzie drapali się po głowie. Pomimo braku kontroli nad swoim otoczeniem, Pelinka doskonale robił dobrą minę do złej gry, nabierając w ten sposób wiele osób. W tym Jeanie Buss, która parafowała przedłużenie jego kontraktu. Czekaj co? Przedłużenie kontraktu?!
Chcesz czytać dalej?
Poniżej znajdziesz trzy różne opcje abonamentu. Zdecyduj się na jedną z nich, a w zamian otrzymasz pełny dostęp do wszystkich artykułów na naszej stronie. To dzięki Twojej pomocy portal jest wolny od reklam, a my możemy 24 godziny na dobę dostarczać Ci najświeższych wieści z NBA.
Subskrybcja
Uzyskaj dostęp dopełnej treści artykułów.
Wie bardzo dobrze ci robi , słucha się LeGMa, posada w Vegas wpadnie
Nie.
One way ticket
Wszystko pięknie napisane ale fakt jest taki, że dał tytuł Lakers. Pelikany mogą sobie zarządzać ich wyborami ale oni nigdy w całej swojej historii nawet nie wygrali konferencji zachodniej nie mówiąc o tytule. Pelinka wykonał misję.
Natomiast że frajersko przepłacił za Davisa to chyba każdy wie. Faktyczna cena za Davisa to był ten 4 pick + Ingram i ewentualnie jakiś pick w przyszłości. Nikt nie dałby wtedy więcej i prędzej czy później Pelikany musiałyby to łyknąć inaczej rok później zostali by z niczym. Ja już w dniu transakcji nie mogłem tego pojąć jak mogli tak dużo oddać.
Jpdl. Oni są wszyscy z PIS-u!
Rob PELINKA doskonale wie co robi: kosi kasę. Pytaniem jest czy Pani Buss wie co robi – raczej wątpię. No ale kto bogatemu zabroni…