„Player option” to opcja uwzględniona w kontrakcie, która jak sama nazwa wskazuje działa na korzyść zawodnika. Niby tylko detal warunków umowy, ale niezwykle istotny, ponieważ oznacza, że realna długość podpisanego porozumienia może być krótsza. Taka opcja daje graczowi prawo wyboru przed ostatnim rokiem umowy czy chce pozostać na niej na jeszcze jeden sezon, czy woli zakończyć wcześniej i wejść na rynek wolnych agentów.
Tak więc w zależność od tego jak potoczył się poprzedni sezon, może albo szybciej otrzymać większą wypłatę albo utrzymać poziom zarobków mimo swojej spadającej wartości. Równocześnie drużyna prawie zawsze na tej opcji traci, bo przeważnie są tutaj trzy niekorzystne rozwiązania: zostaje przepłacony gracz, trzeba wcześniej więcej zapłacić, albo odchodzi.
Prawdziwym wyjątkiem są sytuacje jak teraz w przypadku Pata Connaughtona i Jamesa Hardena. Pierwszy podjął opcję, mimo że mógł liczyć na wyższą wypłatę, ale zaraz ją otrzymał, ponieważ porozumiał się w sprawie przedłużenia z Milwaukee Bucks. Harden natomiast zrezygnował z opcji, żeby pomóc drużynie pozyskać wzmocnienia i najpewniej w przyszłości Philadelphia 76ers w jakiś sposób mu to wynagrodzą.
Taka opcja ma dużą wartość, dając zawodnikowi pole manewru, dlatego nikogo nie dziwi, że znajduje się w prawie każdym kontrakcie największych gwiazd NBA. Mają tak silną pozycję negocjacyjną, że drużyna po prostu musi się na to zgodzić. Zresztą to też dobry wskaźnik tego, jak bardzo gracz mógł dyktować warunki.
Widzieliśmy to ostatnio chociażby przy nowej umowie Bradleya Beala. Washington Wizards dali mu 5-letniego maxa, którego nikt inny nie mógł mu zaproponować, a to nadal nie wystarczyło. Jeszcze dorzucili opcję gracza i nawet no-trade. Choć obiektywnie patrząc, to bardziej Beal w zamian za tak ogromną wypłatę i ten dodatkowy rok powinien zgodzić na jakieś ustępstwo. Ale w NBA tak to nie działa, a już tym bardziej w przypadku drużyn obawiających się utraty swojego gwiazdora. Dlatego również Chicago Bulls zgodzili się uwzględnić opcję dla Zacha LaVine’a w jego 5-letniej umowie. To samo zrobili Portland Trail Blazers w przedłużeniu Damiana Lillarda. Zamiast zabezpieczyć się na wypadek spadku wartości swojego starzejącego się gwiazdora, to Dime w wieku 36 lat będzie mógł zdecydować czy chce wziąć $63mln.
Chcesz czytać dalej?
Poniżej znajdziesz trzy różne opcje abonamentu. Zdecyduj się na jedną z nich, a w zamian otrzymasz pełny dostęp do wszystkich artykułów na naszej stronie. To dzięki Twojej pomocy portal jest wolny od reklam, a my możemy 24 godziny na dobę dostarczać Ci najświeższych wieści z NBA.
Subskrybcja
Uzyskaj dostęp dopełnej treści artykułów.
A teraz krótkie podsumowanie najgorszych przedłużeń w ostatnich latach:
– Westbrook i OKC – zamienił się w kilka pickow od Houston i Chrisa Paula który poszedl za kolejne assety
– Gobert (miała być fatalna umowa) – 5 pickow 1 rd
– nawet Wall finalnie zmienił się w Kuzme i KCP
Nie mówię że Beal czy Dame to dobre kontrakty. Ale doświadczenie pokazuje że to niekoniecznie kluby podpisujące przedłużenie będą musiały potem się męczyć z tymi kontraktami, tak jak jest obecnie z kontraktem Westbrooka czy zaraz będzie z Gobertem.
Beal to koszmarny kontrakt. Ogromne pieniądze, klauzula no trade, trade kicker chyba 15%. A to tylko Bradley Beal.
Ale ktoś za rok się pokusi i odda 3 picki i 3 swapy za niego. W sytuacji w której właściwie nie ma gwiazd na rynki bo wszyscy podpisują przedłużenia, któryś zespol na pewno będzie zdesperowany i tyle odda. I wtedy okaże się, że Wizards zrobili jedyny racjonalny ruch jaki mogli w tych okolicznościach.