Obserwacje (22): Obrona, problemy, duet

3
fot. AP Photo

Obrona staje się tożsamością Suns

Historia lubi się powtarzać więc wzmocnieni Chrisem Paulem Phoenix Suns nie tylko wyglądają lepiej niż w Orlando oraz ubiegłoroczna wersja Oklahomy City Thunder, ale stają się wartościowym zespołem NBA, który, owszem, swoje wady ma, lecz od pierwszego meczu postawił na obronę.

A złożyła się na to suma okoliczności sprzyjających: odpowiednio długi offseason, stworzenie duetu Bridges-Crowder, dodanie jednego z najlepszych obrońców ligi w ostatnich +10 latach, bardzo dobre wyczucie sytuacji przez Monty’ego Williamsa, naturalny rozwój Deandre Aytona, zaś wszystko zwieńczone osobą Devina Bookera: gracza mocniejszego fizycznie niż przed rokiem, dysponującego coraz lepszym rozeznaniem co w obronie należy zrobić.

100.7 punktu traconych na 100 posiadań trzeciej defensywy w NBA nie ma nic wspólnego z przypadkiem. Terminarz? Pół na pół, natomiast bez względu na siłę rywali rzeczywistość jest taka: to w Phoenix zespół zostaje przygotowany do meczu, to tam możemy zaobserwować takie powtarzające się zadania, jak wymuszanie kierunku kozłującego, zamykanie ich na bokach parkietu obroną ICE, stosowanie wysokiego i niskiego Show; to w Phoenix broni się Joe Inglesa na pin-downach odcinając kierunek do góry (Booker), to tam dochodzi do bardzo dobrej obrony z pomocy i prędzej sprawnych rotacji niż spóźnionych, i wreszcie to tam wysoki – Ayton bądź rezerwowy center Sarić – kontroluje pomalowane i obręcz, żeby w następnym meczu zrobić krok do przodu w stronę stretch-centra. Niby to nic wielkiego nie bronić na jedno kopyto, ale są zespoły, a przede wszystkim gracze, którym opornie przychodzi przyswojenie różnych nawyków ruchowych w krótkim okresie dwóch, trzech dni.

Jest wcześnie, zobaczymy jak długo Suns utrzymają się najpierw w Top5 efektywności defensywnej, później w Top10, ewentualnie w jakim tempie będą wypadać poza elitę. W tym kontekście interesujące są dalsze losy pierwszej piątki, która niestety jest minusowa (minus-6.0 per 100 posiadań) a także to, jak długo Booker i Bridges pozostaną efektywni bez Chrisa Paula obok: głównie w ustawieniach z dwójką-trójką zmienników będących od początku sezonu na czele wszystkich rezerwowych unitów w NBA (ławka Suns jest lepsza od rywali o plus-5.9 punktu), ponieważ wygrywanie minut bez CP3 pozwoli odważniej oszczędzać 35-latka.

DeMar DeRozan jest przykładem

Trzy porażki z rzędu niemal perfekcyjnie przeciętnych San Antonio Spurs mogą przejść koło nosa zważywszy na kształt, jaki przybiera przyszłość oparta na graczach zaczynających się uzupełniać bez dwóch zdań wątpliwości. Nieco mała na parkietach NBA armia guardów i wingmanów trzymała się w meczu z Los Angeles Lakers broniąc częściej dobrze niż źle, bez LaMarcusa Aldridge’a na Anthonym Davisie, za to z Keldonem Johnsonem na trójce/czwórce, który rzucił najwięcej w karierze 26 punktów.

W ten niższy, szybszy, bardziej otwarty i bezpośredni sposób Spurs grają od dłuższego czasu. Sama zmiana stylu, odejście Popovicha od ataku przede wszystkim z pułapu wiadomo jakiej strefy w ustawieniach z dwójką wysokich, ani tym bardziej drugi sezon z rzędu, w którym Aldridge będzie oddawał trzy lub więcej rzutów z dystansu na mecz – te rzeczy nie spełniają kryteriów rewolucji. Rzecz kolejna, która swoje początki miała jeszcze w Toronto też nie powinna zostać tak nazwana.

