Dziś pierwszy lipca. Normalnie to najgorętszy moment wakacji w NBA, gdy oficjalnie otwiera się okres wolnej agentury i rozpoczyna prawdziwe szaleństwo dogadywania kontraktów. Pamiętacie co działo się rok temu o tej porze? Wiedzieliśmy już między innymi, że Kevin Durant i Kyrie Irving będą grali razem na Brooklynie, ale emocje nadal nie opadały, bo cała liga z zapartym tchem czekała na decyzję Kawhia Leonarda, a jeszcze nikt nawet nie przypuszczał, że za chwilę także dwaj gwiazdorzy Oklahoma City Thunder zmienią barwy klubowe. To były jedne z najbardziej niesamowitych wakacji w NBA, a przecież w minionych latach co roku na początku lipca bardzo dużo się działo. W 2018 LeBron James przeniósł się do Los Angeles. W 2017 Chris Paul wymusił transfer do Houston Rockets, a Gordon Hayward wybrał Boston. Tymczasem w 2016 mieliśmy ten ogromny skok salary cap, mnóstwo przepłaconych zawodników i przede wszystkim Kevina Duranta dołączającego do drużyny, która dopiero co ustanowiła rekord zwycięstw…
A teraz? Zakończył się właśnie tygodniowy okres transakcyjny przed wznowieniem sezonu i jeszcze przed zamknięciem Cameron Payne zdążył podpisać umowę z Phoenix Suns… Payne dostaje kolejną szansę i wraca do NBA, jesteś podekscytowany?
Na wolną agenturę musimy poczekać aż do 18 października, kiedy NBA wyłoni już mistrza przerwanego sezonu. Akurat w tym roku wyjątkowo offseason nie zapowiada się tak interesująco jak w poprzednich latach, ale zawsze można liczyć, że wydarzy się coś nieprzewidzianego, co namiesza w lidze, wywołując kolejne ruchy. Więc gdyby nie pandemia, na pewno dzisiaj bylibyśmy zasypani dużą liczbą różnych doniesień o kontraktach i plotkami o możliwych transakcjach. Działoby się jak zwykle.
Dzisiaj niestety nie możemy jeszcze dyskutować o spodziewanym przez wszystkich nowym kontrakcie Anthony’ego Davisa z Los Angeles Lakers, ale przynajmniej jest czas, żeby wspomnieć wydarzanie, które odmieniło free agency, a właśnie zbliża się jego 10 rocznica. Mowa oczywiście o Decyzji. The Tej Decyzji.
Równo 10 lat temu wystartował jeden z najbardziej pamiętnych okresów wolnej agentury w historii NBA, gdy na rynku znalazło się mnóstwo gwiazd, a wśród nich oczywiście 25-letni LeBron James. Ustawiała się do niego długa kolejka zainteresowanych drużyn, która przez następne dni odwiedzała go w Cleveland, próbując przekonać do podpisania kontraktu. Gorące spekulacje o przyszłości dwukrotnego MVP zakończyły się 8 lipca, gdy na antenie ESPN, w specjalnym programie „The Decision”, LeBron ogłosił, że opuszcza rodzinne Ohio i przenosi swoje talenty na południową Florydę… co tylko wywoływało jeszcze większą burzę. Na ulicach Cleveland płonęły jego koszulki, a Dan Gilbert w pamiętnym liście nazwał Jamesa zdrajcą, tchórzem i samozwańczym królem, podczas gdy w Miami rozpoczęło się świętowanie, bo nie tylko mieli LeBrona, ale właśnie stworzyła się Wielka Trójka.
Lipiec 2010 to było absolutne szaleństwo.
LeBron do dzisiaj jest mocno krytykowany za Decyzję. Sam program to było kiepskie, godzinne widowisko, podczas którego musieliśmy czekać aż 28 minut, żeby wreszcie dowiedzieć się jaka jest jego decyzja. Bardzo oberwało mu się również za to, że zrobił to całe show, żeby na oczach milionów wbić nóż w serce swojej dotychczasowej drużyny i co więcej – kibiców ze swojej lokalnej społeczności, bo przecież pochodzi z tego regionu. To było okrutne. Dlatego nikt nawet nie zwracał uwagi, że zyski z programu, które wyniosły miliony dolarów, przekazano na cele charytatywne. Był też krytykowany za to, że psuje swoje legacy, bo przecież nie będzie mógł być jednym z najlepszych w historii, skoro nie doprowadził swojej drużyny do mistrzostwa i potrzebuje pomocy innych gwiazd. Nawet nie potrafił przekonać innego gwiazdora, żeby dołączył do niego, tylko przenosi się do zespołu Wade’a.
