Kajzerek: Zdrowy rozsądek? Nie, postoję

10
Andrzej Romański / PZKosz

„Zakaz propagowania postaw i ideologii sprzecznych z art. 18 Konstytucji RP, stanowiącym, iż małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, rodzina, macierzyństwo i rodzicielstwo znajdują się pod ochroną i opieką Rzeczypospolitej Polskiej.” – jeden z zapisów umowy pomiędzy reprezentantami Polski, a PZKosz.

Polska koszykówka nie ma najmniejszych szans w starciu z polityką mieszającą się w jej ogólny interes. Radosław Piesiewicz po raz kolejny potwierdza, że nie będzie mężem opatrznościowym dla dyscypliny sportu, z którą wcześniej nie miał nic wspólnego. Jest zaledwie pionkiem w grze, która najwyraźniej odpowiada właścicielom drużyn, bo to w ich imieniu postanowił spalić wszystkie mosty, które PLK budowała w relacjach z zawodnikami podczas ostatnich kilkunastu lat.

Już w momencie, w którym Radosław Piesiewicz został wybrany prezesem PZKosz i PLK pojawiły się niepokojące sygnały alarmowe, wskazujące na jego mglistą przeszłość i toksyczne znajomości. Wcześniej bowiem był członkiem zarządu Polskiego Związku Piłki Siatkowej, z nadania PiS rzecz jasna. Polityczne inklinacje w polskim sporcie wydają się nie do przeskoczenia, a przykład Piesiewicza pokazuje, w jak wielkim stopniu człowiek z odrobiną władzy może manipulować wydarzeniami. Piesiewicz bowiem opuszczając struktury polskiej siatkówki, zostawił za sobą swąd, o czym pisał Newsweek.

– Znany trener siatkówki: – Przed przyjściem do Związku Radek znał piłkę głównie z widzenia. Jego jedyną rekomendacją są bliskie kontakty z posłem. Okazało się, że to po prostu Dyzma – z pensją większą od pensji ministra. Tyle działacze siatkarscy. Działacze PiS o Piesiewiczu wiedzą tyle, że podsłuchiwało go CBA i że pożyczał na schody posłowi – pisał Wojciech Cieśla z Newsweeka.

Rekomendacją są bliskie kontakty z posłem… Jackiem Sasinem, którego Piesiewicz miał być protegowanym. Okazuje się, że jest lub była między nimi relacja, która umożliwiła Piesiewiczowi jego sportowe wojaże. Polska siatkówka wraz z nowym członkiem zarządu miała otrzymać gwarancję nowych strumieni inwestycyjnych, płynących radośnie ze spółek skarbu państwa. Co ciekawe, po tamtym tekście Newsweeka Piesiewicz natychmiast stracił swoją posadę w zarządzie PZPS.

Na jego temat zostało powiedziane wystarczająco wiele, aby stracił całą wiarygodność. Ujawnienie informacji postawiło go w sytuacji bez wyjścia. Sasin nie mógł nic na to poradzić, bo był równie umoczony, co jego młodszy o 13 lat przyjaciel. Ponadto na jaw wyszły fakty potwierdzające zależność obu panów. Piesiewicz dzięki Sasinowi doradzał dwóm urzędom w Wołominie. CBA sprawdzało, czy za gotówkę w lewej kieszeni nie pomagał deweloperom załatwiać zgód na budowę.

Atmosfera wokół obu panów zrobiła się napięta. Bezpieczniej było się wycofać, by nie pobudzać otoczenia do skierowania w ich kierunku cięższych dział. Piesiewicz profilaktycznie wszystkim doniesieniom rzecz jasna zaprzeczył, mimo to opuścił stanowisko wiceszefa PZPS i cierpliwie czekał na kolejne powołanie, bo te miało przyjść. W listopadzie 2018 roku został prezesem PZKosz i PLK. Był to kolejny przejaw tego, że PiS ma konkretny interes w tym, by całkowicie kontrolować związki sportowe i wysyłać swoich ludzi stojących na straży nowego porządku.

Narzucone przez prezesa warunki współpracy nie wszystkim się spodobały. Sytuacja z Adamem Waczyńskim, który się nie przestraszył i stanął w obronie swojego dobrego imienia, pokazała tylko rodzącą się w reprezentacji Polski patologię. Te same chwasty rosły w PLK.