A jednak DeMar DeRozan, który kontynuuje występy w roli point-guarda/forwarda, wrócił do rzucania za trzy punkty. Czy po dwóch latach funkcjonowania ewidentnie w centrum strefy komfortu i po ubiegłorocznym niedocenionym, a szalenie efektywnym sezonie regularnym (60.3 TS%, najwyżej sklasyfikowany guard w liczbie rzutów z mid-range na mecz: 5.4, 46%), gracz kończący przygodę z Toronto Raptors rekordem kariery w asystach mógłby w ostatnim roku kontraktu w San Antonio stać się przykładem jak systematycznie swoją grę poprawiać?

Wpływ, tudzież impact na wygrywanie, to w przypadku DeRozana rzecz najdelikatniej mówiąc podejrzana, natomiast należałoby docenić upór w respektowaniu własnych ambicji, zachodzących ciągle zmian, oraz potrzeb zespołu. Złudnym uważać, że to na plecach DeRozana Spurs dojadą do playoffów natomiast może uda się wygrać około 50% spotkań.

Gdzie Dallas kreują by zaraz nie umieć

Rok temu, a nawet w sezonie debiutanckim Luki Doncicia rzucił się w oczy jeden poważny problem dyskutowany tutaj niejednokrotnie. Mianowicie: chodzi o drugą parę dobrych-łamane-na-bardzo-dobrych kozłujących dłoni, a najlepiej kozłująco-kreujących rzut swój (1) i rzut innych (2). O ile pierwszą funkcję w minimalnym wymiarze kolektywnie realizują gracze do tego zmuszani warunkami postawionymi przez rywala, to na poszukiwanie człowieka odpowiedzialnego za ofensywny ład w minutach bez Doncica szkoda tracić czas.

Już na początku sezonu termin „dysproporcja” jest w kontekście prowadzenia gry przez i nie przez Doncicia wielkim niedopowiedzeniem. Ktoś zauważy: przecież nie on pierwszy znajduje się w centrum ataku, inni borykali się z podobnym problemem, przecież Mavs podjęli decyzję: rok temu w ten sposób wprowadzali (i wyprowadzali) własną ofensywę do panteonu najefektywniejszych, a w dwóch playoffowych zwycięstwach zdobywali 120 punktów na 100 posiadań. Playoffy to jedno, sezon regularny – i to jeszcze taki sezon regularny – to drugie. Nawet LeBron potrzebuje Schrodera. Nawet Harden potrzebuje Gordona.

Kiedy Doncić nie gra dobrze – jak to ma miejsce obecnie – to trzeba bardziej liczyć na koszykarzy, których suma umiejętności wykreowania dobrej pozycji dla siebie i dla innych nie jest wysoka. No bo nie może być. Wszak mówimy o graczach nie mających styczności z efektywną kreacją na obu wspomnianych polach.

Jak bardzo pozostali polegają na podaniach, niech świadczy liczba zawodników, którzy częściej zdobywają punkty bez udziału kolegów. Są to: Doncić, którego aż 90% rzutów stanowią rzuty nieasystowane, Jalen Brunson – 64.7%, i Trey Burke – 53.8%. Tyle. Reszta, w tym Hardaway Jr, James Johnson, Josh Richardson, Dwight Powell, Maxi Kleber – to koszykarze niestety mający niewiele wspólnego z autokreacją siebie i partnerów. Pierwszy oddaje blisko dwa razy więcej spot-up rzutów niż rzutów po przynajmniej trzech kozłach. Johnsona na razie nie warto postrzegać inaczej niż „15 minut na mecz” – nie jest w pełni sił. Kozłujący, punktujący i asystujący Richardson raczej się nie wydarzy – szkoda. Najpewniejszą umiejętnością Powella jest łapanie podań lobem. Natomiast Kleber to klasyczny spot-up shooter.

Oni, i nie tylko oni, potrzebują piłek do-gry-wa-nych.

