Flesz: Jak w domu

4
fot. Tim Reynolds / Associated Press

Dużo różnych myśli w środę wieczorem, gdy po raz pierwszy od czterech miesięcy oglądać mogliśmy koszykówkę na żywo. Przede wszystkim jednak zbiorowa pasja pulsująca z ekranu, kameralny wygląd bez kibiców – z Kawhi’em śmiejącym się być może dlatego – i z napisem Black Lives Matter na parkiecie sprawił, że poczułem się wreszcie jak w domu.

Przede wszystkim ten przytulny wygląd, z absurdalną w swoich rozmiarach panoramiczną planszą w tle, z puszczanymi klipami ludzkich twarzy krzyczących i zagrzewających Heat i Kings, z ogromnymi nazwami drużyn na starcie meczów – nie powiem nic o dźwięku – sprawiły, że szybko odwróciłem się do kobiety na łóżku i powiedziałem: mają pieniądze.

Wczoraj rano wtrąciłem coś optymistycznego o spodziewanym poziomie gry, który możemy osiągnąć w tym środowisku, bez zewnętrznych dystrakcji. Pomyślałem też jednak już wczoraj wieczorem – w linii myślenia o zdrowiu psychicznym graczy – że może  nie powinniśmy wydłużać, że granie tych meczów preseason jest złym pomysłem i powinniśmy od razu przejść do sezonu regularnego, nawet jeśli ten BolBall Nuggets popełnił wczoraj 25 strat w 40 minut, a drugi zespół trafił 31% rzutów do przerwy. Ale myślę też, że przetrwanie na kampusie dwóch-trzech miesięcy jest do zrobienia i może bardziej istotne niż kiedykolwiek, żeby graczy byli dobrzy w tym środowisku i grali dobrze.

To jest eksperyment i nie wiem jeszcze czego dokładnie się spodziewać, ale ten eksperyment kontynuowany będzie dzisiaj znów od godz. 21 dla tych, którzy wykupili League Passa (Canal Plus pierwsze mecze pokaże dopiero pierwszego dnia sezonu). Zobaczymy wreszcie Giannisa Antetokounmpo i młodzieńczą rześkość i uważność Donte DiVincenzo na przeciw ekscytującego Lonnie’ego Walkera IV i gwarancji kultury gry San Antonio Spurs. Pół godziny później podobnie rozbici we frontcourcie Indiana Pacers – z kontuzjowanym Turnerem (łydka), bez nietrenującego od sześciu dni Domantasa Sabonisa (stopa, faszyści z plantacji) i bez nietrenującego w Orlando w ogóle Gogi Bitadze (kolano) – zagrają z właśnie wzmocnionymi we frontcourcie Portland Trail Blazers, bo Jusuf Nurkić ma dziś wyjść na parkiet.

W tym trybie nocnym wracają na przeciw siebie Tatuś James i Luka Doncić (godz. 1), z Kentaviousem Caldwellem-Pope’m w pierwszej piątce zamiast Avery’ego Bradley’a, co Frank Vogel już sześćset razy zdążył podkreślić. Pewnie nikt już nie spojrzy na mecz ostatni (godz. 3) Utah Jazz z Phoenix Suns, ale mimo braku Arona Baynesa, który zdradził że ma C-19 i jeszcze raczej bez Ricky’ego Rubio, pozytywny vibe z obozu Suns, od samych graczy, jest inspirujący od początku kampusu i kto wie do czego jeszcze cała ta sytuacja młodych Suns zainspiruje.

Jakość i kultura NBA jest z nami powrotem. I po tej stronie ekranu, w czasie pandemii, rozedrganej przez sztuczne dzielenie nas przez polityków dla ich własnych potrzeb, ogromnie NBA brakowało.

Mogę to napisać teraz tylko o sobie, ale chyba nie tylko ja: nareszcie jestem w domu.

Poprzedni artykułWake-Up: Bol Bol! i Denver Nuggets ukradli restart sezonu
Następny artykułDniówka: Duże nadzieje Heat przed restartem. Pacers z Oladipo, ale bez Sabonisa?

4 KOMENTARZE