Kajzerek: Caruso wygrał przede wszystkim karierę

3
AP Photo

Choć wygląda jak postać wyciągnięta prosto zza biurka “The Office”, tęskni za nim całe Los Angeles. Kilka miesięcy po przenosinach do Chicago, kibice Lakers nie potrafią zrozumieć, dlaczego tak łatwo z niego w LA zrezygnowano. Nie działa na korzyść managementu Lakers fakt, że Caruso przed podjęciem decyzji osobiście pofatygował się do biura Roba Pelinki, by w bardzo otwarty sposób przedyskutować możliwości i koniec końców zaproponować za swoje usługi specjalną promocję, by tylko zostać w mieście. “Carushow” po drodze stał się ulubieńcem fanów, dlatego jęk zawodu było słychać nawet po drugiej stronie Hollywood Hills.

Kilka tygodni po starcie sezonu regularnego, Caruso zdaje się utwierdzać kibiców Lakers w przekonaniu, że zespół popełnił błąd nie godząc się na propozycję złożoną przez samego zawodnika. W Chicago bardzo szybko udało mu się odtworzyć warunki, jakie miał w LA u boku Jamesa i Davisa. Do tej swoistej mieszanki determinacji oraz pracowitości, dodaje coraz więcej doświadczenia. Jego niepowtarzalność sprawia, że szybko zyskuje uznanie w oczach każdego szkoleniowca. Billy Donovan nie ma wątpliwości, że gra Caruso odblokowuje duże pokłady potencjału tkwiącego w jego rotacji.

Z koszykarzy Bulls, którzy grają średnio +28 minut, tylko DeMar DeRozan i Lonzo Ball mają lepszy NetRating w zestawieniu z Caruso. Ma najwyższy Assist Ratio w drużynie, zatem Bulls z 27-latkiem na parkiecie mają pewność, że piłka dostarczana jest w odpowiednie miejsce. To dobrze świadczy o świadomości gry zawodnika i jego umiejętności przełożenia przedmeczowych założeń na faktyczne działania zespołu. Gdybyśmy mieli określić Caruso jednym słowem, to idealnie pasowałby PRAGMATYCZNY. Niemal w każdej piątce, w jakiej obsadza go trener Donovan, stanowi wartość dodaną, ponieważ wyróżnia się swoim IQ i jest przedłużeniem myśli szkoleniowca. Co więcej – dobrze zna atuty kolegów i wie, jak je wyeksponować. 

Wiedza oraz naturalny instynkt stanowią dla Caruso jego największą przewagę. Fakt, że cały czas uzupełnia ją doświadczeniem w naturalny sposób sprawia, że w raportach skaningowych rywala coraz częściej pojawia się jako “x-factor”, który może przesądzić o losach meczu jednym kluczowym podaniem. W lidze nie ma wielu graczy o podobnej charakterystyce, więc tym bardziej zaskakuje to, że Lakers nie chcieli dla Caruso zaryzykować. Pelinka miał jednak związane ręce, bo z góry dostał przykaz, by pilnować salary-cap. Dlatego wybrał 3-letni kontrakt dla Talena Hortona-Tackera. 

Caruso już wcześniej przejawiał w swojej grze pewne inklinacje. Jest all-time liderem Texas A&M w asystach i przechwytach. Gra na uczelni to generalnie ważny moment w historii tego zawodnika. Doskonale wiedział, że stypendium otworzy mu drogę do profesjonalnej koszykówki. Sama zajawka do sportu spłynęła z genami ojca, który grał na wysokim poziomie w szkole średniej w Oakland. Razem z Creighton University zdobył mistrzostwo stanu. Rodzicie Caruso po ślubie przenieśli się do Teksasu, gdzie ojciec znalazł pracę w dziale marketingu zespołu futbolu amerykańskiego Texas A&M. 

– Ludzie często pytają mnie, skąd wzięły się u mnie wsady i związane z nimi higlighty. Wydaje mi się, że te geny odziedziczyłem po matce, która była lekkoatletką i grała w różne sporty drużynowe. Mój ojciec ma 175 centymetrów i w najlepszej formie fizycznej był w stanie wsadzić do kosza piłkę… tenisową. Nigdy nie był wybitnym atletą – mówi Caruso. 

Wracając do tematu uczelni – spędził na niej cztery lata. Nie czuł presji związanej z draftem. Poza tym snute wobec niego oczekiwania sugerowały, że może odbić się od ściany i boleśnie rozczarować. Wyszedł z założenia, że dopiero po zakończeniu pełnego cyklu nauczania nie będzie miał nic do stracenia. Prognozy były dla niego bardzo surowe. Mimo solidnej postawy na uczelni, mało kto gwarantował mu, że zostanie wybrany w klasie draftu 2016. Mimo naprawdę dobrej gry w ostatnim sezonie dla Texas A&M (był All-Defensive w SEC), skauci mieli wyraźny problem z tym, by dopasować Caruso do konkretnej pozycji już na poziomie NBA. Te same wątpliwości dzielili z nimi generalni menedżerowie i koniec końców żaden z nich nie był gotowy, by poświęcić dla zawodnika wybór w drafcie. 

