5 na 5: Najlepsi z najgorszych

3
fot. David Santiago / Newspix.pl

Dziękujemy Wam bardzo za pytania. Marcin Chydziński wjechał do gry, więc poziom naturalnie się podniósł. Zobaczymy czy podniósł się poziom odpowiedzi. Dziś odpowiadamy tylko na to, o co pytaliście i przypominamy naszą skrzynkę [email protected] 


1. Marcin Chydziński pyta: Okazuje się, że przyczyną koronawirusa jest …koszykówka. Jak? Czemu? Nieważne. Została zakazana, usunięta, świat wrócił na swoje miejsce, ale już bez niej. Czym się zajmujesz w czasie przeznaczonym do tej pory na koszykówkę – pisanie o niej, granie w nią, życie z niej itd.?

Maciej Staszewski: Nie brakuje mi NBA. Koszykówka była w moim DNA, kocham ten sport, a kiedyś kochałem jak nic innego. A jednak tę część mojej duszy wyrwano mi kiedy okazało się, że już nie mogę grać i może już nigdy nie zagram. Teraz przy NBA trzymają mnie przede wszystkim narracje, emocje, hazard i fantasy. Jestem w tym dobry i wiem o tym dużo, więc przy tym siedzę. Gdyby koszykówka zniknęła, to przerzuciłbym się na football. Tylko nie wiem europejski czy amerykański. Idąc za sercem, moim naturalnym przejściem byłoby przełączenie się na amerykański – cudowny jest ten sport, choć nie znam się na nim na tyle, żeby się mądrze wypowiadać. Pragmatycznie za to spróbowałbym nauczyć się na powrót piłki nożnej. To jedyny sport obecnie ,na którym w Polsce można robić pieniądze. Gdybym był tak dobry w fantasy Premiership, jak jestem w fantasy NBA, dorabiałbym pisaniem o tym za przyzwoity sos.

Piotr Sitarz: Tym czym dotychczas: sen, kultura, życie, nadrabiam inne rzeczy, nie zaniedbuję innych rzeczy. Póki co zdaję test „świata bez NBA i bez sportu”. Minął miesiąc i szczerze powiem tak: koszykówka jest ostatnią rzeczą, której mi brakuje. Mam więcej czasu, mecze mnie nie gonią i widzę, że mam zdrowsze oczy.

Michał Kajzerek: Byłoby to bez wątpienia tragiczne, bo koszykówka w moim życiu to setki fantastycznych znajomości, wspomnień i emocji, których nie da się odtworzyć. Mimo to na koszykówce świat się nie kończy. Załóżmy, że śpię średnio 6 godzin, to oznacza 18 godzin dnia, który spędzam raczej aktywnie, bez dużych przestojów na całkowite “nicnierobienie”. Koszykówka z tego zabiera mi dziennie około 5/6 godzin (teksty, mecze, lektury), więc miałbym naprawdę dużo czasu, który zapewne wypełniłbym innym sportem. Poza koszykówką (i piłką nożną, z którą jestem związany zawodowo) najbliżej mi do hokeja na lodzie, więc to pewnie kierunek, w jakim bym się obrócił.

Maciej Kwiatkowski: Wstawałbym wreszcie o normalnych porach, lepiej się wysypiał i miał więcej znajomych. Wyniknęłyby z tego historie, których nie jestem w stanie przewidzieć, bo nigdy tak nie żyłem.

2. Szymon pyta: Co w tych czas jest największym zagrożeniem dla kariery przeciętnego zawodnika NBA (nie mam na myśli aktualnej pandemii)? Pytam o rzeczy typu: kobiety, pozwy, utrata wizerunku w social mediach, konsole, nałogi itp.

Staszewski: Kontuzje. Nieudane kariery to wypadkowa miliona rzeczy, ale w obecnych czasach urazy to najoczywistsze rozwiązanie. Gracze trafiają do NBA w wieku 19 lat mając już wyeksploatowane ciała i to wyeksploatowane w fazie wzrostu i rozwoju. Mnóstwo spotkań w AAU, mnóstwo obowiązków koszykarskich w szkołach, to wszystko sprawia, że ich stawy są przeciążone już zanim właściwie zaczną kariery. To dramatycznie zwiększa ryzyko urazu, co zresztą widzimy od dłuższego czasu na parkietach tej najlepszej ligi świata.

