Kajzerek: Papierek lakmusowy Giannisa

6
fot. Jevone Moore / Newspix.pl

Żaden z innych zespołów w lidze nie jest tak zależny od swojej gwiazdy, jak Milwaukee Bucks od Giannisa Antetokounmpo. Grek bez wątpienia chciałby być liderem na miarę własnych ambicji. To MVP, poprowadził swoją drużynę do najlepszego bilansu w sezonie regularnym i jest faworytem do zgarnięcia najwyższego indywidualnego wyróżnienia ponownie. Organizacja otoczyła go ciepłym uściskiem obiecując, że stworzą w Milwaukee ziemię obiecaną. Jednak gdy przyszedł czas, by Giannis część tej miłości oddał, okazało się, że nie do końca wie w jaki sposób.

Mówimy o definicji prawdziwego lidera – gracza pozbawionego wątpliwości. LeBron James był w podobnym położeniu co Antetokounmpo, gdy opuszczał Cleveland Cavaliers. Przez kolejnych kilka lat walczył o to, by uznano jego akces do koszykarskiego panteonu. Czas spędzony w Miami został potraktowany jako droga na skróty, dlatego James potrzebował wrócić do domu, by napisać jedną z najbardziej ekscytujących historii w dziejach sportu. Tytuł zdobyty w Ohio zapewnił mu nieśmiertelność i zamknął dla Jamesa bardzo upierdliwy rozdział. Był w istocie liderem i tego nikt nie może mu zabrać.

Czy Giannisa Antetokounmpo stać na to, by wykazać się równie wielką cierpliwością? Czy przede wszystkim stać go na to, by budzić w swoim otoczeniu przekonanie, że na pewno swoich braci nie zawiedzie? Play-offy 2020 w stworzeniu takiego wizerunku nie pomagają, czego najlepszym przykładem były słowa Giannisa, gdy odpowiadał na podchwytliwe pytanie o krycie Jimmy’ego Butlera w pierwszym meczu serii z Miami Heat. Ton, słowa, które wybrał i założenie, z jakiego wyszedł przedstawiły go jako postać wyjątkowo krótkowzroczną, z zero-jedynkową percepcją.

– Czy spytałem, czy mogę go bronić? Nie, dlaczego miałbym to robić? Robię wszystko, czego zechce ode mnie trener.

To bardzo nieostrożna wypowiedź Giannisa, bo w jednoznaczny sposób podpowiada, że lider jest zamknięty w pewnej wykreowanej przez Mike’a Budenholzera przestrzeni i boi się wychodzić poza strefę komfortu. W taki sposób odczytało intencje Antetokounmpo wiele osób, o czym zawodnik miał okazję się przekonać czytając reakcje. Niemniej sens tych słów może oznaczać coś zupełnie innego. DPOY bardzo często tworzy przewagę jako help-defender i głównie dzięki swoim instynktom zdobył wyróżnienie w tej kategorii. Instynkt natomiast nie zawsze idzie w parze z intencją, a taką byłaby prośba o przekazanie mu krycia Jimmy’ego Butlera.

Jeden z All-Starów w rozmowie z Timem MacMahonem (ESPN) zasugerował, że Giannis absolutnie nie zasługuje na wyróżnienie dla najlepszego defensora rozgrywek zasadniczych, ponieważ nigdy nie zbudował reputacji prawdziwego stopera, który wie, jak grać przeciwko najlepszym ofensywnym graczom NBA. Play-offy miały z tego Greka obnażyć i… właśnie tak się dzieje.

Podobnych głosów kwestionujących Antetokounmpo jako DPOY było więcej. Jego siła oraz warunki fizyczne często odbierają rywalowi oddech, jednak play-offy to przede wszystkim gra match-upów i to one w dużej mierze decydują o sukcesie twojej drużyny. Zatem gdy lider nie wykazuje naturalnej chęci przechwycenia na siebie najtrudniejszego zadania, to zaczynasz się zastanawiać, czy w najważniejszym momencie możesz zaufać jego umiejętnościom. Dochodząc do sedna tej myśli – chodzi o wyodrębnienie, czym jest stoper w sezonie regularnym i czym powinien być w play-offach, w których siłą rzeczy funkcjonujesz na zupełnie innym poziomie.

