James Harden chce zostać w Filadelfii

1

Kiepski mecz, kiepska seria i generalnie kiepski sezon, który pokazał, że James Harden nie jest i już nigdy nie będzie zawodnikiem, który na swoich barkach nosił Houston Rockets jeszcze 3 lata temu, a wcześniej wspólnie z Chrisem Paulem rzucał wyzwanie Golden State Warriors. Jeszcze kilka miesięcy temu, kiedy występował jeszcze w Nowym Jorku miał kilka spotkań, w których przypominał, że nie należy stawiać na nim kreski. Nie narzekał na ewidentnie utrudniające mu życie urazy i wydawało się, że wraca. Nie cofnął się w czasie, ale wraca do bycia gwiazdą.

Później był kolejny spadek formy, wymuszona wymiana do Sixers i kilka meczów, gdy zebrał się i próbował przekonać świat, że w Filadelfii odżyje. Niestety kolejne miesiące utwierdziły wszystkich w przekonaniu, że najlepszą wersję Hardena widzieliśmy już dawno, a playoffy po raz kolejny pokazały, że guard znika w najważniejszych momentach sezonu. To coś do czego niestety zdążył wszystkich przyzwyczaić w trakcie całej swojej kariery. Ja osobiście do tej pory nie potrafię zapomnieć meczu numer 6 w playoffach 2015, kiedy Rockets wracali wyrywając Clippers całą serię z gardła i tworząc rysę na wizerunku Chrisa Paula i Doca Riversa. Harden siedział wtedy zrezygnowany na ławce, a comeback prowadzili Josh Smith i Corey Brewer.

Po wczorajszym spotkaniu, kiedy Sixers zostali w meczu numer 6 wyeliminowani przez Miami Heat od razu pojawiły się pytania o dalszą przyszłość Hardena w Filadelfii. Zawodnik ma do podjęcia opcję o wartości 47.36 miliona dolarów i jeszcze nie tak dawno wydawało się, że odrzuci ją i będzie chciał podpisać długi kontrakt z Sixers – lub z inną drużyną. Teraz kiedy jego notowania na rynku poleciały na łeb, na szyję i pozycja negocjacyjna jest bardzo niska być może rzeczywiście będzie musiał rozważyć podpisanie kontraktu dużo niższego niż maksymalny. On sam przekonuje, że czuje się dobrze w miejscu gdzie jest.

Będę tutaj. Zrobię co trzeba, aby pomóc drużynie się rozwijać.