Relatywnie dobra informacja o tym, że prezes załatwił deal z LOTOS-em, notabene spółką skarbu państwa, została bardzo szybko przysłonięta skandalem, jaki wywołały nowe zapisy w regulaminie PLK oraz niejasne kwestie premii, które otrzymać mieli reprezentanci Polski za historyczny wynik w zeszłorocznych Mistrzostwach Świata (ten temat jest zbyt grząski, dlatego go zostawię). Trudno nie odnieść wrażenia, że LOTOS został PLK wciśnięty, bo ktoś był komuś winny przysługę. To rzecz jasna wyłącznie hipoteza, oparta na świadomości wydarzeń z przeszłości Piesiewicza. Wszystko bowiem zdaje się ze sobą wiązać i nie ma w tym przypadku; nie ma pracy u podstaw, którą trzeba wykonać, by zasiać zdrowy plon. Mówimy o systemowym działaniu ludzi, którzy zza kulis kreują własną rzeczywistość.

Radosław Piesiewicz jest narzędziem w rękach osób, których nazwiska nigdy nie padły. Pierwszy akapit podpowiada, jakie są tych ludzi korzenie.

Zaraz po ogłoszeniu LOTOS-u, informacji noszącej znamiona dobrej, pojawił się artykuł Jakuba Wojczyńskiego, który zaalarmował o zmianach w regulaminie licencyjnym dla ekip Energa Basket Ligi. W świetle problemów drużyn z realizowaniem wypłat, doniesienia były zastanawiające. Okazało się bowiem, że zamiast uzdrawiać swoje środowisko, PZKosz pod przykrywką koronawirusa i finansowej niepewności, usunął z regulaminu kilka bardzo istotnych zapisów, które do tej pory nadawały choć minimum wiarygodność właścicielom, przede wszystkim w oczach ich wierzycieli.

– Regulamin polskiej ligi nie przewiduje już jednak sankcji za niestosowanie się do wyroków BAT. To dobra informacja dla klubów, które w ostatnich miesiącach przegrywały w tym sądzie. […] Nie muszą spieszyć się z regulowaniem należności przed procedurą licencyjną… – pisze Jakub Wojczyński.

Jako właściciel drużyny możesz więc przegrać sprawę w trybunale arbitrażowym FIBA i nie zostać z tego powodu pociągnięty do odpowiedzialności przez Polski Związek Koszykówki. Hulaj dusza, piekła nie ma. To wysyła bardzo niepokojący sygnał wszystkim zawodnikom, którzy wiążą swoją przyszłość z profesjonalnym uprawianiem koszykówki w Polsce. Bo okazuje się, że ona ma coraz mniej wspólnego z profesjonalizmem. To wręcz bandyckie działanie, zachęcające właścicieli ekip do tworzenia wirtualnych budżetów.

Gdyby tego było mało, nie ma potrzeby przedkładać lidze wszelkich zaświadczeń z ZUS-u i Urzędu Skarbowego o niezaleganiu z podatkami lub składkami na ubezpieczenia. Pozostał zapis o tym, że budżet klubu musi wynosić minimum 2 miliony złotych, ale wystarczy złożyć jedynie “stosowne” oświadczenie, bez jakiegokolwiek potwierdzenia faktycznego stanu rzeczy. Tymczasem prezes Radosław Piesiewicz w wywiadzie z RDC mówi o tym, że “otoczenie wokół basketu” stara się z zasady zniszczyć wszelkie przejawy dobrobytu, jaki zapanował w PZKoszu pod rządami nowego prezesa. Z pewnością nikt nie próbowałby tego robić, gdyby liga nie pozwalała w tak jawny sposób na okradanie zawodników.