Bez niespodzianki, 22-latkowi nikt nie złożył obietnicy. Był guardem bez rozwiniętego rzutu za trzy, a to oznaczało, że w erze graczy rezerwowych budowanych pod instant-offense nie gwarantował niczego atrakcyjnego. Z marzenia nie zrezygnował, sprawdzając, czy pozostałe drzwi także są zamknięte. Dopiero rok później liga wdrożyła w życie system “two-way”, co pozwoliło rozszerzyć zespołom NBA ławkę rezerwowych o dodatkowego gracza ściąganego z satelickiej drużyny G-League. Po kilku latach możemy bez zawahania stwierdzić, że dzięki umowom two-way w lidze pojawiło się całe grono niezwykle ambitnych graczy, których potencjał w innym wypadku mógł pozostać na zawsze uśpiony. Caruso wydaje się być sztandarowym przykładem sukcesu, jaki odniosła liga w zakresie promowania graczy ze swojej spiżarni. Lakers pierwszy w historii kontrakt two-way podpisali właśnie z wychowankiem Texas A&M. 

Bardzo szybko rozwiązał się problem związany z tym, w jakiej roli Caruso powinien de facto funkcjonować. Gdy był na parkiecie z zawodnikiem dominującym na piłce, jak LeBron James, całą swoją pracę wykonywał krążąc między defensorami, co zmuszało ich do przesuwania i otwierania przestrzeni. Gdy już dostał piłkę i na jego barkach spoczęła kontynuacja akcji, z dużą łatwością kreował linię podania, ponieważ doskonale znał pozycje rywali – w zasadzie sam ich ustawiał aktywnością off-ball. Generował także wiele asyst po zasłonach, czyli kategorii, która była domeną Marcina Gortata. 

W przypadku Caruso pozory mylą. W gruncie rzeczy jest naprawdę silnym graczem, z dobrze osadzonym środkiem ciężkości. Wiele razy zaskakiwał rywala zasłoną, gdy ten reagował na ruch zawodnika z piłką. To były tzw. “little things”, które w efekcie sprawiały, że Lakers z Alexem na parkiecie grali wydajną koszykówką po obu stronach parkietu. Trenerzy szczególnie cenią graczy potrafiących zachować proporcje; chowających swojego ego do kieszeni dla dobra drużyny. Caruso wie, że nie może przetrzymywać piłki, bo traci wtedy swoje atuty. Optymalizuje proces podejmowania decyzji i dzięki temu niweluje słabsze strony. To rzadki gatunek koszykarza nieco mniej utalentowanego, ale zawsze gotowego rywala przechytrzyć. 

Równie zdrowe podejście ma do swojej roli po bronionej stronie parkietu. Tutaj w sukurs przychodzi mu dobre przygotowanie fizyczne oraz powtarzalna w jego przypadku nieugiętość. Gdy Alex uchwyci się rywala, ten potrzebuje kilku naprawdę solidnych zasłon, by wykreować dla siebie kawałek przestrzeni. Cała postać Alexa Caruso to symetryczna kompozycja zawodnika efektywnego po obu stronach parkietu. Ze względu na swoje naturalne ograniczenia, nie może przeskoczyć pewnego poziomu i w przypadku wielu młodych zawodników to problem wpływający na ich psychikę, gdyż nie potrafią się z tym pogodzić. Caruso nie pozwolił się w tę pułapkę złapać. Brak określonych predyspozycji nigdy na nim nie ciążył. Może wynikało to z faktu, że mało kto miał wobec niego konkretne oczekiwania? 

To kolejna godna podziwu cecha charakteru Caruso. Jego kreskówkowa aparycja sprawiała, że w postrzeganiu wielu stał się maskotką. Zamiast próbować się tej łatki za wszelką cenę pozbyć, jeszcze bardziej podbijał takie wyobrażenie jego osoby swoim beztroskim stylem bycia. Czerpał z tego dużo zabawy i takie podejście okazało się słuszne, bo gdy stał się pełnoprawnym członkiem rotacji Los Angeles Lakers, z naszych twarzy zniknął głupkowaty uśmiech, a w oczach pojawiło się uznanie dla wykonanej przez niego pracy. W ten oto niebanalny sposób Caruso zbudował swoją markę. Na koniec zostawiam wypowiedź samego Alexa Caruso. Zawodnik Bulls w gruncie rzeczy napisał nową misję dla całej G-League. 

– Jedna z najważniejszych rzeczy, z jakiej zdałem sobie sprawę i która jest najważniejsza dla sportowca, to samoświadomość. Ok, kim jestem? W czym jestem dobry? Jak mogę to przełożyć na zespół? Jak mogę to przełożyć na mecz? W jaki sposób będę w stanie pomóc? Dlatego właśnie niektórzy na dobre utknęli w G-League. Nie potrzebują gości, którzy zdobywają 25 punktów, 3 asysty i 2 zbiórki. […] Niektórzy nie potrafią zdać sobie sprawy z pewnych rzeczy, nie potrafią obiektywnie spojrzeć na swoje szanse i zapytać samego siebie: “Co muszę zrobić, by się udało?”

Poprzedni artykułDniówka: Wizards w Miami. Powroty
Następny artykułOG Anunoby wypada z gry na czas nieokreślony

3 KOMENTARZE

  1. Świetny artykuł. Dobrze napisane, czyta się gładko. Co do Goata 😁 to mam wrażenie, że zrobił dalsze postępy i w tym roku wygląda naprawdę dobrze. Natomiast troszkę szkoda że wypadł z rotacji rzutowej w Chicago – jest szóstym wyborem w rotacji do kończenia akcji, a gdy Coby wróci do formy, to poleci jeszcze niżej. Uważam że jako shooter jest bardzo niedoceniany – spokojnie te 20 oczek w każdym meczu bez wysiłku by dorzucił

    0
    • Myślę, że Caruso trochę odpowiedział na Twój komentarz. Chicago nie potrzebuje kolejnego gościa rzucającego 20 pkt. Jest DeRozan, LaVine, Vucevic. Więc gość robi inne rzeczy, które są potrzebne i dzięki temu ma on dużą wartość na boisku.

      0