Sitarz: Podjęcie niepopularnej/kontrowersyjnej/nieoczywistej decyzji w dowolnym zakresie życia. Patrz Kevin Durant i ile się za nim ciągnie i ciągnąć będzie. Słuchaj słów Kyrie’ego Irvinga i patrz jak nikt nie próbuje dotrzeć do sedna tego, co Kyrie – być może orator-artysta – chce przekazać. Z trudnych, niezrozumiałych rzeczy, łatwiej się śmiać – to proste. Zaś sami koszykarze żyjąc własnym życiem, mówiąc własnym słowem, czy tego chcą czy nie, coraz bardziej przestają być koszykarzami, sportowcami, atletami, osobami publicznymi, a stają się obiektami popkultury. Co więcej: stają się obiektami internetu, który w olbrzymiej mierze ocenia dychotomicznie. Więc: brace yourself albo się podporządkuj.

Kajzerek: Enturaż. Pytasz o “zagrożenie” w liczbie pojedynczej, więc zakładam, że oczekujesz precyzyjnej odpowiedzi. Myślę, że ludzie wokół takiego zawodnika. Ludzie to liczba mnoga, ale w tym wypadku traktuje je, jako jedno konkretne zagrożenie. Jeśli zawodowiec jest otoczony odpowiednimi specjalistami, którzy potrafią go kontrolować bez czystej manipulacji, to ma dużo szczęścia. Jest dużo chłopaków, którzy po pierwszych kilku czekach od swojego pracodawcy kompletnie tracą głowę, a rodzina, przyjaciele okazują się sępami, jakimi nie byli, gdy kolega był jeszcze spłukany. Pandemia może na ten problem zwrócić uwagę, bo zacznie im brakować kasy, którą pożyczyli bez konkretnej chęci jej odzyskania, bo to kolega, znajomy, członek rodziny.

Kwiatkowski: Wdzięczność i relacje rodzinne. Jako społeczeństwo, krok po kroku staramy się iść do przodu, wydawałoby się jednym z takich kroków będzie Antoine Walker raczący debiutantów lekcjami o tym jak nie roztrwonić pieniędzy i nie stać się jednym z 70% koszykarzy, którzy w przyszłości stają się bankrutami. Ale sfera powiązań rodzinnych, czy nawet konotacji zahaczających o kolegów z podwórka, nie jest częścią procesu rozwijania się społeczeństwa, tylko jego zwijania – nie umiem winić koszykarzy za to, że opłacają swoich bliskich. W końcu, to nie tak, że trafiając do NBA przez 13 lat grali będą teraz w jednym klubie, który będą w stanie nazywać rodziną

3. Marcin Chydziński pyta: Który klub ma obecnie w NBA najtrudniej? Możecie wziąć pod uwagę tyle czynników, ile chcecie – potencjał rynkowy, inne sporty w danym regionie, menedżment, kontrakty, chemię i co tylko uznacie za ważne.

Staszewski: Dla mnie to pytanie o to gdzie najtrudniej zbudować drużynę mistrzowską. …zabawnie się składa, mam tu swój team, Detroit Pistons. Łatwo dobrać drużyny które mają pod górkę: małe rynki, skąpiący właściciele, gówniane miasta: Charlotte, Cleveland, Detroit, Minnesota. Jest tam zimno, zaściankowo i biednie. Charlotte to ostoja białych rasistów z właścicielem, którego ego nie pozwoli na rozsądny model budowy, Cleveland to Wąchock NBA, a Minnesota nie jest aż tak biedna, ale za to jest tam zimno i właściwie nie wiadomo kto rządzi. Cleveland pisane Comic Sans by tu wygrało, ale na ich szczęście są jeszcze Pistons. Drużyna z umierającego, pełnego przestępczości miasta, z właścicielem, który nie wie właściwie czego chce, która ma problemy z frekwencją i jeszcze gra tak blisko zimnego klimatu Kanady jak tylko to możliwe. Naprawdę nie chciał byś tam żyć. Ich jedyną silną kartą jest tradycja, ale trudno mówić o tradycji, kiedy ostatnie poważne sukcesy odnosili 15 lat temu i przede wszystkim zanim miasto padło.