Uproszczenie regulacji w żadnym wypadku nie działa na korzyść rozwoju dyscypliny, bo koszykarze podpisując kontrakt nie będą mieli pewności, czy posiadają jakikolwiek parasol ochronny na wypadek opóźniających się wypłat, czy nawet ich całkowitego braku. Jak w ogóle dochodzi do takich sytuacji? Mechanizm jest bardzo prosty. Wiele drużyn jest wspieranych przez samorządy, które obiecują transze w jakiejś perspektywie czasu. Nagle się okazuje, że transza nie będzie tak wysoka, jak początkowo zakładano. Tymczasem w drużynie jest trzech zawodników na gigantycznych kontraktach. W połowie sezonu właściciel już wie, że z pustego to i Salomon…

Drużyna ma przed sobą końcówkę sezonu regularnego i potencjalną walkę w play-offach, a na zapytania o wypłaty odpowiada głucha cisza. Gracze zaczynają się buntować, z niektórymi klub dochodzi do porozumienia, inni opuszczają kraj grożąc sprawą w BAT-cie. Rok później klub dostaje z trybunału arbitrażowego informację o konieczności wypłacenia zawodnikowi X konkretnej kwoty. Wyrok BAT-u powinien być rzecz jasna uwzględniony przez PLK w procesie licencyjnym, bo skoro właściciel nie jest w stanie spełnić finansowych zobowiązań, to znaczy, że operuje klubem według złych założeń.

To regulamin, z którego jasno wynika, na jakich zasadach funkcjonuje liga – do niego nie trzeba komentarza, jest komentarzem sam w sobie. Niestety wszelkie usprawiedliwianie tych “uproszczonych reguł” będą wyłącznie próbą zakłamania rzeczywistości. Ta na ten moment jest taka, że liga otwarcie daje zielone światło dla procesów, które od wielu lat burzą jej wizerunek. Zamiast dążyć do ustalania realnych budżetów i zawierania realnych do wypłacenia kontraktów, nadal brniemy w bajki o pieniądzach, które zostały właścicielom obiecane, ale na pewno nie zagwarantowane. To zasadnicza różnica.

Jest mi zwyczajnie przykro, bo na własne oczy widziałem, jak chory jest ten system. Byłem świadkiem spotkań właścicieli z zawodnikami, w trakcie których składano karkołomne obietnice, podczas gdy cała reszta klubu drżała o swoje “tysiąc pińcet”. Dlatego cieszę się, że relatywnie szybko dostałem szansę na ewakuację. Gdybym miał tam kiedykolwiek wrócić, chciałbym wiedzieć, że wracam do miejsca, w którym praca jest rekompensowana wypłatą, a nie jej obietnicą.

Poprzedni artykułGra Draftowa: Antoine Walker proszę państwa
Następny artykułZmarł członek Galerii Sław – Wes Unseld

10 KOMENTARZE

  1. Za chwilę do koryta dopcha się Platforma albo Komuszki i pana Piesiewicza zastąpi pan Kotowski z nadania Neumanna, Budki czy innego Czarzastego. I wtedy dla symetrii zawodnicy będą biegali i machali tęczowymi chorągiewkami.
    I tak w kółko i w kółko …

    0
    • Oczywiscie, ale już nawet nie chodzi o samo bagno polityczne. Nie ruszysz z popularnościa tego sportu w naszym kraju, bo choćby NBA od nastu lat komentuje bencwał w canal+. Przypadkowy widz nie zlapie za league pass, a po paru minutach z Michalowiczem będzie mieć traume na koszykowke.

      0
      • Trzeba się pogodzić z tym, że koszykówka to w Polsce naprawdę niszowy sport.
        Jestem przy nim praktycznie przez cale życie i ostatnio widzę, że z roku na rok jest tylko gorzej.
        A co do bęcwała z Canal+
        :)
        Ja nie oglądam transmitowanych tam spotkań w ogóle, ale rozmawiając, nawet z młodymi chłopakami którzy oglądają, często słyszę:
        “Pan Wojtek jest spoko”.
        Z nim jest trochę tak jak ze Szpakowskim swego czasu – ludzie narzekają ale i tak lubią słuchać jego komentarza.

        0
    • Sorry, ale to co sie dzieje teraz to jest przegięcie na niespotykana wczesniej skale, piszę to z perspektywy gościa, który pamięta rządy lewicy, później platformy i tu nie ma żadnego symetryzmu. Bieżąca opcja polityczna ma jakąś chorą potrzebę wtrącania się w każdy aspekt życia obywateli i narzucania swojego światopoglądu jak nigdy wcześniej. I mówię to jako przeciętny obywatel, mąż i ojciec dwójki dzieci, który do niedawna uczęszczał co tydzień do kościoła. Dlatego wkurza mnie takie pisanie, ze wcześniej tez tak było bo nie, tak źle wcześniej się nie działo jak teraz z punktu widzenia narzucania komuś swojej ideologii.

      0