Ale pod względem koszykarskim to była świetna decyzja. LeBron dojrzał w Miami, stał się jeszcze lepszy i tylko umocnił swoją pozycję najlepszego zawodnika na świecie. Zdobył tam dwa tytuły, otrzymał kolejną nagrodę MVP i rozpoczął tę niesamowitą serię ośmiu (“not five, not six, not seven”) z rzędu występów w wielkim finale .
Potem wrócił i wywalczył mistrzostwo dla Cleveland, więc Decyzja została mu wybaczona. Nadal jednak gdy mówi się o Decyzji, głównie przedstawia się ją jako największy błąd w karierze LeBrona, bo przecież na długi czas mocno popsuła jego wizerunek. Oczywiście można mieć wiele zastrzeżeń do realizacji programu, do samego pomysłu, żeby w ten sposób ogłosić odejście z Cavaliers i na pewno dzisiaj LeBron zrobiłby to inaczej, ale z perspektywy czasu Decyzja to niewątpliwie jeden z kluczowych momentów najnowszej historii NBA. Momentów, pokazujących jak ogromny wypływ na ligę wywarł LeBron.
Po pierwsze, wziął wtedy sprawy w swoje ręce i przejął kontrolę nad tym, jak i kiedy poinformuje świat gdzie będzie grał. Nie oddał tego raportom Adriana Wojnarowskiego, ani nie pozwolił drużynie tego ogłosić. To było jeszcze zanim pojawiło się The Players’ Tribune czy jego Uninterrupted, a także zanim media społecznościowe zyskały na sile pozwalając zawodnikom bezpośrednio komunikować się z kibicami. Może wykonanie nie było najlepsze, ale pokazał, że zawodnicy wcale nie są skazani na narracje wykreowaną przez media, bo sami mogą ją tworzyć.
Po drugie, pokazał zawodnikom, że mogą mieć większą kontrolę nad swoją karierą. Mogą podejmować własne decyzje, zmieniać drużyny i łączyć się z innymi gwiazdami. Robić to, co uważają za najlepsze, a nie to, czego się od nich oczekuje. Pokazał, że nie trzeba trzymać się przywiązania do drużyny, która wybrała ciebie w drafcie, ani kierować się wyłącznie sumą oferowanych pieniędzy. Cavaliers mogli dać mu największy kontrakt, ale nie widział tu szansy na zdobycie mistrzostwa w najbliższych latach. Wybrał lepsze koszykarskie warunki i silniejszy zespół. To wszystko sprawiło, że dzisiaj GM’owie muszą bardziej się starać. Samo położenie pieniędzy na stole już nie wystarczy, bo to zawodnicy dyktują warunki. Decyzja była początkiem tego, co doprowadziło NBA do obecnej ery player empowerment. Zawodnicy przejęli pałeczkę, biorąc przykład z LeBrona, który pokazał, że mogą wziąć tę pałeczkę i nie powinni obawiać się z niej korzystać.
Może zrobił to nieudolnie, ale zrobił to po swojemu. To była dla niego bolesna lekcja, ale pomogła mu kształtować swoją dalsza karierę, budować medialny biznes i lepiej dbać o swój wizerunek, a także wykreować się na prawdziwego lidera nie tylko na parkiecie (o sile jego głosu przekonaliśmy się także teraz, kiedy nawoływał do wznowienia sezonu).
