Sposób, w jaki San Antonio Spurs potraktowali off-season przedstawia zupełnie nowe podejście tej drużyny do tego, jak powinna funkcjonować w czasach dobrej koniunktury, jeśli chodzi o czysty talent. NBA nigdy wcześniej nie miała tylu zdolnych koszykarzy zaglądających z każdego zakamarka ligi. W San Antonio zrezygnowali z wątpliwych prób i obrali nowy azymut. Szukają graczy postrzegających koszykówkę przede wszystkim jako grę zespołową i będących jednocześnie nieoszlifowanym diamentem. Rotacja, jaką obecnie Gregg Popovich dysponuje to przede wszystkim dobrze wychowana młodzież. Ma być jego spadkiem, dlatego tak bardzo się o nią troszczy.
Grunt zawalił im się pod nogami, gdy Kawhi Leonard poprosił o transfer. Nigdy wcześniej nie musieli mierzyć się z tak poważnym kryzysem swojej tożsamości, bo wychodzili z założenia, że budują wśród swoich liderów lojalność wobec wprowadzonych standardów. Sądzono, iż Kawhi jest skrojony z tych samych materiałów, co Tim Duncan. A on pod pozorem swojej bezbarwnej osobowości chował niespełnione ambicje. Po okresie szoku, a następnie próby ratowania wyników, przyszedł czas na wprowadzenie w struktury organizacji więcej harmonii. Bezproduktywne lata gonitwy za czołówką zachodu wyraźnie zarząd i sztab zmęczyły. Przed letnią przerwą Pop i spółka postanowili wygodnie rozłożyć się w swoich fotelach. Po głębokim wdechu chwycili szklanki w dłoń i każdą decyzję podejmowali z uwzględnieniem dobra najmłodszych graczy w rotacji – bez pośpiechu, nie czując żadnych nacisków.
Z tego też powodu off-season San Antonio Spurs był jak nudny sezon twojego ulubionego serialu – śledzisz, nie odczuwasz ekscytacji, ale siłą rzeczy podążasz za akcją, bo czekasz na ciąg dalszy. W gruncie rzeczy Spurs nie przepuścili przez palce wielkiej szansy i działali zgodnie ze swoimi założeniami. Żaden z pozyskanych graczy nie zaburza filozofii, a stanowi odpowiedź na potrzeby, z jakimi Spurs weszli w letnią przerwę. Najważniejsze rzeczy działy się w zaciszu sali treningowej, gdzie młodzi gracze pracowali z trenerami nad doskonaleniem umiejętności – kluczowych dla swojego rozwoju. Kilku graczy weszło w sezon 2021/22 z szansą na break-out – Keldon Johnson, Derrick White, Lonnie Walker czy Dejounte Murray. Są oczkiem w głowie Popovicha, ponieważ ich rozwój ma otworzyć drużynie kolejne drzwi.
Spodziewamy się, że na pewnym etapie Spurs będą musieli wykorzystać miejsce w salary-cap, by dokooptować do składu gracza nie tylko uzupełniającego, ale robiącego konkretną różnicę. Nie chcą jednak podejmować pochopnych decyzji – cierpliwie czekają na moment, w którym ryzyko będzie miało najwięcej sensu. Zupełnie tak, jak miało to miejsce w przypadku budowania tercetu z Duncanem, Parkerem i Ginobilim. W San Antonio znają ten proces z autopsji i za wszelką cenę spróbują go odtworzyć, co będzie karkołomne i frustrujące po drodze.
W ostatnich latach Spurs złapali się na tym, że stosowali półśrodki. Nie chcieli tankować, bo traktują to zjawisko jako obrazę dla swojej kultury. Zorientowali się jednak, że inwestowanie w poturbowanych przez los weteranów nie przynosi nic dobrego. Obierając nowy kierunek zrzucili dużą część odpowiedzialności na swoich skautów. Spurs wybierając zawodników spoza topu muszą mieć bardzo bogatą dokumentację na temat gracza, którego potencjał może wybić się ponad powszechnie przekazywaną prognozę. Potrzebują niezwykłej precyzji w ocenie talentu, z jakim mają do czynienia. Nie ma na to definicji ani reguły, lecz udało się z Kawhim w 2011. Może Josh Primo? W college’u notował 8,5 punktu w średnio 22 minuty. Utknął jednak za starszymi kolegami. Jest atletycznym skrzydłowym z trójką w repertuarze.
Zarząd w międzyczasie tak steruje transferami, by elastycznie posługiwać się swoim salary-cap. Sign-and-trade z Chicago Bulls zaoszczędził im 24 miliony w schodzących kontraktach. Budżetowo potraktowali też umowę Zacha Collinsa, który uzgodnił warunki kontraktu za 3,6 miliona dolarów. Jakob Poeltl w sezonie 2022/23 będzie na schodzącej umowie, więc jeśli nie zostanie wytransferowany przed zamknięciem obecnego okienka, usiądzie latem przyszłego roku na walizkach i będzie cierpliwie czekał na telefon od Popa, Briana Wrighta pełniącego funkcję GM-a lub samego R.C. Buforda. Ten ostatni coraz więcej obowiązków zostawia w rękach młodszych kolegów, a sam skupia się przede wszystkim na “prowadzeniu biznesu” w jego globalnym rozumieniu.