Już rok temu Giannis mówił o tym, że chce być dla swojej drużyny opoką. Bardzo precyzyjnie artykułował kolejne cechy, które miały złożyć się na jego kręgosłup lidera.

– Muszę znacznie więcej z nimi rozmawiać. Muszę być przykładem, akceptować krytykę ze strony swojego otoczenia i wyciągać z niej wnioski. To właśnie robią prawdziwi liderzy. Mój zespół wie, na co mnie stać. Ufają mi, wiedzą, że oddam serce za tę drużynę. Robiąc to wszystko, cała reszta sama się ułoży – mówił w rozmowie z Keithem Jenkinsem.

Jednak gdy wybiła godzina, wyrażone w tamtych słowach pragnienia nie znalazły swojego ujścia. Na domiar złego, starań Antetokounmpo nie wytrzymał jego organizm, za co rzecz jasna nie mamy prawa go obwiniać. Kolejna sprawa to fakt, że Bucks bardzo źle znieśli przerwę spowodowaną pandemią. Jedna z najlepszych defensyw w lidze przyjechała do Orlando rozbrojona, wrażliwa i mało elastyczna. Mecze restartu miały być dla Bucks poligonem do zidentyfikowania wszelkich problemów. Najwyraźniej okazało się, że jest ich po prostu za dużo.

Antetokounmpo jako DPOY bierze dużą część odpowiedzialności za wszystko, co dzieje się z drużyną po bronionej stronie parkietu. Rok temu dostał bardzo konkretną lekcję, gdy Toronto Raptors po dwóch porażkach w finałowej serii z Bucks, zdołali tak dobrze rozszyfrować rywala, że ten przegrał cztery kolejne mecze otwierając ekipie z Kanady drogę do mistrzostwa. Dokładnie to samo rok później robią Miami Heat, zatem Bucks niewiele się z tamtych doświadczeń nauczyli, co nie wystawia najlepszej laurki zarówno trenerowi Budenholzerowi, jak i Antetokounmpo.

Grek wspominał rozmowę ze Stephenem Currym, przed którym droga do pierwszego mistrzostwa postawiła wiele podobnych wyzwań. Gwiazda Golden State Warriors powtarzała, że to ty rzecz jasna prowadzisz drużynę z pierwszego rzędu, ale musisz docenić również to, co robią dla ciebie inni. W play-offach Giannis nie potrafi sprawić, iż jego obecność na parkiecie działała uskrzydlająco dla kolegów. Kilku ekspertów od analizy wideo zwróciło uwagę na to, jak destrukcyjnie na ofensywę Bucks wpływają decyzję podejmowane przez Antetokounmpo z piłką w rękach. W serii z Miami Heat problem ten został brutalnie wyciągnięty na powierzchnię.

W meczu numer trzy serii z Heat, lider składu zanotował 0/7 zza łuku, co jest zbrodnią i karą dla całego systemu Mike’a Budenholzera. Jest świetny w agresywnym wjeżdżaniu pod kosz i korzystaniu ze swojego spin-move’a, aczkolwiek poza tym elementem, Giannis nadal ma ogromne braki w odpowiednim czytaniu gry, gdy skupiona jest na nim cała obrona. Jego mania związana z koniecznością rzucania za trzy zaczyna go prześladować, a przy okazji łamie wszystkie założenia zbalansowanego ataku, który jest stemplem zostawiony na Budenholzerze przez Gregga Popovicha. Giannis łamie zagrywki, a przy okazji serca fanów w Wisconsin.

Patrząc na chorobliwą determinację Giannisa do tego, by stać się prawdziwym liderem, można przypuszczać, że za dużo o tym zagadnieniu myślał i po prostu przedobrzył. Przy okazji zgubił koncept kolektywu, który w sezonie 2019/2020 miał odpowiadać za prawdziwą siłę Milwaukee Bucks. Jego zorientowanie na samorealizacji – wynikającej z tego, że ciężko pracuje nad poprawą konkretnych elementów własnej gry – spowodowało, że zapomniał o tym, jak wiele wartości wnosi praca zespołowa. Stał się liderem, ale nie dla swojego zespołu, lecz dla własnych nie do końca trafnych przekonań.