Powyższe nie jest niczym nowym. Tak samo niczym nowym nie jest Luka Doncić. W sezonie regularnym Rick Carlisle sobie poradzi, co wydarzy się w playoffach – prognozujemy Doncić-Show. Natomiast pojawiają się poważne znaki ostrzegawcze: niemożność dostania się do obręczy i problem póki co plusowych ustawień bez Słoweńca z regularnym zdobywaniem punktów na pułapie np. 105 punktów na 100 posiadań. W tej sytuacji – także oczekując powrotu Kristapsa Porzingisa – świetnie wygląda efektywność defensywna piątek z Johnsonem, Burkiem, Brunsonem, Kleberem, Finneyem-Smithem, ale jest się o co martwić na wypadek dokładniej podwajanego Doncicia niż przed rokiem.

Duet Bridges-Washington

W Konferencji Wschodniej są przynajmniej trzy młode intrygujące duety skrzydłowych. Ten najbardziej ograny, o którym wiemy wszystko: Jaylen Brown i Jayson Tatum, dotarł do Finałów Konferencji. Dwa pozostałe czekają na debiut w playoffach. Cam Reddish i De’Andre Hunter współprowadzą u boku Trae Younga będącą 4-2 Atlantę, przejmując bardziej niewygodne zadania na parkiecie, ale też kwitnąc w ataku. Natomiast Miles Bridges i P.J. Washington z Charlotte są plus-13.6 per 100 posiadań w 57 minut gry.

Racja: to duet inny, nie mający nic wspólnego z gwiazdorstwem, z rozpoznawalnością, posiadający mniejsze umiejętności ofensywne, za to silniejszy, cięższy, niekoniecznie wyższy per se, ale wyższy w koszykówce – mierzący 201 centymetrów wzrostu Washington grywa na pozycji numer pięć, a krótszy o cal Bridges na czwórce. Rzucają jednak za trzy punkty, zmieniają krycie, mają po 20-pare lat, zbierają, wyprowadzają kontry, stawiają zasłony. Zasadniczo pełen pakiet.

Jeszcze nie są opcjami w grze pick-and-roll po stronie kozłującej (i nie wiadomo czy będą), ale w przypadku Washingtona mamy do czynienia z wysokim rolującym bądź popującym w 23% swoich ofensywnych akcji, w których póki co zdobywa słabe 0.94 punktu na posiadanie. Natomiast Bridges coraz śmielej rzuca po koźle szlifując umiejętność kozłowania z pewnością potrzebną koszykarzowi, który operuje na dystansie jako spot-up strzelec, rzadziej popujący (przypomnieć sobie należy absurdalną końcówkę meczu z Oklahomą z 26 grudnia, w której trafił 3 ważne rzuty za 3 punkty)

Obydwaj stawiają zasłony dla graczy z piłką i bez niej – zwłaszcza gdy stanowią parę na pozycjach 4-5 – wprawiając obronę rywali w niemały dylemat, ponieważ zwykle pojedynkują się z wyższymi graczami, domyślnie wolniejszymi. Jako że w systemie Jamesa Borrego występuje dużo gry niskiej, dużo tuckeryzmu na piątce, przez to podejście do obrony np. pick-and-rolla Graham-Washington bywa zachowawcze i nierzadko eliminuje – i będzie eliminować – proste zmiany krycia.

Wytrzymałość, wartość dodana, wyróżnia ich na tle wspomnianych wcześniej par, i tym samym wprowadza Charlotte na wysokie miejsce w klasyfikacji potencjalnie elektryzujących smallballów. Kto wie, być może to się już dzieje? Piątka Rozier-Graham-Hayward-Bridges-Washington jest plus-28.3 per 100 posiadań.

Z drugiej strony nie jest to matchup wymierzony w pojedynki z takimi drużynami jak Philadelphia 76ers i Los Angeles Lakers, jak każdy bigballowy zespół lub zespół, którego najlepszym graczem – czy najważniejszym – jest środkowy lub po prostu koszykarz wyższy wymagający krycia Bismackiem Biyombo. Ponadto czeka ich sporo pracy przede wszystkim w warstwie stabilizującej chociażby rzut, proces podejmowania decyzji w ataku i w obronie, ale też na płaszczyźnie współpracy w perspektywie tego i następnego sezonu, po którym Mitch Kupchak będzie budował zespół wokół 32-letniego Haywarda i będącego wciąż na debiutanckiej umowie LaMelo Balla.

3 KOMENTARZE