Weterani będący walutą na rynku transferowym, relatywnie niskie i krótkie kontrakty, dobry departament skautingowy i miejsce w salary-cap – to wszystko stwarza idealną przestrzeń do manewrowania. Wielu rywali Spurs działa po omacku, bardzo szybko tracąc przekonanie w słuszność swoich działań. W San Antonio ponad wszystko cenią sobie rozwagę, więc ruchy planują z odpowiednim wyprzedzeniem mając plan B, C, a nawet D. To oczywiście niczego im nie gwarantuje, bo liga jest zbyt nieprzewidywalna. Lecz gdy operujesz na rynku, który nie jest szczególnie przyjazny dla wolnych agentów z ligowego topu – musisz szukać swoich szans po nieprzetartych wcześniej szlakach.
Kibice Spurs wielokrotnie podkreślali swoje rozczarowanie decyzjami podejmowanymi przez zespół na przestrzeni ostatnich sezonów. Ani DeMar DeRozan, ani LaMarcus Aldridge nie stworzyli wokół siebie konkurencyjnego, a co za tym idzie interesującego środowiska dla wolnych agentów. Przez moment Spurs wyglądali na zagubionych, co wynikało z faktu, że nie ustalili odpowiednich priorytetów. Wtedy na scenie nieśmiało pojawili się młodzi gracze, stojący w drugim rzędzie za liderami. Symbolicznym zakończeniem nieudanej transformacji było odejście Patty’ego Millsa. Murray, White i Johnson wyszli z cienia swoich kolegów i przejęli lejce. Zbliża się jednak moment, w którym Spurs będą musieli przekuć zasoby w konkretny produkt. Jeszcze nie teraz, jeszcze nie za rok, ale w perspektywie kilku lat mają odzyskać reputację zespołu zdolnego wygrać z każdym.
To oznacza również inwestycję w indywidualny program rozwoju – obecnie jedna z najważniejszych komórek w organizacji każdego zespołu. Spurs na tym polu zawsze radzili sobie dobrze. Młodzi gracze, którzy trafiali do San Antonio mogli liczyć na fachowe wsparcie, ale tylko i wyłącznie swoim zaangażowaniem wygrywali minuty i miejsce w składzie. W tym kontekście sztab Popovicha ma myśleć bardzo liberalnie – dostosowywać metody do rozwijającej się w nowych kierunkach koszykówki. To właśnie tak rozwojowe środowisko spowodowało, że Popovich rozpuścił swoje wici po całej lidze. Niemal każda ławka trenerska ma w sobie element szkoły Popa, co jest ogromnym świadectwem pracy tego 70-letniego szkoleniowca.
John Hollinger w swoim tekście dla The Athletic z sierpnia tego roku podkreślił, że w lidze jest tylko kilka drużyn obok San Antonio (Grizzlies, Thunder, Magic i Raptors), które nie myślą kategoriami “win now” i zorientowali swoją najbliższą przyszłość na zbieraniu talentu oraz wyborów w drafcie, by w ten naturalny sposób budować zdrowy i silny organizm. Podobną ścieżkę mają za sobą Phoenix Suns oraz Atlanta Hawks. Obie ekipy dotarły do punktu, w którym mają wystarczająco wiele argumentów, by stanąć do walki z zespołami reprezentującymi rynki o znacznie większych możliwościach; rynki, które biorą kiedy chcą i skąd chcą.
Spurs nie lubią, gdy kwestionuje się ich podejście, bo w trakcie dwóch dekad walki na szczycie powiesili pięć banerów. Nadal pracują tam ludzie, którzy mają potężne know-how z czasów regularnej rywalizacji o czołowe miejsca konferencji. W bardzo dokładnie prowadzonym, a co za tym idzie długoletnim procesie, ta “instytucjonalna spuścizna” przekazywana jest kolejnej grupie. Trudno powiedzieć, czy to się uda z uwagi na różnicę między generacjami i duży nacisk na sukces ze strony ludzi wykładających na stół swoje pieniądze. Nie można jednak zapominać, jak wiele schematów działań zostało wdrożonych w innych klubach na wzór tego, co zapoczątkowali Spurs.
Czy jesteśmy w stanie bez chwili zawahania wymienić nazwisko obecnie najlepszego zawodnika w rotacji Spurs? Nie bardzo i niewykluczone, że będziemy mieli z tym problem także za kilka lat. To balans pomiędzy liderami, do którego Pop dąży – robił tak mając u boku Duncana, Parkera i Ginobiliego. Pojawiają się głosy, że bez młodej gwiazdy naprawdę wielkiego pokroju (jak Morant, Fox czy Williamson), Spurs trudno będzie wybić się ponad przyzwoity poziom. Brak super-gwiazdy ma być hamulcem ręcznym dla ich ambicji. Mają jednak wystarczająco dużo czasu, by wszystkie braki odpowiednio zdiagnozować, a następnie spróbować je łatać, zarówno poprzez draft, jak i rynek wolnych agentów. Koniec końców muszą liczyć także na to, że w najważniejszym momencie dopisze im odrobina szczęścia.
Dzięki za art. o San antionio :)
super
Niestety są słabsi niż oczekiwania. Artykuł super :)
Czy ja wiem, zależy chyba czyje oczekiwania :)
Wg. ekepertów to ma być team na low-5 ligi, a narazie wyglądają jednak odrobinę lepiej.
Jeśli dodać do tego świetny póki co sezon Murraya i bardzo obiecujący początek drugiego sezonu w wykonaniu Vassella to fani Spurs powinni znaleźć sporo powodów do radości. Nie zapominaj, że celem na ten sezon jest znalezienie się w TOP 10 draftu :)
Dobrze napisane – dzięki Michał !