Kajzerek: Głos sześciu dekad

0
AP PHOTO

Cieszy mnie, że Marv Albert ma świadomość, iż jego czas dobiegł końca. Potrzeba dużej odwagi, by zejść ze sceny w momencie, w którym zaczynasz rozumieć, że pewne rzeczy po prostu przemijają. Łączenie obowiązków na wielu różnych frontach spowodowało, że głos Marva Alberta towarzyszył wielu pokoleniom fanów sportu i przez te sześć dekad był nieskazitelny w swojej fachowości i skrupulatności. Niestety ostatnie miesiące przedstawiły legendarnego komentatora w znacznie gorszym świetle. Jego ocena sytuacji nie jest już tak precyzyjna, nazwiska zaczynają uciekać, a – zazwyczaj – bystry umysł przestał nadążać za dynamicznie zmieniającym się stylem prowadzenia gry.

17 maja Marv Albert oznajmił, że play-offy 2021 będą jego “ostatnim tańcem” i po ich zakończeniu skoncentruje się wyłącznie na urokach emerytury, na którą bez wątpienia zasłużył rzetelną pracą na przestrzeni ostatnich dekad. W trakcie tej przygody skomentował 25 Meczów Gwiazd, trzynastokrotnie był “głosem finałów NBA”, a także nadawał z Barcelony, gdzie w 1992 roku Amerykanie zdobyli złoto Igrzysk Olimpijskich przedstawiając światu prawdopodobnie najlepszą drużynę koszykówki w jej historii. Turner Sports zapowiedział już, że przygotuje specjalny “tribute” dla Alberta w trakcie tegorocznych finałów konferencji.

– Te 55 lat pracy w NBA przeminęło bardzo szybko – mówi 79-latek. – Pracowałem w tym czasie z wieloma fantastycznymi i niezwykle utalentowanymi ludźmi. Teraz czas, bym popracował nad moimi umiejętnościami ogrodnika i poprawił swoje ruchy taneczne – dodał.

Przez ponad 50 lat zaskakiwał swoją retoryką i niezwykłą pasją, która wylewała się na parkiet i sprawiała, że widowisko nabierało bogatego kolorytu. Dla wielu fanów koszykówki początek ich przygody z NBA to przede wszystkim głos Marva Alberta, który bardzo płynnie wprowadzał nas w świat rządzących ligą niuansów. W gruncie rzeczy kosztowało go to sporo zdrowia. Bardzo częste podróżowanie oraz status jednego z najlepszych sprawiały, że Turner Sports traktował go jako swój najcenniejszy zasób, więc Albert i jego talent byli mocno eksploatowani. Przez takie traktowanie wyrósł na ikonę swojego zawodu i bezsprzecznie stał się dla adeptów wzorem do naśladowania.

I tutaj niektórym lepiej znającym jego historię zapewne nieprzyjemnie w uszach zadźwięczało. W 1997 roku miał miejsce incydent, który znacząco wpłynął na wizerunek Alberta i trudno było mu wówczas odzyskać zaufanie swoich najbliższych współpracowników. Otóż Albert został oskarżony w sprawie o napaść na tle seksualnym. Po długim śledztwie komentator ostatecznie przyznał się do zarzucanych mu czynów. Okazało się, że Albert lubił spędzać czas ze swoją kochanką i pewnego dnia potraktował ją zupełnie nie tak, jak powinien. Rzucił z impetem na łóżko, uderzył i zmusił do seksu oralnego. Najbardziej szalony był w zeznaniach fakt, że Albert miał to wszystko zrobić w ramach kary za to, że kochance nie udało się zwabić do łóżka… transwestyty, który miał do nich dołączyć. Niektórzy w ławie przysięgłych mieli jednak wątpliwości, co do motywów kobiety. Ta miała nagiąć kilka faktów, by wymusić na Albercie odszkodowanie. Sam poszkodowany opowiadał o tym TUTAJ rzekomo przedstawiając pozycję, jakiej nie mógł przedstawić w sądzie. Mimo to Albert z pokorą zniżył głowę i czekał na szansę, by odkupić swoje winy.

– Z mojego punktu widzenia, po prostu musiałem zakończyć ten tę ciężką dla mnie próbę – przyznał. – Mając na uwadze dobro mojej rodziny, przyjaciół oraz wielu osób, które mnie wspierają, postanowiłem ustąpić i schylić głowę. Postaram się naprawić popełnione błędy – dodał.

Wiedział, że zapłaci za swoje zachowanie wysoką cenę. Mimo to stacje telewizyjne były gotowe na moment, w którym Ameryka mu wybaczy, a sport znów usłyszy ten charyzmatyczny i niepowtarzalny głos. W 1999 roku został zatrudniony przez TNT. Włodarze stacji zgodnie z oczekiwaniami przymknęli oko na wydarzenia z przeszłości i dali mu szansę odbudować się zarówno w życiu prywatnym, jak i zawodowym. W obecnych czasach napiętych nastrojów społecznych druga połowa kariery Alberta zapewne nie miałaby prawa się wydarzyć. Gdy kurz opadł, kariera Alberta bardzo szybko wróciła na odpowiednią orbitę. W prekroju ostatnich kilkunastu lat tylko Mike Breen oraz Kevin Harlan byli wymieniani w jednym zdaniu obok Alberta. Jego historia zaczęła się de facto w 1963 roku.