Sprawił, że NBA jest dzisiaj ligą gwiazd i że każdy kolejny lipiec był tak gorącym okresem, ponieważ więcej jest ruchu na rynku. Bez Decyzji nie byłoby pewnie późniejszych decyzji Kevina Duranta czy Kawhia Leonarda. Zresztą kolejne gwiazdy bardzo szybko chciały pójść w ślady trójki z Miami. Niedługo później Carmelo Anthony, Deron Williams, Chris Paul i Dwight Howard zmienili klubowe barwy. Oni co prawda nie zrobili tego jako wolni agenci, ale wystarczyła sama perspektywa tego, że odejdą jak LeBron, żeby mogli wymusić transfer i jeszcze w pewnym stopniu kontrolować to gdzie wylądują.
Pamiętam, że offseason 2010 był pierwszym, które w miarę na bieżąco relacjonowałem na Czwartej Kwarcie. Wtedy dopiero zaczynaliśmy uświadamiać sobie, że wakacje wcale nie muszą oznaczać przerwy od NBA. Wtedy też dołączyłem do twittera, żeby śledzić plotki dotyczące przyszłości LeBrona. Jeszce przed Decyzją pojawiły się doniesienia, że wybierze Miami Heat, ale mało kto chciał w to wierzyć. Wydawało się to niemal nierealne, bo jak zmieścić trzech młodych gwiazdorów w jednej drużynie? Nie tylko pod względem finansowym, ale też później pogodzić ich ego na boisku, rozdzielić role i piłkę. Cały czas panowało mocne przekonanie, że ostatecznie jednak zostanie w Cleveland.
Przy okazji 10 rocznicy, ESPN przygotowała mini-dokument “Backstory: The Decision” o kulisach tamtego specjalnego programu.
Tymczasem Brian Windhorst w swoim tekście i podcaście przypomina te ostatnie dni, które doprowadziły do Decyzji. Dużo uwagi poświęca między innymi temu, jak bardzo w grze byli Chicago Bulls. Mieli miejsce na podpisanie dwóch zawodników na maksymalnych kontraktach, którzy mogliby dołączyć do młodego trzonu drużyny z Derrickie’m Rose’m, Joakimem Noahem i Luolem Dengiem. Podobno Chris Bosh podczas spotkania właściwie powiedział im, że będzie u nich grał. To miało być kluczowym elementem, bo on miał przekonać LeBrona albo Dwyane’a Wade’a, dlatego Bulls czuli, że mają duże szanse. Co do Wade’a byli bardziej sceptyczni, bo nie wierzyli, że opuści Miami, nawet dla swojego rodzinnego miasta, ale kiedy poprosił o drugie spotkanie, nadzieje wzrosły. To Wade miał powiedzieć Bulls o planie Heat ściągnięcia trójki gwiazdorów i o tym, że chcą grać razem z Chrisem i LeBronem.
Bulls nie byli przygotowani na to, żeby zaproponować trzy maksymalne kontrakty, ale zaczęli działać i sprawdzać możliwości przehandlowania Luola Denga albo włączenia go w sign-and-trade za któregoś z gwiazdorów. Piątka Rose, Wade, James, Bosh i Noah? Podobno były na to spore szanse, ale ostatecznie wybrali Miami, a w Chicago do dzisiaj zastanawiają się czy byłoby inaczej, gdyby Rose zaangażował się w rekrutację. Jak duży wpływ na decyzję miało to, że ich młody gwiazdor nie zrobił tego co kilka lat później Stephen Curry, który z otwartymi rekami zapraszał KD. Czy to w ogóle miało znaczenie?
Pat Riley miał przewagę nad konkurencją, ponieważ nie tylko miał już relacje z Wade’m, ale przede wszystkim miał gotowy plan. Od początku wiedział co chce zrobić. Jeszcze zanim koszykówka NBA została zdominowana przez to, że 3 jest większe od 2, on w tamte wakacje sprzedawał wizję gwiazdorskiego tercetu, dużo bardziej kuszącą niż duety o jakich marzyły pozostałe drużyny. Razem z Andy’mm Elisburgem wyczyścili salary cap, żeby móc przeprowadzić ten skompilowany proces. Już w drafcie wykonali niewielkie ruchy, mieli też znaleziony trade dla Michalea Beasley’a i jednym graczem ma na kontakcie pozostawał Mario Chalmers. Poza tym były też oczywiście te legendarne mistrzowskie pierścienie rzucane przez Pata na stół, przekonywanie o sile kultury organizacji i korzyściach z braku podatku stanowego.