Sitarz: Detroit Pistons. Przejrzałem listę 30 zespołów i tylko w przypadku Pistons nie znalazłem niczego czym mógłbym się pocieszyć. Gracze pozyskani w wymianie Andre Drummonda? Nie. Blake Griffin? Chciałbym, ale nie. Sekou Doumbouya? Po raz ostatni na początku stycznia. Christian Wood? No może, na siłę. Trener? Nie. Organizacja? Nie. Derrick Rose? Nie. Jedyny plus jest taki, że Lions z NFL, Tigers z MLB i Red Wings z NHL pozajmowali lub zajmują przedostatnie i ostatnie miejsca w swoich konferencjach, a Pistons są trzeci od końca.

Kajzerek: Detroit Pistons. Wiele wskazuje na dwa zespoły, ale wybiorę Detroit Pistons. Nie widzę w tej organizacji niczego, co skłaniałoby mnie do jakiejkolwiek sympatii… ups, sorry D-Rose. Niestety nawet obecność gracza, którego uwielbiam nie sprawia, że siadam do meczów Pistons z nutą ciekawości. To przeklęta organizacja, która w jakiś tajemniczy sposób sama skazała się na średniactwo, które jest strasznie męczące, co zresztą widać po liczbie wolnych miejsc na trybunach w trakcie ich spotkań. Dla mnie obecnie najsmutniejsza organizacja w NBA: rynek do dupy, bo ludzie nie mają pieniędzy, rywalizację z innymi przegrywają sromotnie, a zarząd ma klapki na oczach.

Kwiatkowski: Houston Rockets. Nie mają kontraktów w Chinach, właściciel zamknął praktycznie wszystkie swoje biznesy, tymczasem są w “Win-now mode” jak mało, który team NBA, bez wyborów w draftach, z dwoma supermaksymalnymi kontraktami starzejących się graczy i bez trenera z ważną umową na przyszły sezon. Oczywiście, mógłbym wskazać tu Minnesotę czy moje Charlotte i powiedzieć, że zawsze będzie nam najtrudniej z przyczyn geograficznych, dla Houston Rockets pandemia COVID-19 może skończyć się jednak katastrofą, włącznie ze sprzedażą klubu i małą liczbą chętnych, żeby klub kupić. Bo mimo tego, że mówimy o czwartym mieście pod względem ludności w USA: Houston i północny-wschód Teksasu to futbol, olej i raz jeszcze futbol.

4. Krystian pyta: Macie do wyboru wszystkich graczy 6 najsłabszych obecnie drużyn w NBA (Wolves, Cavs, Hawks, Pistons, Knicks, Bulls). Jaką piątkę stworzylibyście z graczy tych drużyn, aby mogła na tu i teraz poważnie powalczyć o wysokie cele w NBA i jak wysoko mógłby według Was zajść? PS. Celowo nie biorę pod uwagę Warriors z wiadomych powodów.

Staszewski: Trae Young i Karl Anthony Towns to no-brainery i jednocześnie duet który na starcie narzuca formę budowania drużyny. Piątka musi być superofensywna, bo przy takim upośledzonym defensywnie duecie 1-5, przeciwnik będzie wkładał po 140 pkt na mecz. Czyli uzupełniamy to Zachem LaVine a że niskiego skrzydłowego nie ma tu żadnego sensownego więc dodamy mu też kolegę z Bulls, Otto Portera. Do wyboru na PF mamy Blake’a Griffina, Kevina Love i Johna Collinsa, ew przesunięcie KATa na PF i wzięcie Drummonda. Stawiam tu na Love’a, bo Collins to kretyn, a Griffin potrzebuje piłki w rękach co przy tym All Starze dla ubogich jest niemożliwe. Za to Kevin jako strzelba koło KATa i ktoś od zbiórek powinien hulać. Kończy się na piątce Young-LaVine-Porter-Love-KAT. Drużyna dojdzie do półfinału Wschodu i przegra tu w 6 meczach, zdobywając średnio 154 pkt na mecz i tracąc po 165.

