Krytykowany po pierwszym meczu schemat defensywny Milwaukee Bucks doznał niewielkich, ale ważnych usprawnień i w nocy z piątku na sobotę odegrał kluczową rolę w zwycięstwie 125-91. Co prawda anemiczna postawa niefrasobliwych koszykarzy Atlanty przyczyniła się do kolejnego już powrotu bezpośredniego stylu gry kontrujących Bucks, ale mecz rozstrzygnął się po bronionej stronie. Stojąca na najwyższym poziomie indywidualna defensywa Jrue Holidaya i zbliżona do piłki i pick-and-rolli pomoc Giannis są tego najlepszym dowodem.
Wydaje się, że długo nie obserwowaliśmy sytuacji, w której dropowanie w pick-and-rollu, i to przeciwko elitarnemu strzelcowi, byłoby używane tak często okazując się zagraniem tak efektywnym. Już w pierwszym meczu rację mieli Bucks. W drugim zdominowali rywala i kto wie, może przyczynili się do rewitalizacji nieco zapomnianego w playoffach sposobu obrony, który robi swoje także w Finałach Konferencji Zachodniej.
W przypadku Milwaukee stosowanie dropu jest zasadne z dwóch powodów: pierwszy to skupienie na ochronie obręczy, drugi to personel. Jeśli jedyny wysoki obrońca wykazuje się swobodą akurat w tego rodzaju obronie, to nie należy forsować usprawnień. Owszem, potrzeba matką wynalazków, natomiast seria dopiero dociera do etapu, na którym zasadne stanie się skonstruowanie strategii w celu ograniczenia wyłącznie jednego gracza. A z tym wiążą się i zmiany krycia tzw. 1-through-5, i poprzedzające je niskie ustawienia z Giannisem na centrze, i podwojenia, których Bucks chcą użyć w ostateczności.
Co ciekawe: ta seria stoi w opozycji do czasów najnowszych. Coraz częściej niestety nie prowadzi się dyskusji o tym jak bronić pozostałych czterech koszykarzy. Jak bronić opcje drugie i trzecie. Jak bronić Lou Williamsa obok Trae Younga, a jak Bogdanovica bez niego, co zrobić na słabej stronie, kiedy Gallinari zagra face-ups na lewym półdystansie, a co pokazać w pojedynku z już etatowym drugim kozłującym Kevinem Huerterem. Po pierwszym meczu spór na temat dropowania toczył się przede wszystkim w kontekście 48 punktów Younga. Nic dziwnego, wszak rozgrywający wypracował około 70% punktów zespołu. Ale tego rodzaju supremacja ma drugą stronę medalu. Z różnym skutkiem wpływa na samodzielność pozostałych koszykarzy.
Statystki po dwóch spotkaniach nie wróżą dobrze. Szeroki skład wcale nie prezentuje przewagi personalnej. Dobre krycie Younga zmusza pozostałych, bronionych bez skazy, do zwiększenia liczby nieasystowanych rzutów. W przypadku Kevina Huertera doszło do ponad dwukrotnego – względem sezonu regularnego – wzrostu samokreacji. W przypadku Gallinariego i Collinsa ten wskaźnik urósł o 10 i 15 punktów procentowych. To dużo. Poza tym kontuzja Bogdanovicia utrudnia przeniesienie nań ciężaru prowadzenia posiadań, który w jeszcze większym stopniu spoczywa na barkach Younga. Mniej Serba z piłką w dłoniach, mniej gry w pick-and-rollu i mniej akcji drive-and-kick sprawia, że atak uciekający przed heliocentryzmem wytraca prędkość.
W poprzedniej serii Nate McMillan rozwiązał podobny problem zwiększając liczbę minut pary Young-Williams, a nawet trójki Young-Williams-Huerter. Tyle tylko, że wtedy ten pierwszy nie był kryty aż tak dobrze, ponieważ dostępne dla Milwaukee niuanse oraz detale dotyczące pozycjonowania i przechodzenia nad zasłonami, były Filadelfii obce. Kiedy sprawa rozbija się o pokonanie schematu, który kontroluje nie jednego, nie dwóch, a pięciu graczy, w tym rolującego i czekającego na podania centra, zagrożenie ofensywne musi płynąć z analogicznej liczby pozycji.