Seria z Miami Heat jak na dłoni przedstawia nam najszczerszą prawdę nt. Giannisa Antetokounmpo. Ten nie jest gotowy na SHOWTIME i nie wiadomo, czy kiedykolwiek będzie. Niemniej przed wydaniem wyroku powinniśmy mu pozwolić stanąć w obronie własnego imienia.

Wspólne kolacje z drużyną, obecność na sali treningowej, poważne dyskusje za zamkniętymi drzwiami – Giannis odhacza każdy z tych aspektów bycia akademicką definicją lidera. Niestety ten najważniejszy test nadal sprawia mu ogromne trudności. W pewnym momencie przestajesz słuchać swoich mentorów i wyznaczasz własną ścieżkę. Giannis jak dotąd topi się w morzu udzielonych mu rad. Musi czym prędzej złapać balans i znaleźć drogę na brzeg. W innym wypadku ta wspaniała historia dzieciaka z ateńskich slumsów pozostanie bez równie satysfakcjonującego zakończenia.

Poprzedni artykuł5 na 5: Przyszłość Giannisa i Milwaukee Bucks
Następny artykułWake-Up: Bucks poza playoffami, ale Giannis nigdzie się nie wybiera. Lakers na prowadzeniu. Thunder bez trenera

6 KOMENTARZE

  1. Świetna puenta.

    Giannis chciałby być podręcznikowym liderem, ale historia największych gwiazd NBA pokazuje, że często musisz być egoistą, trochę sk….lem, mieć własną ścieżkę i twardą dupę aby zdobyć mistrzostwo.
    Giannis tak naprawdę sam zrobił sobie pod górę. Bo nie jest point forwardem, na jakiego się go kreuje na siłę. Nie ma dobrego kozła, nie ma miękkiej kiści strzelca, nie ma tego ballhandlingu, nie ma wiele w jego arsenale ruchów.
    To center. Hiper atletyczny center z długimi łapskami i nogami. I na centrze powinien grać, blisko obręczy.
    Odważę się nawet napisać, że nie powinien być 1 opcją, co najwyżej 1b.
    Szkoda, że CP jest już za górką, idealnie by do niego pasował.

    0
    • Świetny tekst autora, ale z komentarzem się nie zgadzam. Atletyzm Giannisa w połączeniu z jego warunkami fizycznymi dadzą mu drogę do finału. Problem tkwi w tym, że w tym systemie i chyba pod tym trenerem to się jeszcze nie wydarzy w tym roku.

      0
  2. Oj oj,żeby tylko zaraz nie poszło przereagowanie w druga,negatywna stronę.
    Dajmy człowiekowi czas.Ma swoje bolączki,niedoskonałości i braki ale… taki LeBron tez je miał.Do czasu.
    Giannis faktycznie chyba się trochę “zakopał” w chęci bycia “wszystkim”.Chciałbym zwrócić uwagę na jedną rzecz,bo o Giannisie rozmawiamy oczywiście w kontekście Mistrzostwa(na razie w Milwaukee).Moim zdaniem,w tej chwili jedna supergwiazda sama nie zdobędzie tytułu.Historia to pokazuje.Ktoś może powiedzieć że np.zeszłoroczni Raptors mieli tylko Leonarda-gdzie tu druga supergwiazda?Kombinacja zeszłorocznego Siakama,Lowr’ego,Gasola czy nawet FredaVV była tą drugą “gwiazdą “.Przykładu GSW którzy musieli sięgnąć po Duranta nawet nie wspominam.
    Do czego zmierzam.Wydaje mi się(nawet w zasadzie jestem pewien)że Middleton ta drugą gwiazda obok Giannisa nie jest i nie będzie.A jemu samemu dajmy czas.To jest unikat,będzie jeszcze lepszy i lepszy i swój tytuł zdobędzie.Fajna historią byłby ten tytuł w Milwaukee ale…chyba nie.

    0