Sitarz: Trae Young, Bruce Brown, Otto Porter, Karl Towns, Clint Capela. Zakładam, że wszyscy są zdrowi fizycznie i psychicznie, po czym idę w hybrydę ataku kreowanego przez elitarnego już Younga z wysokim składem, w którym dwóch zawodników gra poza pozycją. Co mecz generuję Top5 atak ligi i jako trener walczę o to, żeby pierwsza piątka broniła w prosty sposób minimalizując błędy; Bruce Brown bierze na siebie matchupy Younga, Porter switchuje większość pick-and-rolli, Capela zapewnia dobrą ochronę obręczy i w razie potrzeby bierze stretch-matchupy Townsa, który próbuje zbudować reputację gracza ogarniającego w obronie. Myślę, że kończymy sezon regularny z przeciętną efektywnością defensywną, awansujemy do playoffów na wschodzie i przy dobrych wiatrach gramy 6-7 meczów w pierwszej rundzie.

Kajzerek: Trae Young, D’Angelo Russell, Zach LaVine, zdrowy Blake Griffin, Karl-Anthony Towns. To chyba najmocniejsza piątka, jaką mogę zebrać z tego składu. Przeszkadza mi co prawda połączenie Russella i LaVine’a, bo to gracze, którzy mogą się sami wykluczać, ale jestem gotów zaryzykować dla samego potencjału. Brakuje tutaj doświadczenia, ale fantazja tych młodych gości i konkretne wsparcie zdrowego Griffina mogłyby stworzyć widowisko, obok którego nie możesz przejść obojętnie. Czy połączenie skuteczne? Pewnie w wielu przypadkach chaotyczne, zagubione w swojej perspektywie możliwości, ale to byłaby ekipa, dla której kupowałbyś bilety, bo jednego dnia mogłaby roznieść LeBrona Jamesa, a drugiego przegrać z Juliusem Randlem.

Kwiatkowski: Trae Young, Zach LaVine, Blake Griffin, Kevin Love, Karl-Anthony Towns. Sprawdziłbym granie wyżej, żeby zebrać każdą piłkę na swojej tablicy, grałbym może nawet strefą w obronie, w ataku nie obawiałbym się akurat o spacing. Używałbym Griffina jako point-forwarda, by korzystać z Younga i LaVine’a jak ze Splash Brothers. Obrońców tutaj brak, ale historyczny rekord efektywności ofensywnej w NBA byłby jak najbardziej w naszym zasięgu. Zresztą, samo zestawienie Younga z Townsem mogłoby obecnie zrobić Top-3 ofensywną efektywność w lidze, a co dopiero gdy dodać takich playmakerów i shooting obok nich. Myślę, że finał konferencji to byłoby minimum dla takiego składu.

5. Maciej Gąd pyta: Jeden mecz z przeszłości do obejrzenia to?

Staszewski: Patrząc blisko: G1 Finałów 2018, to był być może najlepszy indywidualny mecz jaki widziałem w życiu. Plus emocje, kontrowersje, czyste złoto. Patrząc dalej wstecz: G7 serii Spurs/Mavericks z 2006 roku, a naprawdę daleko – dowolny dostępny mecz Celtics z Playoffs 86, tamta drużyna była nieprawdopodobnie zajebista.

Sitarz: Dallas w Portland, 2011 rok, Mecz numer 4. Adam przypomniał.

Kajzerek: Ostatnio oglądałem fantastyczny mecz – Michael Jordan w play-offach 1986 przeciwko Boston Celtics, gdy rzucił 68 punktów. To był jasny sygnał wysłany przez MJ’a. Celtics dysponowali wówczas składem, który wielu potem określiło jako jeden z najlepszych w historii. Jordan niemal samodzielnie przeciągnął spotkanie do dwóch dogrywek. Bulls ostatecznie przegrali, ale w Bostonie zdejmowali czapki, gdy młodziutki Jordan opuszczał parkiet.

Kwiatkowski: “To był spektakularny, Ali-Frazier, zapierający dech w piersiach mecz, szczerze jeden z najlepszych, jakie w życiu widziałem, o ile nie najlepszy. Na pewno najlepszy, jeśli wziąć pod uwagę kto w nim grał i to jak grał. Tak, wtedy na pewno najlepszy. Być może były lepsze, były dłuższe mecze i bardziej emocjonujące, ale nic przy takim udziale talentu.”

3 KOMENTARZE