Idzie nowe w Detroit

3
fot. Jevone Moore / Newspix.pl

W kwietniu 2019 Pistons dopiero drugi raz w trakcie ostatniej dekady zagrali w Playoffs. W trakcie tej serii liderami minut na mecz byli u nich Luke Kennard, Wayne Ellington, Andre Drummond, Blake Griffin, Langston Galloway, Reggie Jackson i Ish Smith.

W niedzielę 5 stycznia 2020, w meczu przeciwko Los Angeles Lakers w przetrzebionym kontuzjami składzie Detroit najwięcej minut zagrali: Andre Drummond, Sekou Doumbouya, Svi Mykhailuk, Christian Wood, Derrick Rose i Bruce Brown. Podobnie (+ gorący Snell) było wczoraj przeciwko Cavs. Dodatkowo, na powrót po kontuzji czeka szykowany do dużych minut Luke Kennard, a rola Browna jest kompletnie inna niż jeszcze pół roku temu.

Nagle Detroit z podstarzałego zespołu pełnego weteranów, wiecznie uwikłanego w beznadziejną walkę o miejsca 7-8 w swojej konferencji przemieniło się, chcąc-nie chcąc, w młody team przebudowujący się on-the-run. Lata dwudzieste (tak, wiem, naprawdę wiem jak się liczy dekady oficjalnie – to idiotyczne) zaczynają się w Motown z trzonem drużyny złożonym z Kennarda, Doumbouy’i, Browna, Wooda i Mykhaliuka, wspieranych przez – nagle fantastycznego – weterana Rose’a i – świetnego w tym sezonie – Drummonda. Oczywiście, nie taki był plan.

O sile Pistons miał stanowić tercet Jackson – Blake – Drummond, jednak ciągnące się od początku sezonu problemy zdrowotne dwóch pierwszych wszystko zmieniły. Z dużą dozą prawdopodobieństwa możemy już teraz powiedzieć, że ani Reggie ani Blake już nie wystąpią w tym sezonie w barwach zespołu z Motor City, a ten pierwszy już w ogóle nigdy. Nikt nie będzie po nim płakał.

W takich warunkach w Detroit mają ogromne szczęście w nieszczęściu. Jeśli jest jednak rzecz z której trener Dwayne Casey jest znany to umiejętność adaptacji i nie-usztywniania się w swoich schematach i założeniach. Jeśli, nawet przypadkiem, wpada na jakieś rozwiązanie, które nie jest zgodne z jego pomysłem, ale za to działa i wygląda obiecująco, nie odrzuca go tylko ze względu na większy plan, a szybko się dostosowuje i włącza je do swojej koncepcji. A rozwiązań przypadkowych, które w Detroit się w tym sezonie przyjęły jest w tym sezonie mnóstwo i w większości powinny klubowi bardzo pomóc w przyszłości. Spójrzmy:

  1. Pistons latem w lidze letniej powoli przestawiali Bruce’a Browna do roli rozgrywającego. Sprawdził się w niej znakomicie, ale wciąż szacowali, że ta pozycja to w jego przypadku kwestia dalszego roku – dwóch, zanim będzie w stanie grać na niej wśród dużych chłopców. Z tego powodu zakontraktowali latem dwóch rozgrywających za Reggie Jacksonem – Derricka Rose i Tima Fraziera. Jednak kiedy okazało się, że Jackson już zdrowotnie jest na emeryturze, Rose ma nałożony przez lekarzy bezwzględny limit minut na poziomie 25-26 na mecz, a Frazier jest jednak tylko trzecim PG poważnej drużyny NBA, Casey nie miał żadnego problemu z oddaniem piłki w ręce nie tylko Browna, ale także Luke’a Kennarda. Obaj w większej roli na piłce zaczęli błyszczeć jak nigdy wcześniej, do tego stopnia, że Brown w tym momencie jest technicznie już tylko/aż rezerwowym rozgrywającym, Casey wyjął go z pierwszej piątki, żeby grając duże minuty ze zmiennikami miał więcej piłki w rękach. Na teraz wygląda na to, że zaraz do niej wróci kosztem Fraziera, bo przy końcu sezonu także Griffina na PG przyda się wśród starterów dodatkowy rozgrywający. Historia od D-bez-3 winga do pierwszego rozgrywającego drużyny w ciągu pół roku właśnie staje się udziałem Bruce’a. A trener tylko mu w tym pomaga.
  2. Luke Kennard miał być czysto snajperem w tym sezonie, oskrzydlającym akcje Jacksona i Griffina. Jednak pod ich nieobecność dostał większą rolę i Casey nie miał żadnego problemu z uczynieniem go główną opcją pierwszej piątki z dnia na dzień. Zamiast przesuwać Rose’a, zamiast zwiększać rolę Markieffa Morrisa czy Tima Fraziera, dał piłkę i jasno-zielone światło Kennerdowi, a ten odpowiedział świetną grą, stając się jednym z kandydatów do MIP w tym sezonie.
  3. Skoro już kilka razy napisałem Blake Griffin – gwiazdor zespołu wrócił na boisko po kontuzji rujnującej obóz przygotowawczy jako cień samego siebie, a Casey na to błyskawicznie zareagował. Zamiast pałować grę przez niego, która sezon wcześniej wrzuciła Blake’a do All Star a Pistons dała playoffs, zrobił z niego przynętę dla rywali, zamieniając go bardziej w opcję catch and shoot, otwierającą grę (renomą, bo nie skutecznością) dla robiących krok do przodu kolegów. Teraz wreszcie Griffin poddał się operacji i będąc jednym z trzech najbardziej untradeable kontraktów w lidze, będzie na pewno liderem Pistons w kolejnym sezonie, przynajmniej na to muszą liczyć ich fani.
  4. Derrick Rose. Nigdy go nie lubiłem, w zeszłoroczny comeback nie wierzyłem, za idiotę uważałem. A ten przyszedł, zobaczył że liderzy drużyny są w szpitalu i przejął team. Jest świetnym weteranem dla młodych graczy, niekwestionowaną opcją numer jeden na parkiecie, closerem i jedną z najbardziej niesamowitych historii tego sezonu. Per36 robi lepsze cyfry niż w swoim MVP sezonie i tylko to per36 boli – zdrowie nie pozwala mu przekraczać limitu 26 min na mecz i Casey musi czynić cuda z rotacją, żeby naraz się zmieścić w limicie i mieć Derricka na boisku przez większość czwartej kwarty.
  5. Christian Wood. Jeszcze na obozie przygotowawczym walczył o miejsce w składzie z pieprzonym Joe Johnsonem. Teraz jest jednym z kluczowych zawodników dla przyszłości Pistons, przeskakując w rotacji nie tylko Thona Makera, ale także Markieffa Morrisa. Casey mimo początkowej niechęci, nie wahał się dawać mu każdej możliwej szansy, wystawiając go między innymi w pierwszej piątce przeciwko Lakers, a Wood w dwóch na trzy spotkania nie zawodzi go. Mimo tych trzecich spotkań ciągle dostaje kolejne szanse i nawet już czasem zdarza mu się nie zgubić rotacji w defensywie. Swoją historią nieco przypomina Hassana Whiteside’a.
  6. Svi Mykhailuk – miał problem z załapaniem się do rotacji, ale jak kilka razy wcześniej, po kontuzji Kennarda i wcześniejszym próbowaniu w tej roli Gallowaya, Dwayne się o niego po prostu potknął kiedy brakowało mu ludzi. Mam jednak ogromny szacunek dla tego trenera, za to że w takich sytuacjach od razu przyznaje się do błędu i widząc że Svi działa, od razu dał mu zielone światło i wszystkie dostępne minuty… a teraz także piłkę do rąk. Casey nie pieprzy się w tańcu i jak gracz go nie zawodzi to odwdzięcza mu się zaufaniem.
  7. Sekou Doumbouya. Wreszcie i on. Miał być 2 lata od bycia 2 lata do bycia ready. Rzekomo surowy jak tatar, za wolny do gry na SF, za wątły do gry na PF, na NBA właściwie za młody. W Detroit latem było głośno o tym, że w tym sezonie Sekou nie pogra gdzie indziej niż w G-League. I na początku nie grał… a potem trener zaczął zabierać go z pierwszym zespołem na mecze… aż nagle wobec problemów kadrowych władował go do pierwszej piątki na matchup z Kawhim Leonardem, w którym dzieciak się obronił. Od tej pory gra ponad 30 minut na mecz i dostaje każdą możliwą szansę jaką tylko mógł sobie wymarzyć. Casey widząc że jest po Griffinie, że Kieff to cień samego siebie, a sezon idzie w diabły, nie wahał się ani chwili i rzucił gnojka na głęboką wodę. A ten odpowiada mu póki co lepiej niż dobrze. Gość zupełnie nie jest surowy, ma dobry rzut i choć na razie penetruje głównie w liniach prostych to wydaje się, że jeszcze w tym sezonie powinien chwycić o co chodzi w łamaniu kierunku ruchu. To co się najbardziej rzuca w oczy w jego przypadku to przedziwny atletyzm. Jest potwornie długi, wygląda jak grający poza pozycją center, ale za to bardzo mobilny jak na swój wzrost i szokująco przy tych warunkach niezbyt skoczny. Plakat jaki wlepił Thompsonowi wynikał z czystej długości jakiej pozazdrościłby mu niejeden center, spójrz na powtórkę, on tu podskoczył tyle co możemy Ty czy ja. Jednak tych plakatów będzie jeszcze w jego karierze mnóstwo bo jest bliźniakiem Wooda pod tym względem – podnosi rękę i wali w górną krawędź kwadratu, zupełnie bez skakania. Poczuł to też w czwartej kwarcie Delly, gdy Doumsday (tak, ma już ksywę) rozłożył ręce na całą szerokość parkietu i wyjął mu piłkę z kozła jak dziecku. Kosmita. Witaj w lidze Sekou, zostaniesz tu na długo.