Po odbyciu spotkań z wszystkim zainteresowanymi drużynami, 4 lipca LeBron, Wade i Bosh zorganizowali telekonferencję, podczas której wymienili się wrażeniami, opiniami i zastanawiali czy lepiej grać w Chicago czy Miami. Według Windhorsta, to wtedy wspólnie zdecydowali, że wybierają Heat. Potem jednak kontakt z Jamesem się urwał i nawet Dwyane nie mógł się do niego dodzwonić, dlatego nie było wiadomo co zrobi i czy przypadkiem nie zmieni zdania w ostatni momencie. Dlatego kiedy Wade i Bosh ogłaszali, że podpiszą kontrakty z Heat – co wydarzyło się dzień przed Decyzją – nie mieli pewności, że James do nich dołączy.
LeBron po Decyzji od razu poleciał do Miami, gdzie nastopnego dnia odbyła się ta pamiętna, wielka feta, podczas której zapowiadali “not five, not six, not seven…” mistrzowskich tytułów, co tylko wzmogło falę krytyki.
Tymczasem Heat gimnastykowali się przy salary cap, finalizując kolejne ruchy. Bardzo istotne było to, że udało im się przekonać Raptors i nawet zszokowanych Cavaliers do sign-and-trade. Oni i tak tracili swoich gwiazdorów, więc mogli chociaż zgarnąć jakieś picki, a Heat dzięki temu zapewnili sobie nieco większe pole manewru przy uzupełnianiu składu. Cavs do współpracy przekonali dwoma wyborami w pierwszej rundzie (później z tymi pickami wybrano Nemanję Nedovica i Timothe Luwawu-Cabarrota) i dwoma w drugiej (Milan Macvan i Jae Crowder). Raptors dostali tylko dwa picki w pierwszej rundzie, w tym z powrotem swój, który wysłali do Miami rok wcześniej, a z którym później wybrali Jonasa Valanciunasa (drugim był Norris Cole, który po kolejnych wymianach ostatecznie wylądował w Miami).
Kolejnym kluczowym elementem była także zgoda gwiazdorów na wzięcie kontraktów nieco niższych od maxa, żeby Heat mogli podpisać Mike’a Millera i Udonisa Haslema, a też ta dwójka zrezygnowała z lepszych ofert od innych drużyn. Potem można było już uzupełniać skład tanimi weteranami jak Zydrunas Ilgauskas, Eddie House, Jamal Magloire, Juwan Howard i Carlos Arroyo (zwolniony potem, żeby zrobić miejsce dla Mike’a Bibby’ego).
Bulls zaraz po informacji, że Wade i Bosh idą do Miami podpisali Carlosa Boozera i nadal jeszcze mieli nadzieję, że LeBron ich wybierze. Ostatecznie z wielkich planów nic nie wyszło, ale szybko o tym zapomnieli, bo w kolejnym sezonie wygrali 60 meczów, mieli MVP i trenera roku. Byli najpoważniejszym konkurentem Heat w wakacje, a potem stali się ich najgroźniejszym rywalem na Wschodzie i zmierzyli się z nimi w finale konferencji. To mógł być początek wielkiej rywalizacji, gdyby Rose się nie posypał.
Cavaliers nie mieli wolnych środków, żeby ściągnąć LeBronowi kogoś do pomocy, więc próbowali sprzedać mu wizję sign-and-trade Chrisa Bosha. Tylko, że James musiałby im pomóc go przekonać, a nie chciał tego robić i przede wszystkim Bosh nie zamierzał przeprowadzać się do Cleveland. Upgrade’m miało być zatrudnienie Byrona Scotta na stalinowsku trenera, a poza tym pozostało im liczyć na przywiązanie i lojalność LeBrona wobec rodzinnego stanu,
New York Knicks byli jednymi z największych przegranych tamtych wakacji, ponieważ dwa lata szykowali się na ten moment i jeszcze przed ofseason byli postrzegani jako poważny kandydat do podpisania LeBrona. Skończyli jednak wydając $100 milionów na sypiące się kolana Amare Stoudemire’a. Ani obecność Amare, ani perspektywa ściągnięcia do Nowego jorku Carmelo Anthony’ego w kolejnym roku, nie przekonały Jamesa. Według Billa Simmonsa Knicks mieli duże szansa aż do fatalnego spotkania z LeBronem, wtedy ich plany legły w gruzach.