Jako chłopiec od podawania piłek, już od najmłodszych lat z pierwszego rzędu MSG oglądał topowych koszykarzy ligi. Wzorem do naśladowania był dla niego Marty Glickman, legendarny spiker radiowy – głos kibiców Knicks, Rangers oraz Jets. Albert zaczynał w pokoju na Brooklynie, gdzie wyłączał głos nagranego na taśmę wideo meczu i sam komentował akcję za akcją. Wypracował w ten sposób pasję i konsekwentnie ją realizował, gdy poszedł do szkoły i robił kolejne kroki w kierunku zawodowstwa. To Glickman wziął go pod swoje skrzydła i zasugerował studia na Syracuse, czyli swoim alma-mater. Przy okazji tej decyzji uczeń zmienił nazwisko. Z Marvina Philip Aufrichtiga stał się Marvem Albertem. Jak sam przyznał “Aufrichtig” było “nieporęczne”, a rodzicie nie mieli nic przeciwko. W jego ślady poszli zresztą bracia.

Mając zaledwie kilkanaście lat pracował ze swoim mentorem dla radia WCBS i zdarzały się dni, gdy zastępował Glickman samodzielnie prowadząc audycje z meczów nowojorskich drużyn. W 1967 roku na stałe przejął obowiązki i wyjechał na bardzo szeroka autostradę. W trakcie jednej z serii play-off Dick Barnett trafił dla Knicks kluczowy rzut i wówczas po raz pierwszy usłyszeliśmy owiane sławą “Yes!”. Stało się jego radiowym podpisem i częścią spuścizny, ale co de facto je tym uczyniło? Nie same słowo, lecz tembr, ekspresja i moment rywalizacji, w którym “Yes!” było jak jedna z części całości, bez której waga danego rzutu nie byłaby równie wielka. Każda kolejna dekada przyniosła co najmniej kilka doniosłych zdarzeń z głosem Alberta jako ich amplifikacją. Stał się nieodłączną częścią rzeczywistości każdego kibica sportu w Nowym Jorku.

Rola Glickmana była w tym nieoceniona. Pomógł Albertowi w precyzyjny sposób opisywać to, co ma przed oczami, a taka w rzeczy samej była misja spikera. Słowami malowali obraz – zrozumiały, przejrzysty i w żaden sposób nie będący odzwierciedleniem percepcji komentatora, lecz możliwie najczystszym odbiciem tego, co dzieje się na parkiecie. Glickman przekazał Albertowi wiele trików związanych z robieniem pauz i zmianami tonacji. Zasługi mentora nie zostały nigdy odpowiednio docenione, lecz Glickman nie miał Albertowi niczego za złe. Był jednym z jego największych sojuszników podczas skandalu z 1997 roku. Pomógł mu się pozbierać i z gruzów jego kariery odbudować solidny fundament, który w trakcie minionych dwóch dekad pozostał nienaruszony.

Dobrze znał się z Davidem Lettermanem. Przed erą internetu Marv i David byli autorami segmentu “Albert Achievement Awards” w “Late Night Show” Lettermana. Coś w rodzaju Shaqtin’a Fool przed Shaqtin’a Fool z posklejanych fragmentów meczów różnych lig z całego świata. Marv i David dobrze się bawili podkładając pod to własny komentarz. Będąc gościem programów, gospodarzem meczów i postacią roztaczającą wokół siebie sympatyczną aurę, Albert stał się wręcz ikoną nowojorskiej popkultury i bez cienia wątpliwości wychował na swoim głosie wiele kolejnych pokoleń komentatorów, którzy obecnie podbijają rynek, jak Ian Eagle, Brian Anderson czy Ryan Ruocco.

W ostatnich latach nastąpił jednak zauważalny regres umiejętności Alberta. Łamiący głos z wyraźną chrypka. Głębokie oddechy po długich i szalonych sekwencjach i brak koncentracji objawiający się m.in. zmianą nazwisk czy błędną oceną decyzji sędziów. Ponadto wyczerpujące podróże i konieczność ciągłych zmian w trybie codziennego funkcjonowania. Mając 80 lat na karku, Albert potrzebuje więcej spokoju. Szalony terminarz NBA nie jest mu w stanie tego zapewnić, więc jedyną słuszną decyzją było odstąpienie miejsca młodszym kolegom. Decyzja o odpuszczeniu bańki w Orlando była pierwszym sygnałem zamiarów popularnego komentatora. Sezon 2020/21 stał się jego pożegnalnym, choć dopiero teraz Albert powiedział o tym oficjalnie. Jego miejsce w TNT ma zająć niezwykle szanowany we własnym środowisku i wspomniany wcześniej Brian Anderson.

Zatem wspaniała kariera, niepozbawiona skazy, dobiega końca. Marv Albert to bez wątpienia część historii NBA. Dla wielu pokoleń kibiców był tym, który witał ich w progu i zapraszał do wspólnego przeżywania emocji. Czas, by odpocząć i złapać w życiu kolejny oddech. Dzięki Marv

Poprzedni artykułKwame Brown szuka atencji – oberwali Matt Barnes, Stephen Jackson i Gilbert Arenas
Następny artykułWake-Up: Lakers przetrwali Play-In, Steph gra o playoffy z Memphis