Flesz: Król Nomadów

2
fot. loeildelaphotographie.com

W zeszłym tygodniu Michał napisał o swoich pięciu mistrzach sportowego pióra, więc skoro mamy 27 maja czy kwietnia, poniedziałek i godzinę dziewiątą rano, i zamiast coverowania piątego meczu serii Celtics-Sixers stałem przed chwilą w kuchni i spokojnie rozwałkowywałem ciasto na pizzę, chciałbym napisać o jednym z moich. Autor “Anatomii Niepokoju” nazywał się Bruce Chatwin. Znany jest z napisania książki “W Patagonii” i ze swojego reporterskiego stylu, do którego przemycał elementy fikcyjne. Jego historia może być inspirująca, podobnie jego książki.

W poprzednim układzie tego miejsca była prostopadle do wejścia postawiona półka. Dziś myślę, że po prostu w nią wszedłem. Nie pamiętam już dlaczego znalazłem niedaleko krakowskiego rynku księgarnię Massolit, ale przypadkowo to mogę tylko łbem przywalić w mebel. Znam siebie. Nie ma żadnego przypadku w tym co robię, tudzież spontaniczności. Nigdy wcześniej przesadnie nie interesowałem się literaturą podróżniczą, dopóki po prostu nie wszedłem w regał. Dopiero później dowiem się, że to, że jako 5-latek odrysowywałem mapy miast, w których nigdy nie byłem i nie będę, ani to że jako 37-latek wracając po nocy o trzeciej rano “przejeżdżam” trasy lizbońskich tramwajów, z chmur się nie wzięło. Kiedy znalazłem Chatwina, znalazłem kogoś, kto opuścił swoją strefę komfortu. Z jego książek też dowiedziałem się, że nie było wcale różowo.

“Ta maszyna do pisania jest haniebna; nie stać mnie na poprawienie wszystkich błędów.

Moje postępy, jeśli w ogóle można o takowych mówić, są równie haniebne. Denne.”

Chatwin znany jest z tego, że porzucił pracę w Domu Aukcyjnym Sotheby’s, gdzie był antropologiem sztuki, zostawił pisanie w “The Sunday Times Magazine”, poleciał do Peru, a stamtąd czmychnął na południe. Nagle przerwał swoje dotychczasowe życie, napisał tylko przełożonemu “Pracuję nad pewną historią związaną ze mną. To coś co zawsze chciałem napisać”. Zrobił coś, o czym każdy z nas przynajmniej raz w życiu pomyślał.

Chatwin był nomadą. Niezbyt przystosowany do życia codziennego, doskonale funkcjonujący w sytuacjach ekstremalnych. Z jednej strony odważny i odporny psychicznie, z drugiej wystawiał się na ciosy, bo życie było dla niego jak sen i piosenka. Napisał kilkaset stron o tym, że każdy z nas jest wędrowcem – być może dziś właśnie przekonujemy się, że coś jest na rzeczy – ale siedząc na mojej kanapie nie potrafię słowami wyrazić gdzie dokładnie znajduje się jego styl. W opinii kogoś, kto sam próbuje pisać, mógłbym tylko określić go jako enigmatyczny czy nastrojowy, delikatny jak kwiat, z jednocześnie nieustanną ochotą poszukiwania czegoś co ponure, by potem uciec temu, w coś co odrealnione. To moja druga, rezerwowa, jakby obligatoryjna opinia o jego stylu na potrzeby tego akapitu. Ktoś kiedyś powiedział mi, że nie wydaje mu się, żebym ja sam wiedział o czym piszę. Nie wydaje mi się, że powinienem myśleć o jego stylu, ponieważ nie wiem czy potrafię.

“Tak bardzo cieszyliśmy się z życia, że tuliliśmy się do siebie; odwołaliśmy rezerwację na samolot, który następnie się rozbił.”

Chatwin pisał reportaże, pisał powieści, listy, niektóre z tych tekstów, jak zbiór “Co ja tu robię?”, wprost uginały się pod jego potrzebą bycia szczegółowym. W innych potrafił być to strumień świadomości, który przepływał przez mózg, jak pierwsze zdania “Sklepów Cynamonowych” Schulza, rozrzucał wszystko wokół, następnie niepoukładane wkładał  we właściwe miejsca.

“Uważałem też, że ludźmi mającymi największą szansę zobaczyć yeti byli prostaczkowie lub schizofrenicy, asceci religijni bądź ludzie bardzo biedni z niedoborem białka” – pisał na pięć akapitów zanim stwierdził, że zobaczył ślady Yeti.

Sławę zyskał dzięki …konkurencji, która skutecznie doszukiwała się elementów fikcyjnych w jego opisach miejsc, a nawet w samych historiach. Jednak w dużej mierze dlatego właśnie Chatwin, jednym razem zimny, innym razem z wytęsknieniem liryczny, stał się postacią kultową. Niektórych z jego adwersarzy sam czytam do dziś namiętnie i do dziś nie rozumieją dlaczego to robił, lub tylko oficjalnie tak twierdzą. Potem czytasz więcej Chatwina, więcej o kulturze latynoskiej czy aborygeńskiej w pomarańczowo-czarnych “Ścieżkach śpiewu” i próbujesz zrozumieć. “Nigdy nie lubiłem Juliusza Verne’a i przekonania, że to co rzeczywiste zawsze będzie bardziej baśniowe niż fantastyka”.

“Właśnie byłem oglądać grupę rybaków wyciągających utopionego konia spod mostu Galata, a teraz idę coś przekąsić. Jak zawsze. Bruce.”

Znaleźć możemy Chatwina w Argentynie, znajdujemy go w Zachodniej Saharze, wędrujemy z nim przez Australię, czy w końcu spędzamy kilkadziesiąt lat w sercu wiejskiej, górniczej Walii z dwójką bliźniaków w powieści “Na Czarnym Wzgórzu”. Zanim zmarł w 1989 roku opublikował sześć książek, trzy następne wyszły po jego śmierci. W zeszłym roku jego przyjaciel Werner Herzog wyemitował w BBC zadumę nad jego życiem “Nomad: In the Footsteps of Bruce Chatwin”.

Nie wiem czy Chatwin jest na samym szczycie listy moich mistrzów słowa. Żadnej z jego książek nie mam w absolutnym topie. Gdy jednak nie wiem co ze sobą zrobić, a takich momentów w ostatnich tygodniach więcej jest niż wcześniej, mam obok jego książkę. Otwieram ją w dowolnym miejscu i czytam, żeby ścigać to uczucie, że w każdym momencie mojego życia mogę zamienić się w wiatr.

Poprzedni artykułFantasy 6G: Ligi (jeszcze nie) rozstrzygnięte!
Następny artykułKwiatkowski vs. Szczepański: Social distancing

2 KOMENTARZE

  1. To dwunasty Flesz w tym miesiącu …
    Ja rozumiem, że robota i tak dalej, ale bez przesady.
    Uważaj chłopie, żebyś nam się nie przeforsował czasami.
    To może prowadzić do spadku odporności a to niebezpieczne w tym momencie.

    0