Drop Lopeza w parze z Holidayem, wzmacniany inteligentnymi zmianami krycia, ale też drop Giannisa w paru posiadaniach, miał wpływ na to, że tak naprawdę żaden koszykarz Atlanty nie wszedł w ten mecz dobrze i dobrze go nie skończył. Trae Young tylko czterokrotnie rzucił z pomalowanego, ale ani razu spod obręczy. W pierwszej kwarcie trafił dwa floatery. Pierwszy przeciwko niżej dropującemu w pick-and-rollu Lopezowi. Drugi przeciwko podobnej konfiguracji, z tym, że na podwójnej zasłonie na górze doszło do zmiany krycia: Holidaya zastąpił Giannis, a Lopez wykonał krok, dwa w stronę zasłony. Sam switch był kolejnym usprawnieniem Bucks – analogicznym do usprawnienia 76ers – przeciwko akcjom typowym dla Atlanty:
To tylko jedno posiadanie, na dodatek bardzo wczesne, ale nakreśla clou sprawy. Drop, wspierany pomocą trzeciego gracza (wyżej Holiday), ogranicza przestrzeń możliwie największą. W tym i innych przypadkach redukuje liczbę rozwiązań, z których może skorzystać kozłujący (Young). Utrudnia podania, ponieważ akcja pick-and-roll angażuje dwóch obrońców (czasami trzech, w zależności od nasilenia pomocy i miejsca akcji: głównie boki). Sprzyja także dokładnej kontroli korytarzy do obu narożników, na wybrane skrzydło i do rolującego. A to wszystko przy stałym założeniu głębokiego ustawienia centra, nawet w środku pomalowanego. Czyli podobnie jak rok temu oczekiwany przez Budenholzera efekt prezentuje się następując:
Z powodu wzrostu populacji koszykarzy rzucających za trzy, a zwłaszcza tych rzucających po koźle, dominujących na szczycie, posiadających niespotykane wcześniej umiejętności techniczne, a także ze względu na pojawienie się point-centrów i point-forwardów – dropowanie musiało ustąpić miejsca innym, bardziej efektywnym technikom. Należy jednak pamiętać o tym, że do niedawna drop w pick-and-rollu był instytucją niemalże nie do podważenia. Ostatnią dekadę określa się jako czas poznawania limitów spacingu, a przede wszystkim odkrycia grawitacji off-screen strzelców, spot-up strzelców i kozłujących strzelców. To ona spowodowała modyfikacje w schematach obrony pick-and-roll. To ona sprawiła, że drop doczekał się łatki “zdradziecki”. Przestał wybaczać niedostatki niskich obrońców.
Kiedy wydawało się, że Danilo Gallinari – prospekt do gry z Youngiem w pick-and-popie – będzie polował na niskich Bucks, wydarzył się run 20-0, przewaga Bucks urosła do 31 punktów i wnioski z tego meczu zniknęły z planszy. Druga połowa miała większe znaczenie dla rezerwowych, ale skauci i analitycy zauważą, że trzecia kwarta była niemniej kluczowa niż dwie pierwsze.
Jedną z symptomatycznych spraw dla każdej playoffowej serii jest shotmaking. Równy mecz czy nie – rzuty są kluczowe. Potrafią zamazać obraz wydarzeń, a z usprawnień stworzyć mdłe tło. Wie o tym Mike Budenholzer, któremu rzuty pomogły tym razem nie przegrać z Miami, a pokonać ich do zera. Ponadto miały wpływ na serię z Brooklynem, odegrały znaczącą rolę w obu meczach Finałów Konferencji i będą kluczowe w kolejnych. Trudno o to, żeby zespół, który w pierwszej połowie notuje TrueShooting na poziomie 72% – wobec 52% rywala – nie zrobił wyraźnego blowoutu.
W drugim meczu sześciu najważniejszych graczy Bucks trafiło 54% niekontestowanych rzutów, a ośmiu najważniejszych graczy Hawks trafiło 32%. Dotychczasowe tendencje predysponują zespół z Atlanty do uzyskania większej liczby tego rodzaju prób. Wydarzenia po przerwie, kiedy drop wciąż odpowiadał na potrzeby Bucks, są równie wartościowe, ponieważ Hawks wciąż generowali dostatecznie dobre pozycje. Kreowali więcej miejsca i wykonali więcej podań. Spróbowali Younga poza piłką. Przekonali się co oznacza cross-match Giannisa na Capeli, Lopeza na Collinsie. Pozbierali kilka piłek, w paru posiadaniach ją stracili, spudłowali większość rzutów, poćwiczyli przeciwko zmianom krycia. Jednocześnie nie rozwiązali problemu rzutów spod obręczy i ani razu nie stanęli na linii. Drop Bucks zatrzymał penetracje i akcje drive-and-kick. Zmusił guardów do oddawania rzutów z pomalowanego, które kontestował Brook Lopez, gracz wyjątkowo aktywny, bo w 23 minuty kontestował aż 18 rzutów (w porównaniu z 11 w 20 minut z Game 1): to blisko 28 bronionych prób w przeliczeniu na 36 minut gry, przy zaledwie 19 na mecz w serii z Brooklynem; nic dziwnego, że w Game 2 Hawks zdobywali przeciwko dropowi tylko 0.55 punktu na posiadanie.