Ale Knicks chociaż mieli swojego nowego gwiazdora, podczas gdy New Jersey Nets nic nie udało się zrobić na rynku. Michaił Prochorow dopiero co kupił drużynę i miał wielkie plany szybkiej budowy mistrzowskiej potęgi. Przyjechali do LeBrona jako pierwsi, a rosyjskiemu miliarderowi w rekrutacji pomagał Jay-Z. Ostatecznie jednak nie tylko nie przekonali Jamesa, nie wypalił też plan B, C i D. Wydali pieniądze na Travisa Outlawa i Jordana Farmara.
I byli też jeszcze Los Angeles Clippers, którzy mieli już w składzie młodego Blake’a Griffina. LeBron nie chciał grać dla Donalda Sterlinga, ale spotkał się z Clippers. Wizją gry w LA kusił go miliarder David Geffen, który chciał wykupić większościowy pakiet klubu, do czego Sterlinga miało przekonać to, że przyprowadzi ze sobą LeBrona. Nic z tego nie wyszło, bo Sterling oczywiście nie zamierzał sprzedawać swojej drużyny.
A moze ta “decyzja” sprawiła, że James jest takim graczem jakim dzisiaj jest? Taki mocny kop w tyłek za to wszystko + porażka z Dallas sprawiła, że coś kliknęło w jego głowie, zupełnie inaczej mentalnie zaczął podchodzić do koszykówki stając się najbardziej dominującą wersją gracza w historii ligi.
Czy ja wiem? Na pewno ta sytuacja i częściowo zasłużona krytyka zmieniła w nim sposób podchodzenia do tematów pozaboiskowych.
Ale jak chodzi o grę, to łatwo zapomnieć jakim dzikiem był LeBron z czasów pierwszej przygody z Cavs. I jak słaby zespół miał wtedy wokół siebie.
Pamietam ten dzień doskonale. Były wakacje, ja i moj przyszły mąż dalej studiowaliśmy, pojechaliśmy na szybki wypad do Białegostoku. Tam, w ramach informacji turystycznej postawili taki ekrany z pseudosterowaniem, żeby można było przeglądać kilka wybranych stron internetowych. Podeszłam, a tam było info o Decyzji w jednym z nagłówków. do teraz pamietam, jak ogromne wrażenie wywarła na mnie ta informacja. Do końca dnia chodziłam po tym Białymstoku i tłumaczyłam mężowi, jakie to niesamowite. Nic z tego zwiedzania nie zapamiętałam, tylko Decyzje. Do tej pory boje się wracać do Białegostoku;)
Bez jaj! Tez wtedy bylem w Bialymstoku. Z przyszla zona, ale ni cholery nie umialem ogarnac tych ekranow.
:)
Niesamowity zbieg okoliczności, ja też byłem w Białymstoku :)
W zeszłym tygodniu
Na szczęście bez żony.
Niestety nie widziałem tych ekranów :(
Ty teraz ze mnie beke krecisz, a moja zona do dzis sie mnie pyta, czy w
tym Bialymstoku, to cokolwiek bylo do ogladania.
Świat jest mały jak widać, ale Bialystok nie:)
Ekrany miały taką srebrną kule, która grałą rolę myszki i był rozstawione w głównym ciągu komunikacyjnym i w okolicy parku w centrum. W Białymstoku do dziś nie wiem, czy jest coś wartego zobaczenia.
Teraz spytaj się żony, czy jest na 6G jako Olga… ;D
potwierdzam, to ja byłem tym ekranem
W Białymstoku szału nie ma jeżeli chodzi o turystykę. Jeden Pałac i park Branickich dupy nie urywa. Natomiast okolice są super. Np. Supraśl, Białowieża i Puszcza Białowieska, Dolina Biebrzy, Puszcza Knyszyńska. Zielono, cicho, ptaki, zwierzaki.
w Białymstoku warto zobaczyć Supraśl.
I Belweder Boży na Szkolnej 17
Nie warto-agresywny knur i głupi struś tam grasują🤣