Te wszystkie oportunistyczne ruchy, to wykorzystywanie przypadków do zwiększania roli graczy, to płynięcie z prądem zamiast walki z nim, to zasługa Caseya. Dla klubu który z drużyny środka tabeli, nieintencjonalnie, pod wpływem kontuzji, staje się jedną z gorszych w konferencji i wkracza w tryb przebudowy, taki trener to skarb. Nagle płynnie mamy drużynę która będzie prawdopodobnie grać Brown-Kennard-Svi-Sekou-Drummond, z dużymi minutami Wooda oraz przywództwem z ławki od Rose’a. Weterani tacy jak Snell czy Kieff prawdopodobnie będą mieli uzależnione minuty od dyspozycji dnia, a zespół wreszcie znalazł nadzieję na coś więcej niż rok do roku walkę o urwanie choć meczu w pierwszej rundzie playoffs. Oczywiście, obecnie na grę o coś więcej są za słabi, a być może za mocni na twardy tank, ale takie balansowanie na granicy dolnej 10 ligi, przy obecnym kształcie loterii draftu, i tak może być wystarczające i być dobrym balansem między „teraz” a „jutro”. Jeśli w Detroit pójdzie decyzja o twardym zanurkowaniu w dół to mogą wymienić Rose’a i prawdopodobnie zgarnąć za niego w tej dyspozycji nawet pick pierwszorundowy lub nawet (o czym było ostatnio głośno) Drummonda. Patrząc jednak na to w którą stronę zmierza sezon drużyny, mam wrażenie, że to co się najprędzej wydarzy to małe wymiany Kieffa, Snella czy kontraktu Jacksona, a nie ruchy zmieniające obecny trzon. Wbrew wszystkim wydaje mi się, że i Dre i Rose w przyszłym roku zagrają w koszulce Pistons i na teraz mam wrażenie że pierwsza piątka jakiej mogą oczekiwać na sezon 2020/21 to coś w stylu PG (oby to był przepłacony Fred Van Vleet) – Kennard – Sekou – Blake – Drummond z mocną ławką złożoną z Browna, Rose’a, Svi, Wooda i tegorocznego picku z granicy pierwszej 10 draftu (kolejny PG). Patrząc na to jak rozwijają się gracze pod Caseyem, nagle w Motown zaświtało światełko wśród dotychczasowej beznadziei, a przebudowa drużyny może nie być tak bolesna (i nie musi być aż tak gruntowna) jak to się do niedawna zanosiło.

Z mojego punktu widzenia, jako fana Pistons od prawie 20 lat, to bardzo, ale to bardzo budujące. Nie miałem kompletnie serca do tego zespołu na początku sezonu mimo nawet niezłej gry, gracze tacy jak Snell, Galloway, Thon Maker, Kieff, Frazier, czy jeszcze wtedy Rose, raczej mnie odrzucali niż grzali, a przy założeniach organizacji z Detroit nie spodziewałem się żadnych ciekawszych ról, czy nawet większego progresu wobec młodzieży z tej drużyny. To co się stało na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu spotkań ponownie kupiło mnie dla tej drużyny. Rozwój młodych, walkę do końca w niemal każdym meczu, łabędzi śpiew Derricka Rose, top7 centra ligi Drummonda (tak!) – to mogę oglądać bez końca, umiem bez problemu wybaczać tu porażki, w końcu do nich akurat się przez ostatnie 11 lat przyzwyczaiłem. Nie umiałbym jednak wybaczyć kolejnego przejazdu na weteranach do 37-43 zwycięstw i poświęcania przyszłości na rzecz nijakiej teraźniejszości. Teraz łapię się na tym, że ponownie zaczynam o 3:30 swój dzień rano włączając mecz Pistons, a nie łapiąc jakieś czwarte kwarty Suns przeciwko Kings. To miłe uczucie, dawno zapomniane.

A jak jeszcze w Detroit wreszcie zatrudnią jakiegokolwiek GMa, najlepiej kompetentnego… hej, nawet się uśmiechnąłem!

(Skoro Casey tak potyka się o dobre rzeczy, może jeszcze potknie się o Playoffs z tym składem? Byłoby miło!)

Poprzedni artykułWake-Up: Point God wygrał na Brooklynie. Game-winner Melo. Kontuzja Davisa
Następny artykułDniówka: Cóż, turniej Play-In już trwa

3 KOMENTARZE