Z perspektywy Bucks łatwo się tym wszystkim zachłysnąć. Z perspektywy Hawks: odpowiedzialność za wynik trzeciego meczu spoczywa na partnerach Younga. Williams, może zdrowszy Bogdanović, na pewno Huerter mają za zadanie wygrywać pojedynki w pick-and-rollach, łamać pierwszą linię obrony, korzystać z zasłon wysokich i doprowadzać piłkę do Younga, który i tak zapowiedział poprawę. Ale mimo wszystko: to Solomon Hill ma trafiać rzuty, a Gallinari polować na Bryna Forbesa i dlaczego nie na Holidaya. Ile znaczy pojawienie się Camerona Reddisha, który rozegrał pierwszy mecz od czterech miesięcy? Czy minusowy w ataku Kris Dunn ma znaczenie? Wplecenie tych graczy w rotacje pachnie desperacją. Trzon zespołu musi zagrać lepiej. Będzie o to trudno, bo Hawks tylko z Bogdanoviciem na parkiecie nie notują minusowego NetRatingu w minutach bez Younga (są na 0).
Powyższe powinno wyniknąć z nastawienia Atlanty na dokładne rozeznanie wad dropu, ale jak ten zespół stoi z kunktatorstwem? Trzeba pamiętać, że drop zabija cierpliwość i zachęca pomijać strefę podkoszową. To raz. Dwa: chociaż nadmierne przywiązanie do efektywnych rozwiązań wciąż charakteryzuje Budenholzera, to jednak nie w takim stopniu, jak w latach poprzednich. To bardziej elastyczny trener, trener, który potrzebuje czasu, trener, który zabezpieczył się na ewentualne zmiany dotyczące zasłon Capeli i Collinsa, poznane w poprzedniej serii Atlanty. Większość z odpowiedzi Nate’a McMillana na reakcje Doca Riversa została już rozpracowana. Istnieje jeszcze możliwość niemal identycznego podejścia do trzeciego meczu, wprowadzenia tylko drobnych zmian, ale logika podpowiada, że najważniejsze będzie wymknięcie się pułapce, którą dla obu trenerów jest właśnie drop w pick-and-rollu. Bo dlaczego elitarny strzelec miałby polegnąć w dropie, pyta McMillan? Natomiast Budenholzer wtóruje: dlaczego zmieniać coś spektakularnego? Niewykluczone, że tak to się właśnie potoczy.
Po pierwszym meczu zastanawialiśmy się nad tym, co powinni zrobić Bucks, czego nie, co im wyjdzie, gdzie napotkają trudności. A tu opłaciła się wiara w rzecz niby oklepaną. Tym samym Atlanta Hawks i Nate McMillan muszą pokonać banał, który wyssał z nich życie. Muszą zwrócić uwagę na podstawy: na obronę w ataku pozycyjnym, na powroty do niej, na pick-and-rolle Bucks angażujące Younga, muszą przywrócić wartość wysokich na zbiórkach, i dopiero wtedy zająć się obroną rywala. Oczywiście, można zaufać poprawie skuteczności. Koszykówka to taki sport, w którym trafianie rzutów wiele ułatwia. Ba, oba zespoły generują szereg bardzo dobrych prób. Ale trzeba temu pomóc. Skopiowanie założeń sprzed drugiego meczu nie wystarczy.
Piotrek. To jest mega.
Czy Piotr Sitarz będzie kiedyś trenerem w NBA? Wpisujcie miasta.
ej chyba w poprzednim tekście byla wzmianka o hiszpanskim, lub spanish pick’n rollu
w sumie duzo czytam/slucham/ogladam, ale jakos nie trafilem na wytlumaczenie konceptu tej zagrywki, ktos poratuje?
ok, w sumie nie jest to widocznie jakas tajemna wiedza i wystarczylo wpisac to haslo w google i jest mnostwo filmikow/stron z objaśnieniem :p
tu pierwszy z brzegu dla zainteresowanych
https://www.google.com/amp/s/aminoapps.com/c/hoops/amp/blog/playbook-101-spain-pick-and-roll/vdlH_nu1MG5VdoRM1wmaZXGmD5nbLeV